Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kitusiek

Zamieszcza historie od: 1 maja 2011 - 14:26
Ostatnio: 30 grudnia 2022 - 21:47
O sobie:

Młody, doświadczony jedynie w czytaniu Piekielnych i graniu w gry komputerowe, wierzący w normalność i ludzką przyzwoitość. Poczucie humoru na poziomie przeciętnego kamienia.

  • Historii na głównej: 9 z 13
  • Punktów za historie: 3317
  • Komentarzy: 763
  • Punktów za komentarze: 6602
 

#76957

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziewczyna studiuje filologię polską. Wbrew pozorom, nauki jest sporo, a przeczytanie wszystkich zadanych tekstów jest zarezerwowane tylko dla najbardziej ambitnych i desperatów.

Na początku stycznia, ktoś wrzucił na grupę jej roku post o chęci zakupu notatek z dwóch przedmiotów - na oba mnóstwo czytania, wykłady przepełnione informacjami mniej lub bardziej potrzebnymi, na dodatek niezbyt ciekawe. Pod postem pojawiło się kolejnych kilkanaście komentarzy od osób, które także chciałyby je kupić.

Jako że dziewczyna jest niezwykle ambitna i pracowita, ma wszystkie notatki, przeczytała wszystko co było do przeczytania, co też szczegółowo opracowała. Łącznie wyszło ponad 300 stron A4 notatek, więc, pół żartem, pół serio, odpowiedziała wszystkim zainteresowanym - może sprzedać swoje - 100 złotych od osoby, przy czym albo kupują wszyscy, albo nikt, bo zaraz będzie rozsyłanie. Jak na taką ilość pracy i obecność na wszystkich wykładach (4 godziny tygodniowo przez 15 tygodni zajęć), kwota całkiem rozsądna.

Stwierdzenie, że została po tym zrównana z ziemią nawet w części nie odzwierciedla poziomu komentarzy. Tak wiele przekleństw i przepełnionych hejtem wypowiedzi skierowanych w jedną osobę ciężko spotkać. Najgłośniej krzyczał chłopak, który kompletnie nic nie wie, na studia ledwo się dostał, chociaż ma rodziców z doktoratem, pracujących na wydziale filologicznym. Ale trudno, nie chcą, to nie, ich problem.

Parę dni przed początkiem sesji kilka osób z grona niedoszłych kupców zaczęło wrzucać posty o tym, jak to oni pilnie się nie uczą, jak to nie jest ciężko i że i tak zaliczą, oszczędzając 100 złotych. Udostępniali pliki, które rzekomo miały pomóc w nauce - w rzeczywistości były to 2-3 strony skopiowane z portali z rozwiązaniami zadań domowych - materiał nie dość, że nie obejmował nawet pierwszego wykładu, na dodatek błąd na błędzie.

Przyszły pierwsze egzaminy w sesji, żadna z tamtych osób nie zdała. Na żadnym egzaminie nie mieli nawet połowy punktów wymaganych do zaliczenia. O kontynuacji studiów mogą zapomnieć, po pierwszym semestrze nie można mieć deficytu ECTS.

Niektórzy zdecydowanie nie nadają się na studia. Tylko nerwów szkoda, bo po fali hejtu byliśmy dość mocno wkurzeni. Na szczęście karma zawsze wraca.

studia

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 249 (333)

#76522

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sylwestrowo-noworoczna noc już zbiera swoje żniwa.

Moje rodzinne miasto, 23:50. Jedna z głównych ulic w mieście, przez przejście dla pieszych przechodzą dwie 15-letnie dziewczyny. A przynajmniej taki miała zamiar - na samym środku drogi potrącił je samochód. O ile można to nazwać potrąceniem - według relacji świadków, kierowca przekroczył prędkość o co najmniej tyle, ile procent miał wypity przez niego wcześniej alkohol w ilości sporej.

Dziewczyny zginęły na miejscu.

