Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kersi

Zamieszcza historie od: 20 lutego 2013 - 20:18
Ostatnio: 14 czerwca 2023 - 13:07
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 136
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 93
 

#86736

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pracy w hurtowni spożywczej.

Zamykamy o konkretnej godzinie, dajmy na to 20:00.
Mamy godzinę na rozliczenie kasy i bardzo szybkie ogarnięcie hali.

Co również ważne dla historii z nadgodzinami u nas nie jest łatwo. Najpierw należy poprosić o zgodę menagera, dopiero wtedy można je zaplanować. Jeżeli więc zostaniemy po godzinach nasza strata, mamy się wyrobić.

Już samo to jest jak dla mnie piekielne, bo często nasi klienci mają głęboko w d... że jest zamknięte i dalej robią zakupy. Zwłaszcza jeden z nich nabrał wrednego zwyczaju przedłużania do maksimum naszych godzin pracy. Widać, że robi to złośliwie, szukając na siłę konfrontacji, sprawdzając nas, kto pierwszy straci cierpliwość.

Pół godziny przed zamknięciem wchodzi na halę, gdy zwracam mu uwagę, że za pół godziny zamykamy i proszę, żeby nie robił tego co zwykle, twierdzi, że on tylko po parę rzeczy. Do ostatniej minuty, czasem parę minut po robi zakupy. 4 pełne wózki. Nie takie sklepowe, zwyczajne wózki lecz takie płaskie, na które naprawdę da się nałożyć dużo towaru. A jeszcze trzeba skasować, przyjąć zapłatę...
No nic. Kasujemy.

Co robi nasz kochany klient w tym czasie?
Idzie dalej na zakupy z kolejnym wózkiem.
Zwracam mu uwagę, że koniec. Kasujemy to co jest i ma nigdzie nie leźć. Uśmiecha się tylko i twierdzi, że pójdzie tylko po jedną ostatnią rzecz... Bo zapomniał.
Wraca z wózkiem zapełnionym do połowy.
Jak tylko spuszczam go z oczu lezie dalej i przynosi kolejne rzeczy.
Ostatecznie nie mam szans się wyrobić.
Nawet jak rozliczę się szybko (a nabrałam w tym wprawy, wierzcie mi) To najczęściej jeszcze on się pakuje. A robi to takim ślimaczym tempem, że najczęściej z pracy wychodzę pół godziny po tym jak powinnam być w domu.
I nie jest to jednorazowa sytuacja. Ten scenariusz jest rozgrywany raz za razem, nic nie działa ani prośby ani groźby, ani wyrzuty, wjechanie na empatię, nic.

Jednak w końcu i ja nie wytrzymałam.
Któregoś razu gdy wszedł na halę poinformowałam go, że o 20 zamykam kasę, więc niech lepiej szybko ogarnie zakupy.
Uśmiechnął się tylko. Scenariusz zaczął się od nowa. Aż do godziny 20, a ta wybiła w trakcie kasowania.
Wszystko czego nie zdążyłam skasować odsunęłam na bok, podsumowałam kwotę i poprosiłam o pieniądze.
Z początku patrzył tylko na mnie jak na idiotkę, w końcu stwierdził, że to przecież jeszcze nie koniec.
Pokazałam tylko godzinę i przypomniałam, że ostrzegałam. I albo płaci za to co jest skasowane i zabiera towar albo anuluję całość zlecenia i idę się liczyć, mamy zamknięte zapraszam jutro.

Awantura była spora, ale ja byłam nieugięta.
Odgrażał się, prosił, wjeżdżał na empatię. (o ja biedny nie będę miał towaru dla klientów).

Finał całej sprawy był taki, że nagle okazało się, że można przyjechać szybciej na zakupy. Można szybciej się spakować. Można zrobić zakupy za jednym zamachem, zamiast ciągle coś donosić.
Ale tylko na mojej zmianie. Reszcie nadal gra na nerwach.

