Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lapidynka

Zamieszcza historie od: 16 stycznia 2013 - 11:13
Ostatnio: 6 października 2014 - 14:04
  • Historii na głównej: 26 z 34
  • Punktów za historie: 25843
  • Komentarzy: 366
  • Punktów za komentarze: 3953
 

#59860

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O małej grupie sprzątającej pociągi i zasadach bezpieczeństwa.
W ramach informacji: 3 dni przed opisaną niżej sytuacją, wszyscy pracownicy, kierownicy i reszta personelu miała przeprowadzone powtórzenie szkolenia dotyczących zasad bezpieczeństwa.
Obecni byli wszyscy (choć część ‘Kozaków’ uznało, że to nikomu niepotrzebne, ale skoro za obecność firma płaci, łaskawie się pojawią...), każdy podpisał dokument potwierdzający znajomość tematu, na listach obecności wszyscy widoczni jak byki.

Czas na posprzątanie jednego wagonu pociągu – 2 godziny.
Trzech panów przydzielonych do tego zadania nie wyrobiło się w czasie, pociąg ociężale rozpoczyna swój bieg.
Co robi pan jeden, drugi i trzeci, kiedy zorientowali się, że mogą pojechać wraz z pociągiem zawrotne 4 kilometry do stacji początkowej?
Ano skaczą.
Toć to logiczne, komu chciałoby się wracać te 4 kilometry metrem, albo nie daj Boże pieszo...

Pierwszemu panu się udało, wylądował z telemarkiem.
Drugi również, nie gorzej niż jego poprzednik, to i trzeci się ośmielił – i miał pecha.
Szelki jego roboczych spodni a'la ogrodniczki zaczepiły się malowniczo o metalowy element wystający już na poziomie spodu pociągu i przeorały panem ziemię na odcinku dobrego kilometra, zanim maszynista - alarmowany krzykami naocznych świadków - zdążył się zatrzymać.

Cała trójka została zwolniona dyscyplinarnie.
Panu orzącemu nie stała się krzywda (fizyczna) większa niż stłuczenia i zadrapania, o psychicznych skutkach nikogo nie informował (aczkolwiek jestem przekonana, że fanem pociągów jednak nie zostanie).

Pan poszkodowany jazdą na szelkach zgłosił się do sądu pracy, że niesłusznie zwolniony, że wypadek winą pracodawcy i najlepiej to on by chciał wysokie odszkodowanie – a jak!

Był bardzo zdziwiony faktem, że firma nie prosiła go o wybaczenie i o wycofanie pozwu...

No dziwne, nie?

;)

Bezpieczeństwo w czasie pracy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 600 (638)

#58237

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szwagierka miała gości: dwoje dorosłych ludzi wraz z 4-letnim dzieckiem.
Podczas spotkania wydarzył się przykry wypadek.

4-letni chłopczyk złapał za nóż, taki długi, ostry, typ do krojenia wędlin. Pocięło się dziecko, więc w te pędy do samochodu i do szpitala.

Jak do tego doszło?
Chłopczyk zwiedzał sobie kuchnię (żeby nie było nieścisłości – w kuchni mama dziecka, także moja szwagierka zajęta przygotowywaniem kawy). W pewnym momencie dziecko otworzyło szufladę z nożami, wyciągnęło pierwszy – lepszy nóż, pech chciał, że złapało za ostrze.
Co zrobiła mądra mama chłopca?
Chwyciła za rękojeść noża i wyszarpnęła małemu z rączek...

Po całej akcji znajoma szwagierki miała pretensje: bo jak to tak można trzymać noże w szufladzie na wysokości zasięgu rąk dziecka?
Zaznaczam, szwagierka dzieci nie ma.
Na nic nie zdały się tłumaczenia, że przecież dziecko rodziców ma od pilnowania, że do tragedii mogłoby nie dojść, gdyby koleżanka nie zareagowała tak bezmyślnie. Na nic... bo jak stwierdziła koleżanka szwagierki – byli w gościach, a gospodarz zobowiązany jest również do zwracania uwagi na dziecko gości...

A ja głupia myślałam, że od tego są rodzice.

Dziecku współczuję matki.

rodzice

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1012 (1058)

#58179

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybaczcie ogólnikowy opis, jednak nie mogę wdawać się w szczegóły dotyczących firmy.

