Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kerownik

Zamieszcza historie od: 12 listopada 2014 - 21:34
Ostatnio: 8 kwietnia 2024 - 14:10
  • Historii na głównej: 27 z 36
  • Punktów za historie: 10087
  • Komentarzy: 218
  • Punktów za komentarze: 1448
 

#88599

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W okolicach lutego padło hasło: "sprawmy sobie psa". Wszyscy są za.

Córka momentalnie stworzyła malunek na lodówkę naszej szczęśliwej rodzinki już z psem. Poprawka - z psami. Trzema naraz. Seter, border collie i dog niemiecki. Zapowiedziała, że innych ras nie uznaje i mają być wszystkie trzy po kolei w odstępach co najwyżej pół roku. Bo tak.

Szaleństwo.

Żartobliwie próbowałem dokooptować tam jeszcze jamniczka, ale nie mieścił się w kryteriach córki. Ja nie miałem nic do gadania, miałem tylko zapłacić za psy i sponsorować bieżące wydatki.
W zamian zaproponowałem wzięcie dużego rozpędu przed kontaktem ze ścianą.

Docelowo trafił się 8-tygodniowy szczeniaczek do adopcji ze schroniska. Ładny, na oko typ berneńczyka. Zamawiamy.
Myślałem, że dzięki temu zaoszczędziłem dużo cebulionów, ale nie byłoby tej historii.
Do schroniska 400 km - koszty paliwa. Płatnymi autostradami. Po drodze trzeba coś zjeść i wypić. Plus urlop z pracy.
Pani w schronisku zapewniła, że w związku z tym koszty obowiązkowej sterylizacji schronisko bierze na siebie (ok. 400 PLN) i wskaże weterynarza w naszej okolicy.

Przyszedł czas na zgłoszenie sterylizacji zgodnie z umową. Schronisko wskazuje placówkę w swojej okolicy. Przypominam pani, że mam trochę daleko i koszty dojazdu przewyższą cenę sterylizacji. Krótko mówiąc - bez sensu.
Ojejku-jejku zapomniało jej się. Oczywiście poszuka i wskaże kogoś w naszym województwie, nie ma problemu.

Po 2 tygodniach pisze, że niestety nie znalazła i proszę przyjechać do niej. Ona nie deklarowała, że nas w czymkolwiek wyręczy i nie ma zamiaru tego robić i mamy się wywiązać z podpisanej w umowie adopcyjnej deklaracji sterylizacji psa. Natychmiast, bo termin minął tydzień temu.

Pomyślałem sobie, że dosyć tej bezcelowej korespondencji. Pies też jakoś przyjaźniej na mnie patrzy od tamtej pory ;-).

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (181)

#88249

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W wojsku, lata 90-te.
Był sobie w pułkowym areszcie szeregowy Cudzik. Taki sobie niespecjalnie postawny, a krnąbrny na wszystko oportunista. I razu pewnego, jak warta wyprowadziła aresztantów na spacer, to Cudzik sobie nawiał. Zdesperowany knypek w trampkach jest szybszy niż kilku wartowników w trepach i z bronią. Nie mieli szans go dogonić, a na strzał w plecy to sobie nie zasłużył.

Po dwóch dniach wrócił w kajdanach i zarządzono apel pułkowy. Postawiono na środku placu 160 centymetrów Cudzika, a po jego bokach dwóch wartowników, którym nawiał. Przy Cudziku wyglądali jak King-Kongi.

Już sam ten widok wprowadził nas w wesoły nastrój.
Dodatkowo pułkownik zagotowany do czerwoności rzucał mięchem ile wlazło:

- Co to za wojsko? To ma być armia? Siły Zbrojne? Kozy wam po łąkach pasać gamonie żałosne! Cudzik im sp%$#dolił, a na komandosa to on nie wygląda.

Szeregi lekko zafalowały powstrzymując śmiech.

Cudzik podniósł głowę i wolnym ruchem obejrzał sobie oba King-Kongi od dołu. Lekko się wychylił w stronę dowódcy i mówi:

- Panie pułkownik. To nie te. Tamte większe byli...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (226)

#88216

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w bloku. Wymyśliłem sobie remont łazienki. Większość sam ogarnę, ale przyłącza rur c.o. do grzejnika nie chcę ruszać ze względu na korporacyjną politykę mojej spółdzielni mieszkaniowej.