Sytuacja druga: pod moim blokiem kilka osób odpalało fajerwerki. Wsadzając je w dziury w ogrodzeniu z siatki. O ile kilka udało im się wystrzelić do góry, tak jeden z nich przekrzywił się i wystrzelił prosto w ich stronę. Nie wiem jakim cudem nikomu nic się nie stało. Nie zrobiło to na nich wrażenia, strzelali dalej. Jeden z ostatnich nie chciał polecieć - zgasł przed wystrzałem. Odpalenie go ponownie, oczywiście zwykłą, papierosową zapalniczką, nie wywołało u nich choć odrobiny poczucia zagrożenia. Na szczęście ładunek wybuchł dopiero w powietrzu.

Zabawa zabawą, ale fajnie by było, gdyby ostatni dzień roku nie był też ostatnim dniem życia.

alkohol + samochód/fajerwerki

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (174)
zarchiwizowany

#76423

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O kurierach, prawdopodobnie trochę dłuższa historia.

W październiku zacząłem studia - inne miasto, inne miejsce zamieszkania, więc trzeba było się przeprowadzić, parę rzeczy dokupić, a że przez wakacje udało się mi i mojej dziewczynie trochę zarobić, postanowiliśmy trochę zmodernizować środek naszych komputerów. Do zakupów doszły także 2 laptopy, co z pewnych względów było zakupem niezbędnym, oraz kilka pierdółek. Wszystko kupowane w internecie, opłacone przelewem. Jako że mieliśmy się przeprowadzać w poniedziałek, zamówiliśmy wszystko w sobotę wieczorem - mieliśmy wtedy pewność, że najwcześniej we wtorek powinny dojść paczki.

Tak się złożyło, że każda z 5 paczek "szła" inną firmą kurierską. Była to doskonała okazja na sprawdzenie ich wszystkich, co oczywiście nie mogło się skończyć bez piekielności.

Jeszcze w ramach wstępu: w dzień przeprowadzki dowiedzieliśmy się, że nie działa domofon w mieszkaniu, więc na paczkach nie było o tym żadnej adnotacji, przez co kurierzy mieli lekko utrudnione działanie.

Przesyłka nr 1 - Kurier Pocztex.

W poniedziałek rano, ok. 6 dostałem maila, że paczka została wysłana i powinna zostać dostarczona najwcześniej we wtorek. Teoretycznie wszystko zgodnie z planem. Jednak około godziny 12 dostałem SMSa: "paczkę zostawiłem pod numerem X kurier". Chwila na przetworzenie informacji, szybkie sprawdzenie maila - wartość paczki 4700 złotych (dwa laptopy + karta graficzna) - natychmiastowy telefon do kuriera. Odbiera, mówię, że w sprawie tej i tej paczki, dlaczego zostawia u sąsiadów, dla mnie to całkiem obcy ludzie, więc jak dla mnie może ją równie dobrze zostawić niepilnowaną na środku ulicy, zawartość tyle warta i na dodatek chcę sprawdzić, czy przesyłka nie jest uszkodzona i wybrakowana. Po chwili milczenia próbował się bronić i usprawiedliwić, że dzwonił do mnie, ale nie odebrałem (a nawet w billingach żadnego śladu telefonu), w końcu nakazałem mu zabrać paczkę i przywieźć na koniec dnia albo zawieźć do centrali - odebrałbym ją sobie sam. Posłusznie wykonał, po dodatkowej groźbie skargą grzecznie wieczorem przywiózł, przepraszając za całą sytuację.

Przesyłka 2 - DHL.

Dzień później, tym razem paczka z prześcieradłami - ani to duże, ani ciężkie, ani cenne. Popołudniu mail z DHL - adresata nie było w domu. Telefon na infolinię, pół godziny przekierowań, w końcu odesłali mnie do samego kuriera - on nie będzie wracać, bo jest już daleko (dwie ulice dalej) i on zaraz kończy pracę. Paczka dostarczona następnego dnia przez innego kuriera, skarga poszła.