Są trzy obiekty / miejsca pracy, wszystkie trzy pełnią taką samą funkcję.
Pierwszy funkcjonuje wzorowo, drugi ma kilka aspektów do poprawki, trzeci zaś to kompletna katastrofa.
W pierwszym pracuje dwóch kierowników i 20 ludzi, w drugim tak samo, w trzecim dwóch kierowników zmiany i piętnastu ludzi. Ludzi niezbędnych, bez których praca absolutne nie ruszy, a jeżeli nawet, będzie ona niekompletna, bądź zła jakościowo.

Do trzeciego obiektu, przed miesiącem wysłano osobę, która pełni rolę 'trenera' dla kierowników zmian, dodatkowo też ma pod sobą pełną możliwość zmian kwestii organizacyjnych tak, by obiekt funkcjonował tak jak powinien, a jakość oddawanego klientowi produktu (co jest najważniejsze) wzrosła do maksimum.

Po trzech tygodniach od przybycia 'trenera / organizatora', wyniki trzeciego obiektu zaczęły się znacznie poprawiać. Wydajność pracy wzrosła z 55% aż do 85% i nadal rośnie.
Nic, tylko dalej praktykować zmiany, które naniesiono. Firma (czytaj: Szefostwo) również niepomiernie zadowolona z najnowszych wyników.
Idąc tym tropem rozumowania, obiekt trzeci powinien pozostać taki, jak po zastosowaniu konkretnych poprawek, prawda?
Ano nieprawda.

'Góra' wymyśliła sobie, że skoro obiekt trzeci wychodzi powoli z bagna, trzeba zwolnić pięciu z piętnastu szeregowych pracowników, bo przecież skoro już wyszliśmy na prostą, to ta pozostała dziesiątka wraz z kierownikami zmiany poradzi sobie ze swoim zadaniem (notabene trudnym) równie dobrze...

Efekt?
Jakość oddawanego produktu zmalała do poziomu sprzed zmian.
Kierownicy są załamani, wszak tak duże uszczuplenie pracowników sprawia, że ludzie są autentycznie wykończeni, nie dają sobie rady z natłokiem obowiązków. Spora grupa z pozostałej dziesiątki zaczyna napomykać o zmianie pracy. Osobiście wcale się nie dziwię - ja, jako organizator, trener. Kierownictwo dostaje 'po głowie' za nagły spadek wyników, mimo, że (takie jest moje zdanie) za zaistniałą sytuację winy nie ponosi – w końcu żadnego CZŁOWIEKA nie da się podzielić na pół, ani też żadna z osób nie ma zamontowanego dodatkowego 'akumulatora', który równoważyłby natłok pracy z możliwościami fizycznymi (i psychicznymi).

A wszystko dzięki Szefostwu, które obiekty odwiedza raz na miesiąc, a osoby siedzące (dosłownie) na jeszcze wyższych stanowiskach, obiekty widziały chyba tylko i wyłącznie przy przejmowaniu projektu, bądź na obrazkach.

Brawo!

praca

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (581)

#57160

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia znajomej.
Sytuacja działa się w Sylwestra.

Znajoma jest kierowniczką teamu porządkowego, który nadzoruje czystość pociągów.
Jako, że w planie podstawowym, który otrzymuje codziennie pociągi planowane do sprzątnięcia jeżdżą do 22:00, cały 10-cio osobowy team pracuje właśnie do tej pory.
Po 22:00 zaś jedna osoba z teamu + ona czekają na zgłoszenia z centrali, gdyby jakiś pociąg potrzebował tzw. odświeżenia. Czas oczekiwania na telefon sięga 00:30, chyba, że osoba z centrali jest zwolniona wcześniej do domu, wówczas znajoma kończy pracę o tej samej godzinie, co centrala.
Tyle tytułem wstępu.

Jako, że w Sylwestra – w ciągu dnia - dużo się działo, a 10 osób rozbitych na 3 grupy ledwo nadążało ze sprzątaniem (mnóstwo flaszek, kubeczków, papierów, obierków, wszystkiego dosłownie, na pociąg średnio 3 – 4 mopy i ok. 8 dużych, pełnych worków na śmieci), znajoma spodziewała się powtórki z rozrywki po 22:00. Odgórnie zostały jej przydzielone do pracy 2 osoby na zmianę nocną, była także i ona.
Nie narzekała na brak imprezy sylwestrowej, w końcu taki tryb pracy. Ludzie, którzy zostali troszeczkę marudzili, no ale jak to mówią, żeby ktoś mógł się bawić, pracować musi też ktoś. Jakoś to się turlało.
Zdziwieni byli tylko, że ostatnie zgłoszenie z centrali jakie otrzymali, było o godzinie 23:00, później nastąpiła cisza jak makiem zasiał.

