Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

luska

Zamieszcza historie od: 8 lutego 2014 - 14:13
Ostatnio: 17 lutego 2024 - 20:27
O sobie:

Zawód...najbardziej znienawidzony przez prawie wszystkich, totalny nierób z pretensjami, czyli nauczyciel
Dlaczego ten?...bo w czwartej klasie obiecałam sobie, że kim jak kim, ale nauczycielem to na pewno nie zostanę.
Zboczenie zawodowe...niestety gadulstwo w mowie i piśmie.
Największy pierwszy sukces...gdy przedszkolak po wydukaniu 6 liter ze zdumieniem powiedział: "plose paniii, a tu pise ''to tata''?!!
Z zamiłowania...choreograf
Wiek...18 + VAT...młoda jestem:) tylko ten vat po kościach łupie i nieco przytłacza
Pasja...książki; inteligentne książki; "Kod da Vinci" jest przewidywalny jak zachód słońca nad równikiem;
Co mnie wk*a?...Ministerstwo Edukacji
czasem rodzice, którzy traktują mnie jak darmową nianię z pensją prezesa kopalni.

  • Historii na głównej: 25 z 31
  • Punktów za historie: 7997
  • Komentarzy: 231
  • Punktów za komentarze: 1481
 

#90596

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ograniczone zaufanie do specjalisty naczelną zasadą życia być powinno. Tylko jak tu być omnibusem? Od niefachowców nie wymagam, by wiedzieli czym jest kinezjologia edukacyjna. Z automatu zakładam więc, że fachowiec wie co robi i na tym się zna.

Mojego staruszka zawiozłam na izbę przyjęć z adnotacją "pilne" w skierowaniu. To ogólnie cała historia z tym konkretnym szpitalem była i nadaje się na oddzielną opowieść. Dość, że finalnie sam ordynator odmówił przyjęcia.

Zawsze wożę opasłą teczkę ojca z litanią zabiegów, chorób, zaleceń plus reklamówkę z wszystkimi aktualnie branymi lekami.
Wszystko to ordynator otrzymał ode mnie osobiście, zlecił badanie krwi, po czym poprzez pielęgniarkę przekazał wyniki, odmowę przyjęcia i receptę na zastrzyki przeciwzakrzepowe do samodzielnej iniekcji w brzuch oraz jakieś tabletki.
I niestety, naiwna ja, zaufałam w ciemno. Dobrze, że nie skończyło się to fatalnie, ale może lek nie był aż tak niebezpieczny przy przedawkowaniu.

Ponieważ fachowiec nie zmienił dawkowania dotychczasowych leków, na kilka dni przygotowałam ojcu niestety większą dawkę tej samej substancji. Czemu od razu nie wychwyciłam? Bo lek miał kompletnie inną nazwę, innego producenta i inne opakowanie. Do tego zamiast 20 mg substancji, było 40 mg w jednej kapsułce. Ten pierwszy ojciec brał zawsze na czczo, ten drugi miał brać 2 razy dziennie. A nowy lek dokładałam w trakcie tygodnia, do przygotowanego pojemnika z wcześniejszymi tabletkami.

Dopiero uzupełniając pojemnik na nowy tydzień coś mnie tknęło, bo nagle dwie identyczne kapsułki pojawiły się w przegródce. Spojrzałam na skład obu opakowań i soczysta łacina poleciała.
Chciało mi się najzwyczajniej w świecie ryczeć.

Nic dziwnego, że szpital bankrutuje już kolejny raz.

Szpital powiatowy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (135)

#90462

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nasz rodzinny doktorek grabił sobie u mnie już od kilku lat. Dziś przegiął i chociaż nie popuszczę, i w NFZ się skończy, za miesiąc moja rodzina wyprowadza się do innej przychodni.

Niestety grubo ponad 20 km w jedną stronę i to był główny powód dla którego wcześniej doktorek nie zobaczył środkowego palca.

