Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kluskaa

Zamieszcza historie od: 14 lutego 2017 - 9:38
Ostatnio: 6 lutego 2019 - 20:31
  • Historii na głównej: 24 z 25
  • Punktów za historie: 4561
  • Komentarzy: 15
  • Punktów za komentarze: 159
 

#81905

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czekam ostatnio na znajomą. Stoję przy przejściu podziemnym, parę metrów ode mnie siedzi jakaś babka i sprzedaje tulipany, rozłożyła je płasko na ziemi. Przychodzi jakaś para z pieskiem, był wielkości mniej więcej buldoga francuskiego.

Para stanęła parę metrów od babki i o czymś rozmawia, psiak grzecznie usiadł obok nich.

Nagle babka zaczęła wołać psa. Na początku on nic. Potem woła coraz nachalniej, a w końcu wyciąga rękę udając, że coś w niej ma dla psiaka.

Pies się w końcu poddał i podszedł do niej, był na rozciąganej smyczy, niezablokowanej, gdy zobaczył, że nic tak naprawdę dla niego nie ma, nasikał jej na jeden z bukietów.

Babka zaczęła się wydzierać, wtedy właściciele zauważyli odejście psa. Krzyczała, że mają oddać jej pieniądze, że w ogóle nie pilnują psa, tyle szkód jej narobił itd.

Para trochę zmieszana, najwyraźniej nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło takie coś. Chcieli jej oddać za bukiet (ceniła sobie 15zł za, na oko jakieś 6-7 tulipanów).

Ale oczywiście musiałam się wtrącić. Powiedziałam, że to raczej jej wina, po co wołała na siłę do siebie obcego psa.

Odgrażała się policją, ale zaczęła zbliżać się straż miejska i baba szybko się zmyła. Nie wiem, czy można tam handlować kwiatami, czy miała inny powód, ważne, że skończyła swój cyrk.

Oceńcie sami, kto był piekielny, ale według mnie tylko ta baba.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (215)

#81812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w dziesięciopiętrowym bloku. Jest w nim tylko jedna klatka, a na każdym piętrze po osiem mieszkań. Przed blokiem jest chodnik metrowej szerokości, a zaraz przy nim parking należący do bloku.

Z racji sporej ilości mieszkań i tego, że w większości mieszkańcy to młodzi ludzie, samochodów u nas jest dość dużo.

Ostatnio na parterze wprowadziło się starsze małżeństwo. Zajęli mieszkanie, którego jeden z pokoi sąsiaduje z windą. Kilka dni temu do gablotki z ogłoszeniami ktoś (czytaj na 99.9% nowy sąsiad) przykleił ogłoszenie: "Z racji ciszy nocnej, proszę o nieużywanie windy między godzinami 22 a 6.". Czasami tylko ludzi się podśmiewali, czekając na windę i czytając ogłoszenia. Po paru dniach, obok poprzedniego, pokazało się ogłoszenie: "Z racji na ciszę nocną, proszę o nie odpalanie samochodów i nie jeżdżenie po parkingu między godzinami 22 a 6.". Czujecie ten absurd?

Co prawda, okno tego samego pokoju, za którym jest winda, wychodzi na parking.
Ale. Wszystkie inne okna wychodzą na ulicę, która jest jakieś 3, może mniej, metry od bloku. Czekamy z sąsiadami, aż napisze gdzieś w sprawie, żeby samochody nie jeździły po tej ulicy w godzinach ciszy nocnej.

Kilka razy widziałam i słyszałam, jak zwracał uwagę sąsiadom, którzy często wracają do domu koło 4/5, żeby parkowali na ulicy i wchodzili po schodach (na piętra od 7 w górę po nocnej zmianie, tak mieszkają ci sąsiedzi, o których wiem, że zwracał im uwagę). Kilka razy odgrażał się policją. Raz czy dwa powtykał za wycieraczki mniej uprzejme prośby o to co wyżej.

