Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kasiulecc

Zamieszcza historie od: 25 czerwca 2011 - 17:00
Ostatnio: 15 kwietnia 2014 - 14:26
  • Historii na głównej: 22 z 25
  • Punktów za historie: 21689
  • Komentarzy: 135
  • Punktów za komentarze: 828
 

#43032

przez (PW) ·
| Do ulubionych
...a robić nie ma komu...

Prowadzę działalność garmażeryjną, firma się rozwinęła.
Jedna z dziewczyna zostanie niedługo mamą i nie będzie jej dłuższy czas. W związku z tym dałam ogłoszenie do prasy i w internecie, że poszukujemy kucharza/kucharki oraz pomocy kuchennej.

Umowa o pracę, godziwe wynagrodzenie (średnia krajowa dla kucharza, dla pomocy odpowiednio mniej).

Wymagań specjalnych brak, w przypadku pomocy wystarczy chęć do pracy. Kucharz, albo szkoła, albo praktyka.

Kandydaci.

1. Młody chłopak, umówiłam się z nim 8.00 w lokalu, przyjechał 15 minut wcześniej i pod budynkiem na papierosie spotkał dziewczynę, która u nas pracuje od kliku miesięcy. Podpytał ją jak tu jest, więc mu odpowiedziała, że wypłaty terminowe, zdążają się nadgodziny, ale zawsze ekstra płatne oraz o tym, że dodatkowo można zabierać obiad dla siebie i rodziny do domu. Podobno zrobił karpia, powiedział, że jałmużny nie potrzebuje i sobie poszedł.

2. Dziewczyna lat 23, tipsy kilkucentymetrowe, tleniony blond, żółta od samoopalacza, ale po zawodowej szkole gastronomicznej. 15 minut rozmawiałyśmy o warunkach pracy i płacy, jej doświadczeniu, itd.

J(ja): Ok, jeżeli jesteś zainteresowana, to mogłabyś zacząć od pierwszego, ale prosiłabym cię o zdjęcie tipsów, pomijam to czy da się w nich coś robić czy nie, ale przy produkcji żywności to jest niehigieniczne.

Dz (dziewczyna): A to ja bym miała jedzenie robić?

J: Przecież rozmowę zaczęłyśmy od tego co miałabyś robić.

Dz: A ja myślałam, że to na menadżera jest rekrutacja, tak to ja dziękuję.

3. Mężczyzna ok 40, na stanowisko kucharza.
Wchodzi na nasze zaplecze "biurowe" .

M: Dobry, szef jest?
J: Jestem, zapraszam.
M: Ojca nie ma?
J: To ze mną jest pan umówiony na rozmowę.
M: To męża nie ma?
J: Nie ma i nie będzie, ja jestem.
M: To do widzenia
J: Do widzenia.

4. Wiele osób umawiało się i nie przychodziło.

5. Przez telefon pani zapewniała, że jest na wcześniejszej emeryturze, całe życie pracowała w gastronomii i chętnie przyjdzie na zastępstwo za przyszłą matkę.
Na rozmowie okazało się, że pani jest z 1931 rocznika i ledwo się porusza. Na pytanie czy ta praca jest jej bardzo potrzebna (pomyślałam, że bieda zmusza ją do takich działań i może coś zaproponujemy na jej siły) odpowiedziała, że bardzo to nie, ale nudzi jej się w domu i ma dość męża.

6. 19-letni chłopak, na pytanie dlaczego przerwał technikum gastronomiczne w drugiej klasie, odpowiedział:
- Wy*eba*i mnie, bo miałem wyj***ne kartofle obierać, hłe, hłe, hłe.

W następnej historii będzie o osobach, które rekrutacje przeszły.

a robić nie ma komu gastronomia

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1118 (1154)

#40084

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę działalność garmażeryjną.

Mamy od niedawna nowy duży lokal produkcyjny, więc wymyśliłyśmy, że będziemy robić kanapki, sałatki i spróbujemy "karmić białe kołnierzyki", czyli zajmiemy się dostarczaniem śniadań do biurowców.

