Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

krushyna

Zamieszcza historie od: 29 kwietnia 2011 - 10:53
Ostatnio: 6 października 2021 - 8:54
  • Historii na głównej: 30 z 36
  • Punktów za historie: 24153
  • Komentarzy: 318
  • Punktów za komentarze: 2131
 

#43336

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno była tu historia o poczuciu humoru u chirurgów. Ja też tej specyficznej formy sztuki zasmakowałem na własnej skórze. Miałem kiedyś drobny problem z ręką. U nasady kciuka pękło jakieś małe naczynko i krew sączyła się bardzo powoli lecz nieprzerwanie przez ponad tydzień. Nigdy przedtem (ani potem) nie miałem problemów z krzepliwością krwi, było to więc nieco zaskakujące. Lekarz Ostatniego Kontaktu kazał nalepić plaster. Minął kolejny tydzień, nic się nie zmieniło - ciągle drobne ślady krwi na ręce.
Cóż, postanowiłem skorzystać z tradycyjnej metody i uzyskać pomoc "po znajomości" - na szczęście miałem dojście do znajomego lekarza (ZL), będącego w trakcie robienia specjalizacji z chirurgii. Idealnie, prawda?

ZL obejrzał rękę, stwierdził, że to "jakiś tam naczyniak" i najlepiej gdybym przypalił (!) sobie ten punkcik dobrze rozgrzanym metalowym szpikulcem (określił to chyba jako "przyżeganie"). Nie jestem specjalnie normalny, bo rady posłuchałem. Faktycznie, pomogło na prawie miesiąc. Potem źródełko odżyło...

ZL zaprosił mnie do szpitala, gdzie akurat dyżurował. Obiecał, że "coś z tym zrobi jak będzie miał chwilę". Zszedł, obejrzał, stwierdził, że założy jeden szew. Oczywiście bez znieczulenia bo "nie warto". Ok, można znieść. Kazał zdjąć szew po 2 tygodniach. Czas minął, zdezynfekowałem jakieś tam cążki i fastrygę sobie zdjąłem. Źródełko odżyło.

Ponowna wizyta "po znajomości". ZL stwierdził, że jak tak, to on musi "rozpruć łapkę i skrócić wentylek". Tym razem w swojej nieskończonej łaskawości dał mi znieczulenie, usadził na stołeczku i wziął się do roboty. Sam, osobiście.
Ustawił sobie obok butelkę wody (czy innej cieczy) i kroi, zachęcając mnie do kibicowania. Przesadnie wrażliwy nie jestem ale też nie odczuwałem wielkiej chęci oglądania swojej ręki od środka. Nic to. ZL kroi cierpliwie, komentując, że "na razie nie będzie podwiązywał bo szkoda czasu". Krew rozlewa się na blaciku, ZL płucze wodą (?) z butelki. Raz po razie. Krew się rozcieńcza i kapie na podłogę.
ZL nuci sobie na głos "Gdzie krew się leje tam się dobrze dzieje...".

Co jakiś czas zagląda pielęgniarka (P) i robi dziwną minę na widok kałuży. Wrażenie spotęgowane jest przez sporą ilość wody hojnie używanej do płukania. Pielęgniarka wreszcie nie wytrzymuje:
P: Może pomóc pani doktorze?
ZL: Nie tam. Radzę sobie. CHYBA... Nie wie pani ile w człowieku może być krwi? Temu coś chyba jeszcze zostało, nie sądzi pani?

Sprawa zakończyła się szczęśliwie, chociaż tym razem wymagała 10 szwów. ZL kazał przyjść na kontrolę i zdjęcie szwów. Zlecił to zadanie innej pielęgniarce. Ta "przyłożyła" się tak bardzo, że po powrocie do domu sam wydłubałem jeszcze 4, z czego 2 albo 3 nawet nie przecięte.

