Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kitusiek

Zamieszcza historie od: 1 maja 2011 - 14:26
Ostatnio: 30 grudnia 2022 - 21:47
O sobie:

Młody, doświadczony jedynie w czytaniu Piekielnych i graniu w gry komputerowe, wierzący w normalność i ludzką przyzwoitość. Poczucie humoru na poziomie przeciętnego kamienia.

  • Historii na głównej: 9 z 13
  • Punktów za historie: 3317
  • Komentarzy: 763
  • Punktów za komentarze: 6602
 
[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
11 maja 2019 o 18:06

@toomex: Dokładnie to napisałem ;)

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
11 maja 2019 o 15:52

@GoshC, @Daro7777: To nie tak, że użytkownik wrzucił historię po latach - to po prostu admin stwierdził, że trzeba ratować stronę, bo ewidentnie umiera. Inna historia w poczekalni - ta napisana przez Canarinios - też powstała kilka lat temu, a teraz znowu pojawiła się w poczekalni. Jak inaczej wytłumaczyć pojawienie się "nowych" historii napisanych przez użytkowników, których nie było od dwóch miesięcy (zaziza) albo roku (Canarinios)? Na dodatek te historie około 10 rano miały ponad 200 oddanych głosów, a standardem w ostatnich tygodniach jest 100-120 w ciągu doby, a nie jednej nocy.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
8 maja 2019 o 12:06

@Jaladreips: Wygląda na to, że wszystkie nasze partie to niemieckie albo rosyjskie są, a te polskie najczęściej nawet na listy wyborcze nie wchodzą. Ale co się dziwić, skoro nawet na tronie brytyjskim zasiada "Niemka" ;)

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 17) | raportuj
28 kwietnia 2019 o 0:23

@Fenriss: Chyba nie miałeś tego szczęścia, żeby trafić w poczekalni na historię o gościu, który w ramach zemsty (nie napisał za co) na jakimś gościu, doprowadził do jego pogrzebania żywcem - ofiara miała stracić przytomność w wyniku działania autora, a następnie, dzięki fali znajomości od lekarza, przez księdza, aż do zakładu pogrzebowego, nieprzytomny facet został pogrzebany. Odzyskał przytomność akurat w momencie złożenia trumny w grobie. Historia została zasypana minusami w kilka minut i chyba usunięta, bo nie mogę jej nigdzie znaleźć. Oczywiście konto autora zostało założone kilka minut przed dodaniem wpisu. W czasach, kiedy dziennie dodawanych było 20-30 historii (a nie 2-3 jak teraz), takie kwiatki były dość częste ;)

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
26 kwietnia 2019 o 16:33

We Wrocławiu nie musisz dzwonić - wystarczy zdjęcie z datą i godziną wysłane na maila straży miejskiej - straz@strazmiejska.wroclaw.pl. Mniej czasochłonne i prostsze niż dzwonienie, a podobno równie skuteczne. Jakiś czas temu pisała o tym Gazeta Wrocławska: https://gazetawroclawska.pl/mistrzowie-parkowania-dostana-mandaty-teraz-wystarczy-zdjecie/ar/13732682

[historia]
Ocena: 7 (Głosów: 7) | raportuj
25 kwietnia 2019 o 23:22

@Zunrin: Zależy od urzędu. W moim rodzinnym mieście działa delegatura urzędu wojewódzkiego (to miasto nie jest miastem wojewódzkim) i generalnie wchodzisz, załatwiasz co potrzebujesz i wychodzisz kilkanaście minut później. Rejestracji nie ma, jedynie numerki są, żeby łatwiej było zarządzać pojedynczą kolejką na 3-4 okienka. Za to w tym samym województwie, ale już w mieście wojewódzkim, jakiś czas temu musieli dobudować do budynku jakąś salę, żeby dołożyć kolejne kilkanaście okienek. I to dalej jest za mało. Różnica w liczbie mieszkańców mniej więcej dziesięciokrotna, ale patrząc na urząd można odnieść wrażenie, że w większym mieście ludzi jest ze sto razy więcej.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
24 kwietnia 2019 o 9:21

