Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lemongirl

Zamieszcza historie od: 30 kwietnia 2012 - 16:40
Ostatnio: 20 sierpnia 2021 - 7:13
  • Historii na głównej: 44 z 58
  • Punktów za historie: 10078
  • Komentarzy: 218
  • Punktów za komentarze: 1510
 

#73330

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O państwowej służbie zdrowia będzie.

Coby nie przeciągać zaznaczę tylko na wstępie, że syn potrzebuje specjalistycznego sprzętu rehabilitacyjnego. Można go sobie kupić od tak za gruuube pieniądze, albo dostać zaświadczenie od lekarza NFZ i zapłacić tylko część tej kwoty (w dalszym ciągu dużo pieniędzy).

Ze względu na dość odległe terminy u specjalistów na NFZ i konieczność uzyskania masy skierowań, żeby się dostać do lekarza właściwego, syn jest pod opieką lekarzy prywatnych. Żeby było jasne: składki na ubezpieczenie zdrowotne odprowadzamy, jednak z tych pieniędzy nie korzystamy.

Chcąc uzyskać dopłatę do wyżej wspomnianego sprzętu postanowiliśmy zapisać syna do lekarza państwowego (wszystkie niezbędne skierowania już uzyskaliśmy i jesteśmy na końcówce tej drogi). Sytuacja właściwa:
Dzwonię do rejestracji przychodni (dzwoniłam po kilkadziesiąt razy dziennie, dopiero na trzeci dzień udało mi się połączyć).

Rozmowa z [R]ejestratorką:

[J]a: Dzień dobry, chciałabym zapisać syna do /lekarza specjalisty/.
[R]: A skierowanie ma?
[J]: Tak.
[R]: A po co chce się zapisać?
[J]: Potrzebuję zaświadczenie do dopłaty na sprzęt rehabilitacyjny.
[R]: To niech wystawi lekarz, u którego się leczy.
[J]: Ale leczymy się prywatnie.
[R]: No wszyscy teraz leczą się prywatnie! A jak coś trzeba to chcą państwowo! I myślą, że to tak można! Niech idzie prywatnie! A nie teraz po łaskę przychodzą!
[J]: To nie może pani syna zapisać?
[R]: Mogę, ale lekarz na pewno zaświadczenia nie wystawi!

W końcu udało mi się uzyskać termin, na za trzy miesiące...

Wiem, że nie musiałam mówić rejestratorce po co mi ta wizyta, w końcu to nie jej interes. Ale zupełnie nie byłam przygotowana na jej atak.
Jestem ciekawa ile byśmy musieli czekać na wolny termin, jeżeli wszyscy ludzie leczący się prywatnie wróciliby do lekarzy państwowych...

Ostatecznie udało nam się dostać do lekarza wcześniej, bo jakiś termin się zwolnił. Lekarz powiedział, że nie ma potrzeby zakupu tego sprzętu, bo jeszcze za wcześnie. Ale za to może wypisać skierowanie do kolejnego lekarza, a z kolei tamten - na rehabilitację.

Syn, z innego powodu, był też zapisany do prywatnego lekarza, który przyjmuje również na NFZ. Zapytany o zasadność zakupu sprzętu (bo już nawet chcieliśmy go kupić bez pomocy Funduszu), odpowiedział, że jest on absolutnie konieczny i bardzo późno się za to zabraliśmy. Mamy przyjść do niego za parę dni państwowo, to wypisze zaświadczenie.

Synek ma niecałe dwa lata i każdy dzień bez tego sprzętu to krok do tyłu.

NFZ słuzba_zdrowia

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (262)

#30604

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz miała miejsce ładnych parę lat temu. Państwowa przychodnia w jednym z warszawskich szpitali. Kolejka do badania USG, ważne: trzeba było mieć wypełniony pęcherz, czyli bardzo się siusiu chciało. Nie tylko mi, ale i innym pacjentkom czekającym w kolejce. Badanie trwa około 3 minut, to tego czas na rozebranie się i ubranie, czyli w sumie razem całość nie powinna trwać dłużej niż 5-6 minut.

No i tak sobie siedzę pod gabinetem, siedzę, moja kolej, ale poprzednia osoba już jest 15 minut. No dobrze, może coś poważnego, wytrzymam.

Mija kolejne 10 minut, siusiu się chce coraz bardziej, a tamta osoba dalej siedzi. Już nie wiem co mam ze sobą zrobić, może jednak wrócę innego dnia, no ale kiedy, przecież na wizytę się czeka kilka miesięcy.

Po kolejnych 10 minutach, jak poprzednia osoba była w gabinecie już jakieś 40 minut (a siusiu się tak bardzo chce), poszłam do rejestracji i pytam czy jest lekarz, czy mogą sprawdzić, bo my tu czekamy, a z pełnym pęcherzem wytrzymać nie można. Pielęgniarka powiedziała, że sprawdzi.

Po chwili z gabinetu wychodzi paniusia ze słowami: „no to cześć kochana, zobaczymy się w przyszłym tygodniu!”

Ja rozumiem, że lekarzom mało płacą, że praca ciężka, że zmęczenie i tak dalej, ale pacjent też człowiek i może czasem, nie mówię, żeby jakoś często, ale czasem można by spróbować postawić się w jego sytuacji...?

Państwowa służba zdrowia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 716 (778)

#30606

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Głupia sprawa, strasznie głupia, spowodowała, że pojechałam na ostry dyżur.