Około 23:30 znajoma próbuje dodzwonić się do centrali – odpowiada jej pikanie odpowiadające temu, kiedy jest zajęte. Próby były trzy, wszystkie zakończone niepowodzeniem.
O 23:45 znajoma próbuje dodzwonić się do bezpośredniej przełożonej – abonent czasowo niedostępny.
Nic to, czekają wobec tego do końca pracy.
Północ świętują wspólnie, we trójkę, popijając coś na podobieństwo Piccolo. Wybija 00:30 i w końcu cała trójka idzie do domu.

Wczoraj, tj. 01.01.2014 znajoma znowu pojawia się na drugiej zmianie.
Na 'dzień dobry' otrzymuje solidny opierdziel za to, że do niemal żadnego pociągu zgłoszonego nocą nie pojawił się nikt, kto mógłby doprowadzić je do porządku.

Z relacji znajomej wynika, że jej konsternacja, a następnie wkurzenie sięgnęły wówczas zenitu.
Przedstawiła szefostwu jak wyglądała wczorajsza nocna zmiana i historia z próbą połączenia się z centralą, a także z samą bezpośrednią przełożoną. Przedstawiła historię połączeń w telefonie, a także wystosowała prośbę o zapytanie dwójki pracowników, czy jej wersja odpowiada wczorajszym faktom.
Tak też się stało – szefostwo spojrzało, popytało, niby wszystko się zgadza.
Razem ze znajomą pędzą do centrali dopytać, jak sytuacja wygląda z drugiej strony słuchawki.

Na miejscu okazuje się, co następuje:
Młoda dziewczyna (nie starsza niż 25 lat) pełniąca wczoraj służbę na halo, rozpisała w swoim grafiku wszystkie pociągi, które zgłosiła (rzekomo) do sprzątnięcia teamowi znajomej. Zarzekała się, że próbowała się dodzwonić, ale telefon z drugiej strony, czyli ze strony znajomej był całkowicie wyłączony.
Została wówczas poproszona o wykaz połączeń wychodzących z dnia wczorajszego, po godzinie 23:00.
Tu dziewczę oblało się rumieńcem, pękło i stwierdziło, że tak naprawdę, to jej nie było. Spieszyła się na imprezę sylwestrową organizowaną przez jej drugą, chyba lepszą połówkę. Rano natomiast pozaznaczała w grafiku, jakoby zgłosiła znajomej pociągi do sprzątnięcia.
Mimo niekończących się lamentów, dziewczyna została zwolniona w trybie natychmiastowym.

Znajomej nadal nie było żal jej straconego sylwestra – i tak nie miała planów. Żal było jej jedynie pracowników, który tą wyjątkową noc mogli spędzić ze swoimi rodzinami.
Dziewuchy oczywiście nie żałowała ani trochę.

praca

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 825 (909)

#56630

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na prośbę komentujących mój poprzedni wpis, dodaję ciąg dalszy walki o parking.

Zasadniczo nie było żadnych spektakularnych akcji, nie została wezwana policja, pomoc drogowa tym bardziej, nasze auto stało tak, jak zostało zaparkowane do czasu, aż starszy pan się w końcu zreflektował. Powiadomiliśmy natomiast spółdzielnię o zaistniałej sytuacji, niestety nie byliśmy w stanie udzielić informacji jak się właściciel zastawionego auta nazywa, jak również od której sąsiadki otrzymał klucze. Podaliśmy w razie czego markę, kolor i numery tablic rejestracyjnych, tak jak nas o to poproszono. "Spółdzielnia" przyjęła do wiadomości.

Pan zajmujący nasze miejsce nagminnie wydzwaniał, co spotykało się z moim zupełnym ignorowaniem, dopóki nie wysłał sms’a o treści: "Przepraszam, nie będę więcej parkował na Państwa miejscu, chciałbym wyjechać". Po tej wiadomości postanowiłam odebrać telefon i wywiązał się taki dialog:

(F)acet
(J)a

F: Mogłaby pani przestawić auto? Chciałbym wyjechać z garażu.
J: (pomna furii starszego pana) Oczywiście, mąż przestawi jak tylko wróci z pracy. To będzie za jakąś godzinę.
F: No ale przecież ma Pani prawo jazdy.
J: Mam, ale kawałkiem plastiku nie jestem w stanie się przed Pana agresją obronić.