Dałyśmy ogłoszenie, że szukamy Pana Kanapki, który nam to rozdystrybuuje za uczciwy % w zyskach.

Żeby wejść na już i tak ciasny rynek wiadomo, trzeba mieć lepiej i taniej. Zatrudniłyśmy 2 chłopaków do ulotek, żeby stali i rozdawali je w okolicy dużego skupiska biurowców.

Pewnego dnia Darek - nasz Pan Kanapka, kiedy czekał aż klientka zejdzie pod budynek po odbiór śniadania, spotkał chłopaka z konkurencyjnej firmy.

Akcja potoczyła się szybko:

- O ty ch@#$ju niemyty, wypi!#$j stąd! - i dostał z pięści w twarz.

Oko ma fioletowe do dziś. Nie ma jak zdrowa konkurencja.

Biurowiec ma monitoring, więc sprawa w toku.

zdrowa konkurencja

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 903 (945)

#40019

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę działalność garmażeryjną, na przeciwko otworzono małą kawiarenkę.

Pewnego dnia przybiegła do nas kelnerka z pytaniem czy nie mamy świeżej mięty, bo potrzebuje do lemoniady, a im się właśnie skończyła.

Poratowałam ją. Z czasem stało się to notoryczne - co klient zamawiający lemoniadę, to kelnerka do nas po listek mięty.

Któregoś dnia wybierałam się po dostawę i spotkałam właścicielkę lokalu.

Ja: Jadę właśnie po towar, może kupić pani miętę, bo chyba macie z tym problem.

Właścicielka: A co ci do tego?!

J: Asia (kelnerka) ciągle przybiega do nas, a doniczka to ok. 3zł, więc chciałam pomóc.

W: No właśnie, 3zł, więc żal ci czasem ten listek mięty?

J: A żal pani 3zł na doniczkę?

W: Zawsze to koszt, my tego aż tyle nie potrzebujemy.

Nie to nie.

Popołudniu przybiega do nas tradycyjnie Asia po listek mięty.
Powiedziałam jej, że nic z tego, bo oferowałam dziś jej szefowej, że zakupię ją dla nich i zostałam niemiło potraktowana i nie zamierzam się z nimi już naszą miętą dzielić.

Po kliku minutach przybiega jaśnie wielmożna szefowa.

W: Żal ci listka mięty?
J: Tobie było żal 3 zł na zakup.
W: Nie lubię marnotrawstwa, nam cała doniczka nie jest potrzebna, daj mi tej mięty, bo klient chce lemoniadę z miętą.
J: A kup sobie!
W: Kutwa!
J: Ja?????
W: Ty! Ty! Chciwcu!

Odwróciła się i poszła. Wyprowadziła mnie z równowagi na wiele godzin.

mistrzyni oszczędności

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1520 (1562)

#39473

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedziela godz. 6:00 mój pies zafundował mi pobudkę domagając się spaceru.

Wzięłam zapalniczkę, jednego papierosa i poszliśmy.

Pies ma 9 lat, jest najprawdopodobniej mieszanką amstaff z dogiem argentyńskim, jest bardzo łagodny i przyjacielski, ale zawsze zakładam mu kaganiec.

Poszliśmy na psi skwerek, załatwił swoje potrzeby, posprzątałam, odpaliłam papierosa i wracamy.

Za rogu wyłoniło się chwiejnym krokiem dwóch chłopaków w wieku 18-20lat.

CH1 (chłopak pierwszy) - Daj zapalić!
Ja - Nie mam, wzięłam jednego papierosa na spacer z psem.
CH1 - Tą podróbę nazywasz psem, hahaha!

Zaczął wymachiwać mu łapą przed mordą, wykonywać dziwne ruchy, pohukiwać, ręką uderzył w metalowy kaganiec.

Pies się zjeżył, zaszczekał i za nim się zorientowałam, to chłopak leżał na ziemi, a Major na nim wściekle ujada, obija go kagańcem.

