Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

krypa

Zamieszcza historie od: 7 czerwca 2011 - 11:23
Ostatnio: 11 września 2018 - 8:57
  • Historii na głównej: 14 z 21
  • Punktów za historie: 7608
  • Komentarzy: 53
  • Punktów za komentarze: 391
 
zarchiwizowany

#80612

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako, że mam za sobą spotkanie klasowe, na którym parę ciekawych wspomnień się pojawiło, to prezentuję jedną historyjkę z zamierzchłej przeszłości.

Połowa lat 90-tych, jedna z popularnych wyższych uczelni technicznych. Nie najbardziej prestiżowa typu AGH, czy Jagiellonka, niemniej jednak też nie jakaś pipidówka pokroju Wyższej Szkoły Rolniczej, czy Wyższej Szkoły Pierdzenia w Stołek w Koziej Wólce Dolnej. Jakiś czwarty rok bodajże.

Jeden ze studentów w grupie to Marek. Niepozorny chłopak, okulary na nosie, kompletny brak zainteresowania modą, czy też ogólnie wyglądem. Inaczej mówiąc dżinsy, powyciągany sweter, złachany plecak. Wiadomo, typowy student na pierwszy rzut oka. Codziennie dojeżdża na uczelnię starym Yugo (taki bardzo tani jugosłowiański samochód, jakby kogoś interesowało), bo mieszka na stancji na drugim końcu miasta. Znany z tego, że non-stop coś dziubie na komputerze, rzadko kiedy wychodzi na miasto.

Drugi ze studentów to Tomasz. Starosta grupy, wyszczekany, wygadany, zawsze w otoczeniu mnóstwa znajomych, lubi brylować i się chwalić. Mieszka w małym domku z rodzicami, kilka ulic od uczelni. Tomasz pewnego dnia podjeżdża pod uczelnię paroletnim, błyszczącym Oplem Astrą. Oczywiście przez kilka miesięcy Astra parkuje przed samym wejściem, żeby wszyscy mogli podziwiać, a Tomasz pławi się w blasku i chwale swojego (tzn. kupionego przez rodziców) auta pozwalając sobie regularnie na różne przytyki w stronę posiadaczy gorszych wehikułów, nie mówiąc już o tych ze studentów, którzy auta nie mają w ogóle. Na pewno wszyscy znamy ludzi tego typu.

Któregoś dnia będąc spóźnionym wbiegam do sali i wpadam na Marka na tyle pechowo, że przewracam go na ziemię. Coś tam się wysypuje z plecaka, na ziemię wypada portfel z dokumentami. Ląduje koło Tomasza, ja zbieram Marka z ziemi, Tomasz podnosi otwarty portfel.. i na twarzy robi się na przemian fioletowy, blady, zielony, ziemisty, znów fioletowy i tak kilka razy.

Od tego momentu Astra zniknęła z uczelnianego parkingu.

Powód poznałem nieco później. W portfelu Marka były dwa dowody rejestracyjne, oba na jego nazwisko. Na oba samochody zapracował uczciwie ciężką pracą, talentem i pomyślunkiem. Jednym z nich było wspomniane powyżej stare Yugo. Drugi samochód miał 3 lata.

Lexus LS400.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (43)
zarchiwizowany

#68031

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Morał z dzisiejszej opowieści: nigdy nie woź samochodem obcych bab.

Szef poprosił mnie o podrzucenie dwóch jego pracownic do współpracującej z nim firmy w Niemczech. Tak trochę na zadupiu, więc pociągiem się nie da, samolotem tym bardziej, a że akurat miałem coś do załatwienia (obejrzenie samochodu dla brata) 100 kilometrów od tej niemieckiej firmy, to za rekompensatę w postaci dodatku za koszty paliwa zgodziłem się przewieźć obie panie. Takie dwie kwoki, pół drogi trajkotały nie-wiem-o-czym, w końcu je zmogło i nareszcie zaczęły drzemać - czyli się zamknęły.

No więc baby od dawna śpią, jadę sobie wyluzowany niemiecką autobaną, niezbyt szybko jak na tamtejsze warunki bo 120-130, czasem coś mnie wyprzedza, czasem ja. Słowem normalna sprawa. Zbliżam się w pewnym momencie do kolumny ciężarówek, zjeżdżam na lewy pas i spokojnie wyprzedzam jedną, drugą.. dojeżdżam do kolejnej, prawie się z nią zrównuję i nagle widzę, jak się w niej zapala lewy kierunkowskaz.