Wpisuję się w wymogi regulaminu i zgłaszam wniosek na piśmie (mailem) - zakres prac z wyraźnym zaznaczeniem, że do c.o. chcę zatrudnić ekipę remontową SM. Dzwoni do mnie kierownik owej szacownej instytucji - nudziarz jakich mało, powtarza po kilka razy zarówno swoje stwierdzenia jak i prawdy oczywiste ogólnie znane. Każdą rozmowę rozwleka jakby ktoś mu za to płacił. Dopytał o kilka szczegółów, pomądrował się w każdym zakresie i podsumował, że to bardzo dobrze, że chcę skorzystać z ich ekipy bo: oni są najlepsi, wiedzą co-gdzie-jak bo są u siebie, jakby co to elastycznie zareagują, w razie wpadki ja nie będę obciążany i tak dalej w kółko Macieju. Skoro wynajmuję ekipę SM to on odeśle akceptację jak najszybciej i od razu załatwi spuszczenie wody z instalacji na przyszły tydzień oraz dogra termin z fachowcami, oni sami do mnie zadzwonią, a do tego czasu nie wolno mi nic ruszyć na własną rękę.

Okej. Byłem z grubsza przygotowany na takie korpowykłady, więc spokojnie czekam.
Przyszło pismo poleconym - akceptacja. O terminie ani słowa, ale pamiętam co mi naćwierkał przez telefon i czekam na kontakt. Tak w okolicach środy dzwonię żeby rozpoznać co w trawie piszczy.
- Paaanie szanowny, ale wodę z instalacji to my już wczoraj dla pana spuściliśmy. Już od wczoraj może pan umawiać się z monterami.
- Ale miałem czekać na telefon od nich. Sam pan zadeklarował załatwienie z nimi tematu.
- A nieeee, najlepiej będzie jak pan sam zadzwoni i się dogadacie.

Dzwonię do szefa monterów. Nikt nie odbiera pół dnia. Dzwonię do montera.

- A tak, ja wszystko wiem, damy radę, wchodzimy w każdej chwili, wszystko mamy gotowe i nie ma problemu. Tylko szef musi się zgodzić albo wydać dyspozycję i działamy. Inaczej nic z tego.
- Ale szef nie odbiera telefonu.
- No, tak. Bo jest na urlopie.
- To jak niby mam to przeskoczyć?
- Nooo, nie da się.
- A kiedy wraca?
- W środę.
- Czyli w pracy będzie w czwartek?
- No tak.
"Jestem oazą spokoju, taflą jeziora, nic mego spokoju nie jest w stanie zakłócić..."
- To teraz niech pan się dobrze zastanowi zanim coś mi dalej odpowie, bo jak wpadnę do tej spółdzielni i złapię was obu z kierownikiem spółdzielni za szmaty to nie ręczę za siebie! Zaraz się okaże kto pierdzi w stołek za moje opłaty z czynszu! Kiedy dostanę konkretną odpowiedź o terminie przesunięcia dwóch rurek w mojej łazience?
- ...To ja to w poniedziałek załatwię i zadzwonię do szefa. Albo zadzwonię do szefa i załatwię. Albo załatwię, a jak szef wróci to mu przekażę. Albo...
- Okej. Tyle mogę poczekać. Zatem usłyszenia w poniedziałek rano. Tylko proszę mieć świadomość, że innej opcji nie przewiduję.

Ciekawe czy będzie ciąg dalszy do pisania? Wolałbym nie.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (126)

#87975

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nawiązanie do historii #87969 czyli "Kierownik, teściowa i laptok" ciąg dalszy epizod 3 ;-).

Dalsza ciotunia małżowinki poprosiła o dosłanie świeżych zdjęć rodzinnych mailem. Tę odpowiedzialną misję mi powierzono. Zrobiłem z fotografii zgrabny katalog z opisami, datami komentarzami, stroną tytułową i inne takie fanaberie, aż mi się to zaczęło podobać. Standardowo umieściłem go w chmurze, link wklejony do maila i... palec zawisł nad komendą "wyślij".