Uznałem, że trzeba wpisać się w obowiązujący standard dowcipu. Tradycja wymaga odwdzięczenia się za pomoc butelką (Znajomy raczej nie przyjąłby koperty). Butelka wymaga opakowania. Kupiłem na Alledrogo książkę z miejscem na butelkę, dorobiłem jednak do niej osobiście okładkę (bawię się czasem w drobne prace introligatorskie).
Pamiętacie popularne kiedyś książki z serii "Dla opornych" (DOS dla opornych, WINDOWS dla opornych itp.) w charakterystycznych, żółtych okładkach? ZL otrzymał ładne wydanie "Chirurgii dla opornych". Książka do dzisiaj stoi na półce w honorowym miejscu w jego gabinecie i straszy pacjentów.

służba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 790 (854)
zarchiwizowany

#42788

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tytułem wstępu - jestem dość zapalonym rowerzystą, biorę udział w amatorskich wyścigach oraz uwielbiam majsterkować przy rowerach. Jakieś 2 lata temu (o ile mnie pamięć nie myli) uznałem, że warto "zorganizować" sobie jakiś rowerek typowo "użytkowy". Cóż, roweru używanego do treningów/wyścigów raczej nie odważę się zostawić pod sklepem... Z kolei jeździć każdorazowo po zakupy samochodem zwyczajnie mi się nie chce. I tak z racji pracy spędzam "za kółkiem" mnóstwo czasu.

Wybór padł na dość zniszczonego "Urala". Dla niewtajemniczonych - jest to bliżniak słynnej "Ukrainy".
Rower kupiony z grosze, wymagał sporo pracy ale udało mi się go całkiem ładnie odrestaurować. Każda kulka z łożyska była wyjęta i wyczyszczona, każda śrubka nasmarowana. Tak wiem, jestem nienormalny ;-).
Z bólem serca założyłem do niego sakwy bagażowe - nie ten styl ale cóż, zakupy trzeba gdzieś włożyć.

Pod sklepem, gdzie najczęściej robię zakupy, rezyduje grupka Panów Malowniczych (PM), trudniących się działalnością artystyczną. Działalności tej najbliżej chyba do aktorstwa
teatralnego, skupiają się bowiem na odgrywaniu monodramów, opisujących ich ciężką rolę nędzarzy wszystkim którzy sprawiają wrażenie chętnych do udzielenia im wsparcia. Proszę się nie dziwić mojej drobnej zgryźliwości, poświęciłem bowiem nieco czasu na wysłuchanie kilku PM
i losy ich żywota w zadziwiający sposób ulegają odmianie zależnie od dnia tygodnia... Ponieważ jednak ceniłem ich wyobraźnię i zaangażowanie, od czasu do czasu wspomogłem ich jakąś monetą lub drobnymi zakupami (muszę przyznać, że dość często prosili o kupno jakiegoś jedzenia).

Tym razem jednak PM z lekka "przegięli pałę". Niby nic mi do ich prywatnych rozmów, jednak nawyki "teatralne" najwyraźniej nie dają się łatwo wykorzenić i rozmowy prowadzili szeptem zdecydowanie scenicznym.

Oto treść dialogu:

PM1 (patrząc w moją stronę): Widzisz tego gościa?
PM2: No...
PM1: On tu chyba samochodem przyjeżdżał,
PM2: No...
PM1 (z pogardą): Co się dziwić, benzynka trochę podrożała już GOŁODUPCE rowery powyciągali...

Najwyraźniej nie przeszkodziło mu to już po chwili tytułować mnie "kerownikiem" i wymieniać palące potrzeby. Musiałem niestety panu wyjaśnić, że nie zdołam go wspomóc, bo zbieram na benzynkę...

Kiedy odjeżdżałem PM2 (który szybko skojarzył fakty) najwyraźniej rozważał rozłożenie PM1 na czynniki pierwsze...

P.S. Nie sposób gniewać się na "artystów". Po pewnym czasie PM ponownie znaleźli u mnie "zatrudnienie" przy odprowadzaniu wózków z monetami.

sklepy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (175)

#42071

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat. Miejsce - tramwaj w Warszawie. Czas - późny wieczór
Osoby dramatu (oprócz mnie):
- Piekielnie Wkurzeni Panowie (PWP1, PWP2, PWP3)
- Niezbyt Przytomny Motorniczy (NPM)
- Obcokrajowiec (O) - Ważne dla historii, że pan nie mówił po naszemu i był wyraźnie zainteresowany wydarzeniami oraz zbulwersowany brakiem profesjonalizmu PWP.
- Kilku pozostałych pasażerów.

Istotą historii są dziwne zwroty akcji.