W tym samym momencie z tylnej kanapy rozlega się histeryczny wrzask "UWAŻAAAAAJ!!!!"

Oczywiście zadziałał odruch bezwarunkowy, czyli hebel w podłogę, po ułamku sekundy z tyłu JEB!, za chwilę ja przodem i lewą stroną JEB! w barierę, śmieci jakieś latają, wrzask z tyłu, moja wiązanka słów uznawanych za nieparlamentarne z przodu.. normalne armageddon.

Na szczęście skończyło się na trawie pomiędzy pasami, udało mi się utrzymać przy barierze i nie odbić się w ciężarówki. Brak choćby zadrapania, auto niestety niezdatne do jazdy, do naprawy także nie (szkoda mi bardzo, bo wprawdzie stary samochód, ale bardzo wygodny i byłem do niego przywiązany). Facet, który strzelił mnie w bagażnik miał grubego pecha, bo był to Polak jadący z rodziną na urlop. Jemu też się nic nie stało, ale zderzak, reflektory i chłodnica w drzazgi.

Przyjechała policja, obejrzała nagranie z wideorejestratora - i o dziwo nie ukarała mnie mandatem, ale policjanci spisali dane moje oraz moich pasażerek niech je szlag, skierowali sprawę do ichniego sądu. Zobaczymy co będzie.

Od dzisiaj nigdy nie wpuszczam bab do samochodu. Ani znajomych, ani tym bardziej obcych. Nieodwołalnie. Kropka.

a gdzieś w NRD.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (49)
zarchiwizowany

#18691

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W tej historii piekielnym był mój brat. Jak już kiedyś wspominałem, hobbystycznie zajmuje się starymi samochodami - naprawia, odbudowuje, sprowadza i tak dalej.
Pewnego dnia trafił mu sie stary Oldsmobile z początku lat 80-tych, z silnikiem w stanie agonalnym (klasyka z USA, czyli widlasta ósemka, 5.7 litra pojemności, ale co ważne - był to diesel). Z trudem zapalał, a jak już się udało, to trząsł całym nadwoziem i kopcił jak parowóz gęstym dymem w kolorach czarnym i niebieskim. Brat postanowił użyć tego wehikułu do skarcenia pewnego wyjątkowo uciążliwego sąsiada, który notorycznie wzywa policję i straż miejską w celu ukarania sąsiada (tj. mojego brata) za zaśmiecanie okolicy. Chodzi o to, że brat trzyma wszystkie auta na swoim podwórku koło domu, a jest tego z kilkanaście zazwyczaj sztuk, przy czym mało który z samochodów jest w stanie "reprezentacyjnym". Takie raczej nie przyjeżdżają... W każdym razie sąsiad jest z gatunku takich, co to codziennie regulują gałązki na żywopłocie, liście z trawnika zbierają ręką, auto ma zawsze wypucowane na wysoki połysk, a bez garnituru z domu nie wychodzi. Taki laluś.
Oczywiście ani policja, ani straż miejska nigdy nie miały zastrzeżeń do bratowego podwórka, bo ani gleby nie zanieczyszcza, ani hałasu nadmiernego nie generuje, śmieci żadne luzem nie latają itp.

Wracając do tematu - wspomniany sąsiad ma małą gastronomię w centrum miasteczka, kebab, hamburgery i te sprawy. Tak się składa, że lokal jest usytuowany tuż przy samym skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną. Po którejś kolejnej wizycie strażników miejskich brat się wkurzył już do białości, pomajstrował chwilę pod maską Oldsmobile′a podkręcają maksymalnie dawkę paliwa, wskoczył do środka, zapalił i pojechał do centrum. Zatrzymał się koło lokalu sąsiada (ciepły, jesienny dzień, więc drzwi wejściowe szeroko otwarte) i czekając na zielone światło wdepnął gaz do podłogi i tak trzymał....