Kwestia tego, jak podchodzą do czytania w danej parafii, a właściwie ksiądz odpowiedzialny za liturgiczną służbę ołtarza. Kiedy ja "awansowałem" z ministranta na lektora wraz z 4 kolegami, ksiądz zrobił nam 3 spotkania, na których uczyliśmy się prawidłowo czytać. Może to brzmieć śmiesznie, ale pomogło naprawdę dużo - każdy z nas miał skorzystać z ambony na środku kościoła (kościół ponad 300 lat, kiedyś protestancki) bez mikrofonu, więc żeby dało się nas zrozumieć na końcu kościoła, musieliśmy mówić głośno, wyraźnie i w miarę powoli. Interpunkcja służyła zazwyczaj jako miejsce na wzięcie oddechu. Dziś w tej parafii jedynymi lektorami, którzy czytają w sposób, który da się zrozumieć, są ci, którzy byli "szkoleni" przez wspomnianego wyżej księdza. I piszę to już jako osoba siedząca po drugiej stronie kościoła - w jednej z ostatnich ławek. W dwóch parafiach, w których byłem ministrantem, przed każdą mszą, lektor, który miał czytać dane czytanie na mszy, czytał je sobie po cichu w zakrystii, żeby wiedział co czyta. Różnica w sposobie czytania "na żywca" i po wcześniejszym zaznajomieniu się z tekstem to przepaść. Przed czytaniami w Wielką Sobotę (kiedy wszystko ma być idealnie) ćwiczyło się po 15-20 minut, a to było ledwie 3/4 strony A4. Warto jeszcze zaznaczyć, że zadaniem lektora nie jest dodawanie emocji do czytanego tekstu - ma to przeczytać możliwie najbardziej neutralnie.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 7) | raportuj
9 kwietnia 2019 o 12:15

@misiafaraona: Oj tam, nieistotny szczegół, przecież mogła zapisać datę w formacie amerykańskim - najpierw miesiąc, później dzień, a że dla Polaków, to z kropkami w środku :P

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
6 kwietnia 2019 o 11:59

@Habiel: Chodziłem do liceum z pierwszej setki wszelkich rankingów, więc poziom trochę powyżej przeciętnej. Przy liceum było gimnazjum, do którego były egzaminy wstępne, a uczyli w nim ci sami nauczyciele co w liceum - poziom zdecydowanie wyższy niż w innych szkołach w powiecie. Mimo tego, kiedy nauczycielka na biologii dawała nam jako sprawdzian 3-4 zadania z matury rozszerzonej z biologii, na najbliższej wywiadówce połowa rodziców zaczęła wrzeszczeć, że "jak tak można, matura dla gimnazjalistów!". Niestety, dzieciaki nie były w stanie przeczytać polecenia ze zrozumieniem i jedyne na co zwracały uwagę, to napis "matura rozszerzona z biologii" na górze strony. A zadania same w sobie miały tylko i wyłącznie to, co przerabialiśmy na zajęciach. Mimo tego połowa klasy musiała sprawdziany poprawiać. A o samym poziomie dzieciaków w szkole (podkreślę: dzieciaków, a nie całego systemu edukacji) niech świadczy odsetek osób, które nie zdają podstawowej matury z matematyki. Co z tego, że mają kalkulator (czyli nie trzeba umieć liczyć, wystarczy odróżniać od siebie działania), połowę punktów przyznawaną za zadania zamknięte (czyli przy odrobinie szczęścia dałoby się wystrzelać 30% całości) i kartę wzorów (ponad 20 stron wzorów), z którą już naprawdę nie trzeba myśleć więcej niż "tu trzeba policzyć długość jednej przyprostokątnej, mam drugą, mam pole trójkąta, był jakiś wzór na to, to sprawdzę w karcie i wklepię w kalkulator". Mimo to dla wielu nawet to jest zbyt wielkim wysiłkiem.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
17 marca 2019 o 8:51

@Zunrin: Manifestacje i protesty nauczycieli są mniej więcej co półtora-dwa lata. To raczej nie jest siedzenie cicho. Zapowiadany teraz protest ma być po prostu największy od lat - nie tylko ze względu na odsetek protestujących nauczycieli (zazwyczaj był to margines, bo młodzi nauczyciele nie widzieli powodu do protestów albo się bali, a "starszym się nie opłacało"), ale też ze względu na formę, czyli całkowity paraliż pracy szkoły. Wcześniej były to tylko manifestacje w Warszawie lub miastach wojewódzkich.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 6) | raportuj
13 marca 2019 o 22:05