Na razie to są taki dość błahe i absurdalne sprawy, ale patrząc na tego sąsiada i na to, jak odnosi się do innych, czuję, że niedługo zrobi się piekielnie.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (247)

#81559

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeden z powodów dużych kolejek i długiego czekania w, tutaj akurat, moim PGNiG.

Jest 5 stanowisk, w każdym można załatwić każdą sprawę, ale ostatnio zamontowano tam maszynę z bilecikami. Do wyboru jest jakieś 5, może 6 ogólnych spraw, jak rachunki, umowy itd. Każda sprawa ma inną, kolejną literę alfabetu i numerek.

Przyszłam tam dziś, wzięłam odpowiedni bilecik i tak sobie czekam. Obok mnie usiadła babka, która brała bilecik przede mną. Zajęło jej to dość długo, myślałam że może nie dowidzi, albo nie wie, co wybrać, ale nie. Ona wzięła każdy możliwy bilet, do każdej sprawy, czyli jakieś 6.

Jak pisałam, w każdym okienku można załatwić każdą sprawę, więc pomimo tych bilecików, i tak jest jedna kolejka. Babka wstała na pierwszy z numerków, jaki miała, a zanim minęła reszta tych "pustych" minęła dłuższa chwila, przez którą ktoś zdążyłby załatwić swoją sprawę.

Gdy wychodziłam, przy automacie jakaś inna starsza babka wyciągała już trzeci bilecik...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (138)

#81368

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może nie jest to bardzo piekielne, ale tak beznadziejnie głupie, że musiałam to gdzieś opisać...

Jestem na pierwszym roku magisterki. Co ważne, po licencjacie zrobiłam sobie roczną przerwę, więc jestem w grupie z zupełnie innymi ludźmi.

Dużo wykładowców robiło nam egzaminy przed sesją, tak zwane zerówki. Nie wstawiali z nich ocen od razu do wirtualnych indeksów, tylko najpierw wysyłali na grupowego maila. Jeśli ktoś zdał zerówkę, nie musiał podchodzić do egzaminu w sesji. Część wyników była w plikach tylko do odczytu, ale niektóre otwierały się w Wordzie, więc można było w nich coś zmienić, ale po co to komu?

No właśnie...

W całej mojej 30-osobowej grupie jest 5 osób, które wpadły na iście genialny plan.

Jeśli nie zdali jakiegoś egzaminu, a wyniki były w Wordzie, to zmieniali swoje wyniki, a potem nie przychodzili na egzamin. Wykładowca wstawiał im 2, a oni oczywiście afera, bo przecież na wynikach z zerówki mieli zdane.

Żaden z tych geniuszy nie wpadł na to, że przecież ocena nie bierze się znikąd, a wykładowca ma ich ocenione testy. Oczywiście nie pomyśleli też o tym, że nawet na grupowym mailu jest "oryginalna" wersja wyników.

Z racji, że wszystkie egzaminy były przed sesją albo na jej początku, to pomimo że sesja poprawkowa zaczyna się oficjalnie za dwa tygodnie, już było kilka poprawek, na które owi studenci raczyli przyjść, znaczy przyszli na pierwszą, na której też byłam, bo na kolejne raczej nie już nie przyjdą. Afera naprawdę spora, byli uzbrojeni w wydrukowane wyniki, te pozmieniane.
Wykładowca, spokojny człowiek, nie dał się ponieść emocjom, chociaż oni od razu zaczynali się, po prostu, drzeć i kłócić. Pokazał im ich testy i maila z plikiem, którego wysłał na naszą grupę. Wszyscy równo czerwoni, nie wiedzieli, co powiedzieć. Wykładowca od razu poszedł do dziekana.
Nie wiem, jakie zostały wyciągnięte konsekwencje. Zobaczymy, czy w następnym semestrze nadal będą w naszej grupie.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (231)

#81358

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak sprawić, żeby zdolny nastolatek stracił pewność siebie i jakiekolwiek chęci do dalszej nauki?

Mój kuzyn jest teraz w trzeciej klasie gimnazjum. Odkąd pamiętam uwielbiał język angielski. Obecnie jest na dużo wyższym poziomie niż zazwyczaj ludzie w jego wieku, potrafi zrobić sporo zadań z matury rozszerzonej, łatwo przestawia się z polskiego na angielski, gdy musi porozmawiać z kimś, kto nie mówi po polsku.