Dla zobrazowania link do jutuba - tak mniej więcej to wyglądało:


Od tamtej pory, czyli jakichś dwóch tygodni ani policja, ani straż miejska się jeszcze u brata nie pojawiły. W normalnych okolicznosciach byłoby to już około 5 wizyt. Czyżby terapia zadziałała? :-)

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 20 (90)
zarchiwizowany

#16374

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zainspirowany historią o fotoradarze i geniuszach ze Straży Miejskiej (http://piekielni.pl/16363), dorzucę historię mojego brata sprzed paru lat.
Otóż jak wyjaśniałem w innej opowieści, mój brat zajmuje się grzebaniem w starych samochodach. Ogólnie jest dziwakiem, przez ponad kilkanaście lat jeździł starą, czarną Wołgą 24, jest postacią bardzo charakterystyczną i przez to powszechnie znaną i rozpoznawaną. Również Straży Miejskiej i policjantom w naszym mieście.

Ale do rzeczy. Dostał swego czasu wezwanie do stawienia się w SM. Powodem była fotka z fotoradaru, przekroczenie prędkości o około 30 km/h. Na zdjęciu Wołga 24 w kolorze czarnym, za kierownicą można dopatrzeć się łysego faceta z brodą i w okularach słonecznych (mój brat jest łysy i ma brodę). Oczywiście od razu mandat wypisany, punkty karne przyznane, brat specjalnie nie protestuje bo Wołga dosyć szybka jest i czasem się coś przekroczy, już trzyma długopis w celu podpisania mandatu.. Coś go tknęło. Po kilku sekundach całe biuro Straży Miejskiej zwijało się po podłodze ze śmiechu, my potem po usłyszeniu całej opowieści ryczeliśmy przez tydzień śmiejąc się do rozpuku.

O co chodziło? O to, że trudno pomylić rejestrację ZS 12345 ze zdjęcia z numerem FGW 9999A w dowodzie rejestracyjnym Wołgi brata (numery przykładowe). Sam brat natomiast stwierdził, że niczego by nie zauważył, gdyby Wołga na zdjęciu miała chromowane lusterka, a nie czarne, plastikowe...

Straż Miejska

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (177)
zarchiwizowany

#15558

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tak sobie czytam historię o samochodach, mandatach i policjantach, postanowiłem więc dodać swoją. Piekielny może nikt nie był, ale za to ktoś dostał po nosie...

Działo się to ładnych parę lat temu, pod sam koniec poprzednieho wieku, kiedy to jeszcze byłem na etapie szybkich aut, a nie wygodnego wożenia tyłka. W każdym razie jadę ekspresówką, zabieram się do wyprzedzania ciągu długiego ciężarówek i osobówek (ale bez wariowania, jakieś 120-130 miałem) i za chwilę w lusterku widzę jakieś błyski. Spoglądam, Polonez, stary jakiś zdezelowany grat w brudnobiałym kolorze, wersja Caro, wali długimi po oczach aż wkurza. Myślę sobie, zjadę, niech się człowiek cieszy, że nowe Audi S3 zgonił na bok i wyprzedził. Więc zjeżdżam, puszczam faceta, wracam zaraz na lewy pas i pełny ogień. I co? I nic.. 130-140-150-160-170-180 a Polonez ciągle mi odchodzi bez wysiłku. Przy 200 odpuściłem, on też. Klaksonem i gestami udało mi się człowieka przekonać do zjazdu na najbliższą stację, wyskoczyłem, pogadałem, poogladałem. Seryjny Polonez Caro, który z fabryki wyjechał ze słabym fordowskim 2.0 pod maską (łatwo poznać, lewarek w innym miejscu niż zwykły). Tylko teraz zamiast oryginalnego 2.0 Forda siedziało również 2.0 od Forda, ale od Coswortha z turbosprężarką, porobione podobno na 270KM. To sobie mogłem gonić Poldka... :-)

Ja

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 22 (58)
zarchiwizowany

#12209

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historyjka będzie mocno hermetyczna, ale na końcu dodam wyjaśnienie dla osób mało obeznanych w temacie komputerów. Autorem opowieści jest mój dawny kolega, który pracował ładne lata temu z kilkoma studentami informatyki na pewnej politechnice. Szczegóły nie są ważne...