@Lobo86: Żeby chociaż jeden z tych kursów dotyczył obsługi komputera czy worda. I żeby w czasach kończenia studiów (połowa lat 90.) komputery były aż tak rozpowszechnione, żeby wręcz standardem była umiejętność korzystania z nich. Pracę magisterską napisała ręcznie i dyktowała "skomputeryzowanej" znajomej, bo ta nie była w stanie rozczytać się z bazgrołów ;) 10 lat temu komputer wciąż nie był podstawowym narzędziem pracy nauczycieli w szkole mojej mamy (i pewnie nie tylko tam) - wszelkie arkusze mogli wziąć w szkole do ręcznego wypełnienia i tak robiła większość pracowników. Skoro nie ma potrzeby korzystania z komputera, to po co się tego uczyć? Zresztą jakieś podstawy worda miała (i w sumie na tym jej obsługa komputera się kończyła), ale że męczyła się z tym niemiłosiernie i co chwilę szukała pojedynczych liter na klawiaturze, łatwiej było zatrudnić do tego syna. A teraz nie ma prawie żadnych problemów z komputerem - dziennik elektroniczny obsłuży, w wordzie wszystkie podstawowe funkcje zna (obrazki, tabele, formatowanie, stronę obróci i nagłówek/stopkę wstawi), nawet serial umie sobie włączyć. Wciąż jednak traktuje to jako zło konieczne, bo zdecydowanie woli smartfona. Jak dla mnie jedyną absurdalną rzeczą w tym wszystkim jest sam zarzut. Jeśli za 20 lat każde dziecko po podstawówce będzie umiało programować w jakimś tam podstawowym zakresie, to czy każda osoba po studiach bez tej wiedzy będzie mogła być uważana za nieuka? No niezbyt. Inne czasy, inne realia.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 6) | raportuj
13 marca 2019 o 18:21

@pasjonatpl: Najlepszy komentarz to klasyczne "jak im tak źle, to niech się przekwalifikują". Ciekawe co zrobiliby krzykacze, gdyby rzeczywiście ponad połowa kadry nauczycielskiej porzuciła pracę w szkole i dzieciaki zostałyby bez nauczycieli ;)

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
13 marca 2019 o 18:18

@pasjonatpl: Pół na pół z konkretnością kursów. Generalnie częścią awansu zawodowego jest doszkalanie się poprzez kursy, ale czy ktoś sprawdza czego rzeczywiście się nauczył się nauczyciel - nie wiem. W dokumentach podsumowujących cały awans najpierw była tabelka z wpisaną liczbą odbytych kursów, później wielostronny opis wszystkich aktywności nauczyciela - w tym tematyka odbytych szkoleń. Wątpię, żeby każdy kurs się przydał w jej pracy, z tego co pamiętam, cały czas powtarzała, że chodzi na te kursy, ale w sumie nie ma na nich nic, czego wcześniej by nie wiedziała, co nie powtórzyłoby się na innym kursie i że wszystko to tylko dla ładnego wpisu w papierach. Z kosztami nie mam pojęcia jak to dokładnie wyglądało. Kiedy kończyła całą procedurę awansu, ja zaczynałem gimnazjum, więc o pieniądzach zbyt wiele nikt mi nie mówił. Wszelkie sprawy z dokumentacją znam głównie stąd, że to ja musiałem jej pisać większość rzeczy jako "ten co się zna na komputerze", a z rok czy dwa temu miałem okazję przejrzeć papiery jej podopiecznej - nauczycielki, której opiekunem awansu była mama. Mogę dopytać.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
13 marca 2019 o 14:36