CH1 wrzeszczy, wręcz piszczy i się szamocze.

Ja krzyczę i próbuję psa odciągnąć.

CH2 - Weź go! Zabierz go!

CH2 kopnął Majora z całych sił, pies zaskowyczał i zmienił obiekt swojego zainteresowania, zaparłam się nogami hamując siłę impetu psa, co pozwoliło CH2 uciec. W tym czasie CH1 na czworakach oddalił się od nas, opierając się o ścianę budynku plecami.

CH1 - Ty głupio k*&o mógł mnie zagryźć!

Szarpiąc się z psem, jak najszybciej się dało wróciłam do domu.

Alkohol dodał im animuszu, ale rozum odebrał, mogło to się skończyć bardzo źle.

spacer z psem

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 658 (730)

#39863

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przyczyniłam się dziś do wzrostu bezrobocia.

Kupiłam litrową butelkę coli. Zauważyłam, że była otwierana i poprosiłam o wymianę. Okazało się, że sprzedawczyni nie ma mi jak wymienić butelki na nienaruszoną, gdyż cały zapas litrowej i półlitrowej coli był w takim samym stanie.

Cóż za plaga?

Ekspedientka z popołudniowej zmiany odkręciła i spisała kody spod nakrętek coca coli, które dają 2 zł doładowania lub starter w sieci Play, z zamiarem odsprzedaży ich na allegro.

ludzka kreatywność

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1230 (1272)

#38740

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mały wstęp - mieszkam na jednym osiedlu z moją wspólniczką i przyjaciółka w jednej osobie, prowadzimy garmażerkę, same jeździmy po produkty więc kupiłyśmy Citroena Nemo na potrzeby firmy , ale topornie się nim jeździ więc często używałyśmy mojego sfatygowanego Volkswagena Passata kombi.

Używałyśmy ich wymiennie, obie miałyśmy komplet kluczyków do każdego z nich, osiedle zamknięte, żeby wyjechać trzeba odbić kartę, dla wygody (z głupoty)trzymałyśmy ją wraz z dokumentami auta w schowku.

Godzina 4:30, człapię nieprzytomna do samochodu - cel podroży giełda rolno-spożywcza, Volkswagena nie ma, pomyślałam, że B. go wzięła i pewnie pojechała do jakiejś hurtowni.
No nic trudno, kto pierwszy ten lepszy, przeszłam na drugą stronę parkingu i pojechałam Citroenem.

Ciężki dzień, masa roboty, wracamy do domu z pracy grubo po północy.

J: Zaklepuje na jutro Passata.

B: Nie, bo ja jutro muszę jechać z dostawą nie będę się tym badziewiem do Otwocka tłukła.

J: Musi być jakaś sprawiedliwość na tym świecie ja się dziś męczyłam.

B: Chyba z własnej głupoty, przecież dużo tego nie było, spokojnie by się w Passata zmieściło.

J: Sama jesteś głupia, chyba bym musiała o 3 nad ranem wstać, żeby Ciebie wyprzedzić.

B: Jak to wyprzedzić, ja dziś nim nie jeździłam.

Zmieniłyśmy bez słowa kierunek, poszłyśmy na parking i wpatrujemy się w puste miejsce po samochodzie.

B: Bez jaj, kto by kradł trzynastoletni samochód po przejściach.

J: Nie no nikt....

B: Może zaparkowałaś nie na naszym miejscu?

Obiegłyśmy parking. Uzgodniłyśmy, że nie pożyczałyśmy go nikomu ani nic z tych rzeczy.

To chyba ktoś zdurniał doszczętnie i go ukradł.

Powiadomiłam policję.

Kilka dni później dostaję informację, żeby się zgłosić na komendę, biegnę szczęśliwa, pewnie się znalazł, ktoś się zorientował co ukradł i go gdzieś porzucił.