Tramwaj podjechał na przystanek. Kilka sekund później w pobliżu z piskiem opon zatrzymał się samochód, z którego wyskoczyli Piekielnie Wkurzeni Panowie. Biegiem rzucili się w kierunku przednich drzwi tramwaju. Motorniczy próbował je zamknąć - nie zdążył.
PWP wpadli do tramwaju i słowami powszechnie używanymi przez parlamentarzystów oraz dziatwę szkolną, zaczęli kwestionować pochodzenie i prowadzenie się samego Motorniczego oraz jego przodków do kilku pokoleń wstecz. W momencie kiedy zaczęli kopać w drzwi jego kabiny, sprawa zaczęła wyglądać groźnie.
Drzwi długo nie wytrzymały. Motorniczy został (dosłownie) wywleczony za kołnierz z kabiny i rzucony na podłogę. Część pasażerów uciekła, kilku z nas (w tym Obcokrajowiec) podeszło bliżej, oceniając możliwości spowolnienia procesu dezintegracji Motorniczego.

Tu pojawiła się pierwsza niespodzianka. PWP zamiast wdeptywać Motorniczego w podłogę, zaczęli gwałtownie domagać się od niego okazania dokumentów. Słownictwo nie uległo zmianie (przykłady można znaleźć w stenogramach z Wiejskiej) ale agresja pozostawała na poziomie wyłącznie już werbalnym.
Nastąpiła kolejna ciekawostka.
PWP1 i PWP2 nadal zajmowali się leżącym motorniczym (instynkt samozachowawczy najwyraźniej zniechęcał go do prób podniesienia się z podłogi) ale PWP3 uznał, że należy nam się wyjaśnienie. Odwrócił się do nas i bardzo spokojnie powiedział:

PWP3 - Najmocniej państwa przepraszamy za kłopot. Przykro nam, że musieliśmy zakłócić państwu podróż ale ten **** **** przed chwilą próbował nas zabić na skrzyżowaniu. Zapewniamy państwa, że musimy tylko spisać jego dane i już nas nie ma.

PWP1 i PWP2 tymczasem znaleźli w kabinie jakąś saszetkę i wydobyli z niej dowód osobisty.
Sfotografowali go telefonami i spokojnie wrócili do samochodu. PWP3 pożegnał się jeszcze z nami uprzejmie, życząc miłej podróży i wrócił do kolegów.

Motorniczy powoli podniósł się z podłogi i wrócił do kabiny. Najwyraźniej nie był specjalnie w porządku, bo zamiast wzywać Policję ruszył w dalszą trasę (drzwi do kabiny malowniczo powiewały na jednym zawiasie).

To mógłby być koniec. Jednak nie bez powodu wspomniałem o obcokrajowcu. Ku mojemu zdziwieniu cały czas stał w pobliżu zamieszania i przyglądał się z zaciekawieniem. Mieszanka wrzasków i spokojnych (niezrozumiałych dla niego) tłumaczeń najwyraźniej go skonfundowała. Klasyczne WTF na jego obliczu doskonale współgrało z mamrotanymi słowami. Ulitowałem się i postanowiłem go oświecić. Dalsza rozmowa odbywała się po angielsku, przytaczam tu w miarę dokładne tłumaczenie:

O - Co tu się właśnie stało?
Ja - Tramwaj zajechał drogę tym gościom na poprzednim skrzyżowaniu i oni się wkurzyli.
O - Aaa, czyli im chodziło o jakieś wykroczenie drogowe?
Ja - No tak.
O - No to nareszcie rozumiem. Bo ja myślałem, że oni chcieli okraść tego gościa co nas wiezie.... Ale jedna rzecz mi nie pasowała...
Ja - Co takiego?
O - Jak oni k*** mogli brać się za taką robotę BEZ JEDNEGO PISTOLETU. U nas w Nowym Jorku zawsze mają pistolety!!!

Cóż, przykro mi, że Warszawa rozczarowała pana z Nowego Jorku. Swoją drogą ciekawe czemu mając takie doświadczenia podchodził blisko wydarzeń. Chciał ocenić wyposażenie naszych rodzimych domniemanych bandytów?

komunikacja_miejska

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 565 (657)

#42015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainspirowany historią Traszki (http://piekielni.pl/41949) przypomniałem sobie kilka opowieści osoby z mojej bliskiej rodziny, która wiele lat przepracowała "na pogotowiarskiej słuchawce".
Tak żeby było też widać, z czym spotykają się dyspozytorzy. O ile można zrozumieć chaotyczne, nieskładne i paniczne wypowiedzi ludzi wzywających pogotowie do siebie lub bliskich, o tyle od Policji i innych służb można chyba wymagać nieco więcej.