I tu w pana demon wstąpił. Znowu zaczął się wytrząsać, rzucać mięchem, oberwało mi się okrutnie. ;)

J: Widzi Pan, właśnie ze względu na takie zachowanie z Pana strony właśnie na męża czekam.

Mniej więcej po godzinie wrócił mój mąż.
Poszliśmy do garażu, starszego pana nie było, przestawiliśmy auto, zadzwoniliśmy do jegomościa, ten przyszedł i wyjechał. Zanim jednak to uczynił, został poinformowany o tym, iż powiadomiliśmy spółdzielnię o jego bezprawnym parkowaniu. Pan wpienił się nieco, trzasnął drzwiami swojej rakiety i – póki co – tyle go widzieliśmy.

Ale, ale.. Pan chyba niezbyt przejął się naszą skargą do zarządu, wszak dzisiaj przyuważyłam jego zaparkowane auto na innym miejscu w garażu podziemnym.
Chyba ma zamiar psuć krew innym mieszkańcom. ;)

parking #2

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 597 (627)

#56589

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Garaż podziemny. Od każdego chętnego na miejsce parkingowe pobierana jest kwota 40 euro miesięcznie, doliczana do kosztów wynajmu mieszkania, każdy użytkownik dostaje klucz do otwarcia bramy wjazdowej i numer miejsca parkingowego przypisany do tymczasowego właściciela. W garażu miejsc parkingowych znajduje się 100. Spółdzielnia, do której należymy posiada dwa bloki, łączna ilość mieszkań to 150. Ok., nie każdy ma auto, a Ci, którzy posiadają samochód, nie zawsze wynajmują miejsce parkingowe, mimo to wolnych miejsc do parkowania na dzień dzisiejszy jest brak. Wszystko jasne, proste jak budowa cepa. Tyle tytułem wstępu.

Od blisko roku opłacamy miejsce parkingowe, coby auto nie kwitło pod chmurką. Dotychczas nie napotkaliśmy żadnych problemów, no bo skąd? Aż do kilku dni wstecz.

Wracam z uczelni. Ładuję się do garażu, jadę na nasze miejsce parkingowe i... zastaję na nim jakieś inne zaparkowane auto. W okolicy kilka pustych miejsc, jednak wiedząc, że są przydzielone innym mieszkańcom, postanawiam na żadnym z nich auta nie stawiać. Stwierdziłam, że stanę tak, by intruza przyblokować. Napisałam dwie ładne karteczki, na każdej mój numer telefonu z prośbą o kontakt, gdyby intruz chciał jednak wyjechać i umieściłam je za wycieraczką parkującego i swoją.

Nie minęły 2 godziny, dostaję telefon. Jakiś (F)acet warczy na mnie, że zablokowałam mu wyjazd. Grzecznie (mimo podniesionego ciśnienia) tłumaczę, że za chwilę pojawię się w garażu. W razie czego Luby poszedł ze mną, wszak gościu nie brzmiał zbyt sympatycznie.

Wchodzimy, kierujemy się do 'miejsca zbrodni', po czym ciśnienie skacze mi jeszcze bardziej. Jegomość Intruz próbuje wyjechać. Nie mam pojęcia jak chciał to zrobić. Z jednej strony miał inny samochód, z drugiej też i raptem pół metra wolnego miejsca od dużego, betonowego słupa, z tyłu nasz samochód. Nic to.
Luby podchodzi. Ja wsiadam do auta i już mam zamiar odblokować wyjazd facetowi, gdy moim oczom ukazuje się wpieniony jegomość, skaczący z łapami do mojego męża. Mogłoby to wyglądać dość zabawnie, gdyby sytuacja była inna: gościu ok. 70 lat, chudziutki, niewysoki, ładujący się z łapami do dość rosłego, młodego faceta, a młody facet odsuwa się na tyle, ile to możliwe, coby starszemu panu jednak krzywdy jednym machnięciem nie uczynić.