Osiedle monitorowane, policja wystąpiła o nagranie z monitoringu.
Wnioski pana policjanta:

Próbuję wyłudzić odszkodowanie od ubezpieczyciela pozorując kradzież.
Umówiłam się z jakimś znajomym (na nagraniu jest jakiś mężczyzna w czapce z daszkiem), że zabierze samochód i go gdzieś ukryje, rano bladym świtem sprawdziłam czy się wywiązał z umowy i auta nie ma, a zgłosiłam dopiero wieczorem, żeby miał szanse odjechać wystarczająco daleko.

J: Dedukcja godna Sherlocka Holmesa, ale jakbym miała taki plan, to zleciłabym uprowadzenie Nemo, bo na Passata nie mam AC ani innych ubezpieczeń na okoliczność kradzieży.

P: Pani wie, że to jest wyłudzenie i zawiadomienie o przestępstwie, które nie miało miejsca, a to jest karalne.

J: Proszę mi uprzejmie wskazać co chce wyłudzić i od kogo.

P: Jeszcze nie wiem, ale się dowiem.

J: Wołałabym, żeby się pan dowiedział gdzie jest mój samochód.

P: Doskonale wie pani, gdzie on jest i tylko głowę zawraca, ja mam naprawdę dużo innej pracy, proszę tu podpisać, że samochód się odnalazł i zapomnimy o sprawie.

J: Jak się odnajdzie to chętnie podpiszę nawet kilka razy.

Nawet się nie łudzę, że się znajdzie.
Sama sobie jestem winna, bo jakbym nie zostawiała tej karty wyjazdowej w samochodzie, to by nie wyjechał z osiedla.

Nie jestem w stanie tego zrozumieć, osiedle pełne wypasionych bryk, a jakiś jełop i menda kradnie starego grata.

policja i świnia złodziej albo świr

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 705 (765)

#36663

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wchodzę na moje internetowe konto bankowe w celu wykonania przelewu, patrzę na saldo i myślę sobie, że jestem strasznie rozrzutną babą, która nie panuje nad swoimi wydatkami, sprawdzam historię a tam -1530 zł zajęcie komornicze. Prawie spadłam z krzesła.

Nie przypominam sobie, żebym miała coś na sumieniu i nic nie wskazywało na to, żadnych telefonów, pism, nic. Prędzej bym się spodziewała, że mnie piorun strzeli niż czegoś takiego.

Ze szczegółów transakcji dowiedziałam się jaki komornik zrobił mi zajęcie, znalazłam w internecie numer telefonu i dzwonię do kancelarii z awanturą, że to jakaś pomyłka!

Nie uzyskałam żadnych informacji, więc tam pojechałam. Powiedzieli, że zrobili to na podstawie nakazu sądu internetowego w Lublinie, wierzyciel EOS Investment GmbH z siedzibą w Hamburgu.

Komornik podpowiedział mi, żebym się zarejestrowała na stronie e-sądu i tam będę miała dostęp do akt sprawy, a on ze swojego doświadczenia może mi podpowiedzieć, że chodzi o TP SA.

Zarejestrowałam się, ale aktywacja konta następuje po weryfikacji, a to trwa.

Zdenerwowana i żądna wiedzy (za co ?!) zadzwoniłam do TP.SA (a właściwie Orange). W 2005 r podpisałam z TP.SA umowę na internet, wynajmowałam mieszkanie, właściciel nie chciał umowy na siebie, ale podpisał zgodę na instalację.

Ha, a jednak okazało się, że moje segregowanie i maniackie gromadzenie wszystkich dokumentów z pozoru niepotrzebnych, które tylko zajmują miejsce, jednak ma sens.

Faktury opłacone, umowa rozwiązana, wygrzebałam w dokumentach podstemplowane wypowiedzenie.
Nigdy nie dostałam, żadnego monitu, upomnienia, kupowałam telefony na abonament i nigdy nie miałam z tym problemu.

Adres do korespondencji dopóki wynajmowałam mieszkania (liczne i częste przeprowadzki) zawsze był taki jak zameldowania, wszystko szło do rodziców, za moją zgodą zawsze otwierali pocztę i mnie informowali.