@Lobo86: Pamiętam jeden kurs - "nauka obsługi tablicy interaktywnej" - wiele więcej niż 2-3h nie powiesz na ten temat. Pomijam przydatność kursu, jeśli w szkole nie pojawi się taka tablica w ciągu 10 lat od przeprowadzenia szkolenia - tyle mniej więcej czasu minęło od awansu mojej mamy (i tego kursu), a do tej pory tablice interaktywne pojawiły się w dwóch szkołach - po jednej na szkołę - efekt jakiegoś konkursu na doposażenie sal. Na zakup nie ma pieniędzy. Wszystko to efekt całego systemu edukacji - jak już masz nauczyciela w szkole, nikogo nie interesuje jego rozwój czy umiejętności - ma umieć wypełnić odpowiednie arkusze na koniec semestru, przygotować dzieci do zdania egzaminu i ewentualnie robić awanse zawodowe, podczas których patrzy się głównie na liczbę, a nie tematykę i przydatność kursów. No i od nauczycieli świeżo po studiach czasami dyrektorzy wymagają oddawania konspektów przeprowadzanych lekcji, ale to chyba nie jest odgórny przymus. Problemy w szkołach możemy wymieniać do końca tygodnia, a i tak wszystkich nie omówimy.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 8) | raportuj
13 marca 2019 o 13:47

@bleeee: Kursy trwają najczęściej jedno-dwa popołudnia, w najintensywniejszym okresie miała 2-3 kursy tygodniowo. Tyle kursów miała wpisanych w dokumenty awansu zawodowego + jakieś papierki za ukończenie chyba też były. Chodziła na prawie wszystko, co organizował najbliższy ośrodek dokształcania nauczycieli. Dyżury zależą od tygodnia - generalnie większość przerw ma zajętych, zdarzają się dni, że na dosłownie każdej przerwie ma dyżur. Najlepszy czas to jedno, ale najwyższe ceny w miesiącach wakacyjnych to drugie - we wrześniu często jest już sporo taniej. Mimo wszystko różnicę w cenie bez problemu pokryją dodatki typu urlopówka. No chyba że mówimy o czteroosobowej rodzinie, wtedy jest trochę gorzej, ale w takie szczegóły nie ma co wchodzić. Z drugiej strony - około półtora miesiąca wakacji (odliczając weekendy, przynajmniej 30 dni urlopu), dwa tygodnie ferii, więc wolnego znacznie więcej niż przeciętny człowiek, choć to nie ukłon w stronę nauczycieli, a efekt takiego funkcjonowania szkoły. Jakby nie było, przez wakacje krzeseł w pustej sali uczyć nie będą. Nie mam zamiaru jednoznacznie stwierdzać, czy warunki pracy mają dobre, czy tragiczne - wiem, że podwyżki ogólnie się należą, bo od bodajże 10 lat są byli cały czas zwodzeni, że "pieniądze na podwyżki są, ale zamrożone". Uroki budżetówki. Ile więcej powinni dostać - nie mi decydować, ja tylko wypisuję w internecie jak wygląda sytuacja jednego z kilkuset tysięcy nauczycieli :)

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 14) | raportuj
13 marca 2019 o 12:55