Przykład 1: Wzywa Policja, telefonicznie.
(D)yspozytor: Pogotowie Ratunkowe, słucham.
(P)olicjant: Ulica ...., numer ...., leży, jęczy i krwawi.
Miał chyba na myśli ofiarę, nie krwawiący numer ulicy...
(D): Skąd krwawi?
(P): Z ręki albo z głowy.
(D): Jak to, z ręki czy z głowy?
(P): A skąd mam wiedzieć? Trzyma się ręką za głowę i krwawi.


Przykład 2: Wzywa Policja, przez radio.
(P)olicjant: Dajcie mnie tu karetkę, szybko!
(D): Gdzie? Co się stało?
(P): Na ulicę ....., szybko!
(D): Jaki numer i co się stało?
(P): Nie wiem jaki numer, szybko!
(D): Ta ulica ma 5 km długości. Proszę podać numer, nazwę ulicy poprzecznej albo jakiś punkt charakterystyczny.
(P): Tu obok jest jakiś sklep (podaje nazwę typu "U Stasia").
(D): A jakaś poprzeczna ulica?
(P): No jest, ................
(D): A co się stało?
(P): A co za różnica, dajcie karetkę, szybko...
Na szczęście w czasie tej rozmowy drugi dyspozytor przyjął zgłoszenie na ten sam adres od jakiegoś świadka wypadku. Okazało się, że samochód uderzył w latarnię i kierowca miał rozcięte czoło. Policjant był pierwszy dzień na służbie (w każdym razie pierwszy raz "na wypadku") i nie bardzo ogarniał sytuację (można to zrozumieć) a jego starsi koledzy słuchali rozmowy i się śmiali ("niech się młody uczy").

Przykład 3: Wzywa Policja, przez radio.
(P)olicjant: Potrzebny lekarz do stwierdzenia zgonu. Adres: ................
(D): Pacjent na pewno nie żyje?
(P): Tak, absolutnie na pewno, ciało w stanie rozkładu. Strasznie śmierdzi...
(D): Przyjęte, dziękuję.
Karetka podjechała pod wskazany adres po kilku godzinach. Cóż, tak już jest, że żywi mają pierwszeństwo. Pacjent ŻYŁ i miał się względnie dobrze. Był straszliwie pijany i straszliwie brudny. Na szczęście nie obudził się przed przyjazdem karetki, bo załoga musiałaby pewnie udzielać pomocy wzywającemu policjantowi (no chyba że skończyłoby się na zmianie bielizny ;-)


Przykład 4: Wzywa Straż Miejska, telefonicznie.
WAŻNE: telefon zadzwonił nie na 999 ale w podstacji w dużym mieście, pod konkretnym numerem (kiedyś było to dosyć częste, "dziewiątki" były ciągle zajęte, a służby znały numer do lokalnej podstacji).
(D)yspozytor: Pogotowie Ratunkowe, słucham.
(SM): Leży na przystanku, nieprzytomny, chyba pijany.
(D): Adres poproszę.
(SM): Ulica ...., przy skrzyżowaniu z .....
Karetka pojechała, nic nie znalazła. Numer (komórkowy), z którego dokonano zgłoszenia nie odpowiadał. W centrali SM obiecali sprawdzić. Zanim sprawdzili, ponaglenie z tego samego numeru.
(SM): No gdzie ta karetka?!
(D): Była na miejscu, nikogo nie zastała.
(SM): Niemożliwe, my tu czekamy, nasz samochód stoi "na bombach", dobrze widać.
(D): Proszę jeszcze raz adres.
(SM): Pipidówek Dolny, Ulica...., przy skrzyżowaniu z .....
(D): Jak to Pipidówek?
(SM): Normalnie, Pipidówek Dolny, Ulica...., przy skrzyżowaniu z .....
(D): Pan dzwoni na podstację w mieście X.
(SM): O K***! Numer miałem zapisany w komórce i nie zmieniłem.
Tak, w Pipidówku też krzyżowały się ulice o tych samych nazwach.