Pewnego dnia studenci przychodzą do pracy i co kilkanaście minut zalewają się łzami ze śmiechu i wyją wręcz do rozpuku. Praca leży, oni nie mogą się pozbierać. W końcu opowiedzieli co i jak:
Poprzedniego dnia mieli egzamin z programowania w asemblerze, procesor Motorola 68000. Trzeba było napisać program obliczający pewne dość skomplikowane funkcje matematyczne (uściślając - sito Eratostenesa), egzaminator go sprawdzał i wystawiał od razu ocenę. Jednym z egzaminowanych był pewien nieco dziwny koleś, nazwijmy go X. Dzisiaj określano by go jako stuprocentowego nerda. Jego program egzaminator ocenił na ocenę niedostateczną ponieważ według niego niektóre polecenia nie istnieją, a kilka innych miało błędną składnię lub odwoływało się do niedozwolonych rejestrów procesora. X z flegmatycznym spokojem poprosił o dostęp do laboratoryjnego komputera, Atari ST (z Motorolą 68000), skompilował swój program, uruchomił - działa. Egzaminator dyskutuje, kombinuje, ale nie ma jak obronić swojej oceny - program działa prawidłowo, w dodatku jest o połowę krótszy od prac innych studentów i wykonuje obliczenia znacznie szybciej.
Ostatecznie X dostał ocenę bardzo dobrą.

Pora na pointę - X był jednym z najbardziej znanych koderów na amigowej demoscenie.

Wyjaśnienie dla laików - demoscena to pewien rodzaj subkultury komputerowców, gdzie tworzy się programy (dema) wyciskające ze sprzętu maksimum możliwości, czasami rzeczy wykraczające poza teoretyczne możliwości danego modelu komputera. W dawniejszych czasach jedną z najpopularniejszych na scenie maszyn był Commodore Amiga, komputer oparty właśnie na procesorze Motoroli. Najlepsi koderzy potrafili wycisnąć z tego komputera naprawdę niesamowite rzeczy, często stosując techniki niezgodne z regułami sztuki programistycznej lub korzystając z nieudokumentowanych cech procesora, takich jak właśnie ukryte polecenia lub parametry poleceń oficjalnie uznane za nieistniejące.
X po prostu miał to w małym palcu...

krypa

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (69)
zarchiwizowany

#12210

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historyjka będzie mocno hermetyczna, ale na końcu dodam wyjaśnienie dla osób mało obeznanych w temacie komputerów. Autorem opowieści jest mój dawny kolega, który pracował ładne lata temu z kilkoma studentami informatyki na pewnej politechnice. Szczegóły nie są ważne...

Pewnego dnia studenci przychodzą do pracy i co kilkanaście minut zalewają się łzami ze śmiechu i wyją wręcz do rozpuku. Praca leży, oni nie mogą się pozbierać. W końcu opowiedzieli co i jak:
Poprzedniego dnia mieli egzamin z programowania w asemblerze, procesor Motorola 68000. Trzeba było napisać program obliczający pewne dość skomplikowane funkcje matematyczne (uściślając - sito Eratostenesa), egzaminator go sprawdzał i wystawiał od razu ocenę. Jednym z egzaminowanych był pewien nieco dziwny koleś, nazwijmy go X. Dzisiaj określano by go jako stuprocentowego nerda. Jego program egzaminator ocenił na ocenę niedostateczną ponieważ według niego niektóre polecenia nie istnieją, a kilka innych miało błędną składnię lub odwoływało się do niedozwolonych rejestrów procesora. X z flegmatycznym spokojem poprosił o dostęp do laboratoryjnego komputera, Atari ST (z Motorolą 68000), skompilował swój program, uruchomił - działa. Egzaminator dyskutuje, kombinuje, ale nie ma jak obronić swojej oceny - program działa prawidłowo, w dodatku jest o połowę krótszy od prac innych studentów i wykonuje obliczenia znacznie szybciej.
Ostatecznie X dostał ocenę bardzo dobrą.

Pora na pointę - X był jednym z najbardziej znanych koderów na amigowej demoscenie.

Wyjaśnienie dla laików - demoscena to pewien rodzaj subkultury komputerowców, gdzie tworzy się programy (dema) wyciskające ze sprzętu maksimum możliwości, czasami rzeczy wykraczające poza teoretyczne możliwości danego modelu komputera. W dawniejszych czasach jedną z najpopularniejszych na scenie maszyn był Commodore Amiga, komputer oparty właśnie na procesorze Motoroli. Najlepsi koderzy potrafili wycisnąć z tego komputera naprawdę niesamowite rzeczy, często stosując techniki niezgodne z regułami sztuki programistycznej lub korzystając z nieudokumentowanych cech procesora, takich jak właśnie ukryte polecenia lub parametry poleceń oficjalnie uznane za nieistniejące.
X po prostu miał to w małym palcu...

krypa

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (261)

1