Godzinę słuchałam muzyczki na infolinii i niczego się nie dowiedziałam.

Chcąc nie chcąc udałam się do salonu, spędziłam tam kolejną godzinę i udało mi się dowiedzieć, że była jakaś korekta faktury kwota 18,30 zł, rok 2007. Z jakiego powodu była korekta? Nie mieli podglądu, zbyt stara sprawa.

Korespondencja szła na adres instalacji. Pokazałam pani umowę, faktury – wszędzie jako adres korespondencyjny widnieje adres zameldowania, więc czemu do jasnej cholery akurat upomnienia na 18 zł szły na adres do instalacji, pani mi nie potrafiła powiedzieć.

Powiedziała, że dług jest sprzedany i to nie ich problem, żebym się kontaktowała z firmą, która skierowała sprawę do sądu.

Wróciłam do domu, wrzuciłam nazwę firmy w google i włosy mi się na głowie zjeżyły.

Sposób działania firmy – skupują przedawnione długi na małe kwoty, zasypują sąd internetowy wnioskami, sąd nie daje rady tego przerabiać, więc wszystko akceptuje, firma ma siedzibę w Hamburgu, jak człowiek chce się odwołać i sądzić z nimi, musi to robić na terenie Niemiec. W tym momencie dojazd, wynajęcie prawnika i koszty sądowe przewyższają wartości długu, więc ludzie rezygnują i godzą się z utratą pieniędzy.

Znalazłam numer do Kancelarii Prawnej NAVI LEX Kinga Brońska, która reprezentuje ich na terenie Polski. Zadzwoniłam, odebrał jakiś facet, który w chamski sposób mnie spławił, nie dając dojść do głosu rzucił słuchawką.

Nie wiem jak z 18,30 zł zrobiło się 1530 zł, czekam nadal na aktywację konta w internetowym sądzie.
Uważam, że swoje zobowiązania trzeba płacić, ale jasnowidzem nie jestem, nie było żadnych symptomów tego, że mam jakieś zaległości wobec TP.SA.

Straciłam na to cały dzień. Siedzę i myślę, czy machnąć ręką czy się zaangażować - dla zasady.

EOS Investment GmbH z siedzibą w Hamburgu

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1042 (1072)

#16934

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnej pomysłowej pracownicy.

Prowadzę z moją przyjaciółką Beatą małą garmażerię.
Z czasem postanowiłyśmy kogoś zatrudnić, ciężko nam było tylko we dwie, bo działalność poszła w nieplanowanych kierunkach, jak to mówi moja mama jak zwykle nałapałyśmy wiele srok za ogon a ja jeszcze pracuję na etacie co dodatkowo obciąża Beatę.

Wywiesiłyśmy informację na szybie, że zatrudnimy kogoś do sprzedaży i obsługi klienta.

Po 2 dniach zgłosiła się do nas młoda dziewczyna Iwona, miała doświadczenie w handlu, jej mama prowadzi stoisko na pobliskim bazarze typu „mydło i powidło” i ona jej często pomagała, zdecydowałyśmy się ją przyjąć na okres próbny. Obie strony były zadowolone aż do afery butelkowej.

Klient nasz pan więc po licznych uwagach klientów, że jakby był jeszcze kompocik do obiadu to już by było całkiem jak u babci, postanowiłyśmy się dostosować do oczekiwań.

Burza mózgów w czym ten kompot sprzedawać, ponieważ wszystko u nas jest na wynos.
Stanęło na szklanych butelkach (plastiku unikamy jak ognia), znalezienie odpowiednich, żeby spełniały wymogi
praktyczne, estetyczne,higieniczne i dobrze znosiły kontakt z wyparzarką, nie było takie łatwe.

Trafiłyśmy na butelki z grubego szkła, takie z ceramicznym korkiem zamykane na drucik ze stali nierdzewnej, bez tych gumek pomarańczowych a jednocześnie szczelne i z niestandardowymi szerokim szyjkami, bo wiadomo w kompocie owoce muszą być.