Kierownikowi, gdy o tym ze mną rozmawiał powiedziałam tylko, że gdybym miała zapłacone za te nadgodziny to nie miałabym problemu ale skoro polityka firmy jest taka, a nie inna to niech się nie dziwią, tylko coś zmienią, po czym temat umarł śmiercią naturalną.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (239)

#84581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja siostra jest ode mnie młodsza o 10 lat, więc siłą rzeczy wejście w dorosłość miała trochę ułatwione. Nie oznacza to jednak, że jest rozkapryszonym bachorem, a wręcz przeciwnie, twardo stąpa po ziemi.
Co jest ważne, od dziecka miała problemy z tarczycą i mimo walki jej, rodziców i lekarzy, zawsze było jej sporo.

Kiedy przyjechała z naszej wsi na studia to przez pierwszy rok mieszkała ze mną, nie dlatego, że rodzice tego wymagali, po prostu tak było najwygodniej. Wtedy też musieliśmy znaleźć jej endokrynologa na miejscu i gdzieś tam pocztą pantoflową dotarliśmy do młodej dziewczyny, która dobrała jej takie leki i wysłała do takiego trenera, że młoda w 8 miesięcy bez absolutnie żadnych wyrzeczeń straciła 25 kg nadwagi. Wszystko było super do momentu pojawienia się nas obu, wraz z mym lubym, latem u naszych rodziców.
Sąsiedzi szybko zauważyli, że siostra dużo schudła i zaczęły się plotki:
1. sprzedałam swoja siostrę do burdelu, ciągle ma dużo klientów dlatego tak schudła
2. mój chłopak pod moją nieobecność w domu ją puka, przez co dużo schudła
3. schudła bo wpadła na studiach w złe towarzystwo i jest alkoholiczką i narkomanką
4. (mam swoją firmę, w której moja siostra pracuje) zaprzęgłam siostrę do niewolniczej roboty, trzymam ją w piwnicy, nie daję żadnych pieniędzy i zabieram jej przelewy od rodziców, zniszczyłam własną siostrę- wiadomo zazdrość, w końcu po 10 latach bycia jedynakiem rodzeństwo. No każdemu by odwaliło
5. mój chłopak tak jej dokuczał z powodu wagi, aż popadła w depresję i anoreksję.

Nic nie robiliśmy sobie z tych plotek, aż do ostatniego weekendu, kiedy to byliśmy wszyscy u rodziców. W nocy ktoś wyrył na aucie mojego chłopaka napis "bydlęta oprawcy żydowskie pomioty", a pod spodem "XXX (*)". XXX to oczywiście imię mojej siostry.
Rodzice mają monitoring, więc szybko okazało się, że zrobił to syn sąsiadów z naprzeciwka, ten sam który w podstawówce nie chciał siedzieć w jednej ławce z "tą tłustą świnią", teraz jak rycerz walczy o godność naszej młodej. Sprawa zgłoszona na policję, sprawa w toku, ale nie będzie ugody, będzie proces i nie tylko za zniszczenie mienia.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 200 (212)

#57858

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna praca. Było to w czasach kiedy zatrudniało się studentów na umowy-zlecenia bez okresu wypowiedzenia. Umowę można było zerwać z dnia na dzień. Głównie zależało na tym pracodawcy, który miał tzw. projekty w większości czasowe i niewielką ilość stałych. Mógł dzięki temu z dnia na dzień zwalniać niepotrzebnych mu pracowników np. oświadczając, że dzisiaj nie potrzebuje 30 osób a tylko 15, a reszta może iść do domu. A teraz przechodzimy do właściwej historii.