Przesyłka 3 - GLS.

Ten sam dzień, dwa pudełka puzzli - znowu, ani ciężkie, ani duże. Znowu mail, że brak adresata, po chwili kolejny - przesyłka zostawiona w Parcelshopie czy czymś takim. Zbyt wielki problem to nie był, bo wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Skargi nie było, jedynie opinia na stronie.

O dziwo, przesyłki 4 i 5 dotarły bez żadnych problemów - kurierzy nie dość, że strudzili się wejściem do klatki, to jeszcze znaleźli odpowiednie drzwi, zdołali zapukać i osobiście dostarczyć do moich rąk. Co jeszcze dziwniejsze, dokonali tego kurierzy dwóch chyba najczęściej opisywanych tu firm - DPD i Siódemki. Aż sam się zdziwiłem.

Nie wiem, czy kurierzy jakoś zapamiętali sobie nasz adres (pierwszy, Pocztexu, chyba na pewno), ale wszystkie paczki zamawiane w kolejnych tygodniach docierały bez żadnych problemów, za każdym razem po telefonicznym uprzedzeniu.

No, prawie wszystkie. Dwa tygodnie temu przesyłka z InPostu - rzekomo próba doręczenia w piątek (mimo czterech osób w mieszkaniu, nikt jej nie zauważył), paczka zostawiona w jakimś punkcie odbioru parę kilometrów dalej. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że na jej odebranie były 3 dni kalendarzowe, co z racji weekendu i zamkniętego wtedy punktu oznaczało, że jedynie w poniedziałek można ją odebrać, na dodatek w godzinach, w których miałem zajęcia. Trudno, trzeba się było zerwać.

W tym wszystkim zastanawia mnie jedno - w moim rodzinnym, prowincjonalnym, 80-tysięcznym mieście, przy kilkudziesięciu przesyłkach nigdy nie było żadnych problemów, mimo że całe to miasto "obrabia" maksymalnie dwóch kurierów danej firmy (a przynajmniej tak twierdzą znajomi, którzy tą pracą się trudzili), a w mieście wojewódzkim, w którym wszystko to jest (a raczej powinno być) o wiele lepiej zorganizowane logistycznie i osobowo, już na samym początku były problemy.

kurierzy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (70)
zarchiwizowany

#74063

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znalezienie mieszkania na pierwszy rok studiów bywa problematyczne. Znalezienie ludzi, którzy mieliby w nim mieszkać jest jeszcze gorsze.

Wydawało mi się, że ja takich problemów nie będę miał - mieszkanie wynajęte od rodziny znajomej, współlokatorzy to moja dziewczyna i dwójka znajomych z liceum.

Dzisiaj się okazało, że zostaliśmy z dziewczyną sami.

Pierwsza chętna osoba zwyczajnie nie dostała się na studia. Wszyscy to przewidywaliśmy, żaden problem, nikt do nikogo pretensji nie ma, żadnych piekielności.

Zgłoszenie na studia drugiej osoby - która miała wejść na miejsce pierwszej w przypadku, gdy ta się nie dostała - nawet nie było rozpatrywane - mimo wysłania opłaty rekrutacyjnej dwa dni przed zamknięciem systemu, nie została zaksięgowana na jego indywidualnym koncie, a uczelnia nie uznała wysłanych po zamknięciu systemu potwierdzeń wpłaty, mimo że strona internetowa twierdzi, że wszystko powinno być ok. Trudno, nie wiemy po czyjej stronie wina, do tej osoby też pretensji nie mamy, prędzej do uczelni.