I mój faworyt. Przykład numer 5.
Zgłoszenie telefoniczne:
(D)yspozytor: Pogotowie Ratunkowe, słucham.
(Z)głaszająca: Ja jestem EMERYTOWANĄ LEKARKĄ, chciałam wezwać karetkę na adres ..... do podejrzenia zgonu.
(D): Do podejrzenia zgonu?
(Z): No tak, bo ja tu widzę przez okno, że człowiek upadł, nie rusza się i chyba nie żyje.
(D): Czy pani jest osobą niepełnosprawną?
(Z): Nie, dlaczego?
(D): W takim razie nie mogę przyjąć od pani takiego zgłoszenia.
(Z): Jak to?
(D): Skoro sama pani przyznaje, że jest lekarką, to proszę iść do leżącego i sprawdzić czy żyje. Takie zgłoszenie mogę przyjąć od przypadkowej osoby. Od pani NIE PRZYJMĘ! Powtarzam - ZGŁOSZENIE NIE ZOSTAŁO PRZYJĘTE.
(Z): (z fochem) No dobrze, to ja pójdę.
W rzeczywistości karetka reanimacyjna została wysłana od razu. I całe szczęście. Pacjent żył. Pani Emerytowana Lekarka jak już ruszyła cztery litery to rozpoczęła reanimację (skutecznie).
Co, gdyby pacjent czekał na przyjazd karetki?

służba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (711)

#41995

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o tym, jak Straż Miejska chciała mnie przekonać, iż okradam własny samochód (chyba, że intencje wielmożnych panów były inne, a ja po prostu nie pojąłem ich swoim małym rozumkiem).

Pewnego dnia MIAŁEM KAPRYS. Kaprys objawił się chęcią wymiany kołpaków w samochodzie. Kołpaki kupiłem już dość dawno, ale jakoś nie mogłem się zabrać do ich wymiany. Korzystając z przypływu entuzjazmu, udałem się do samochodu i zacząłem operację. Muszę chyba działać jak magnes na strażników, bo znów nadciągnęła kawaleria w ślicznych mundurkach. Aby tradycji stało się zadość, ponownie określę ich jako Wcielenie Cnót Wszelakich (WCW).

WCW1: Dzień dobry (tu się nawet przedstawił).
Ja: Dzień dobry.
WCW1: To pana samochód?
Ja: No tak.
WCW1: Możemy zobaczyć jakieś dokumenty?

Małe wyjaśnienie - musiałem doznać jakiegoś zaćmienia umysłowego, przyjąłem bowiem, iż WCW mają dobre intencje i usiłują zrobić coś pożytecznego. Nieco mi teraz wstyd ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że faktycznie zdarzały się na osiedlu przypadki wandalizmu, kradzieży kołpaków, itp. Zamiast zatem odesłać panów na drzewo, okazałem im dowód osobisty. Moja dobra wola nie została doceniona.

WCW1: Nie interesuje mnie pański dowód. Proszę o dokumenty samochodu.
Ja: Nie mam przy sobie.
WCW1: Jak to?

Niezwykle inteligentne pytanie, prawda? Kojak mógłby się od panów uczyć technik przesłuchiwania podejrzanych... A może miał to być "styl Columbo"?

Ja: Normalnie, nigdzie nie jadę, wyszedłem bez kurtki, mam tylko dowód osobisty. Mam kluczyki, samochód jest otwarty, mogę go uruchomić jeśli panowie sobie życzą. Naprawdę uważacie panowie, że w takiej sytuacji kradłbym kołpaki zamiast odjechać całym samochodem?
WCW2: Jak pan jest przy samochodzie to powinien pan mieć dokumenty!
(Ciekawe od kiedy?)

Nie wytrzymałem.

Ja: A pan może ma dokumenty?
WC2: Oczywiście.
Ja: Ale do mojego samochodu?

..............

Ja: Skoro nie, to czemu pan PRZY NIM stoi? A może wyjaśni mi pan, na jaką odległość mogę podejść do samochodu bez dokumentów?

Groźne, rozzłoszczone miny panów sprawiły, że trudno mi było zachować powagę.

WCW1: Czyli nie ma pan dokumentów?
Ja: Ano nie.
WCW (obydwaj, chórkiem): No to mamy problem!
Ja: No to współczuję i życzę, żeby udało się panom go jakoś rozwiązać.

Uznałem tę humorystyczną dyskusję za zakończoną i wróciłem do swoich zajęć. Panowie chyba jednak mieli inne zdanie, bo stali nade mną jak dwa sępy naradzając się po cichu. Nie powiem, zaczynało mnie to irytować ale postanowiłem być konsekwentny i robić swoje. Po chwili:

WCW1: Będziemy musieli wezwać Policję.

Nie uznałem za stosowne odpowiadać. Skąd miałem wiedzieć czy mówi do mnie czy może głośno myśli (przepraszam za niekoniecznie adekwatne określenie).

WCW1: Słyszy mnie?

To już chyba było do mnie...

Ja: Słyszę, ale czego PAN ode mnie w związku z tym oczekuje? Mam PANU pożyczyć telefon?
WCW1: Policja zaraz tu będzie.
Ja: A czemu ma mnie to interesować?
WCW1: Zobaczysz pan.

