Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kitusiek

Zamieszcza historie od: 1 maja 2011 - 14:26
Ostatnio: 30 grudnia 2022 - 21:47
O sobie:

Młody, doświadczony jedynie w czytaniu Piekielnych i graniu w gry komputerowe, wierzący w normalność i ludzką przyzwoitość. Poczucie humoru na poziomie przeciętnego kamienia.

  • Historii na głównej: 9 z 13
  • Punktów za historie: 3317
  • Komentarzy: 763
  • Punktów za komentarze: 6602
 
zarchiwizowany

#76423

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O kurierach, prawdopodobnie trochę dłuższa historia.

W październiku zacząłem studia - inne miasto, inne miejsce zamieszkania, więc trzeba było się przeprowadzić, parę rzeczy dokupić, a że przez wakacje udało się mi i mojej dziewczynie trochę zarobić, postanowiliśmy trochę zmodernizować środek naszych komputerów. Do zakupów doszły także 2 laptopy, co z pewnych względów było zakupem niezbędnym, oraz kilka pierdółek. Wszystko kupowane w internecie, opłacone przelewem. Jako że mieliśmy się przeprowadzać w poniedziałek, zamówiliśmy wszystko w sobotę wieczorem - mieliśmy wtedy pewność, że najwcześniej we wtorek powinny dojść paczki.

Tak się złożyło, że każda z 5 paczek "szła" inną firmą kurierską. Była to doskonała okazja na sprawdzenie ich wszystkich, co oczywiście nie mogło się skończyć bez piekielności.

Jeszcze w ramach wstępu: w dzień przeprowadzki dowiedzieliśmy się, że nie działa domofon w mieszkaniu, więc na paczkach nie było o tym żadnej adnotacji, przez co kurierzy mieli lekko utrudnione działanie.

Przesyłka nr 1 - Kurier Pocztex.

W poniedziałek rano, ok. 6 dostałem maila, że paczka została wysłana i powinna zostać dostarczona najwcześniej we wtorek. Teoretycznie wszystko zgodnie z planem. Jednak około godziny 12 dostałem SMSa: "paczkę zostawiłem pod numerem X kurier". Chwila na przetworzenie informacji, szybkie sprawdzenie maila - wartość paczki 4700 złotych (dwa laptopy + karta graficzna) - natychmiastowy telefon do kuriera. Odbiera, mówię, że w sprawie tej i tej paczki, dlaczego zostawia u sąsiadów, dla mnie to całkiem obcy ludzie, więc jak dla mnie może ją równie dobrze zostawić niepilnowaną na środku ulicy, zawartość tyle warta i na dodatek chcę sprawdzić, czy przesyłka nie jest uszkodzona i wybrakowana. Po chwili milczenia próbował się bronić i usprawiedliwić, że dzwonił do mnie, ale nie odebrałem (a nawet w billingach żadnego śladu telefonu), w końcu nakazałem mu zabrać paczkę i przywieźć na koniec dnia albo zawieźć do centrali - odebrałbym ją sobie sam. Posłusznie wykonał, po dodatkowej groźbie skargą grzecznie wieczorem przywiózł, przepraszając za całą sytuację.

Przesyłka 2 - DHL.

Dzień później, tym razem paczka z prześcieradłami - ani to duże, ani ciężkie, ani cenne. Popołudniu mail z DHL - adresata nie było w domu. Telefon na infolinię, pół godziny przekierowań, w końcu odesłali mnie do samego kuriera - on nie będzie wracać, bo jest już daleko (dwie ulice dalej) i on zaraz kończy pracę. Paczka dostarczona następnego dnia przez innego kuriera, skarga poszła.

Przesyłka 3 - GLS.

Ten sam dzień, dwa pudełka puzzli - znowu, ani ciężkie, ani duże. Znowu mail, że brak adresata, po chwili kolejny - przesyłka zostawiona w Parcelshopie czy czymś takim. Zbyt wielki problem to nie był, bo wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy. Skargi nie było, jedynie opinia na stronie.

O dziwo, przesyłki 4 i 5 dotarły bez żadnych problemów - kurierzy nie dość, że strudzili się wejściem do klatki, to jeszcze znaleźli odpowiednie drzwi, zdołali zapukać i osobiście dostarczyć do moich rąk. Co jeszcze dziwniejsze, dokonali tego kurierzy dwóch chyba najczęściej opisywanych tu firm - DPD i Siódemki. Aż sam się zdziwiłem.

Nie wiem, czy kurierzy jakoś zapamiętali sobie nasz adres (pierwszy, Pocztexu, chyba na pewno), ale wszystkie paczki zamawiane w kolejnych tygodniach docierały bez żadnych problemów, za każdym razem po telefonicznym uprzedzeniu.