Ogromne pretensje mamy natomiast do trzeciej osoby - ze dwa tygodnie temu przypadkiem wpadliśmy na nią w metrze w stolicy, 450km od naszego rodzinnego miasta. Zapytana o mieszkanie, zmieszała się, powiedziała, że ona jednak nie, po czym bez słowa wysiadła na następnej stacji. Szkoda tylko, że wcześniej prawie płakała, że nie ma z kim na studiach mieszkać i przy każdym pytaniu o to, czy na pewno z nami chce mieszkać, odpowiadała że tak i że na nią można liczyć.

W ten sposób, na kilka dni przed moim i dziewczyny wyjazdem z Polski na dwa miesiące, zostaliśmy sami w mieszkaniu przewidzianym na 4 osoby, bez żadnych wolnych (tzn. bez mieszkania) znajomych i prawie bez możliwości znalezienia kogoś innego, bo na ogłoszenia nie będzie jak odpowiadać, a nikt za nas tego nie zrobi.

Być może dla większości z was nie będzie to zbyt wielka piekielność, tak dla nas, dziewiętnastolatków, którzy jakąś tam ufność w dane słowo jeszcze pokładają.

Tak więc jeżeli ktoś z czytających tę historię poszukuje pokoju w mieszkaniu we Wrocławiu w całkiem dobrej lokalizacji (2,5km od rynku, 4km od Politechniki, 300-400m od przystanku tramwajowego), proszę o kontakt na PW :)

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (33)
zarchiwizowany

#74022

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W moim mieście czuć wakacje.

I to dosłownie.

Od kilku dni zza mojego okna roztacza się woń palonej marihuany. Nawet wiem kto, chłopak trzy piętra pode mną, skończył pierwszą klasę liceum, jego rodzice w tym czasie pracują.

Wczoraj idąc ulicą minąłem grupkę trzech, prawdopodobnie, gimnazjalistów. Palili coś, co samo w sobie jest piekielne (a przynajmniej powinno być), dwa metry za nimi poczułem charakterystyczny zapach palonej trawy. Kolejna grupka, siedząca na ławce, tym razem trochę starsi - dokładnie ten sam zapach.

Ogólnie dość spory odsetek gimnazjalistów i licealistów w moim mieście jest dzień w dzień 'zjaranych'.

Kilka osób z mojej, byłej już, klasy, czyli ludzie, którzy w maju pisali maturę, poszło do pracy. Oficjalnie chcą zarobić na studia, żeby móc sobie kupić laptopa czy inne takie, w rzeczywistości otwarcie mówią, że to na zakup marihuany i alkoholu na wrześniowe imprezy ze znajomymi, którzy wrócili z wakacji lub skończyli pracować. Tak żeby pożegnalnie zapalić i się napić.

Tymczasem mniej więcej raz w tygodniu, w lokalnych mediach pojawia się informacja o zatrzymaniu przez policję kolejnego dilera, kolejną linię produkcyjną metamfetaminy czy przejęciu jakiejś tam porcji narkotyków. A że po ulicach chodzi pełno aktywnie dymiących ludzi, to zbyt trudne. Chociaż gdyby mieli wyłapać ich wszystkich, zabrakłoby miejsca w areszcie i pobliskim więzieniu i poprawczaku.

Chyba po prostu krzaki wybitnie dobrze obrodziły w tej mojej mieścinie. Szkoda tylko, że tak młode osoby chcą to 'utylizować'.

moje miasto takie dymiące

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (27)

#73589

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie wróciłem z szybciutkich zakupów w Żabce. Za kasą nieznana mi twarz starszej kobiety, OK, spora rotacja ludzi, bo i miejsce niezbyt przyjemne. Standardowo kolejka na kilka osób.

Każdy klient, z okazji turnieju piłki nożnej, dostaje terminarz spotkań. Fajnie, nie będzie trzeba się przekopywać przez tonę bezsensownych artykułów o naszej kadrze, żeby znaleźć ciekawe mecze. Nikt nie protestuje, bo i przeciwko czemu protestować?