Moja mama, która ma 26h lekcji, w szkole spędza przynajmniej 30h, bo ma 4 okienka i bierze możliwie jak najwięcej zastępstw. Do tego rada pedagogiczna (4-5h) co drugi tydzień - w tym roku zmienił się dyrektor i wszystko musi być dla niego idealnie, wcześniej mieli 2-3 na semestr + klasyfikacyjna i plenarna. Jako że mama uczy przedmiotów artystycznych (muzyka, plastyka, technika - czy jak to się tam teraz nazywa), nie musi się przygotowywać na zajęcia i nie ma żadnych sprawdzianów do sprawdzania - wszystkie oceny wystawia pod koniec lekcji, a materiały zdążyła przygotować przez ćwierć wieku pracy w szkole. Sama praca nauczyciela nie jest dla niej większym problemem - poza zmęczeniem wiecznym hałasem, jak to w podstawówkach. Nauczyciele matematyki czy polskiego mają znacznie gorzej - kwestia sprawdzania prac, których trochę jednak się uzbiera. To, co zajmuje jej czas po lekcjach, to użeranie się z bachorami i rodzicami - jest wychowawcą "trudnej" klasy (zresztą od kilkunastu lat zawsze ma najgorsze klasy - "bo jak nie ona, to nikt sobie z nimi nie poradzi"). Nie ma tygodnia, żeby nie było problemów z którymś dzieciakiem, przy czym problemy są poważniejsze niż "a bo Jasiu krzywo spojrzał na koleżankę" - w tym roku były już trzy pobicia, prześladowanie jednej dziewczyny przez kilkuosobową grupę, wagarowanie (30% frekwencja w szkole) - a to 7 klasa podstawówki. Dodatkowo szkoła ma rejon pełny mieszkań socjalnych i patologii. Większość energii zużywanej na pracę idzie na wychowywanie dzieciaków, bo przecież to szkoła wychowuje, rodzice nie mają żadnych obowiązków. Zarobki za takie przyjemności? 3400 netto (z wliczonym dodatkiem za wychowawstwo i 60 złotych dodatku motywacyjnego) + ~1000 za godziny ponadwymiarowe i zastępstwa. Jeśli ktoś chce, może sobie doliczyć 3500-4000 złotych "trzynastki" i mniej więcej drugie tyle innych dodatków, które zbiorą się przez rok. Czy to dużo, czy mało - niech każdy zdecyduje sam. Dodam jeszcze, że moja mama ma skończone studia, dwie podyplomówki, łącznie kilkaset kursów doszkalających (wyrabiane głównie podczas awansu zawodowego - przy awansie na dyplomowanego miała ponad 100 kursów w 2 lata i 9 miesięcy) i 25 lat pracy. Może i nie brzmi to aż tak strasznie jak próbuje się to przedstawiać, ale jeśli w wieku 24 lat kończy się studia, a w szkole ma się przed sobą perspektywę zarabiania maksymalnie 2500-2600 netto przez pierwsze 15 lat pracy (czyli aż się nie zrobi awansu na dyplomowanego, kiedy zarabia się około 3200 - chyba że pracuje się w dużych miastach, tam może zarobki są większe), to nikt, kto nie ma pasji (albo dobrze zarabiających rodziców/partnera życiowego, którzy pomogą przeżyć), do szkoły nie pójdzie. A kończąc możliwie krótko i odwołując się do historii - "Byłoby to też korzystne dla nauczycieli, bo po prostu wyrabiali by normę godzinową i szli sobie do domu. " - wprowadzenie 40h tygodnia pracy dla nauczycieli, który polega na tym, że codziennie 8-16 siedzą w szkole i prowadzą lekcje, sprawdzają sprawdziany, mają rady pedagogiczne, zebrania z rodzicami, ale ani minuty poza tymi godzinami (chyba że dodatkowo płatne) wcale nie jest głupim pomysłem. Z jednej strony każdy widziałby ile nauczyciel naprawdę pracuje, wiedziałby kiedy jest dostępny dla ucznia i rodzica, z drugiej - jasno uregulowany czas pracy i brak konieczności marnowania wieczorów na sprawdzanie kolejnych prac uczniów, którzy całą swoją wiedzę najchętniej trzymaliby w telefonie, bo w głowie im przecież nie jest potrzebna. Jak ktoś ma pytania, zastrzeżenia czy cokolwiek - śmiało, postaram się wyjaśnić bez charakterystycznej dla mnie przesady, od której i tu się wstrzymywałem.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 2) | raportuj
11 marca 2019 o 10:09

@Jorn: A w drugim zdaniu trzeciego akapitu autor jednoznacznie stwierdza, że to "feminazistka". Dwa akapity dalej napisał to samo. Czytam historie, a nie tagi ;)

[historia]
Ocena: 21 (Głosów: 27) | raportuj
8 marca 2019 o 11:35

@Samoyed: Feminizm i feminazizm to coś kompletnie innego - różnica większa niż między patriotyzmem i nacjonalizmem.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
27 lutego 2019 o 17:59

@bunia: Zależy co masz na myśli mówiąc gównoledy - jeśli te ledy są fabrycznie zamontowane, to mimo wszystko całkiem dobrze się sprawdzają - dzisiaj rano, właśnie we Wrocławiu, zbyt wielkiej różnicy między takimi ledowymi a klasycznymi nie widziałem - światła były widoczne z co najmniej 300 metrów (odległość między dwoma przystankami tramwajowymi), a samochód wyłaniał się z mgły dopiero przy 150 metrach (w połowie drogi między nimi). Jeśli te gównoledy to domontowane w przydomowym garażu światełka wielkości rowerowych odblasków, to ciężko to jakimkolwiek światłem nazywać, bo równie dobrze można przykleić do maski telefon z włączoną latarką.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 58) | raportuj
26 lutego 2019 o 14:16

