Momencik, trwa przetwarzanie danych
Profil użytkownika
luska
♀
Zamieszcza historie od: |
8 lutego 2014 - 14:13 |
Ostatnio: |
17 lutego 2024 - 20:27 |
O sobie: |
Zawód...najbardziej znienawidzony przez prawie wszystkich, totalny nierób z pretensjami, czyli nauczyciel
Dlaczego ten?...bo w czwartej klasie obiecałam sobie, że kim jak kim, ale nauczycielem to na pewno nie zostanę.
Zboczenie zawodowe...niestety gadulstwo w mowie i piśmie.
Największy pierwszy sukces...gdy przedszkolak po wydukaniu 6 liter ze zdumieniem powiedział: "plose paniii, a tu pise ''to tata''?!!
Z zamiłowania...choreograf
Wiek...18 + VAT...młoda jestem:) tylko ten vat po kościach łupie i nieco przytłacza
Pasja...książki; inteligentne książki; "Kod da Vinci" jest przewidywalny jak zachód słońca nad równikiem;
Co mnie wk*a?...Ministerstwo Edukacji
czasem rodzice, którzy traktują mnie jak darmową nianię z pensją prezesa kopalni. |
-
Historii na głównej: 25 z 31
- Punktów za historie: 7997
- Komentarzy: 231
- Punktów za komentarze: 1480
@Michail: tak, ale o ileż to ciekawsze. Kolejna potyczka z niekompetencją urzędu. Osobiście przeleciałabym to pobieżnie, westchnęła nad kolejna ofiarą biurokratów i dała plusa. A tak tekst czyta się świetnie, poprawił autor humor, jak widzę z komentarzy, nie tylko mnie. I o to chodzi. Piekielność swoją drogą, ale jak ktoś napisze z polotem i humorem to chętniej się do takich historii zagląda.
@Armagedon: wiem jak wygląda wydruk badania robionego w laboratorium. Przy wyniku pacjenta jest podany zakres referencyjny i ewentualnie literka oznaczająca za wysiki lub za niski poziom. To było badanie w szpitalu. Pielegniarka pokazała kartkę z danymi ojca gdzie na dole ciurkiem jedno za drugim były wypisane wyniki, czyli np. hem 12,4mg; cpr 34,8mg, itd. kolejne elementy morfologii. Nie pamiętam tych wartości. Nie mając zakresu referencyjnego przed oczami nic mi nie mówi wynik poziomu hemoglobiny, bo o farmakologii i leczeniu nie mam bladego pojęcia. A pokazanie palcem przez pielęgniarkę i słowa: niech pani popatrzy to mi tak wyjaśniły co to oznacza, że do tej pory moje szare komórki szukają połączeń. Jeśli jeszcze pielęgniarka mówi, że te wyniki to nie do końca dobre, ale za bardzo nie wie o co chodzi no to kompletna kaplica. Ordynator poleciał po wujui tyle. Najlepsze, że ten zatrzyk jest przeciwzakrzepowy dowiedziałam się po jego zakupie i przeczytaniu ulotki. Ponieważ ojciec ma zaawansowaną cukrzycę, myślałam, że to coś z insuliną. Samo badanie zaś problemu z krwotokiem z jelit polegało na fizykalnym sprawdzeniu odbytu. I stwierdzeniu, że teraz to krwi nie widać. Kardiolog, który to skierowanie wypisał, przypuszczał, że powodem może być jakaś nadżerka lub owrzodzenie okrężnicy spowodowane kilkuletnim przyjmowaniem acardu. Aby to potwierdzić i wykluczyć gorsze rzeczy polecił ten szpital, bo mają jeden z najnowocześniejszych endoskopów, a badania przeprowadza dojeżdżający z wojewódzkiej kliniki specjalista. A ten endoskop wyglądał mi na palce ordynatora w rękawiczkach. Przy badaniu byłam obecna. Zresztą ten szpital parę lat temu zasłynął z niezłej afery, gdy powiat upomniał się o jakieś sprawozdanie z używania na pacjentach super sprzętu zafundowanego przez starostwo, m.in. tego endoskopu. I się okazało, że sprzęt nigdy nie był używany, bo zaginął. Zrobił się niezły szum i nagle, po chyba miesiącu, sprzęt odnalazł się zmagazynowany w jakichś szpitalnych piwnicach. Zaszło głębokie podejrzenie, że ktoś z lekarzy lub właściciel szpitala zajumał sprzęt na prywatne potrzeby. Jak się ktoś zainteresował, to po miesiącu od afery sprzęt jakimś cudem odnalazł się w piwnicach, choć podobno w momencie poszukiwań tam go nie było. Potem sprawa w zasadzie kompletnie ucichła, bo po raz kolejny szpital ogłosił bankructwo i zmienił się właściciel.