Ostatnio zrobiłam małą parapetówkę dla rodziny w nowym mieszkaniu, w którym mogłam w końcu poustawiać całą kolekcję moich książek na widoku, do tej pory były pochowane. Co ważne dla historii, część z nich jest właśnie po angielsku.
Oczywiście odwiedził mnie też kuzyn z ciotką i wujem.

Ciotka zainteresowana zaczęła przeglądać, wybrała jedną i chcąc pochwalić się przed rodziną umiejętnościami kuzyna, kazała mu przeczytać i przetłumaczyć jakiś fragment.
Chłopak się zestresował, coś tam przetłumaczył, reszty nie mógł. Ciotka od razu się zapowietrzyła, zaczęła się drzeć na niego, że jest beztalenciem i nieudacznikiem, że nie po to płaci tyle za jego zajęcia, żeby nie umiał przetłumaczyć z marszu prostego tekstu. Po prostu objechała go od góry do dołu. Chłopak mało się nie popłakał, na szczęście rodzina po jego stronie trochę ciotkę uspokoiła.

A w czym problem? Jestem na pierwszym roku magisterki z managementu (zarządzanie tylko, że wszystko po angielsku). Ciotka wybrała jakąś książkę do finansów czy księgowości, w której większość to słowa albo zwroty typowo związane z tym tematem. A kuzyn nawet nie otarł się w życiu o te tematy, bo i po co, na razie. A założę się, że ciotka nawet po polsku nie wiedziała by co znaczą niektóre z nich.

Z tego co wiem, chłopak na razie przestał się uczyć samemu, nie rozwiązuje żadnych matur, nie czyta książek po angielsku, co zawsze lubił robić. Ciotka nie widzi nic złego w tym co zrobiła, zapisała chłopaka na dodatkowe zajęcia (cztery razy w tygodniu, do tej pory były dwie), bo przecież on nic nie umie...

Dla wyjaśnienia:
Tak się złożyło, że chora ambicja matki, żeby syn mówił płynnie po angielsku, zbiegła się z pasją chłopaka, co trochę ułatwiało sytuację, ale nieważne, co chłopak by nie robił, dla niej to i tak za mało.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (160)

#81006

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedługo wyjeżdżam na święta do domu rodzinnego i tak mi się przypomniała historia z zeszłego roku.

Mieszkam ze współlokatorką. W zeszłym roku w tym okresie obie tylko studiowałyśmy - nie pracowałyśmy, więc do domów jechałyśmy na ponad dwa tygodnie.

Ja wyjechałam dzień przed nią i wróciłam dzień przed. Gdy weszłam do mieszkania, uderzył mnie potworny smród. Czułam już coś na klatce, ale nie sądziłam, że to od nas. Zaczęłam rozglądać się po mieszkaniu. W multicookerze (taki zamykany, elektryczny garnek) znalazłam ponad dwutygodniowe spaghetti mojej współlokatorki, które musiała zrobić tego dnia, którego wyjechałam. Było oczywiście z mięsem, dodatkowo na grzejnikach nie ma podzielników, więc grzeją cały czas na maksa i nie da się tego zmniejszyć. Smród był, jakby coś nam zdechło w mieszkaniu.

Wyszłam stamtąd jeszcze szybciej niż weszłam i pojechałam na noc do kuzynki, która mieszka niedaleko, a współlokatorce napisałam, że jednak wracam dzień później.

Może i byłam trochę piekielna, że nie sprzątnęłam tego, tylko pozwoliłam, żeby dalej gniło, ale kurde, to nawet nie było moje. I jak można zapomnieć o czymś takim, żeby zjeść coś lub chociaż wyrzucić do kosza?

Jestem ciekawa jej reakcji, gdy weszła do mieszkania.

Nie mówię, oczywiście, że ja jestem święta i mam zawsze idealny porządek, ale coś takiego?