Ano zobaczyłem. Panowie wsiedli do swojego pojazdu, pogadali przez radio i odjechali. Czyżby ktoś mądrzejszy po drugiej stronie "gruszki" wytłumaczył im, że groźny bandyta PODCHODZĄCY do samochodu bez dokumentów
niekoniecznie zainteresuje Policję w stopniu niezbędnym do wysłania na miejsce jednostki AT?

straz_miejska

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1218 (1264)

#41857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w firmie wyposażającej serwisy samochodowe.
Historie z konieczności muszą być ogólnikowe - nie chciałbym, żeby ktoś od razu rozpoznał
opisywanych klientów.

Kilka lat temu wyposażaliśmy spory, nowobudowany salon i serwis pewnej popularnej marki.
Jak to często bywa, montaż urządzeń rozpoczęliśmy, kiedy jeszcze inne ekipy prowadziły budowlaną "wykończeniówkę". Wszyscy po prostu uwielbiali Młodego Kierownika Budowy (MKB), który był święcie przekonany o własnym geniuszu i totalnej głupocie wszystkich naokoło...

Ochrzaniał kogo popadnie, niezależnie od potrzeb.

Niektóre urządzenia wymagały podwieszenia do stropu. Fakt ten był wcześniej uzgodniony z projektantem budynku i PRZEZ NIEGO ZAAKCEPTOWANY. Tak dla jasności - mówimy tu o ciężarze rzędu 50-60 kg podwieszonym do konstrukcji stropu na którym wisi sobie również suwnica o udźwigu 2 ton (nie mówiąc o masie samej suwnicy), obciążając belkę znacznie dalej od punktu podparcia niż nasze urządzenia.

MKB to nie przekonało. Co więcej, powołanie się na rozmowę z projektantem również nie było dla niego decydujące. Przecież on - KIEROWNIK BUDOWY - zna się lepiej niż jakiś tam byle projektant, który do projektu śmiał bezczelnie dołączyć pisemną zgodę na podwieszenie urządzeń (oświadczenie projektanta).

MKB - Ja wam tu nic nie pozwolę wieszać. Konstrukcja jest wyliczona i nie można jej dodatkowo obciążać.
Ja - Ale projektant...
MKB - Ja tu za wszystko odpowiadam a nie projektant
(ciekawe, od kiedy projektant nie odpowiada za wytrzymałość konstrukcji?)

Ja - To co, mamy nie montować urządzeń zgodnie z projektem?
MKB - Jak będę miał czas to usiądę do komputera i wszystko przeliczę... Ja jestem inżynierem budowlanym!
Ja (nieco ironicznie) - Serdecznie panu gratuluję ale my, zgodnie z planem musimy to do jutra zamontować bo inaczej zapłacimy kary umowne. Niech pan weźmie kawałek papieru i dokona niezwykle skomplikowanych obliczeń momentu gnącego belki stropowej.
MKB - Ja tu nie będę z panem dyskutował. Proszę się zająć czymś innym i się nie wymądrzać. Takie obliczenia wymagają odpowiedniego oprogramowania... Trzeba uwzględnić wszystkie siły, nie tylko moment gnący. Ale pan tego nie zrozumie...

Tu małe wyjaśnienie - MKB chyba wyciągnął nieco zbyt daleko idące wnioski z mojego roboczego ubrania. Nie kończyłem co prawda budowlanki, ale na studiach mechanicznych też uczą tak banalnych spraw jak podstawowe obliczenia statyczne i wytrzymałościowe. Postanowiłem być trochę złośliwy.

Ja - No pewnie, takie rzeczy to nie na moją głowę. Ja to bym tylko na chłopski rozum to wziął. Pan wisz, pan rozumisz - wykresik momentów gnących, siły tnącej, moment bezwładności przekroju i zobaczymy. Jak jedna bez trudu przeniesie, to na mój głupi łeb dwie tym bardziej. Ale to pan jest INŻYNIEREM. Ja tam nie wim...

Mówiąc wyrysowałem na kartce wykres momentów gnących uwzględniając wyłącznie obciążenie od nośności suwnicy. Wyliczyłem szacowane wartości. Doliczyłem nasze urządzenia. Zmiana momentu gnącego w miejscu najbardziej obciążonym wyniosła, UWAGA - 0,7%! Siły tnące zmieniły się o jakieś 0,25%. Gdyby uwzględnić obciążenie ciągłe od masy belki stropowej, poszycie dachu oraz masę samej suwnicy, procentowa zmiana byłaby jeszcze mniejsza. Do hipotez wytrzymałościowych już nie doszło...