Jestem przewlekle chora. Nic śmiertelnie i natychmiastowo ciężkiego, ale do końca życia muszę brać leki. Do końca życia również muszę być pod opieką specjalisty i wcześniej co 3 miesiące, a obecnie co pół roku wizytować go z aktualnymi badaniami. Skierowanie na badania jest ważne miesiąc, specjalista przyjmuje daleko i prywatnie, więc nonsensem byłoby umawianie się na wizytę po skierowanie, robienie prawie 100 km i płacenie za wizytę jedynie w celu wystukania papierka. Od tego jest rodzinny, który ma całą moją historię choroby, wyniki badań i zalecenia.

A otóż tu jest pies pogrzebany. Nasz doktorek może tylko raz w roku wypisać skierowanie na badania podstawowe. Reszta ni hu hu... Non possumus. Dzwonię dziś i nie dostanę. Bo w lutym dostałam. Że z tych podstawowych wykorzystałam tylko badanie moczu w celach kontrolnych po wcześniejszych problemach i moje tylko jedno główne, związane z przewlekłą chorobą? Całuj Burka w siur...

Że w badaniach 40+ robionych w grudniu pojawiły się lekko niepokojące sygnały, które wymagają sprawdzenia, bo nawet mój specjalista się nimi zainteresował i zaordynował kontrolną dawkę leków?
No to masz babo placek, hłe, hłe, hłe.
Idź powróż sobie z fusów, albo płać za wszystkie potrzebne badania.

W tle słyszałam jedną z pielęgniarek jak mówiła, że przecież leczę się stale i szans na odstawienie leków nie mam, ale nie. Były badania w lutym. Raz w roku przysługują i kolejnego skierowania nie dostanę. Wiem, że to nieprawda. Kuzynka była leczona hematologicznie i to nie na chorobę onkologiczną. Musiała mieć badania krwi co drugi dzień. Po awanturach przez NFZ łaskawie wypisywał co drugie.

Dziś piszę do instytucji i niech się dziadem zajmują.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (194)

#90087

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niektórym lekarzom rodzinnym powinno się odebrać uprawnienia i wywalić na zbity ....!

Jak się wybiera internę, to niestety ze wszystkimi tego wadami i zaletami. Jak w każdym zresztą zawodzie.

W sobotę rano w domu zmarła kobieta od urodzenia głęboko upośledzona ruchowo. Ot, prawdopodobnie organizm odmówił posłuszeństwa lub była jakaś choroba niezdiagnozowana, bo ze względu na brak komunikatywności nie można było dowiedzieć się od niej, że coś ją boli.
Opiekowała się nią tylko starsza matka.

Wezwana karetka, stwierdzenie śmierci, ale kartę zgonu wystawić miał rodzinny. Być może w karetce byli tylko ratownicy.
Telefon do doktorka, a ten rzucił hasłem, że nie przyjedzie, bo to jest sobota, on jest po godzinach pracy i ma wolne.
Matka musiała wydzwonić z powiatowego miasta lekarza NiŚOM, a ten jakimś medycznym pojazdem dojechał dopiero po południu, bo miał pacjentów. Przez pół dnia pod domem zmarłej czekał patrol policji. Podobno taka jest procedura, nim lekarz poda przyczynę zgonu i można wezwać truponoszy z karawanem.

A nasz rodzinny miał to w głębokim odwłoku, bo jest weekend.
Już więcej empatii i odpowiedzialności mają weterynarze. Jak było trzeba dojechać w nagłym wypadku to nawet w czasie świąt w środku nocy nie odmawiali pomocy, a przez kilkanaście lat trochę się ich przewinęło przez moje podwórko.

Lekarz rodzinny

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (185)

#89792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak na fali historyjek drogowych.

Skrzyżowanie z podporządkowaną na praktycznie totalnym zad...iu.

Słynące z kilkunastu mniej lub bardziej ciężkich wypadków na bazie wymuszeń, dlatego "zabezpieczone" poziomymi progami, znakami stop, światłami ostrzegawczymi.