Kupiłyśmy po 50 sztuk każdej pojemności 2, 1 i 0.5 litrowe.
Znalazłyśmy firmę, która nam wygrawerowała na nich napis „Kompot” oraz wytłoczyła rysunki owoców (mina pana, który przyjmował zlecenie bezcenna).

Butelki miały być z założenia zwrotne.
Wiadomo, że aby klient je odniósł trzeba go jakoś zmotywować najlepiej finansowo czyli kaucją.

Część klientów marudziła, że to zdzierstwo, nie docierało do nich, że to zabezpieczenie i kwota jest natychmiast oddawana jak butelkę zwrócą.
Żeby nie wywoływać niepotrzebnych zgrzytów Beata powiedziała Iwonie, żeby pewnej grupie stałych klientów dawać bez kaucji, często było tak, że pustą odnosili a brali kolejną. Jak się klienta nie zna to kaucja za butelkę obowiązkowa i bezdyskusyjna.

Po 2 tygodniach okazało się, że ze 150 butelek zostało 28. Nie było praktycznie w czym sprzedawać.

Wzmożona czujność, jak ktoś weźmie i nie odda to następnym razem figę dostanie.
Dyskretne zapisy w zeszycie z opisem kto brał, bo z dowodów ich spisywać nie będziemy (np. pan od owczarka niemieckiego,młoda blondynka co kupuje pierogi szpinakowe itd.)
Dziwnym trafem w ten sposób wyłapałyśmy tylko jedną sprawczynie niecnego procederu, panią Jolę, która przyznała się zawstydzona, że w naszej butelce zrobiła sobie wiśnióweczkę, zostało jej to wybaczone.
Chciała nawet za nią zapłacić, ale że klientka bardzo dobra to uzgodniłyśmy, żeby ją sobie zachowała w prezencie od firmy.

W pudełeczku na kaucję nie było odpowiedniej ilości pieniędzy, która by tłumaczyła takie braki w butelkach. Więc jak byk wychodziło, że to ci stali klienci musieli ich masowo nie oddawać. Coś ewidentnie było nie tak.
Kompot szedł jak woda co nas cieszyło, ale też dziwiło, sprzedawał się powyżej oczekiwań.
Miałam takie wrażenie, że nie ubywa go w takich ilościach na jakie by wskazywały oficjalne dane sprzedaży.

Trzeba było zamówić kolejne butelki, w między czasie kolega zrobił nam logo firmy.
Więc teraz na butelkach z jednej strony zleciłyśmy wytłoczenie nazwy i loga firmy a z drugiej napisu kompot i rysunków owoców, żeby było taniej i mieć zapas zamówienie było duże.

Iwona twierdziła, że nie potrzebnie się kosztujemy i logo nie pasuje do butelek, zamiast takich zmian jej zdaniem można by było zamówić takie butelki jak teraz ale np. brązowe lub zielone a najlepiej bez napisu "kompot"

Obie byłyśmy innego zdania i zlecenia nie zmieniałyśmy.

Sprawa się wyjaśniła przypadkowo, pani Jola przyszła i od wejścia woła, że kupiła takie samiutkie butelki na bazarku jak nasze, wyciąga z torebki jedną i mi ją podaje, ze słowami, że oddaje, bo ona nie wiedziała, że to takie drogie i teraz ma już zapas swoich butelek.

Te butelki były identyczne jak nasze a my same sobie projekt narysowałyśmy, więc skąd one się tam wzięły.
Wypytałyśmy panią Jolę na którym stoisku i za ile to kupiła. Beata pobiegła na bazar a tam nasze butelki na stoisku mamy Iwonki z kartką dumnie informującą, że to są butelki do nalewek w cenie od 15-25 zł. Jak ją szanowna mamusia zobaczyła, to najpierw pobladła potem poczerwieniała.
Na pytanie co to ma znaczyć odpowiedział, że ona do nas przyjdzie jak skończy handlować i wszystko wyjaśni.