No, prawie wszystkie. Dwa tygodnie temu przesyłka z InPostu - rzekomo próba doręczenia w piątek (mimo czterech osób w mieszkaniu, nikt jej nie zauważył), paczka zostawiona w jakimś punkcie odbioru parę kilometrów dalej. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że na jej odebranie były 3 dni kalendarzowe, co z racji weekendu i zamkniętego wtedy punktu oznaczało, że jedynie w poniedziałek można ją odebrać, na dodatek w godzinach, w których miałem zajęcia. Trudno, trzeba się było zerwać.

W tym wszystkim zastanawia mnie jedno - w moim rodzinnym, prowincjonalnym, 80-tysięcznym mieście, przy kilkudziesięciu przesyłkach nigdy nie było żadnych problemów, mimo że całe to miasto "obrabia" maksymalnie dwóch kurierów danej firmy (a przynajmniej tak twierdzą znajomi, którzy tą pracą się trudzili), a w mieście wojewódzkim, w którym wszystko to jest (a raczej powinno być) o wiele lepiej zorganizowane logistycznie i osobowo, już na samym początku były problemy.

kurierzy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (70)
zarchiwizowany

#74063

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znalezienie mieszkania na pierwszy rok studiów bywa problematyczne. Znalezienie ludzi, którzy mieliby w nim mieszkać jest jeszcze gorsze.

Wydawało mi się, że ja takich problemów nie będę miał - mieszkanie wynajęte od rodziny znajomej, współlokatorzy to moja dziewczyna i dwójka znajomych z liceum.

Dzisiaj się okazało, że zostaliśmy z dziewczyną sami.

Pierwsza chętna osoba zwyczajnie nie dostała się na studia. Wszyscy to przewidywaliśmy, żaden problem, nikt do nikogo pretensji nie ma, żadnych piekielności.

Zgłoszenie na studia drugiej osoby - która miała wejść na miejsce pierwszej w przypadku, gdy ta się nie dostała - nawet nie było rozpatrywane - mimo wysłania opłaty rekrutacyjnej dwa dni przed zamknięciem systemu, nie została zaksięgowana na jego indywidualnym koncie, a uczelnia nie uznała wysłanych po zamknięciu systemu potwierdzeń wpłaty, mimo że strona internetowa twierdzi, że wszystko powinno być ok. Trudno, nie wiemy po czyjej stronie wina, do tej osoby też pretensji nie mamy, prędzej do uczelni.

Ogromne pretensje mamy natomiast do trzeciej osoby - ze dwa tygodnie temu przypadkiem wpadliśmy na nią w metrze w stolicy, 450km od naszego rodzinnego miasta. Zapytana o mieszkanie, zmieszała się, powiedziała, że ona jednak nie, po czym bez słowa wysiadła na następnej stacji. Szkoda tylko, że wcześniej prawie płakała, że nie ma z kim na studiach mieszkać i przy każdym pytaniu o to, czy na pewno z nami chce mieszkać, odpowiadała że tak i że na nią można liczyć.

W ten sposób, na kilka dni przed moim i dziewczyny wyjazdem z Polski na dwa miesiące, zostaliśmy sami w mieszkaniu przewidzianym na 4 osoby, bez żadnych wolnych (tzn. bez mieszkania) znajomych i prawie bez możliwości znalezienia kogoś innego, bo na ogłoszenia nie będzie jak odpowiadać, a nikt za nas tego nie zrobi.

Być może dla większości z was nie będzie to zbyt wielka piekielność, tak dla nas, dziewiętnastolatków, którzy jakąś tam ufność w dane słowo jeszcze pokładają.

Tak więc jeżeli ktoś z czytających tę historię poszukuje pokoju w mieszkaniu we Wrocławiu w całkiem dobrej lokalizacji (2,5km od rynku, 4km od Politechniki, 300-400m od przystanku tramwajowego), proszę o kontakt na PW :)

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (33)
zarchiwizowany

#74022

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W moim mieście czuć wakacje.

I to dosłownie.

Od kilku dni zza mojego okna roztacza się woń palonej marihuany. Nawet wiem kto, chłopak trzy piętra pode mną, skończył pierwszą klasę liceum, jego rodzice w tym czasie pracują.

Wczoraj idąc ulicą minąłem grupkę trzech, prawdopodobnie, gimnazjalistów. Palili coś, co samo w sobie jest piekielne (a przynajmniej powinno być), dwa metry za nimi poczułem charakterystyczny zapach palonej trawy. Kolejna grupka, siedząca na ławce, tym razem trochę starsi - dokładnie ten sam zapach.