Chwilę temu, zaraz po powrocie do domu, spojrzałem na paragon. Oprócz kupionych przeze mnie pierdół, na liście widnieje ten nieszczęsny kalendarzyk w cenie zawrotnych 10 groszy.

"Co to jest 10 groszy?", mógłby ktoś zapytać.

Ano przy takiej ilości ludzi przewijających się przez sklep, czyli 50-70 na godzinę, mamy 5-7 złotych, czyli niewiele brakuje, żeby mieć pracownika za darmo.

Już nawet nie chodzi o to, ile oni tam na tych skrawkach papieru zaoszczędzą, sam fakt się liczy. Doliczanie każdemu tych 10 groszy nie jest zbyt uczciwe, skoro nigdzie nic nie ma o tym, że to płatne jest czy coś. Kasjerka daje i już.

Ot, taka mała piekielność.

pobliska żabka

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (277)

#72902

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O SMS-owych licytacjach, czyli jak sprzedać telewizor warty 2,5 tysiąca za 250 złotych i zarobić na tym.. 3 tysiące.

W którejś gazecie trafiłem na stronę z licytacjami przez sms - wysyłasz wiadomość z jakimś kodem na określony numer i podbijasz tym samym cenę, w każdej chwili możesz też za darmo sprawdzić aktualną cenę. Licytować można tablety, laptopy, telewizory, roboty kuchenne i inne takie trampoliny ogrodowe. Na dole strony trzy osoby, które wygrały licytację, co kupili, ile to jest warte i ile zapłacili. Nikt z nich nie zapłacił więcej niż 20% ceny sklepowej, jedna pani wygrała robota kuchennego za 50 złotych, wartego 1200.

Brzmi pięknie, zachęcająco i w ogóle weźcie mój portfel.

Po wczytaniu się w informację na dole strony, oczywiście napisaną drobnym drukiem, okazuje się, że:

- każdy sms z podbiciem ceny kosztuje 50 gr + VAT
- każde podbicie ceny skutkuje jej zwiększeniem o 1 grosz (!)
- licytacja trwa maksymalnie 21 dni 12 godzin, przy czym nie można sprawdzić, ile czasu jeszcze zostało do końca aukcji, bo jest ona zależna od ilości licytujących
- cena wyjściowa to 0 złotych

Dla leniwych wprowadzono pakiety przebić - wysyła się smsa na "droższy" numer i system automatycznie licytuje w naszym imieniu określoną ilość razy, zależnie od pakietu. Po zakupie trzech pakietów, dorzucają kolejne kilkadziesiąt przebić za darmo.

Tyle teorii, czas na trochę obliczeń:

Zakładając najgorszy dla organizatora scenariusz, czyli zakup przez użytkowników samych pakietów, bez wysyłania pojedynczych smsów, dostaje 22 grosze przy każdym podbiciu - czyli zwiększając cenę o grosz, zarabia 21 - oznacza to, że żeby zarobić na aukcji, musi sprzedać przedmiot za co najmniej 5% ceny sklepowej. W przywołanym przeze mnie przykładzie telewizora, organizator zarobił przynajmniej 2701,93 złotych (TV sprzedany za 257,33 złotych, wartość rynkowa 2702 złotych). W rzeczywistości ta kwota na pewno przekraczała 5 tysięcy czystego zarobku.

Dzienny zysk z takich licytacji to co najmniej 4-5 tysięcy, zależy od przedmiotów. Aukcje zaczęły się prawdopodobnie 2 miesiące temu (a przynajmniej tylko tyle jest ich na stronie organizatora), co daje ćwierć miliona w 60 dni. W rzeczywistości nawet więcej.

Ludzie, którzy próbują coś wygrać, wysyłają trochę tych smsów, może nawet osiągają swój cel, zapłacą maksymalnie połowę ceny sklepowej (wliczając w to koszt smsów) i są zadowoleni. A że organizator ma kilkukrotny zwrot kosztów..