Wróciłam od kuzynki następnego dnia, po południu, współlokatorka też była w mieszkaniu i już sprzątnęła. Oczywiście nadal śmierdziało. Zapytałam jej, co to za smród, powiedziała prawdę, a ja już nie ciągnęłam tematu dalej.

Współlokatorzy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 77 (129)

#81007

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mama (M) mojej przyjaciółki prowadzi salon kosmetyczny.

Sezon przedświąteczny jest najgorszy w całym roku. Jako że klientek jest więcej niż zazwyczaj, liczba piekielnych też jest większa. Będąc u niej w salonie i rozmawiając z nią, naliczyłam 3 główne typy piekielnych.

1.
Umawia się i nie przychodzi. Oczywiste. Do tego nie odbierają telefonów i nie odpisują na wiadomości. Szczęście w nieszczęściu, że chyba duma nie pozwala im pokazać się ponownie w salonie. Ale jednak godzina stracona.

2.
Ten widziałam na własne oczy, będąc ostatnio u M. Wpada klientka, okazuje się, żeby była zapisana na ponad godzinę temu. M mówi, że nie ma jak jej teraz obsłużyć, bo ma klientki, które przyszły o umówionej godzinie. Oczywiście awantura, że jak tak można. Ona zapisała się miesiąc temu i musi zostać obsłużona. M mówi, że nie ma takiej możliwości, bo wtedy musiałaby odwołać wizytę kogoś, kto przyszedł na czas i jedyne co, to może Panią powiadomić, gdy ktoś zrezygnuje. Obraza majestatu i, jak w punkcie 1, duma nie pozwala im pokazać się ponownie w salonie. Na szczęście.

3.
Zawsze 2 miesiące przed świętami M publikuje na stronie internetowej i Facebooku informację, że w okresie przedświątecznym należy zapisywać się wcześniej, przypomina też o tym osobiście. Oczywiście są osoby, które dzwonią tydzień przed i chcą się zapisać, najlepiej jeszcze na jutro. Często awantura, że powinno być dla niej wolne miejsce, bo ona zawsze przychodzi i M powinna wiedzieć. Bo M jest telepatką i pamięta klientkę, która była rok temu i wie, że ta na pewno przyjdzie w tym roku...

Nie wiem, czy te osoby nie potrafią czytać, czy mają po prostu taki zerowy szacunek do czyjejś pracy i czasu.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 72 (86)

#80691

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia mojego kuzyna, dodana za jego zgodą.

Kuzyn miał dziewczynę. Super się dogadywali, sprawiali wrażenie wręcz pary idealnej.

Ostatnio dziewczyna zerwała z nim i śmiertelnie się na niego obraziła.
Dlaczego? Bo nie chciał iść z nią w przyszłym roku na koncert Guns N' Roses.
A to, że w dniu koncertu wypada pierwsza rocznica śmierci ojca i siostry kuzyna, było dla niej najwyraźniej niezbyt poważnym powodem.

Jak na to patrzę, to może nawet dla niego lepiej, że się rozstali.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (234)

#78018

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam ostatnio pewną sytuację. Osobiście nie czuję się winna, ale oceńcie sami.

W październiku 2016, pożyczyłam wujkowi samochód, nie ma znaczenia, gdzie nim jeździł, ale co ważne woził nim wiertarkę i dużo dużych wierteł. Akurat po tym jak mi go oddał, przeprowadziłam się jakieś 400 km, więc nie było okazji do rozmowy.

Ale do rzeczy. Z reguły nie używam bagażnika, zakupy kładę na tylne siedzenie i wierzcie mi lub nie, ale od października do kwietnia nawet nie otworzyłam bagażnika. W kwietniu właśnie wyjeżdżałam do rodzinnego miasta, a że bagaż miałam spory, to w końcu użyłam bagażnika. Po otwarciu znalazłam w nim ok. półmetrowe wiertło. Postanowiłam oddać je właścicielowi, będąc już u rodziców. Rodzice i wujek mieszkają w tym samym mieście, więc mając wolną chwilę podjechałam do niego.