Ogólnie dość spory odsetek gimnazjalistów i licealistów w moim mieście jest dzień w dzień 'zjaranych'.

Kilka osób z mojej, byłej już, klasy, czyli ludzie, którzy w maju pisali maturę, poszło do pracy. Oficjalnie chcą zarobić na studia, żeby móc sobie kupić laptopa czy inne takie, w rzeczywistości otwarcie mówią, że to na zakup marihuany i alkoholu na wrześniowe imprezy ze znajomymi, którzy wrócili z wakacji lub skończyli pracować. Tak żeby pożegnalnie zapalić i się napić.

Tymczasem mniej więcej raz w tygodniu, w lokalnych mediach pojawia się informacja o zatrzymaniu przez policję kolejnego dilera, kolejną linię produkcyjną metamfetaminy czy przejęciu jakiejś tam porcji narkotyków. A że po ulicach chodzi pełno aktywnie dymiących ludzi, to zbyt trudne. Chociaż gdyby mieli wyłapać ich wszystkich, zabrakłoby miejsca w areszcie i pobliskim więzieniu i poprawczaku.

Chyba po prostu krzaki wybitnie dobrze obrodziły w tej mojej mieścinie. Szkoda tylko, że tak młode osoby chcą to 'utylizować'.

moje miasto takie dymiące

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (27)
zarchiwizowany

#69574

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jutro (a raczej już dziś, już po północy) mamy dzień wolny od pracy, a że Polacy są jacy są - spora część narodu wykorzystuje dzisiejszy wieczór na spożywanie alkoholu tak, żeby następny dzień 'odchorować', a w czwartek znów pojawić się w pracy.

Wracając przed chwilą do domu, trafiłem na przedstawicieli powyższej grupy.

Jako że było już po 23, w moim mieście wyłączono całą sygnalizację świetlną, czyli światła dla samochodów to mrugające żółte, piesi nie mają żadnych. Teoretycznie więc każdy pieszy, przed wejściem na pasy, powinien kilka razy dobrze się rozejrzeć, żeby nie wpaść pod czyjeś koła - późno, ciemno, nie zawsze latarnie działają, nie zawsze człowieka widać, o nieszczęście łatwo.

Droga 'przelotowa' przez miasto, dwa pasy w każdą stronę, na środku pas zieleni - dość często spotykany układ. Jak wyglądają przejścia, spora część pewnie wie - jedne przez jezdnię w jednym kierunku, drugie przez drugą jezdnię, na środku kawałek chodnika do zatrzymania się i oczekiwania na zielone.

Przechodząc do samej sytuacji - z daleka widziałem trójkę naszych bohaterów: ona, on i psies. Psies brązowawy, wyglądem przypomina buldoga. On ciemny, idzie jakby odbijał się od niewidzialnych ścian. Ona ubrana na czarno, stara się podążać pewnym krokiem, wyraźnie niezadowolona z faktu posiadania ludzkiego towarzysza - coś do niego pokrzykuje, macha rękami. Czyli pijana dwójka i pies.

Nasza niezbyt wesoła gromadka postanowiła przejść na drugą stronę drogi, korzystając z wyżej opisanych pasów. Weszli na pierwsze, nie rozglądnęli się, nadjeżdżający samochód musiał dość mocno hamować. Przeszli, weszli na drugie - prosto pod koła ciężarówki, która ledwo ich ominęła. Kolejny samochód, osobówka, musiała się zatrzymać z piskiem opon, żeby w nich nie wjechać - po prostu nie było ich widać, wszyscy w ciemnych kolorach, latarnia z tamtej strony ulicy nie świeciła.

Przeprawę zakończyli sukcesem, odeszli w bliżej nieokreślonym kierunku.

I teraz nie wiem, czy alkohol tylko ogłupia, czy jeszcze sporo szczęścia w nieszczęściu zapewnia - mogli wpaść pod samochód trzy razy na kilkunastu metrach, z czego dwa potrącenia mogłyby się skończyć ich śmiercią, gdyby deszcz spadł pół godziny wcześniej - czyli akurat wtedy, kiedy sytuacja miała miejsce.

Alkohol nie zwalnia z myślenia, przestrzegajcie 'mniej odpornych' znajomych, bo wy zapewne o tym wiecie.


Przepraszam, że się tak rozpisałem, bo można to było napisać w dwóch krótkich akapitach, ale ostatnio pojawiają się głównie dość zwięźle napisane historie - za jedną rozwleczoną chyba mnie nie zlinczujecie ;)

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 26 (184)

1