Jak ktoś nie wierzy w moje obliczenia/ma wątpliwości, wszystko macie na stronie - co za ile się sprzedało, ile było warte, koszty smsów, pakiety itd. Możecie policzyć.

Żyła złota jak nic.

sms.ogrosz.pl

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (189)

#72868

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wizyta w sklepie, kolejka do kasy. 6 kas otwartych, kolejka na kilka osób za taśmę, dobre parę minut czekania.

W którymś momencie zbliża się tzw. czasoumilacz - około trzyletnie dziecko drące się wniebogłosy. Ryk jakby mu ukochaną maskotkę wyrzucić. Po chwili płaczu powody rozpaczy się wyjaśniają - rodzice nie chcą mu kupić kolejnej zabawki. Na każde zwiększenie natężenie dźwięku wydobywającego się z dziecka, rodzice mówią mu, że jak tak dalej będzie się zachowywać, nic więcej mu nie kupią i więcej na zakupy z nimi nie pójdzie. Po chwili młody się uspokaja.

Spokoju nie zaznaliśmy, to była cisza przed burzą, ta chwila prawdopodobnie została wykorzystana na zbieranie mocy na kolejny wybuch. Ojciec postanawia zakończyć widowisko, bierze dzieciaka na ręce i wyprowadza ze sklepu, zakupy kończy matka.

Podejście rodziców: nie uczmy dziecka wymuszać zabawek płaczem, żeby nie odchować gówniarza, który myśli, że wszystko mu się należy.

Komentarze ludzi w kolejce: patologia, niekochane dziecko, co im szkodzi to kupić, rodzice niewydolni wychowawczo.

Chyba jestem za młody, żeby zrozumieć fanów "bezstresowego odchowania".

trudy rodzicielstwa

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 476 (486)

#71302

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu było głośno o telefonach z afrykańskich numerów, po oddzwonieniu dostawało się kosmiczne rachunki. Było o nękających marketerach, centrach obsługi klienta i innych takich.

Czas na nękających "ankieterów".

Mam swój numer telefonu już długi, długi czas. Mają go tylko moi znajomi i rodzina, w żadnych bankach i innych takich go nie podaję, bo nie muszę. Nigdzie go nie wpisuję, żeby do mnie żadni natręci nie dzwonili. Numer "kupiony w kiosku", żadnych umów nigdy nie było.

A jednak od jakiegoś czasu dzwonią do mnie o nieludzkich porach "ankieterzy" - 5 nad ranem, 22 czy koło północy, tak jak przed chwilą. Dzień w dzień ktoś z nich musi zadzwonić. Za każdym razem numer z Warszawy, za każdym razem inny. Każdy nowy blokowany. Nieodbieranie telefonów nic nie daje, kilkanaście minut później dzwonią znowu. I znowu. I kolejny raz. Grożenie zgłoszeniem nękania na policję nic nie daje, cisza po odebraniu też nie, krzyki, wrzaski, sapanie, pytanie ich o to samo, co oni mnie, prośby o zaprzestanie - czego nie zrobię, dzwonią dalej.

Po odebraniu czasami słychać tylko ciszę, czasami podają się za IPSOS, po wygooglowaniu numerów ludzie piszą, że mają to samo - ankieterzy, którzy nie dają spokoju, a jak nawet zaczną pytać, to dość szybko schodzą na tematy, o które nie powinni pytać - ile osób w rodzinie, ile z nich mieszka, kiedy wychodzą z domu (!). Widać próbę oszustwa na kilometr, ale po co pytają o takie rzeczy kogoś kilkaset kilometrów od stolicy? I skąd mają dziesiątki numerów, które różnią się jedynie trzema-czterema ostatnimi cyframi?

Nie mam pojęcia, co jeszcze zrobić. Od jakiegoś czasu ignoruję każdy ich telefon i blokuję kolejny numer w telefonie, ale to wciąż nic nie daje. Zaczynają dzwonić do kilku moich znajomych z różnych zakątków Polski. Też z różnych numerów.