Z prawej nadjeżdża mi rowerzystka. Coś mnie tknęło, bo po drugiej stronie, o kilkadziesiąt metrów dalej jest nowy minimarket. Redukcja do jedynki i dobrze, bo ona nawet nie patrząc w swoje lewo wyjeżdża mi tuż przed maskę, a niestety główna za chwilę łamie się pod ostrym kątem i przez betonowy płot pobliskiej posesji nie widać, czy coś z przeciwka nie nadjeżdża.

Ominęłam cyklistkę i patrzę we wsteczne co będzie dalej, bo jechał za mną kolejny samochód. Kobieta, po przejechaniu kilkunastu metrów, oczywiście przecina główną zjeżdżając do sklepu, bez żadnych sygnałów czy oglądania się za siebie. Ot spokojna przejażdżka jak po parku w niedzielę.

Tamten samochód też zdążył wyhamować.

Kolejny przypadek. Szosa skręca po bardzo długim łuku. Po prawej kościół z miniparkingiem od strony ulicy. I moje kolejne przeczucie, bo z mszy zaczynają wychodzić ludzie.

Widzę jak z parkingu cofa coś małe srebrne. Ustawiło się toto równolegle do ulicy i stoi. Na dwójce i z nogą nad hamulcem prawie się zrównuję z autkiem, które nagle bez kierunku wyjeżdża mi pod maskę.

Wkurzyłam się i jadę za nim, bo za chwilę skręciło tam gdzie ja, czyli na taką mini obwodnicę wioski. Wyminęłam, bo się toczyło na trójce i w duchu pluję na jakiegoś dziadka za kółkiem. A tam moja koleżanka z pracy.

Tej oczywiście nie darowałam i objechałam równo.

Jej komentarz: no wiem, widziałam, że pod samochód wjechałam, ale szyby miałam zaparowane i jeszcze deszcz padał i nic nie widziałam.

To się k***a wyciera okna jak nie ma widoczności.

Nie wiem jak przez ostatnie 3 lata jeździła do pracy mieszkając w kilkusettysięcznym mieście wojewódzkim.

Kierowcy

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (93)

#89726

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"biurowerozterki" opisała właśnie podobną historię, która już mi dwa razy podniosła ciśnienie.

Od lat mamy w pracy umowę, że osoby które piją kawę fusiastą i słodzą zwykłym cukrem (a jest to w tym momencie większość, czyli 19 do 2), robią zrzutkę na te produkty.
Pijacze herbaty, kawy rozpuszczalnej i innych wynalazków lub substancji słodzących mieli zaopatrywać się we własnym zakresie.

Akurat przerzuciłam się 2 lata temu na kawę zbożową i brązowy cukier. Zdarzały się pojedyncze pożyczki, ale zawsze ktoś pytał.

Przed okresem urlopowym po raz pierwszy moja kawa, a zwłaszcza cukier zaczęły znikać hurtowo.

Wszystko super, ale ja płacę dwa razy więcej, a nikt nie chce się do mnie dołożyć. Na ostatnie tygodnie zrezygnowałam ze słodzenia i ktoś w końcu grono zaopatrzył.

Kilka tygodni spokoju i w ubiegłym tygodniu powtórka z rozrywki. W ciągu trzech dni wyparowało pół mojej kawy i połowa cukru. Cukier znalazłam w cukiernicze i nieźle wpieniona, z powrotem wsypałam do swojego opakowania. Kawy oczywiście już się nie dało odzyskać.

Zwróciłam uwagę koledze, który zajmuje się składkowym zamówieniem i tu mnie wmurowano w ziemię.

No przecież skoro trzymam to w ogólnej szafce tzn., że daję pozwolenie na korzystanie i wszyscy mają do tego prawo. Przypomniałam, że umowa obowiązująca od kilkunastu lat jest zupełnie inna. Albo się składamy wszyscy na brązowy cukier, albo wara od mojego.