Wyszłam z auta nie ruszywszy go. Facet po chwili ochłonął, ale nadal warcząc żąda przestawienia auta. Na pytania, dlaczego zaparkował na przydzielonym komu innemu miejscu, stwierdził, że on ma prawo tu parkować, bo naszego nazwiska nad numerem parkingu nie ma. My lekka konsternacja, ale cóż.. Pytamy zatem, skąd ma klucz do garażu. Odpowiedzi nie udzielił, jednak zaczął chlapać wyzwiskami jak dobrze doświadczony szewc.

Jako, że uparta jestem, stwierdziłam, że ok. Mnie nawet to miejsce za nim odpowiada, nie muszę wcale wyjeżdżać, pasuje mi taki postój. Mogę się co prawda ruszyć, pod warunkiem, że gościu wyjaśni nam skąd otrzymał klucz.
Facet nadal oburzony, jednak ostatecznie przyznał, że sąsiadka zostawiła mu klucze od swojego mieszkania na czas jej urlopu, do kluczy dołączony był oczywiście ten do garażu. Nic to, że sąsiadka obecnie porusza się innym środkiem transportu niż własnym samochodem, który to stoi i czeka grzecznie w garażu. Po wyjaśnieniach, Facet jakby się skruszył i obiecał więcej nie parkować na naszym miejscu. Odjechałam, facet wyjechał także, ja zaparkowałam, sprawy mogłoby nie być.

Wczoraj wieczorem sytuacja analogiczna do wyżej opisanej, tyle, że w okolicy nie ma żadnego wolnego miejsca parkingowego, a na naszym stoi znowu samochód jegomościa. Zaparkowałam tak samo, jak poprzednio, tym razem jednak pominęłam karteczki z numerem telefonu. Po chwili telefon... Jeden. Drugi. Piąty. Dziesiąty. Numer mi znany. Olewam wszelkie połączenia przychodzące od niereformowalnego. Wyciszam telefon, kładę się spać. Dzisiaj rano: 102 połączenia nieodebrane.

A gościu ma pecha. Nie ruszam się nigdzie - mam dzisiaj dzień wolny. :)

parking

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1586 (1628)

#53716

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kandydatura na Matkę Roku.

Samotna, niepracująca matka (Greta), czwórka dzieci w wieku 3 – 11.
Z ojcem najmłodszego dziecka (bo trzeba wspomnieć, że dwójka najstarszych pociech ma jednego tatę, trzecie innego, i najmłodsze jeszcze innego) rozstała się około roku temu. Po tym nastąpiła spektakularna próba samobójcza Grety, w postaci nałykania się tabletek i popiciu ich solidną dawką alkoholu. Po całej akcji zadzwoniła do swojej matki, informując ją o tym co zrobiła. Mama Grety zorganizowała jej wycieczkę do szpitala, gdzie przepłukano niedoszłej samobójczyni żołądek i zafundowano detoks i kilka dni w szpitalu, po czym odwieziono ją do innej placówki, tym razem psychiatrycznej, gdzie spędziła blisko pół roku. Jak się okazało, Greta nie wiedziała, dlaczego połknęła leki. Nie wie, bo pijana była.

Dzieci, a konkretnie trójkę starszych rozesłano na ten czas do tatusiów, najmłodsze trafiło pod opiekę dziadków (miejsce pobytu ostatniego tatusia jest nieznane).

Trwa sprawa o odebranie bądź ograniczenie praw rodzicielskich Grety (rozstrzygająca rozprawa jest planowana na początek października) i tu w zasadzie następuje największa piekielność.
Podczas pobytu w szpitalu jeszcze, aczkolwiek już pod koniec, Greta miała tzw. Przepustki. Mogła wychodzić na weekendy do domu i spotykać się z dziećmi. Greta wolała zaś balować. Szczytem był powrót na oddział w poniedziałek w stanie mocno wskazującym, co automatycznie przedłużyło jej pobyt w szpitalu. Obecnie jest ‘na wolności’, dosłownie i w przenośni. Nie ma w domu dzieci, więc zasadniczo nic jej nie ogranicza.

Greta ma przydzieloną również panią kurator. Od jej opinii zależy bardzo wiele, wszak w sądzie jej zdanie na temat Grety liczyć będzie się bardzo.