Jak wspomniałam były projekty stałe. Jeden z nich był projektem dla BARDZO WAŻNEGO klienta, który płacił i wymagał. Szkolenie trwało jakiś miesiąc, osób zatrudnionych na styk. Na takim oto projekcie pracowała dziewczyna - studentka właśnie na feralnej umowie. Była kierownikiem i klient był bardzo z niej zadowolony. Zbliżał się czas praktyk. Udało jej się załapać na praktyki, na które długo czekała. Jeśli by zrezygnowała to kolejne oczekiwanie trwałoby rok, a chciała zakończyć studia jak najszybciej. Poszła więc do pracodawcy poinformować go, że za jakieś dwa tygodnie nie będzie jej przez miesiąc. Pracodawca oczywiście odmówił. Dziewczyna spokojnie tłumaczy i przypomina, że wspominała, że nadjedzie taki moment. I tu pracodawca nieopatrznie wspomniał o umowie jaka ich obowiązuje, mając na myśli umowę firma - klient. Na co dziewczyna nie wytrzymała i powiedziała mniej więcej tak:

D: Skoro mowa o umowie to zgodnie z umową jak NAS obowiązuje uprzejmie cię informuję, że w takiej sytuacji od jutra nie przychodzę do pracy. Idę zabrać swoje rzeczy.

P: Nie możesz!

D: To wskaż mi paragraf w umowie, który o tym mówi. Wielokrotnie cię prosiłam o umowę o pracę, ale odmawiałeś, więc nie moja wina.

P: Nie dostaniesz referencji!

D: Jestem studentką. Praca w trakcie jest mile widziana, a nie obowiązkowa i nie muszę wcale wspominać o niej w CV. Żegnam.

I odeszła wzbudzając nasz szacunek.

Finał: pracodawca musiał się bardzo gęsto tłumaczyć przed klientem i swoimi przełożonymi dlaczego pozwolił odejść najlepszemu pracownikowi bez wyszkolenia na jej miejsce nowej osoby. Za brak wymaganej obsługi groziły wysokie kary. Klient nie miał pojęcia jakie nas obowiązują umowy, on o swoich pracowników bardzo dbał. A dotychczasowa obsługa i nowo zatrudnione osoby obowiązkowo dostały umowę o pracę :)

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 584 (616)
zarchiwizowany

#22362

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Posiadam kotka. Kotek jest samiczką i ma na imię Kicia (ona myśli że "o kurfa"). Jest śliczna i przymilna, aczkolwiek kłopotliwa. Kicia często spaceruje na szelkach wzbudzając zainteresowanie otoczenia.

Trzy dni temu Kicia zaginęła.
Szukaliśmy, wołaliśmy, pytaliśmy sąsiadów, ale niestety nie udało się jej odnaleźć.

Mieliśmy nadzieję że wróci, ale im dłużnej jej nie było tym bardziej docierało do nas że już Kici nie zobaczymy.

Aż tu jakieś dwie godzinki temu pukają do nas dwaj panowie z brudną i zabiedzoną Kicią na rękach. I ona i ja poryczałyśmy się na swój widok.

Gdzie tu piekielność?

Ci panowie to ochrona pociągu z węglem. Niedaleko mojego domu, znajduje się stacja kolejowa, która mimo że jest nieczynna, służy jako miejsce postojowe dla zmierzających na wschód pociągów.
Takie składy potrafią tam stać nawet tydzień, i do ochrony ładunku przed złodziejami wynajmuje się firmy ochroniarskie.

Panowie ochroniarze właśnie robili rundkę wokół pociągu kiedy zauważyli łapkę kici. Wysuwała się przez szczelinę wagonu towarowego - zwierzak w ten sposób zgarniał i zlizywał wilgoć z zewnętrznej ściany wagonu. Mam łzy w oczach na sama myśl. Spędziła trzy zimowe dni w wagonie z węglem bez jedzenia i wody.

Powiecie że cóż, zdarza się, kot wlazł i nie mógł wyjść.

Otóż nie.

Ten typ wagonu ma zamykaną klapę. Jakiś sadysta dla dowcipu złapał łażącego po podwórku kota i wsadził go do wagonu pociągu towarowego. Gdyby nie panowie z ochrony, jej truchło pojechałoby do Moskwy.