Myślę sobie - warto załączyć jeszcze szersze grono rodzinne jako adresatów, niech mają, a ja chwalon będę po wsze czasy.
I poszło wklepywanie adresów: druga ciotka, wujek Kazek, siostra wujka, kuzyn Edek, wujek szwagra... i teściowa.
Wysłane. Zacieram rączki i czekam na spływające gratulacje, "aby przynależną cnotliwym chwałą i powszechną miłością okryty chodził".

Przeczucie mnie nie zawiodło, było wiele ciepłych telefonów z podziękowaniami i ciekawych wspominek, aż do SMSa od mamuni o treści w wolnym tłumaczeniu: "Ty głąbie tępawy! Do ciotki Elizy miałeś to wysłać, a nie do mnie!".

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (191)

#87969

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Teściowa chciała kupić laptoka (pisownia oryginalna z wymowy onej).
Ja - nauczony doświadczeniem, że jak zacznę jej w tym pomagać to końca nie będzie widać - nie oponuję bezpośrednio. Zadaję tylko niewinne pytanka:
- Po co?
- Bo chcę, bo sąsiadka ma i zadowolona.
- A w czym tkwi różnica pomiędzy nowym laptokiem, a sprawnym komputerem, który mamunia posiada?
- A bo będzie mogła używać wszędzie, a nie tylko przy biurku.
- A po co wszędzie skoro i tak używa go tylko od wielkiego dzwonu?
- A bo tak!
Logika poległa, odparłem, że się na tym nie znam, zarobiony jestem - niech pyta wnuka, mojego 17 letniego syna.

Synek również przerabiał takie sytuacje z kochaną babcią i wykpił się przygotowaniem do egzaminów.

Na to przyjechał szwagier. Kochane chłopisko, które bardzo dobrze zna się na sprzęcie komputerowym. Nie zdążyłem go uprzedzić i nieostrożnie zgodził się jechać do marketu z teściową w charakterze doradcy.

Wrócili po godzinie. Teściowa rozpromieniona, a szwagier taki trochę zniesmaczony. Zapytałem go o przebieg akcji. Otóż po wejściu do sklepu błyskawicznie nawinął się doradca handlowy i wbrew zdecydowanej opinii szwagra wcisnął teściowej drogie byle co. Tak wyglądała jego fachowa pomoc - zbagatelizowany na całego.
Co nie zmienia faktu, że w mniemaniu teściowej skoro "kupiliśmy" to teraz drogi zięciu podłącz mi tu wszystko i pokaż jak to obsługiwać.
Ciężko było. Oj, bardzo opornie szło to tłumaczenie. Ze dwie godziny z hakiem.

W końcu szwagier się zawinął do domu. Wieczorem teściowa odpala laptoka i coś jej nie gra. Przychodzi do mnie po pomoc. Ja z milutkim uśmiechem przypominam swoje słowa z dzisiejszego poranka: mówiłem przecież mamusi, że na laptokach to ja się w ogóle nie wyznaję. A na systemie Win 10 to już w szczególności. To taka nowość jest i taka droga, że mnie na to nie stać. Sorry, nie znam się, zarobiony jestem...

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (204)

#86015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejny kierowca BMW emituje wokół zasady przypisane do tej marki samochodów. Muszę sobie kiedyś sprawić to autko, żeby zobaczyć co zmusza człowieka do tak jednoznacznej transformacji ;-)

Jadę sobie z córką. Wjeżdżam z głównej drogi w osiedlową uliczkę szerokości 1,5 samochodu, czyli przy mijaniu jeden musi zjechać na pobocze - haniebnie rozbite z dziurami wypełnionymi deszczówką. Po drugiej stronie jest wysoki krawężnik uniemożliwiający jakikolwiek manewr.
Nagle widzę bardzo szybko zbliżające się światła z przeciwka. Płynnie zwalniam w celu wjechania na pobocze z minimalną prędkością. Widocznie trwało to o dwie sekundy za długo ponieważ widzę kilkukrotny błysk długich świateł. Domyślam się ich znaczenia. Wtedy też zauważam znaczek pojazdu na przedniej klapie.
Mówię na głos: - Jeszcze kurna zatrąb, pajacu.
Kierowiec w BMW chyba mnie usłyszał, bo natychmiast spełnia życzenie.
Oboje z córką wybuchamy śmiechem. Jesteśmy już na poboczu i zaglądamy co się dzieje obok. Drajwer mijając nas pruje się na maxa i macha rękami. Istny kabaret.