Obraził się. W myśl zasady: co twoje jest moje, co moje to nie rusz.

Schowałam wszystko do swojej szafki z dokumentami. Jest to bardzo niewygodne i niepraktyczne, bo muszę latać z kubkiem, ale koniec podbierania.

współpracownicza codzienność

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (184)

#89714

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co można próbować ukraść w ilości hurtowej, nawet jeśli wszędzie jest tego "w ...uj i trochę"?
Jabłka.

Mam młodą jabłonkę, posadzoną dość głupio jak się okazuje, na nieogrodzonej części działki przy drodze publicznej.
Z racji okolicy, w której mieszkam i tegorocznego nadurodzaju, jabłek wszędzie jest w bród i ilościowo, i gatunkowo. Można brać ile i jakie się chce, bo wszędzie leżą pod drzewami w wielkich stosach.

Ktoś w nocy (tuż przed zmrokiem jabłka na drzewie wisiały, o świcie pozostało około 1/3 z trudno dostępnej strony, gdzie złożone są kawałki płyt betonowych z rozbiórki) zerwał wszystko co dał radę.
Gdyby na tym się skończyło to ok. Szkoda, bo są bardzo smaczne, ale niech idzie na zdrowie.
Jednak "kradziej" wszystkie zerwane jabłka wypier...dzielił po drugiej stronie szosy. Na ulicę, do rowu i po sąsiednim polu.

Ta odmiana ma jedną "wadę". Dojrzewa po połowie października. Wygląda już w tej chwili niesamowicie apetycznie. Wielkie, nawet jak na ten rok, owoce z równomiernie bordową skórką. To nie jest malinówka jakby co (nikt nie pamięta nazwy).
Niestety teraz jest twarda, kwaśna i niejadalna.
Złodziej wandal ryzykował po ciemku rozbicie facjaty, poranienie drutami z kawałków betonu i generalnie ciężką robotę przy zrywaniu po to, by potem strasznie rozczarowany, w niewątpliwych nerwach, wszystko wywalić i porozbijać.

Skąd wiem?
Wśród owoców znalazłam dwa nadgryzione. Z jednego mały kęs, w drugim pięknie odbite uzębienie.
Zamiast najpierw spróbować i wtedy ewentualnie zrywać, nazrywał ile się dało, dopiero spróbował i wywalił.
Jabłka są poobijane o asfalt i nawet nie zostawię ich do dojrzenia. Te, które się da, suszę i chyba zacznę sprzedawać, bo już coraz więcej mojej rodziny i znajomych ma wciśnięte zapasy suszu na kompot.

Złodziej jabłek

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (173)

#88870

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kurier...niekończąca się opowieść.

Przesyłka to specjalistyczna część do maszyny, bez której ów cud techniki szybciej zaliczy gwałtowny zjazd do rowu niż utrzyma się na szosie, więc bez paczki ni hu, hu...

Sklep internetowy specjalnie tę część sam ściągał od producenta. Płatność tylko za pobraniem. Może i dobrze.
Kurier miał dostarczyć w Wigilię. Nie dotarł. Chyba. Raczej przegapił.

Przedwczoraj dzwoni "sklep" z pytaniem, dlaczego paczka wróciła do nich z adnotacją: odmowa przyjęcia?

Kurier z firmy G był, ale tylko z inną przesyłką od innego sklepu, opłaconą. Tej przesyłki nie miał.
Sklep ponownie wysłał paczkę i telefon do tego konkretnego kuriera coby...no trochę go monitorować. Paczka miała być dziś rano.

Kontakt dziś rano z kurierem - on nie wie czy dziś przyjedzie, bo dopiero się ładuje i nie ma pojęcia, czy przesyłka jest.
Dwie godziny później o 10 dzwoni sklep, że w systemie, znowu mają wpisaną odmowę przyjęcia.