Iwonka się nasłuchała od klientów jakie ładne i pomysłowe, te butelki i wpadła na pomysł, że jej mamusia mogłaby je sprzedawać. Wiedziała ile nas kosztowała jedna sztuka i sobie sprytnie wyliczyła, że nie opłaca się zamówić butelek i tłoczeń, taniej będzie nabić na kasę, że sprzedała kompot i zapłacić za niego a butelkę wynieść, kierując podejrzenia na klientów.
Część butelek odzyskałyśmy, za resztę nam zapłaciły.
Z Iwonką się pożegnałyśmy.
W tej chwili straty w butelkach to max 3 sztuki miesięcznie.

Już chyba nic mnie nie zaskoczy.Ludzie naprawdę mają ciekawe pomysły.

afera butelkowa

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 971 (1009)

#16973

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o tym , że kłamstwo ma krótkie nogi.

Prowadzę z przyjaciółką mała garmażerię.
Jedna z klientek była bardzo wymagająca tzn. przychodziła i zamawiała potrawy spoza dostępnych standardowo, na specjalne zamówienie.
To, że takie potrawy są droższe nie robiło na niej wrażenia. Zamawiała coś u nas średnio 4 razy w tygodniu.

Siedzę za ladą i widzę, że naszą klientkę prawie siłą wciąga jakiś mężczyzna do nas do lokalu.
Mówiąc do niej : Kochanie na dziś to ja mam inne plany, nie będziesz stała przy garach, wiesz , że uwielbiam twoją kuchnie, ale dziś wyjątkowo kupimy coś na wynos.

Uśmiechnęłam się pod nosem, bo domyśliłam się o co chodzi.

Klientka stanęła 3 kroki od lady i stoi jak słup soli.

Mężczyzna podszedł wybrał coś, ja mu pakuję. Z zaplecza wyszła Beata i nie wiedziała, że oni są razem i mówi do naszej byłej już stałej klientki:

Dzień dobry pani Dagmaro, robimy jak zwykle zamówienie ? Czy może dziś wyjątkowo coś z karty dań pani wybierze ? Mam również świeżutki prosto z pieca pani ulubiony jabłecznik.

W klientkę jakby piorun strzelił, mężczyzna spojrzał na nią z zaskoczoną miną a potem zaczął się głośno śmiać i mówi do Beaty:

To chyba jest mój ulubiony jabłecznik, poproszę duży kawałek.

Udało mi się kopnąć zaskoczoną Beatę i poprzewracać oczami, co dobrze odebrała jako „cicho bądź” zanim odpowiedziałby coś co jeszcze bardziej pogrążyłoby klientkę .

Spakowałyśmy zamówienie, zapłacili i wyszli.

Po 30 minutach wpada do nas klientka z furią w oczach.
Tego co potem usłyszałyśmy nawet nie da się zacytować, szok totalny, bo zawsze była miła, grzeczna, sympatyczna, skąd u niej taka znajomość wulgaryzmów.
Krzyczała, że zniszczyłyśmy jej życie, że ona nas pozwie (???), że zarówno my jak i nasze matki a nawet babki uprawiały najstarszy zawód świata (widać taka tradycja rodzinna). Jesteśmy bezczelnymi wrednymi sukami, że się powinno izolować nas od ludzi i zamykać w zakładach psychiatrycznych.. Nawet glonojad ma większe IQ od nas.

Beacie udało się tylko powiedzieć, że no jasne to nasza wina , że ona kłamie i robi faceta w jajo! Prędzej czy później to i tak by się wydało!

Na co klientka skierowała w jej stronę środkowy palec i powiedziała, że gorzko pożałuje swojego wyrachowania i żebyśmy się pier**y.

sposób na męża

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 897 (929)

#16819

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od pewnego czasu oprócz pracy na etacie prowadzę z moją przyjaciółką małą garmażerię na osiedlu na którym mieszkamy.
Beata miała dość wyścigu szczurów w korporacji i postanowiła robić to co wychodzi jej najlepiej czyli gotować.
Restauracja to inwestycja na którą środków nie miała, ale na garmażerię wspólnymi siłami pieniądze wysupłałyśmy.
Po bojach z sanepidem i innymi instytucjami wystartowałyśmy.