W duchu podziękowałem gościowi, że poprawił mi humor na dobre pół dnia ;-)

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (132)
zarchiwizowany

#85707

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miałem w podstawówce nauczycielkę muzyki – strasznie wredną małpę. Zgryźliwa, czepialska i kłótliwa. Wszystkim uczniom zaszła za skórę przez długie lata, ale była nie do ruszenia – żona dyrektora tej samej placówki. Potrafiła na lekcji z nerwów przyłożyć cymbałkami w łeb jak ktoś podpadł. Nie było na nią silnych. Pozostawało tylko wyczekać do końca szkoły i zapomnieć o traumie.

Po kilku latach jak już miałem prawo jazdy jechałem sobie tatowym maluszkiem przez miasto. Było bardzo upalne lato, wszystko nagrzane do granic możliwości. Pomagał tylko lekki przeciąg przy otwartych szybach.

Dojechałem do skrzyżowania gdzie było trochę pod górkę, a dojazd blokował maluszek stojący na moim pasie tuż przed wjazdem. Wyglądało na to, że zgasł, a kierowca co jakiś czas uruchamiał rozrusznik. Bez efektu. I wtedy zwróciłem uwagę na kierowcę – to była ta wredna małpa z podstawówki! Momentalnie przypomniały mi się wszystkie krzywdy i traumy przez nią spowodowane. Bez namysłu uruchomiłem klakson. Na maxa! Długo i namiętnie. Zauważyłem oczekiwaną reakcję: dodatkowe zdenerwowanie u małpiszona, grubsze strugi potu na czole, częstsze i coraz bardziej desperackie szarpanie rozrusznikiem. Dobrze! Dołożyłem mruganie długimi światłami i wymachiwanie ręką przez okno. To chyba ją ugotowało do reszty. Zaciągnęła ręczny hamulec, wysiadła, trzasnęła fest drzwiami i … poszła gdzieś szybkim krokiem. Chyba wyczerpały jej się możliwości, a w pobliżu nie znalazła ofiary, na której mogłaby bezkarnie odreagować.

Za każdym razem jak sobie to przypomnę to mi się sama micha cieszy. Jest sprawiedliwość na tym świecie ;-).

Szkoła

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (42)

#82997

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilkunastu lat posiadam niedużego psa (poniżej kolana). W związku z tym doedukowałem się w zakresie behawioryzmu, żeby nam się lepiej żyło. Dzięki temu potrafię odczytać nastrój i zamiary również obcych psów i wiem, jak powinienem w danej sytuacji postąpić. Myślę, że dzięki temu uratowałem raz mojego pupila przed poważnym wypadkiem.

Parę lat temu wprowadziła się nowa sąsiadka z dużym psem rasy chart afgański. Uprzedzając fakty, nadmienię, że dziewczę było maści blond, inteligencji tudzież, a psa wychowywała metodą bezstresową (?). Tego wszystkiego dowiedziałem się dopiero później. Początkowo sprawiała wrażenie księżnej pani, a „dzień dobry” nie przechodziło jej przez gardło.

Siłą rzeczy czasami spotykaliśmy się na psim wybiegu (pole przy osiedlu), ale raczej z dużej odległości. Pewnego dnia mój pieseł już hasał po polu, kiedy od strony osiedla pojawił się samotny afgan w samej obroży. Zauważyłem u niego ochotę do polowania: aktywnie węszył jakiś trop, całe ciało napięte, maksymalnie skupiony na swoim zadaniu. Stopniowo zajął pozycję pomiędzy mną, a moim psem oddalonym o jakieś 30 metrów i zaczął go zaganiać do zakrzaczonego narożnika. Pieseł zorientował się w sytuacji i próbował wymanewrować przeciwnika, ale trudno jest na krótkich łapkach wyminąć dużego biegacza. Zorientowałem się, że może być spięcie. Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku zwierzaków, a do paniusi krzyknąłem, żeby odwołała swego kudłacza. Nietrudno się domyślić, jak reaguje bezstresowo wychowany pies na komendę: nie reaguje.