Zmasowany atak sklepu i wkur...nego faceta na kuriera zaowocował deklaracją, że paczka będzie dziś o 18.
Godzina nawet prawie zgodna z deklaracją, kurier u bram i...przesyłki nie ma w busie. Szukali z latarką. NIE MA!!!

Kurier tylko pamiętał, że on był tutaj w Wigilię, miał paczkę, ale tamta była opłacona i oczywiście odebrana. Prawdopodobnie przegapił, że ma dwie przesyłki, wrócił na bazę, jechać po raz kolejny nie chciał, wpisał odmowę.

Teraz pytanie, gdzie tym razem zapodziała się paczka???

Akt II
Właśnie dzwonił "sklep". Paczka się znalazła. Kolejny raz wróciła do nich z adnotacją o odmowie przyjęcia. A jutro Sylwester. Pewnie znów zaginie. Rozbebeszony pojazd będzie stał kolejny tydzień w garażu. Gorzej, że po 10 stycznia musi być zwarty, gotowy i naprawiony.

kurierzy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (190)

#88400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bardziej zabawne niż piekielne, bo się całą sytuacją ubawiliśmy do łez.

Robię elewację domu, więc po podwórku kręci mi się ekipa w strojach roboczych mocno utytłanych klejami, zaprawami itp. Nawet przedszkolak na ich widok powie, że panowie pracują ciężko na budowie.

Tego konkretnego dnia, na szosie sprzęt budowlany w postaci betoniarki wylewał beton na mostki dojazdowe do posesji i siłą rzeczy blokował przejazd.

Gdy wyszłam zobaczyć co mi tak szumi za płotem, na szosie natknęłam się na młodą dziewoję w samochodzie, która na mój widok zaczęła ekspresyjną gestykulację. Z tego pseudo migowego języka jasno wynikało, iż żąda usunięcia mechanicznej przeszkody.

No i co ja jej miałam zrobić? Przepchnąć ręcznie kilkanaście ton, bo panowie mieli ewidentnie na nią wygwizdane?
Poszedł do niej mój znajomy i poradził objechać inną drogą. Mówił, że się strasznie opierała i pomogła informacja, że betoniarka będzie stać jeszcze z godzinę. Dla uzupełnienia: ten objazd skracał jej drogę o 2/3 i miał lepszą nawierzchnię niż nasza dziurawa szosa.

Na tym by się skończyło, ale wspomniałam ekipie budowlanej o całej sytuacji i wtedy usłyszałam od jednego z chłopaków prolog tej historii.

Akurat przy płocie mył wiadro w dużej wannie budowlanej, gdy na szosie zatrzymał się samochód z ową dziewoją w środku. Pani zaczęła awanturę o blokowanie drogi i całość skomentowała słowami: ja nie mam czasu, jestem w pracy a pan tu sobie beczkę myje.

Chłopaka zamurowało, bo patrząc na jego strój i to co trzymał w ręku, raczej ciężko było to skojarzyć z zabawą z wodą czy kąpielówkami i robieniem babeczek z piasku. Drogi w żaden sposób nie blokował, chyba żeby chciała wjechać na podwórko, ale nic na to nie wskazywało. O betoniarce nie wiedział, doszedł do wniosku, że babce dekle poprzestawiało z gorąca, wzruszył ramionami i zrobił w tył zwrot do reszty ekipy.

Z tego powodu dziewczynę później tak nosiło w samochodzie na mój widok i nie dała sobie wytłumaczyć, że cofając się dosłownie 50 metrów, skręci w lepszą i krótszą drogę.

Ulica praca

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (179)

#87986

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiad (Zenek) dzisiaj wyprowadził mnie ostatecznie z równowagi. Tytułem wstępu: mam kilkumiesięcznego owczarka, który nie toleruje żadnych żywych stworzeń poza człowiekiem i suczką przybłędą, która go wychowała.
Sąsiad ma kilkadziesiąt kur na teoretycznie ogrodzonym podwórku. Teoria polega na tym, że podwórko jest ogrodzone, ale kury mogą swobodnie przejść pod płotem lub bramami wjazdowymi.