Kicia ma na szyi obroże, więc panowie zaczęli pytać okolicznych mieszkańców, a że ci zwrócili uwagę na oryginalnie umaszczonego kota łażącego na smyczy, skierowali nas w końcu do nas.

Dziękuję im z całego serca że nie puścili Kici po prostu wolno, bo nie znalazłaby drogi do domu. Dziękuję że zadali sobie trud oddania nam jej.
Kicia jest też wdzięczna.
A jeżeli znajdę człowieka który zrobił coś takiego, to przysięgam, będzie jechał do samego Irkucka przybity za rękę do pociągu.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 494 (562)

#25605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako mała dziewczynka posiadałam już wiedzę na temat różnic anatomicznych obu płci. Rozumiecie, brat, kuzyni... Pływaliśmy w rzece na waleta, a cioteczni bracia nie krępowali się bynajmniej w swoich męskich przepychankach słownych.
W młodości ciężko mnie było skonsternować nagością. Za mała byłam żeby się wstydzić, za mądra żeby dziwić. Lekko bezmyślnie powtarzałam też "komplementy”, którymi obrzucali się moi kuzyni.

Pewnego razu Mamusia moja wysłała mnie po zakupy. Wręczyła mi listę, koszyki, pieniążki i przyrzekła solennie, że za resztę mogę sobie kupić czekoladę. Złapałam swój wózeczek - taką przyczepkę, którą niektóre dzieci przyczepiają do roweru i wyruszyłam w trasę. Miałam kilka lat, nie wiem dokładnie ile, ale nie chodziłam jeszcze do zerówki, a wózek sklepowy sięgał mi ponad głowę.

Na naszą ulicę sprowadzał się wtedy nowy sąsiad, wojskowy. Dosłużył się wysokiej rangi, więc łatwo się domyślić, kto tynkował mu dom, kosił trawę, kopał szambo... Tak, poborowi!

No i ciągnęłam sobie moją piękną, odludną ulicą zakupy. Czerwony wózeczek turkotał po świeżym asfalcie, pachniało sianem i wiatrem, niebo było tak niebieskie jak to można zobaczyć tylko we wspomnieniach z dzieciństwa.
Nagle usłyszałam wołanie od strony siatki odgradzającej posesję sąsiada - wojskowego. Zostawiłam, więc przyczepkę na środku ulicy (którą jeździł jeden samochód dziennie) i podreptałam do wołających panów w mundurach. Było ich dwóch. Jeden z nich, rzucił w moim kierunku jakąś uwagę, której nie dosłyszałam, a następnie zaprezentował mi... Swoją męską dumę.

Cóż, jako że nie za mocno wiedziałam, co robić w takiej sytuacji, postanowiłam cwaniaczyć jak moi kuzyni. Podreptałam bliżej ogrodzenia, popatrzyłam chwilkę w skupieniu, a potem uniosłam swoje wielkie, brązowe oczy na pana w mundurze i oznajmiłam:
- Z tym to ty nawet do kury nie startuj...
Następnie, żegnana przez głośny śmiech współtowarzysza owego ekshibicjonistycznego młodzieńca zabrałam swój czerwony wózeczek i poszłam do domu.

Tu opowieść mogłaby się zakończyć, jednak nieszczęśliwie dla biednych poborowych jest ciąg dalszy.

Po przybyciu do domu oczywiście opowiedziałam wszystko Mamusi.

A Mamusia, jak to moja Mamusia, poleciała do sąsiada nawet nie odłożywszy rondla z gotującą się zupą. Ponoć ów wojskowy zastał ją jak goniła biednych poborowych po jego podwórku z parującym rondlem w ręku. Mama widząc go odzyskała rezon i zaczęła mu wyłuskiwać jak to zabijają czas jego podwładni.

Sąsiad, kiedy już sobie przypomniał, że córka owej bojowniczej pani nie ma 16 lat tylko 4 (na początku trochę czyn lubieżny zbagatelizował, bo pomyliły mu się sąsiadki) urządził poborowym całonocne czołganie się w glinie i...