W międzyczasie, Matka Roku przygruchała sobie kolejną miłość. Tym razem miała być na wieki wieków, ever ever i na amen, po 4 miesiącach bycia razem, Greta jest tego wręcz pewna. Pani kurator zaś zakomunikowała Grecie, by weekendy poświęciła na spotkania wyłącznie z dziećmi, na co sama zainteresowana stwierdziła, że bez jej lovera takie spotkania nie wchodzą w ogóle w rachubę.
Ostatecznie z dziećmi widuje się bardzo rzadko, a dzieci – jak to dzieci – za mamą tęsknią. Grety zaś to nie rusza, bo jak sama określiła: ‘U ojców i dziadków niczego im nie brakuje, jej za to brakuje czasu, bo nowy lover pracuje cały roboczy tydzień, więc tylko te weekendy ma wolne’.

Mamy obecnie koniec sierpnia.
Greta zakomunikowała rodzinie i przyjaciołom, że jest w stanie błogosławionym. Cieszy się z tego faktu bardzo, jednak lover raczej niekoniecznie... Greta jest zaskoczona, że jej miłość nie kontaktuje się z nią i nie interesuje się nią oraz dzieckiem. Greta właściwie to nie wie, gdzie on jest.
Ale się cieszy...
Czekam na nawrót depresji.

Dzieciom – całej piątce - serdecznie współczuję... O ile trójka starszych prawdopodobnie zostanie z tatusiami (prawdopodobnie, bo nikłe są szanse na wygranie sprawy przez Gretę), tak najmłodszy szkrab albo trafi do rodziny zastępczej, albo zostanie z dziadkami, dwojgiem starszych osób (wiek 55+, a dziecko – zaznaczam – dopiero trzyletnie), które jednak nie mają takiej siły, werwy i zdrowia jak te 20 – 30 lat wstecz.

Nie wiem czym dzieci i rodzice Grety sobie na to zasłużyli (siostra Grety to normalna dziewczyna – piszę to w razie zarzutu wobec rodziców Grety o brak wychowana i dania odpowiednich wzorców).

I tu nachodzi mnie refleksja: Niehumanitarnym jest przymusowe podwiązanie jajowodów czy nasieniowodów w takich przypadkach. Humanitarne zaś skazywanie dzieci na widok patologii w domu, bądź tułanie się z jednego domu do drugiego, bo matka w dupie ma ich istnienie.
Gdzie tu sens, gdzie logika? I gdzie sprawiedliwość?

Matka Roku

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 603 (691)

#53526

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o chłopcu, lat 12.
Mówi, a właściwie odzywa się zdawkowo, czyli twierdząco ‘mhm’, przecząco ‘e-e’ i od czasu do czasu ‘nie wiem’.
Na początku sądziłam, że dziecko trochę onieśmielone, nie zna ciotki (czyli mnie), wszak kuzynka Lubego (a matka Michasia, czyli chłopca) dotychczas utrzymywała z nami nikły kontakt, a właściwie widziałam ją raz na naszym ślubie i weselu.

Z czasem Michaś się rozkręcił, mianowicie wydając komendy ‘piciu’, ‘jeść’, ‘batona’. I to wsio.
Ok., nie mnie oceniać, choć zaczynam się powoli zastanawiać, czy z 12-letnim Michasiem na pewno jest wszystko w porządku.
Po pewnym czasie, by zająć wciąż uparcie milczącego Michasia, jego mama wyjmuje mu z plecaka konsolę PSV. Wręcza mu do rąk własnych, wszak ruszyć się z kanapy do stolika (a raczej przechylić się i sięgnąć po nią) to dla Michasia o wiele za dużo. Ok., młody pogrążony w grze.

Wtem, po nie dalej jak pięciu minutach słyszę nerwowe pomrukiwania chłopca. Nie dalej jak po siedmiu, okazało się, że (M)ichaś potrafi wypowiedzieć więcej niż jedno słowo na raz, ale z jaką pompą wyszło to na jaw!

M: No kuyywa! Popieyydolona ta gyya! Co ty mi, kuyywa kupiłaś za shit?! Ja nie będę gyyał w takie gówno!

Przyznam, że mnie zamurowało.
(L)ubego nieco też, po czym przytomnie zapytał Michasia (mając na myśli oczywiście przeklinanie):

L: Ty, Młody, jak Ty mówisz? Nie przesadzasz ździebko?

Na co oburzony Michaś:

M: A masz jakiś pyyoblem? Nie każdy umie wymówić popyyawnie Ey (Er, ‘R’).