Osiedle nowe, sami młodzi ludzie, którzy robią karierę w gotowanie się w większości nie bawią.

Oczywiście standardowe produkty typu pierogi, krokiety, naleśniki, itd.

Klientów stałych przybywało, wymagania rosły, więc wprowadziłyśmy usługę polegając na tym, że dzień wcześnie telefonicznie lub osobiście zamawiasz sobie to na co masz ochotę z dość obszernego menu, a następnego dnia o ustalonej godzinie odbierasz ciepły obiadek.

Stały klient - mężczyzna ok 30 lat, namiętnie z tego korzystał.
Jak co dzień odbierał zamówienie. W lokalu była też kobieta ok 40 lat.

Beata z uśmiechem wydając zamówienie: Proszę, a co życzy pan sobie na jutro?

M: Może bitki wołowe i pyzy, oooo i jeszcze buraczki. Pani Beatko, a kompot truskawkowy dałoby radę do tego?

B: Dla pana wszystko. - uśmiechając się.

M: Niech pani nie kusi. - Uśmiechnął się puścił oczko, pożegnał się i wyszedł.

Klientka przypatrywała się temu, podchodzi do lady i mówi:

K: - To ja na jutro chcę kaczkę pieczoną z jabłkami.

Beata: (podając klientce ulotkę z wykazem potraw)
Niestety, nie mamy tego w menu.

K: Jemu powiedziałaś, że będzie miał co zechce, to co ja gorsza jestem?

B: Akurat to co wybrał ten pan jest dostępne.

K: Dobra, dobra, bo to chłop młody to jemu byś zrobiła, a mi nie chcesz.

B: Ewentualnie możemy zrobić to jako ekstra zamówienie, ale kilogram kaczki kosztuje ok 30 zł, kaczka waży średnio ok 2 kg, plus inne składniki i opłata za przyrządzenie to będzie dość drogo.

K: Ja nie chce całej kaczki, ja chce tylko kawałek!

B: W takim wypadku niestety nie będzie to możliwe.

K: Upieczesz kaczkę odkroisz mi pierś i za nią zapłacę, w końcu po to tu jesteś.

B: A co zrobię z resztą? Kaczka jest mało popularna i nie może leżeć i czekać aż ktoś ją kupi.

K: To sama zeżresz resztę!

B: Nie proszę pani, nie zeżrę, czy chciałaby pani zamówić coś innego?

K: Już ja ci reklamę zrobię, wszystkim sąsiadom powiem jak tu się klienta traktuje! Tylko chłopów lafiryndo dobrze obsługujesz!

B: Proszę wyjść.

K: Idę i więcej tu moja noga nie postanie!

B: Do widzenia!

Dwa dni po incydencie ja byłam w lokalu Beata pojechała po produkty.

Jakaś kobieta podeszła do szyby, przez nią obejrzała wnętrze i poszła dalej.
Za jakieś 5 minut wróciła i zrobiła to samo.
Po 10 min znowu stanęła tym razem pod drzwiami zlustrowała pomieszczenie i weszła do środka.

Rozglądając się na boki i próbując zajrzeć na zaplecze podeszła do lady i jednym tchem powiedziała:

- Kilogram ruskich tylko szybko!

Zapakowałam, podałam, zapłaciła, reklamówkę z pierogami w dłoń i wyszła.

Beata akurat wróciła i pod budynkiem wystawiała z samochodu skrzynki z zakupami.

Kobieta rzuciła do niej:
- To dla psa, sobie nie myśl!
I truchtem się oddaliła.

Tak, to była ta sama paniusia, która odgrażała się, że jej noga więcej u nas nie postanie.

kochani klienci

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1068 (1114)