Tak, pamiętacie może ten kawał o tym jak wnuk generała chciał zobaczyć jak słoniki biegają? Ja już widziałam.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 977 (1079)

#27849

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Usiądźmy w kółeczku, dookoła naszych wiernych komputerów. Czy ta specjalna osoba jest gdzieś w pobliżu? Zaproście ją, bo dziś jest specjalna historia.

O miłości.

Miłość, jak wiemy, może się przydarzyć w każdym wieku, ale pierwsze i najbardziej ogłuszające uderzenie przechodzi się w młodości. Pamiętacie swojego pierwszego chłopaka? Pierwszą dziewczynę? Znam parę, która swój pierwszy związek zapamięta na BARDZO długo.

Piękniejszą część owego związku stanowi jedyna córka mojego sąsiada, hodowcy krówek. Ojciec jej jest tradycyjnym tatusiem i jedynaczki pilnował bardziej nawet niż rogacizny. I nie przepadał za młodzieńcami, wodzącymi wzrokiem za jej śliczną buzią.

Ale młodość ma swoje prawa i pewnej grudniowej nocy sąsiad posłyszał w swoim domu jakieś poruszenie. Po cichu wylazł z łóżka i wyjrzał na korytarz. I zobaczył... Jego jedynaczkę wymykająca się z domu, w kurtce narzuconej na piżamę. Zerknął przez okno, a tam, w świetle latarni, zamajaczyła mu męska sylwetka za bramą. Oj! Postanowił interweniować raz a stanowczo.

Jako iż pora była zimowa, nasza zakochana para ukryła się w stodółce. W stodółce tej oprócz siana i zboża garażowały również maszyny gospodarcze. Młodych ciągniki i kombajny nie interesowały, przycupnęli na pojemniku ze zbożem i rozpoczęli słodką pogawędkę zakochanych. I tak, ogrzewając się ciepłem własnych uczuć, On przychylił się by pocałować Ją.

Tego było sąsiadowi więcej niż dość. Włączył światła kombajnu na którym się ukrywał i rozpoczął dynamiczną przemowę na temat godnych obyczajów. Niestety, nasz amant wykazał się skrajną niecierpliwością i mówiąc kolokwialnie - spierdzielił.

Sąsiadowi się takie wzgardzenie jego wywodem nie spodobało i ruszył za nim. Kombajnem. Razem z drzwiami. Wprawdzie odpalenie maszyny zajęło mu ładną chwilę, ale szybko zmniejszył dystans. Co jak co, ale tę zimową przebieżkę po oblodzonej drodze i polu pokrytym śniegiem po kolana, zakończoną dopiero w lesie gdzie sprzęt nie mógł wjechać, młody chłopak zapamiętał do końca życia.

I wiecie co? Wrócił. Teraz on też jest moim sąsiadem. Ma śliczną córeczkę i drugą pociechę w drodze. I nawet czasem kombajnem jeździ po polu teścia.

Malinowe małe miasteczko

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1109 (1283)

#43824

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybrałam się do chirurga na zabieg. Zabieg dość... prywatny, związany z wsadzaniem rożnych sprzętów w różne części ciała.
Do zabiegu należy się przygotować, odpowiednie rzeczy pijąc, będąc na czczo, itp. Chirurg uroczyście mi naznaczył o której zacząć się przygotowywać, o której skończyć i co najważniejsze, o której przyjść, bo inaczej z przygotowania nic nie wyjdzie.

Gabinet chirurga to dwa pomieszczenia z osobnymi wejściami podzielone ścianką z drzwiami (ale nie prawdziwą ścianą). W jednej jest gabinet lekarza, w drugim pokój zabiegowy w którym siedzą pielęgniarki. Do chirurga teoretycznie obowiązuje skierowanie i jest się umawianym na godzinę, do sali z pielęgniarkami wchodzą osoby w kolejności przyjścia, ale tylko na np. zdjęcie szwów czy opatrzenie niegroźnej ranki.