Ma ktoś jakiś pomysł na pozbycie się pasożytów?

natręci

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (223)

#69802

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Być może pamiętacie pewne nieszczęśliwe zdarzenie sprzed trzech lat - dwie dziewczynki zginęły rażone prądem z zerwanej linii energetycznej w Krzeszowie. Dziś sąd uniewinnił dwóch pracowników firmy energetycznej, którzy zostali oskarżeni o niedopełnienie obowiązków, przez co mieli przyczynić się do tragedii.

W lokalnych mediach pojawił się na ten temat artykuł. I zaczęły się komentarze..

Każdy z 'ekspertów' wypowiadał się w tonie wybitnie krytykującym nasze sądy i ich orzeczenia - stwierdzili, że to "skandal, że za zaniechanie obowiązku doprowadzającego do czyjejś śmierci nikt nie odpowiada" oraz zaczęli się zastanawiać, w jaki sposób zostali inżynierami-elektrykami.

No cóż, łatwo się wypowiadać na tematy, o których nic się nie wie.

Mam znajomego elektryka. W nocy poprzedzającej tamten dzień miał dyżur - miał przed sobą konsole z czujnikami na liniach wysokiego i średniego napięcia oraz kontakt ze wszystkimi ludźmi pracującymi w terenie. Wozy pogotowia energetycznego jeździły bez przerwy starając się naprawić kolejne usterki, ogólnie wszyscy pracowali na najwyższych obrotach.

Gdy rano wrócił do domu i zobaczył w telewizji, że zginęły dwie dziewczynki od zerwanej linii, od razu pojechał do pracy i przeanalizował minuta po minucie całą noc, czy coś mu nie umknęło, czy z miejsca wypadku wpłynęło jakieś zgłoszenie, która ekipa gdzie jeździ - spędził przy tym kilka godzin, wszystko było w porządku.

Po jakimś czasie firma zrobiła wewnętrzną kontrolę, jak to ta noc wyglądała, sprawą zajęła się także prokuratura. Przesłuchania, sprawdzanie wszystkiego.

Okazało się, że samochody pogotowia energetycznego przejeżdżały tamtędy kilkanaście razy, jednak nikt nie zauważył zerwanej linii - bo i ciężko zauważyć jeden zwisający kabel w nocy w trakcie deszczu. Szczególnie, że to przewód podobny do tych, które można zobaczyć na wsiach na przydrożnych słupach. Nikt też nie zgłosił braku prądu czy zerwanego kabla, czujników na takich liniach brak.

Wygląda na to, że nikt nie był winny. Ale kogoś trzeba było oskarżyć, inaczej 'opinia publiczna', czyli po prostu media pożarłyby prokuraturę i sądy.

No i oskarżono dwóch chłopaków. Trzy lata ciągania po sądach później ich uniewinniono, to się zaczęło gadanie. Że nieroby, że pewnie nie chciało im się naprawiać. Niewiele brakuje, żeby ktoś powiedział, że specjalnie weszli na słup, zerwali ten kabel i wsadzili do rzeki, w której zobaczyli dwie kąpiące się dziewczynki - znaczy się zwyczajnie je zamordowali.

Pytanie - kto pozwolił tym dziewczynkom kąpać się w rzece kilka godzin po burzy? Sama w sobie kąpiel w rzece nie należy do najlepszych pomysłów, co dopiero po burzy, która wyrządziła sporo szkód.

Z drugiej strony, czy takim wielkim kosztem w porównaniu do bezpieczeństwa ludzi byłoby zamontowanie czujników na liniach niskiego napięcia?

Rozstrzygnięcie, kto był zawinił, pozostawiam wam. Moją opinię już znacie. Jak to wyglądało od strony pracownika, który monitorował wszystko, też.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 467 (543)