Lato, gorąco, upał. Najchętniej zaległoby się na jakiejś plaży i skwierczało. Ale niestety trzeba było iść do pracy, do tego jeszcze spotkanie z klientem. Nie dało się inaczej, trzeba było spódniczkę, żakiecik i koniecznie szpileczki przyodziać.

Gorąco, bardzo gorąco, buty zakryte, zrobił mi się odcisk na stopie, a dokładniej na halluksie. Phi, nie pierwszy i nie ostatni! Wróciłam do domu, prysznic wzięłam, odciskiem się zajęłam jak należy i spać poszłam.

Rano stopa boli, no ale trudno, odciski czasem bolą. Do pracy, już w japonkach, bo innych butów nie dało rady założyć. Wieczorem stopa jeszcze bardziej boli, jakaś taka czerwona, spuchnięta i chodzić nie bardzo mogę. Sobie myślę: wstyd nie wstyd, ale rano trzeba do lekarza, bo to raczej normalnie nie jest.

Lekarz jak moją stopę zobaczył to od razu kazał do szpitala na ostry dyżur, bo jakieś zapalenie, bo staw zagrożony. No to ja dzwonię po narzeczonego, do szpitala, czekam na ostrym dyżurze, strasznie mi głupio, bo to przecież tylko odcisk. No ale w końcu mnie przyjęli i dawaj na stół (metalowy, zimny, na dworze gorąco, ja w spódnicy i koszulce na ramiączkach, brr!). Pani chirurg obejrzała dokładnie mówi, że trzeba będzie ciąć. Że musi do stawu się dostać, bo tam coś się ewidentnie zbierać zaczęło. Zawołała drugą, coby mi nogę przytrzymała, a ja w swojej naiwności pytam o jakieś znieczulenie. Znieczulenia nie będzie, bo oni już limity wszystkie wyczerpali.

Jeszcze nigdy, w całym swoim życiu, tak głośno nie krzyczałam...

PS. Strzeżcie się odcisków!

Państwowa służba zdrowia

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 687 (809)

#30548

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, że z rodziną to najlepiej na zdjęciach...

Parę lat temu umarła moja babcia. Co prawda nie radziłam sobie z chorą sytuacją, której powodem był mój ojciec, ale byłam z nią bardzo zżyta i do tej pory nie mogę sobie darować, że nie spędzałam z nią więcej czasu. Ale nie o tym.

Jak umierają bliscy to jest do podziału spadek. Babcia miała mieszkanie, które, jak sama wcześniej mówiła, po jej śmierci miało być podzielone pomiędzy mojego brata, ojca i mnie. Ogólnie wychodziło po jakieś 70 tysięcy na osobę. Mój brat z żoną, która była w ciąży z drugim dzieckiem, kupili właśnie czteropokojowe mieszkanie i mieli do spłacenia spory kredyt. Mi wtedy pieniądze potrzebne nie były, mieszkałam jeszcze z rodzicami i nie planowałam założenia rodziny, więc uznałam, że swoją część pożyczę bratu, bo wiem, że teraz im ciężko i w ogóle. Do tej pory pamiętam, jak powiedziałam, że jestem pewna, że jak będę w potrzebie to brat mi pomoże, a brat odpowiedział „jasne!”. Kochany brat, prawda?

Jakieś 2-3 lata temu sytuacja się mi trochę skomplikowała. Miałam już męża, mieszkaliśmy w mieszkaniu mojego ojca, ale ze względu na różne jego zagrywki musieliśmy się wyprowadzić i zamieszkać z mamą (rodzice się w międzyczasie rozwiedli, a że mama jest niepełnosprawna to było to jedyne możliwe rozwiązanie).

W połowie zeszłego roku postanowiliśmy z mężem rozejrzeć się za czymś własnym. Ale wiadomo, Warszawa, ceny mieszkań zawrotne, a jeszcze chcemy, w razie czego, być blisko mamy, więc i wybór niewielki, a i jeszcze dzielnica z tych droższych. Mama przeprowadzać się nie chce, bo tu wszystko zna, może sama iść do sklepu, do lekarza, a nowej okolicy musiałaby się uczyć od nowa. Rozumiem, i nie protestuję.

Uznałam, że może czas by poprosić brata o wsparcie finansowe (spadek po babci). Umówiliśmy się na spotkane, brat nie był szczęśliwy, ale powiedział, że oczywiście, tylko musi to omówić z żoną. Ponieważ powodzi im się nieźle (dwa mieszkania, dwa samochody, co roku zagraniczne wycieczki), sądziłam, że problemu nie będzie. Jednak po kilku dniach brat zadzwonił i powiedział, że jednak nie. Próbowałam z nim rozmawiać, ale w tle słyszałam tylko krzyki jego żony: nic nie dostanie! Nic jej się nie należy! I tak dalej...

Od tamtej pory cisza, żadnego "co słychać", żadnych życzeń świątecznych...

I tak sobie tylko myślę, może dramatyzuję, ale:
Mieszkamy z mężem z chorą mamą, musimy odłożyć decyzję o dziecku na późnej, bo w obecnym mieszkaniu nie mamy miejsca, zbliżam się do 30, a co, jak później będzie za późno?
Ja, na miejscu mojego brata, czułabym się fatalnie...

20 maja jest komunia jego starszej córki, dla której jestem matką chrzestną. Się zastanawiam: zadzwoni czy nie...?

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 796 (854)