W oczach MKB widniało przerażenie. Widać było niemalże obracające się trybiki.
MKB - Ale.... Ale... Tak nie można. To trzeba na komputerze.
Ja - Po co?
MKB (bardzo niepewnie) - No bo tak trzeba...

Uznałem, że szkoda czasu. Zadzwoniliśmy do inwestora, inwestor zadzwonił do szefa firmy budowlanej (na szczęście lokalnej), szef firmy budowlanej pojawił się na miejscu i zaprosił MKB na "miłą" rozmowę do kontenerka biurowego. Przebiegu rozmowy mogę się tylko domyślać ale na koniec MKB, czerwony jak burak, zakomunikował nam, że możemy montować urządzenia zgodnie z planem (no rzeczywiście, odkrycie roku!).

Jednak strata 3 godzin nie mogła pozostać bez małej zemsty. Pod koniec dnia zaczął padać śnieg. Po zakończonej pracy postanowiliśmy się odegrać. Czekaliśmy na hali aż MKB raczy się pojawić w pobliżu, udając, że nie wiemy o opadach.

Kiedy przyszedł, niby przypadkiem wyjrzałem na zewnątrz i z przerażeniem wrzasnąłem:
Ja - Chłopaki - musimy sp****! Śnieg pada. Jak tego nie przeliczyli NA KOMPUTERZE to dach zaraz pi**** nam na głowę.

Tu nastąpiła błyskawiczna ewakuacja, połączona z wrzucaniem narzędzi do samochodu "jak leci" i odjazdem z buksującymi kołami.

Przez następne 2 dni MKB unikał nas jak mógł...

budowa

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 829 (893)
zarchiwizowany

#41924

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w firmie wyposażającej serwisy samochodowe.
Historie z konieczności muszą być ogólnikowe - nie chciałbym, żeby ktoś od razu rozpoznał opisywanych klientów. Tym razem będzie dość krótko.

Zostawiacie czasem samochody "na przegląd" w ASO? To poczytajcie.
Pojechaliśmy pewnego dnia zrobić przegląd urządzenia zamontowanego w autoryzowanej stacji obsługi pewnej cenionej w Polsce marki. Większość stacji ma system jakości ISO, w związku z tym dla spełnienia jego standardów muszą okresowo poddawać urządzenia przeglądom i kalibracji. Zlecenie przyszło, wybraliśmy się do klienta. Typowa sprawa, nic nie zapowiadało "kwiatka".

Zaraz na początku okazało się, że na miejscu pracuje kolega (K), z którym razem studiowaliśmy.

Zamieniliśmy parę słów, on wrócił do swoich zajęć a my zaczęliśmy naszą pracę. Zdemontowaliśmy osłony, oczyściliśmy i nasmarowaliśmy łożyska i elementy napędowe, sprawdzamy momenty dokręcenia śrub, szykujemy przyrządy kalibracyjne. Wszystko jak zwykle.

W tym momencie pojawia się (K). Stanął nad nami i zaczął się przyglądać. OK, ciekawy jest to niech patrzy, nie ma problemu. Minęło parę minut...

K - Co wy właściwie robicie?
Ja - No przegląd, przecież mamy od was zlecenie.
K - No bo ja myślałem, że jak PRZEGLĄD to przyjedziecie, POPATRZYCIE i wystawicie fakturę...

usługi

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (237)

#40169

przez (PW) ·
| Do ulubionych
UWAGA! Przeczytanie tej historii może grozić wejściem w odmienne stany świadomości ;-) A jeśli nie, to przynajmniej przedefiniowaniem świata. NIC JUŻ NIE BĘDZIE TAKIE JAK DAWNIEJ!

Jechałem wczoraj ścieżką rowerową. W pewnym momencie pewien Sympatyczny Starszy Pan (SPP), raźno pedałujący w przeciwnym kierunku, zaczął wykazywać wyraźne tendencje samobójcze, dążąc do czołowego zderzenia ze mną. Zaskoczony uciekłem w krzaki, porwałem kurtkę i podrapałem twarz ale zderzenia uniknąłem. Wywiązał się dialog (zdusiłem w gardle "wiązankę życzeń" i starałem się mówić możliwie grzecznie):

Ja: Przepraszam, ale chyba jeździ się prawą stroną?
SPP: Tak, ale chodzi się lewą...
Ja: Słucham?
SPP: CHODZI się lewą.
Ja: A pan, przepraszam, co przed chwilą robił? Bo wydawało mi się, że pan jechał...
SPP: Jeżdżą to samochody. ROWEREM SIĘ CHODZI!!!