@nursetka: "- Ładnie dziś wyglądasz. - Chcesz powiedzieć, że zazwyczaj wyglądam brzydko?!" Jeśli ktoś jest przewrażliwiony na swoim punkcie, to w każdym miłym słowie jest w stanie znaleźć atak na swoją osobę. W życiu warto mieć trochę dystansu do siebie.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 26 lutego 2019 o 14:16

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 14) | raportuj
23 lutego 2019 o 23:23

@krzychum4: Miejsce dla młodych - w podstawówce, w której pracuje moja mama, jest około 10 wolnych etatów i ogromne problemy ze znalezieniem kogoś do pracy, więc tymi godzinami muszą się podzielić pracujący już nauczyciele. A z tamtejszego grona nauczycielskiego chyba każda osoba, która zbliża się do emerytury albo świadczenia kompensacyjnego (czy jak to się tam nazywa, wymagane 35 lat przy tablicy o ile dobrze pamiętam, co przy rozpoczęciu pracy w szkole zaraz po studium nauczycielskim oznacza emeryturę w wieku 56 lat), chce odejść ze szkoły tak szybko jak to będzie możliwe. Niedługo może się okazać, że nie będzie tam miał kto uczyć, a sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że miasto jest z tych "wymierających" - młodzi wyjeżdżają do większego miasta wojewódzkiego i nie wracają. Zresztą w mieście wojewódzkim też nie za bardzo kto ma pracować - jak niedawno patrzyliśmy wraz z dziewczyną (prawdopodobnie przyszłą nauczycielką) na wakaty w szkołach, było dostępnych prawie 400 etatów, a w zeszłym roku sytuacja z jednym z przedmiotów była tak dramatyczna, że szukano ludzi do pracy wśród studentów z uprawnieniami.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
19 lutego 2019 o 0:22

@bloodcarver: Czuć trochę "korwinowskie" myślenie o "karaniu ludzi za zdolność do zarabiania większych sum niż inni", czyli podatek procentowy jest zły, bo jest zły i nie jest stały. Równie dobrym wyjściem byłaby całkowita likwidacja podatków i konieczność organizowania zrzutek na osiedlu, żeby wybudować sobie nową drogę - kto zapłacił, niech jeździ, a kto nie, ten będzie sobie spacerować błotem obok. Jest procentowo, to niech będzie procentowo od dochodu ze wszystkich źródeł, a nie że zarabiając po 500 złotych z 10 firm płacisz (a właściwie płaciłeś, skoro przepisy się zmieniły) znacznie więcej niż osoba zarabiająca 5000 na etacie. O to chodzi w historii.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
7 lutego 2019 o 15:32

"Wychowywałem się w czasie wojny, dwóch starszych braci zginęło w walkach. Wyrosłem na normalnego człowieka. A dzisiaj ktoś krzywo na kogoś spojrzy i już do psychologa musi lecieć, bo boi się o swoje życie." - lekka modyfikacja tej historii, sens taki sam, czyli żaden.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 10) | raportuj
4 lutego 2019 o 22:25

Z tym "coming outem" to też może być różnie - kompletnie nie zdziwiłoby mnie, gdyby wszyscy już wcześniej wiedzieli, że babka "jest inna", a część nie odróżnia "wege" od "wegan". I stąd osoba przekazująca specjalne wymagania mylnie stwierdziła, że koleżanka jest wege. Stworzenie czterech wegańskich zamiast wegetariańskich dań to też raczej nie jest problem - skoro to była duża impreza firmowa z umówionym wcześniej menu, to na pewno byli to jedyni ludzie w całym lokalu i na pewno szły za tym spore pieniądze. O ile przy kwotach porównywalnych do obiadu czteroosobowej rodziny nikt w wegański zestaw by się nie bawił, o tyle przy kilku tysiącach euro za jeden wieczór to całkiem inna rozmowa.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
4 lutego 2019 o 0:02

@Nikusia1: Skoro już zrobiła się tutaj loża ekspertów - za te 500 złotych można przebierać w kilkuletnich laptopach poleasingowych czy wszelkich używkach ;)

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 1029 30 następna »