Witki nam opadły. W pewnym momencie nawet zachciało mi się śmiać.

Na pytanie Lubego, czemu pozwala się Młodemu tak do siebie odzywać (i ogólnie z resztą też) kuzynka stwierdziła, że Michaś tak po prostu ma. On ma przecież ADHD.
No ok., nie moje dziecko, nie mój problem.
Pytam wobec tego, czy Michaś odwiedza logopedę. Kuzynka stwierdziła, że owszem, Michaś był raz. Logopeda podobno nie widzi problemu bo... w klasie Michasia dzieci mówią dużo gorzej.

No tak...
Jakoś brak mi słów, by to skomentować.

kulturka

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 610 (654)
zarchiwizowany

#53889

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia użytkownika @Myscha przypomniała mi pewną sytuację, ale z drugiej strony.

Działo się to lata temu.
Chcąc podjąć pracę, zgłosiłam się do pewnej firmy produkującej… ale to za chwilę. Moim zadaniem była współpraca z kontrahentami zagranicznymi, nawiązywanie nowych kontaktów etc, jednak nie ma to większego znaczenia dla historii.

Rozmowę kwalifikacyjną przeszłam dobrze, dwie inne dziewczyny również. Następnego dnia rozpoczęło się kilkudniowe szkolenie i właśnie następnego dnia…

Ja i dwie koleżanki siedzimy w małej salce konferencyjnej. Do rozpoczęcia szkolenia pozostało jeszcze jakieś 5 minut, kiedy do pomieszczenia weszła pewna pani; obładowana dwoma wiadrami, w wiadrach butelki z płynami, odkurzacz pod pachą, a sama pani w klapkach (takich typu kubota) , rozciągniętym dresie, fryzura a’la wiatr we włosach…

Patrzę na zegarek, kalkuluję… no nie, pani raczej nie zdąży raczej posprzątać pomieszczenia w tak krótkim czasie – chyba, że ma niezły napęd w czterech literach.
Trochę nieśmiało, z lekkimi oporami (naprawdę nie chciałam być niemiła, wręcz przeciwnie) stwierdziłam:
J: Proszę Pani, ale my zaczynamy za chwilkę szkolenie…

Na to pani (S)przątająca odparła:

S: Właśnie zaczynamy. Co prawda mamy jeszcze pięć minut, więc możemy sobie jeszcze luźno porozmawiać. Mąż zaraz przyjdzie.

Tak, pani, którą wzięłam za Sprzątaczkę, okazała się znakomitym chemikiem, żoną szefa, bardzo dobrego marketingowca. Firma produkowała właśnie środki czyszczące, które obecnie są znaną i cenioną marką na rynku.

Takiej cegły, jaką wówczas ‘spaliłam’ nie miałam nigdy wcześniej i – na szczęście – nigdy później. Wówczas byłam przekonana o tym, że moja kariera w tej firmie skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Moja wizja dłuższej współpracy legła doszczętnie w gruzach. Szczęśliwie, szefowa okazała się złotą kobietą. Z zaistniałej sytuacji śmiałyśmy się później nie raz, a i sama historia posłużyła za anegdotę podczas spotkań z pracownikami i nie tylko.

Jak to mówią… nie oceniaj po pozorach… ;)

praca

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 252 (306)

#53497

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Relacja mojej mamy.

Słowem wstępu:
Sytuacja miała miejsce w latach młodości mojej mamy, czyli dobrze ponad 30 lat temu. Akcja działa się w małym miasteczku w centralnej Polsce, na typowym osiedlu, gdzie ‘każdy wszystko wie o każdym’.

Na stryszku swojego domu powiesił się 23-letni chłopak (niech będzie Edek). Powodem samobójstwa miało być odejście od niego kobiety (dla potrzeby historii nazwijmy ją Ewa). Zasadniczo kobieta uciekła z miasteczka w ogóle, nie pozostawiwszy po sobie żadnej informacji.
Z relacji byłej kierowniczki Ewy wynikało, iż dziewczyna nie może i nie chce dłużej znosić plotek rozsiewanych na temat jej i jej (nieślubnej) córeczki. Czarę goryczy przelała awantura, jaką w sklepie (w którym Ewa pracowała) urządziła jedna z klientek, wyzywając ją od k*urew, szmat, złodziejek i wichrzycielek.