Nasze posesje oddziela droga gminna.
Od ładnych kilku lat zwracamy sąsiadowi uwagę na kury, które przychodzą na nasze pole, wydzierają doły i to dosłownie do pół łydki, przelatują przez płot wysokości 1,5 metra i niszczą warzywa w ogrodzie. Nikt nie miałby uwag do sporadycznych przypadków, bo rozumiemy, że to ptak, zdarzy się mu zaplątać, przeskoczyć. Ale nie kilka razy dziennie po 20-30 sztuk od świtu do kompletnych ciemności. Można powiedzieć, że ciężko ptaka upilnować, ale dziwnym trafem na jego uprawach kury są natychmiast przeganiane, czyli ktoś tego pilnuje.

W tym roku posadziłam kilka drzewek owocowych. Tego samego dnia ziemia wokół była wydarta do samych korzeni. Trawę muszę kosić wykaszarką ze względu na doły. Borówce tak wygrzebały w ubiegłym roku korzenie, że kilka krzaków uschło.

Zwracanie uwagi pomagało na dzień lub dwa.
Moja mama nie wytrzymała nerwowo i "upolowała" matkę Zenka. Wygarnęła co myśli o dewastacji naszych drzewek i ogródka oraz ostrzegła, że jeśli jakakolwiek kura przeskoczy na nasze podwórko, to nie będziemy ganiać za psem. Nie ma zamiaru ratować ptaka, bo raz, że pies biega jak błyskawica, to jeszcze jest ponadwymiarowo potężny i nie utrzyma 60 kilowego zwierza.

I usłyszała genialną radę: obłóż korzenie drzewek jakimiś kamieniami, a psa uwiąż na łańcuchu. Czyli moje drzewka, na mojej posesji i mojego psa na moim podwórku ja mam pilnować przed jej kurami! Nie powiem, żyłka mi prawie pękła i zapowiedziałam rodzicielce, że kur szkoda maltretować, ale jak jakaś wskoczy na ogródek, ma nie latać za psem, tylko niech futrzak robi co chce.

Dziś, wracając ze spaceru z psiakami, natknęłam się oczywiście na kury Zenka grzebiące w rowie i na polu. Na nasz widok w panice usiłowały przecisnąć się pod bramą i w końcu z wrzaskiem pobiegły za stodołę Zenka.

I oto słyszę gwałtowne klapotanie gumofilców, zza muru wybiega Zenek. Z awanturą, że znowu ten pies, że mi tu nie wolno chodzić, że pies powinien być zamknięty w kojcu. Tego było mi już za dużo. Zbieram opierd...l za jego kury, które niszczą zboże na moim polu, będąc na publicznej drodze z psem kulturalnie prowadzonym na smyczy! Przypomniałam mu, że to droga gminna, pole moje, pies na smyczy i ptaka nawet nie dotknął, kury jego i to kury powinny być w klatce zamknięte. A jak się nie zgadza z takim poglądem to możemy wezwać policję, która mandatem wytłumaczy, jak należy zabezpieczać zwierzęta gospodarskie. Teraz czekam, czy on wezwie policję, bo też się odgrażał. Może wreszcie będzie z ptakami spokój, bo dusigrosze z sąsiadów niesamowici i każda złotówka jest kilka razy oglądana przed wydaniem.

Sąsiedzi

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (147)

#87729

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ot, takie tam braki w logicznym rozumowaniu...

Prywatnie założyłam instalację fotowoltaiczną, ponad 4 KW. Całkowita kwota do zapłaty była poza moim zasięgiem złotówkowym, więc część została sfinansowana w formie kredytu bankowego. Co ważne, ów kredyt został bezpośrednio przelany na konto firmy fotowoltaicznej, a ja zobaczyłam tylko druczki do przelewów rat kredytu.