Gabinet chirurga jest oczywiście okupowany przez kolejkowe towarzystwo emerytów i rencistów, którzy mają nadzieje że wejście do pielęgniarek z płaczem że "ręka boli, pani, boli, tak boli!" zaowocuje natychmiastową wizytą chirurga. Również ci co są umawiani na godziny mogą sobie darować, bo w końcu, niektórzy tu siedzą od rana i teraz wchodzą, O!

Na miejsce przybyłam 20 minut przed czasem, chwała mi za zapobiegliwość. CHWAŁA! Bo musiałam się dosłownie przepchnąć między zastawiającymi mi drzwi kobietami, żeby poinformować lekarza że już jestem.

Pielęgniarki wyszły z zabiegówki, wypuszczając pana który miał akurat zmieniane jakieś opatrunki i zaprowadziły mnie do gabinetu pod łokieć, bo inaczej uparcie do pokoju właził babiszon który "już tu siedzi od 7".

Chirurg porozmawiał, zamknął na klucz gabinet, zabiegowy i dla pewności jeszcze drzwi między nimi. W asyście pielęgniarek badanie trwa.

Nagle szarpnięcie za klamkę zabiegówki. Zamknięte. Pukanie. Potem to samo u chirurga. I znowu.

Lekarz posłał pielęgniarkę żeby zobaczyła co się dzieje, może komuś głowa odpadła i trzeba przyszyć w trybie pilnym? No to pielęgniarka poszła do gabinetu, zamykając na szczęście drzwi między pomieszczeniami. Słyszymy: Pielęgniarka otwiera drzwi i rozlega się głos męski:
- Gdzie pan doktor?
- Na zabiegu.
- Bo my chcieliśmy powiedzieć doktorowi że ta pani co weszła to była bez kolejki.
- Proszę PANA! Obowiązują zapisy na godziny! - oburzyła się pielęgniarka.
- Nie, bo my ustaliliśmy DEMOKRATYCZNIE że nie.
- Pan na opatrunek czy umówiony?
- Ja chcę rozmawiać z panem doktorem! Pani ją bez kolejki wpuściła!
I słyszymy szarpanie za klamkę drzwi między zabiegowym, a gabinetem. Niestety, pielęgniarka nie przekręciła klucza. Na szczęście lekarz wykazał się refleksem i je przytrzymał, bo inaczej jakiś obcy facio obserwowałby mnie w mało komfortowej pozycji i sytuacji. Bohater ten mój Pan Chirurg! Pan z kolejki został pogoniony przez pielęgniarkę, po czym drzwi na powrót pozamykane, badanie rozpoczęte od nowa.

W którymś momencie słyszymy WALENIE w drzwi pokoju zabiegowego i krzyk ramola z kolejki - Panie doktorze Piekielny! Tamta dziewczyna tam jest NIEDEMOKRATYCZNIE! My mamy KOLEJKĘ!

Zignorowano go. Badanie udało się przeprowadzić do końca.

Bo to jest kolejka społeczna, w oparciu o sześć instytucji.

służba_zdrowia

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1055 (1195)

#30140

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mój nick ma korzenie z 1992 z pobytu właśnie w Kambodży w niebieskim berecie.
Kraj zniszczony totalnie po "rewolucji" Pol Pota i kilku wojnach. Tak zniszczony że w tymże roku funkcjonowała tylko jedna linia kolejowa cirka abałt 500 km.

Na tym szczycie technologi kursował 1 (jeden!!!) pociąg. Tak więc w okolicy PhnomPenh gdzie stacjonowaliśmy, można go było zobaczyć raz na dwa-trzy dni.

Polak potrafi - naszemu kierowcy się tak spieszyło, że nie sprawdził na przejeździe i przyładował centralnie w skład właśnie pośpiesznie (40km/h) przejeżdżającego pociągu.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 689 (827)

1