Osobie wynajmującej Ewie kawalerkę też ktoś naopowiadał niestworzonych historii. Według relacji, kobieta miała sprowadzać do domu różnych gachów, w związku z czym, osoba opowiadająca bzdury jest przekonana, że dziewczyna się prostytuuje. Na reakcję osoby wynajmującej mieszkanie nie trzeba było długo czekać. Pan wynajmujący dał Ewie miesiąc na znalezienie sobie nowego lokum, ‘bo on k*urwie dachu nad głową dawać nie będzie’.
W obliczu takich i wielu innych plotek i szykan (rozchodzących się z prędkością błyskawicy), Ewa postanowiła po prostu uciec z miasta.

Edek, dowiedziawszy się o fakcie ucieczki Ewy z miasta, zaczął wypytywać ludzi o wszystko, co tylko wiedzieli na temat wyprowadzki kobiety.
Poszedł do pana wcześniej wynajmującego mieszkanie Ewie. Dowiedział się od niego, że dobrze, że wyjechała, bo nikt jej tu nie chce, że własna matka Edka przyszła i powiedziała mu o tym, jak prowadzi się Ewa, jak zbałamuciła jej synka i inne kłamliwe ciekawostki.
Edek poszedł i do sklepu, w którym pracowała Ewa. Jak się okazało, karczemną awanturę, która miała miejsce tuż przed odejściem Ewy z pracy, urządziła właśnie jego matka.

Mamusia popsuła opinię ducha winnej dziewczynie tylko dlatego, że ta ‘zbałamuciła jej synka’. Dorosłego synka, odpowiadającego za siebie. Ale matkę gryzł nie tylko fakt rychłego opuszczenia gniazda przez pierworodnego, ale również – a właściwie zwłaszcza - to, że nowe gniazdo miał założyć z kobietą posiadającą dziecko z innym mężczyzną, nieślubne, znaczy to z pewnością, że Ewa jest k*urwą.

Edek wrócił do domu. Z naturalnych powodów wściekły i rozżalony, zrobił potężną awanturę matce. W trakcie trwania chryi, syn dowiedział się od matki, że ona chciała dla niego lepszego życia, że on przecież zasługuje na normalną, dobrze prowadzącą się dziewczynę a nie na pannę z dzieckiem! Ona k*urestwa w domu tolerować nie będzie!

Awantura trwa w najlepsze, wtem do domu przychodzi ojciec Edka. Dowiaduje się od syna powyższych informacji, włączając w nie również słynne zdanie ‘że Edek zasługuje na dobrze prowadzącą się dziewczynę a nie pannę z dzieckiem’.
Zazwyczaj spokojny ojciec Edka zdążył spąsowieć na twarzy, po czym równie gniewnie co syn, odpowiedział swojej żonie: ‘To dobrze, że Ciebie wziąłem, bo byś się z dzieckiem tułała po przytułkach sama, jak te inne panny z nieślubnymi dziećmi’.

Tak oto Edek dowiedział się (prawdopodobnie) zbyt wielu informacji na raz.
Po owym nieprzemyślanym wyznaniu jego niebiologicznego ojca, chłopak wystrzelił z domu jak z procy, w pobliskim barze narąbał się jak messerschmitt (choć z reguły nie pijał alkoholu), po czym wrócił do domu, lecz zamiast do swojego pokoju, wszedł na stryszek. Zawiązał sznur na stropowej belce, po czym zadyndał na nim.
Nie pozostawił po sobie jako takiego listu. Na usmolonej kartce nabazgrał jedynie, że za wszystko wini swoją matkę.

O dziewczynie nikt nigdy już nie słyszał, a jak słyszał, to nie powiadomił tych, którzy cokolwiek wiedzieć być może chcieliby, bądź wiedzieć powinni.

Brat mojej mamy, Edek, byłby dziś starszy od niej o 7 lat.
Moja mama, zaraz po ukończeniu pełnoletniości wyprowadziła się z domu. Podobno bardzo ciężko było żyć z moją babcią pod jednym dachem, zarówno przed samobójstwem jej syna, jak i po, tym bardziej, iż babcia szukała winnych zaistniałej sytuacji wszędzie, nie zwracając jednak uwagi na swój wkład (bądź co bądź, znaczny, jeśli nie decydujący) wobec tej historii.

Mówiąc oględnie, zgotowała piekło zarówno mojej mamie, jak i mężowi, który umarł raptem dekadę później.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 886 (954)