Zabrakło mi argumentów. Całe życie się człowiek uczy ;-))

droga_dla_rowerow

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 646 (780)

#39845

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wszedłem do supermarketu z zamiarem obejrzenia stoiska z elektroniką. Miałem na sobie dosyć zwyczajne ubranie, plecak (może tu tkwi wyjaśnienie zagadki) oraz swój standardowy, wredny i podejrzany (najwyraźniej) pysk.

Dla wyjaśnienia – wchodząc z plecakiem mijałem 2 panów z ochrony – żaden z nich nie wyraził dezaprobaty dla mojej wyjątkowej bezczelności. Plecak wszedł zatem razem ze mną ;-).

Obszedłem kilka regałów, nie znalazłem obiektu poszukiwań, udałem się do wyjścia „bez zakupów”, obsadzonego rzecz jasna przez ochronę.

Bramki nie zapiszczały. Przez cały czas pobytu w sklepie nie zdejmowałem plecaka ani nawet nie brałem żadnego towaru do ręki (gabloty). Trochę się zatem zdziwiłem, słysząc polecenie Pana Z Ochrony (PZO).

PZO: Proszę otworzyć plecak!
(Ton nawet grzeczny, ale zawsze dziwne wrażenie).
Ja: Przykro mi, ale nie zamierzam. Mam tam prywatne rzeczy.
PZO: To pójdzie pan z nami na zaplecze.
(Na pewno, już pędzę...)
Ja: Proszę bardzo, ale dopiero jak przyjedzie Policja.
PZO: Ale jak to? Policja?
Ja: Policja. Proszę zadzwonić i wezwać radiowóz.
PZO: Ale po co?
Ja: Rozumiem, że podejrzewa mnie pan o kradzież. To chyba normalne, że trzeba wezwać Policję.
PZO: Ale po co?
Ja: Choćby po to, żebym poszedł z panem na zaplecze. Inaczej nie zamierzam.
PZO: Ja wcale nie chcę, żeby pan ze mną gdzieś chodził. Niech pan sobie idzie. Ja jestem zajęty. Muszę pilnować sklepu.

No i wyszło na to, że to ja koniecznie chciałem iść z Panem Z Ochrony na zaplecze...

sklepy

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 931 (993)

#39847

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak każdy pracownik, muszę czasem przejść badania okresowe.
Kilka lat temu miałem właśnie taką przyjemność. Gdyby nie to, nie poznałbym Piekielnego Doktorka (PD) i jego iście diabelskiego poczucia humoru...

Dowiedziałem się, jakie badania należy wykonać przez wizytą u lekarza medycyny pracy (każdy lekarz ma swoje wymagania, zależne chyba bardziej od osobistego widzimisię niż charakteru pracy) i zgłosiłem się z kompletem wyników (od badań krwi aż po psychotechnikę).

Przez pierwsze 15 minut wizyty PD wypowiedział dwa słowa - „dzień dobry”.
Wyciągnął rękę po wyniki i zagłębił się w lekturze (tzn. patrzył na wydruki i przerzucał kartki). Byłem nawet pod sporym wrażeniem jego staranności – wertował papiery naprawdę długo...

Po 15 minutach odezwał się ponownie:

PD: Wiek?
Ja: 29 lat.
PD: Ile?
Ja: 29!

PD przybrał odpowiednio ponury wyraz twarzy i grobowym głosem stwierdził:

PD: Wie pan... Bardzo mi przykro. Szczerze panu współczuję...

Przyznaję, trochę mnie „przytkało”. PD pomilczał jeszcze chwilę zanim postanowił dokończyć wypowiedź:

PD: TRZYDZIEŚCI SZEŚĆ LAT PRACY PRZED PANEM!!! Ja bym się załamał...

Odzyskałem oddech.

Ja: A jak tam wyniki? Wszystko w porządku?
PD: A wie pan... nie wczytywałem się. Przecież od razu widać, że jest pan zdrowy.

Po zastanowieniu powinienem chyba przyznać mu rację. Skoro nie padłem na zawał po jego dowcipie, to serce mam chyba jak dzwon ;-))

służba_zdrowia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 917 (987)