Widząc, że muszę sam opanować sytuację, przyspieszyłem kroku. Afgan był całkowicie skupiony na uchwyceniu mojego psa i wreszcie dopiął swego. Rozpoczęła się walka, mój odgryzał się dzielnie. Byłem już kilka kroków od nich i w pierwszym odruchu miałem zamiar zasunąć bydlakowi potężnego kopa, ale w sandałach to ja bym pewnie mocniej odczuł. Wobec tego złapałem futrzaka oburącz za szyję, ścisnąłem i wykonałem nim rzut na ziemię. Nie zwalniając uchwytu przydusiłem żebra do ziemi kolanami.

Kwiknął, sapnął, próbował się odgryźć, ale nie miał za co mnie złapać, a uchwytu nie puszczałem. Po długiej chwili szamotania zorientował się, że został zdominowany i odpuścił. A może już tchu mu brakło?

Na to nadbiegła paniusia w szpileczkach i krzyczy z paniką w oczach:
- Co pan robi?! Proszę go puścić! Udusi mi pan psa!
- To niech pani nad nim zapanuje.
- On już będzie grzeczny. Już będzie się słuchał.
- Nie mam takiej pewności, a nie chcę być pogryziony. Nie puszczę, dopóki go pani nie zapnie na smycz i przytrzyma krótko.
- Ale to pana pies jest agresywny, a nie mój!
- Tak? Serio?

I tu spojrzałem na mojego pchlarza, wskazując go głową paniusi. Stał sobie spokojnie kilka metrów od nas i, dysząc, czekał na mnie cierpliwie. Tu już sąsiadce zabrakło argumentów, zapięła smycz i poszliśmy każdy w swoją stronę.

Mojemu psisku nic się nie stało. Zauważyłem, że po tej przygodzie nabrał większego zaufania do mnie. Przez chwilę rozważałem zgłoszenie zdarzenia do odpowiednich służb, ale doszedłem do wniosku, że oboje dostali solidną nauczkę na przyszłość.

Afgan od tamtej pory omijał nas bardzo szerokim łukiem, a sąsiadka sama z siebie pierwsza zaczęła mi mówić „dzień dobry”.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (180)
zarchiwizowany

#82794

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Żarty o logice blondynek to nie żarty - to czysta prawda.

Miałem na zbyciu odkurzacz. Wystawiłem niedrogo na znanym portalu. W opisie 3-zdaniowym zawarłem m.in treść:
"Dodatkowo 1,5 opakowania worków. Filtr do wymiany."
Stan i obecność worków potwierdziłem załączając ich fotografię. Wkleiłem również link do strony producenta gdzie zawarte są wszystkie szczegóły techniczne i cennik części zamiennych.

Już po kilku minutach pojawiło się pierwsze pytanie od kobiety:
- Aktualne? Jestem zainteresowana. On jest bezworkowy?
Hmm. Oniemiałem, ręce mi opadły, ale chcę się go pozbyć, więc odpowiadam delikatnie:
- Aktualne. Workowy - co widać na zdjęciu i w opisie.
Jedną szarą komórkę rozmówczyni zaspokoiłem, ale okazało się, że posiada ona bliźniaka:
- Ten filtr, którego brakuje, drogi jest?
Tu już nie chciałem przekroczyć granicy mądrowania się i dostosowałem poziom odpowiedzi do szanownej klientki:
- Nie mam bladego pojęcia.

Skąd wiem, że to blondi? Towar odebrał jej mąż - mój znajomy z pracy.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (36)

#69548

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poprzednio zaprezentowałem jak Dziadek kończył karierę w firmie. Czas na pokazanie jak zaczynał.

W obrębie jego pola zainteresowań znalazł się nasz „dział małego transportu” czyli auta osobowe i ciężarowe do 3,5 t. Dotychczas wyglądało to tak, ze klucze od pojazdów wisiały w szafce recepcji u pani Eli, a dowody rejestracyjne u niej w szufladzie biurka. Zainteresowany wyjazdem pobierał jedno i drugie, a pani Ela z grubsza to odnotowywała w swoim małym zeszyciku. Przy zwrocie kolejność była odwrotna.