On ucieszony, że nalazłam, bo myślał, że gdzieś zgubił, chociaż zdążył kupić nowe, zapasowe zawsze się przyda. Za to ciotka, oburzona, że dopiero teraz je oddaje, że jak tak mogłam przetrzymywać cudze rzeczy. W ogóle nie dała sobie wytłumaczyć, że nie miałam pojęcia o tym, że coś zostawił. Po tym, jak mi oddał samochód nie dzwonił, żeby zapytać, czy coś zostawił. Ciotka kazała mi oddać pieniądze za wiertło, które wujek sobie kupił, na szczęście on powiedział, że nie muszę, bo to nie moja wina, a dla studenta to jednak jest obciążenie (takie wiertło jak on używa kosztuje ok. 100zł, plus paliwo, bo w naszym mieście takich się nie kupi).

Od tej sytuacji widziałam się z nimi jeszcze kilka razy. Przy każdej sytuacji ona rozpowiada, że przeze mnie ponieśli koszta. Na szczęście reszta rodziny też jest normalna i poznała sytuację, więc trzyma moją i wujka stronę, a ciotka nadal utrzymuje, że powinnam im to oddać. Przestała się ze mną witać na rodzinnych spotkaniach, a gdy jesteśmy na osobności z jakiejś przyczyny, powtarza mi, że po mnie się tego nie spodziewała, że myślała, że rodzice inaczej mnie wychowali itd. Ja osobiście nie zamierzam oddawać tych pieniędzy. Co wy sądzicie?

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 279 (299)

#77848

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiele było historii o rodzicach, którzy nakładają na dzieci za dużo obowiązków i zajęć. Ja opiszę historię zupełnie odwrotną. Napisaną za zgodą przyjaciółki, bo jest to o niej.

Zazwyczaj mamy zachęcają swoje dzieci do różnych zajęć, dopingują, gdy dzieci próbują nowych zajęć i tak dalej. Ale nie matka mojej przyjaciółki.

Odkąd pamiętam Marta (moja przyjaciółka) nie miała żadnych zainteresowań. Często próbowałam ją zachęcać do tego co akurat robiłam (w przeciwieństwie do niej zmieniałam zainteresowania co chwila). Niestety szybko rezygnowała, jak się potem okazało, przez swoją matkę.

Osobiście byłam świadkiem kilku takich zdarzeń:

1. Pralinki.
Marta chciała zacząć robić domowe pralinki. Pożyczyłam jej potrzebne przyrządy (Jak pisałam, często zmieniałam zainteresowania, więc miałam mnóstwo rzeczy do przeróżnych zajęć, dodatkowo moja mama jest podobna pod tym względem, więc razem zebrałyśmy na prawdę dużo rzeczy). Znalazła jakieś przypisy w internecie i zrobiła. Wg mnie jak na pierwszy raz były bardzo dobre, ale niestety nie idealne. Od razu jej matka zaczęła: "ta za twarda", "ta za miękka", "ta ma za dużo nadzienia" i dalej w ten deseń. Jak się można domyśleć Marta od razu się zniechęciła i poprzestała na tym jednym razie.

2. Paznokcie hybrydowe.
Ja takie robię i Marta też chciała spróbować. Zostałam jej królikiem doświadczalnym. Wg mnie paznokcie też jej wyszły spoko jak na pierwszy raz. Długo się trzymały (dla zainteresowanych 3 tyg.), trochę wyszła na skórkę, ale wiadomo, że to jest do wypracowania. Jej matka zainteresowana tym, jak wyszło od razu zaczęła swój "koncert": "skórkę zalałaś", "tu zaraz odpadnie, zobaczysz" i tak dalej.

Było jeszcze kilka(naście) takich sytuacji, ale praktycznie wszystkie takie same. Marta coś zaczynała, jej matka krytykowała, Marta kończyła po pierwszym razie.

Dodam jeszcze, że jej matka nie znała się na żadnej z dziedzin, jakie próbowała Marta, a ta "historia" trwa praktycznie odkąd pamiętam.

Jak można być taką matką?

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (272)