Inwestycję odliczyłam od podatku - zawsze to 4 tys. zwrotu (tak się złożyło, że dopiero cztery miesiące później wszedł rządowy program dofinansowania termomodernizacji, więc z niego skorzystać nie mogłam).

Pieniądze z US zostały mi zwrócone i pół roku było cicho.
W październiku odezwał się US w osobie całkiem sympatycznej pani. Dokumenty do kontroli: dowód wpłaty, akt własności budynku, oświadczenie o nie korzystaniu z pomocy i dofinansowania przez instytucje rządowo-unijne, itp.
Jako dowód wpłaty załączyłam fakturę imienną za wykonaną instalację.

Zapadła długa cisza, bo całość kontroli odbywała się on-line w formie wymian telefoniczno- mailowych, do tego jeszcze otumaniona objawami covidowymi machnęłam się w adresie mailowym i zamiast do domeny ministerstwa finansów, wysłałam na adres z domeny ministerstwa sprawiedliwości. Co ciekawe, w tym drugim musiała pracować kobieta o identycznym nazwisku i imieniu, bo moja poczta nie zwróciła mi e-maila z informacją o błędnym adresie odbiorcy.
W grudniu kontakt z US się odnowił, tym razem dokumenty trafiły na dobre konto i tutaj napotkałam na zdecydowany opór urzędniczki.

Faktura owszem, jest dowodem wpłaty, ale dla US nie jest dowodem, że to ja wpłaciłam pieniądze. To mogła wpłacić w moim imieniu siostra, rodzice, mąż, prawnuk, sąsiadka, pijaczyna spod sklepu lub król Władysław Jagiełło.

I tu w paradę wchodzi ten nieszczęsny kredyt z banku. 20k mogę udokumentować, bo przelew z mojego konta poszedł, ale te 4k z ogonkiem ni hu hu. Ja tych pieniędzy nawet wirtualnie nie widziałam, a wszelkie umowy z bankiem w moim imieniu zawierała firma fotowoltaiczna. Infolinia odsyła do oddziału banku, oddział banku na infolinię, ale w zasadzie informacja jest jasna.

Gdybym chciała otrzymać od banku potwierdzenie, że oni za mnie przelali kredyt na konto firmy jako zapłatę za usługę, to tylko w terminie 3 miesięcy od przelewu, a nie półtora roku po fakcie. Potem jakieś archiwizacje i w zasadzie jeśli nie jestem prokuratorem i nie prowadzę dochodzenia w sprawie, to mogę ich cmoknąć, bo nikt nie będzie grzebał w wirtualnych czeluściach.

Na szczęście wykonawca stanął na wysokości zadania i w swoich czeluściach archiwalnych odnalazł moją fakturę i wystawił mi zaświadczenie, w którym wyszczególnił kwoty jakie otrzymał ode mnie i od banku w moim imieniu. To wystarczyło. Chyba, bo od miesiąca US się nie odzywa.

Przy okazji pani z firmy fotowoltaicznej wydusiła z siebie, niebotycznie zdumiona, jakim cudem faktura imienna nie jest dowodem wpłaty? Bo ktoś mógł za mnie zapłacić? Równie dobrze ktoś mógł mi dać do ręki te 20k, żebym wpłaciła. Była niezmiernie ciekawa w jakim to województwie jest taki powiatowy niewierny urząd.

I to jest ten brak w logicznym rozumowaniu.
Mam nadzieję, że za parę tygodni US nie każe mi udowadniać jakimiś kolejnymi zaświadczeniami, skąd wzięłam te 20k., bo tym razem mojego pracodawcę trafi.

Przynajmniej firma fotowoltaiczna trafiła mi się niesamowicie pomocna i życzliwa, bo już usłyszałam groźby od US o pisaniu korekty zeznania i oddawaniu nienależnie pobranego zwrotu podatku.

urząd skarbowy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (160)