Dziadek odkrył, że tu się kryje przeolbrzymi potencjał do naszych szubrawych „lewych” kursów i „krojenia” paliwa na potęgę. Owszem, zdarzały się jakieś prywatne transporty mebli, czy wyjazd w innej pilnej potrzebie, ale zawsze z umiarem i po akceptacji prezesa. Polegaliśmy na swoim wzajemnym zaufaniu i naprawdę funkcjonowało to przy dwustronnej korzyści.

Dziadek mianował się samowładnie Kierownikiem Działu Transportu i zakomunikował wszem i wobec, że „on ten burdel ogarnie raz-dwa, a my zaczniemy u niego chodzić jak zegarki”. Jakoś nas tym nie przeraził, a nasza solidarna przekora grupowa odpowiedziała mu w myślach: "nie strasz, nie strasz, bo się... "zarymuje".

Z pierwszym dniem panowania nowego suwerena zostały wprowadzone precyzyjne karty drogowe, które „będą drobiazgowo rozliczane”. Niewiele z tego wynikło, bo jak powszechnie wiadomo – papier jest cierpliwy i każdy wpis przyjmie, a Dziadkowi brakowało argumentów na podważanie naszych uzasadnień.

No to drugie podejście – wszystkie pojazdy muszą być „zlitrażowane”, tzn. powinien zostać określony poziom zużycia paliwa na 100 km. Polegało to na tym, że jeśli ktokolwiek jechał w dłuższą trasę, Dziadek zabierał się z nim. Przed startem wspólnie komisyjnie tankowali auto do pełna spisując licznik. Po przejechaniu 100-120 km (zależnie od kaprysu) powtarzali operację notując wyniki. Kierowca jechał dalej, a Dziadek wracał sobie bez pośpiechu PKS lub PKP.
Tego dnia oczywiście Dział Transportu był nieczynny i ruch w firmie lekko zamierał niezależnie od naszych potrzeb i zobowiązań. Po jakimś miesiącu na raty miał zgromadzone "mocne dane" na kierowców i zaczęło się polowanie na czarownice. W jego rozumieniu oczywiście.

- Panie Kowalski ostatnio przekroczył pan normę zużycia paliwa o 2 litry. Piszę wniosek o obciążenie panu pensji.
- Aha, akurat. Normował mi pan puste auto, a ja wracałem pełnym w dodatku ciągnąc przyczepę. Czy to jest w porządku według pana?
- Aaaa to nie. Daruję tym razem, ale mam na pana oko!

- Panie Wiśniewski. Ostatnio jechałem swoim Fiatem do naszej filii w X i z powrotem i jest dokładnie 250 km, a pan zrobił 252! Jak to możliwe?
- Panie Rudolfie, bo pan swoją osobówką mógł się trzymać osi jezdni, a ja dużym autem wszystkie łuki i zakręty muszę wykręcać po dużym promieniu po zewnętrznej i się uzbierało...
- A no tak, rzeczywiście.

Największą akcję przeżył kolega Andrzej. Jako posiadacz prywatnego diesla nie był podejrzanym u Dziadka – on był praktycznie urodzonym złodziejem paliwa firmowego!

- Panie Andrzeju proszę o uzupełnienie kart drogowych z ostatnich 2 miesięcy, bo ja wykryłem niezgodność na 2000 km i zostanie pan tym obciążony. Termin ostateczny kończy się jutro w południe, bo muszę jeszcze to wszystko dokładnie sprawdzić!

Andrzej to akurat systematycznością nie grzeszył, ale jego uczciwość nie podlegała najmniejszym podejrzeniom. Przejął się zagrożeniem, pozbierał swoje prawie puste karty drogowe i uzbrojony w mapę drogową Polski zamknął się w pokoju na 2 godziny. Rozpisał precyzyjnie dzień po dniu terminy i cele przejazdu z kapelusza, a odległości z mapy do kwoty 2000. Oddał w terminie. Tym razem Dziadek zamknął się w pokoju w celu ujawnienia dowodów samowoli i dobicia jej ostatecznym ciosem.

Wyszedł pół dnia później wymęczony i osowiały.
- I jak tam panie Rudolfie? Wszystko gra?
Odpowiedź była wymuszona i daleka od zachwytu:
- Gra. Nie ma się do czego przyczepić. Nie można tak było od razu?...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 376 (408)