@rodzynek2: dopytać mogłam najwyżej pielęgniarkę, która przyniosła wyniki badań, receptę i odmowę przyjęcia do szpitala. Lekarz się zdematerializował. Rozmowa zaś z pielęgniarką wyglądała mniej więcej tak: tu recepta, te zastrzyki to podskórnie w brzuch o tej samej porze. Jak nie dacie rady sami to sobie pielęgniarkę załatwcie. Tu są wyniki badań. Pani popatrzy na hemoglobinę i poziom czegoś czego nie kojarzę. I patrzy kobieta na mnie tepym wzrokiem. Ja na nią też, bo mi te wyniki nic nie mówią. Jakiś PCR, czy CRP. Skąd mam wiedzieć co to oznacza? Za duży, czy za mały i o co chodzi? No to kobieta mnie pyta, czy wiem o co chodzi. No nie wiem. To Pani się nie zna? No w wuj nie znam się. No coś tam lekarz mówił, że wyniki nie do końca, ale ja też nie bardzo wiem. No to się, urwał, dowiedziałam. A na podsumowanie dodała, żeby kolonoskopię zrobić ambulatoryjnie. A to skierowanie na szpital było po to, żeby ustalić przyczynę krwotoku, bo badanie ambulatoryjne było, ale w przypadku mojego ojca, ze względu na jego problemy, niestety nie udało się go wykonać. Jedyna szansa to właśnie szpital i badanie, podobno jednym z najlepszych aparatów endoskopowych. A jakoś do tej pory żaden z kilku zaliczonych kardiologów, gastrologów i urologów włącznie z dentystą nie zaczynał wizyty od zapisywania wg widzimisię leków. Każdy żądał teczki z opisami chorób, a jeden z gastrologów i kardiologów był wręcz oburzony, że pacjent nie wziął ze sobą leków tylko wypisy w karcie leczenia. Może do tej pory faktycznie trafiali się fachowcy z prawdziwego zdarzenia. Ten konkretny szpital omijają wszyscy, których nie zawiozła tam karetka. Po raz pierwszy my też przekonaliśmy się dlaczego.
@Armagedon: no w tym przypadku ulotka nic nie daje. Musiałabym skojarzyć nazwę substancji czynnej, że jest taka sama jak już we wcześniejszym leku. A z całym szacunkiem, nie jestem po farmacji, by jakaś łacińska nazwa z niczym mi się nie kojarząca, zapaliła mi w głowie czerwoną lampkę. Leków ojciec bierze 15. Na różne choroby. Nie po to włóczę ze sobą siatę z wszystkimi tabletkami, by zająć sobie czas w poczekalni. Tego wymaga np ojca kardiolog, mimo iż on prowadzi jedną z chorób. Trochę myślący fachowiec najpierw powinien przeanalizować to co ma, bo przecież nie zna pacjenta i jego historii chorób. A powodem pilnego skierowania był krwotok z układu pokarmowego.
@bloodcarver: no faktycznie, akurat nasz doktorek zarabia na życie. A dokładniej w tej chwili na spłatę 3 żony, z którą się rozwodzi. Trzeci teściowie sporo dłożyli się do wykończenia wypasionej willi. Drudzy wcześniej pomogli w zakupie działki i budowie tejże willi. Doktorek zaś musi jeszcze uwić gniazdko kolejnej flamie. Drugiej już w czasie trwania trzeciego małżeństwa. O tylu wszyscy wiedzą, bo doktorek zbyt dyskretny nie jest i nowych modeli szuka na miejscu. Trzecia żona to jego pacjentka. Druga to stomatolog z jego przychodni. Pierwszą przywiózł ze studiów medycznych i w zasadzie najmniej o niej wiemy. Pierwsza flama z czasów 3 żony to kolejna lekarka zatrudniona w jego przychodni, gdy poprzednia nie była zainteresowana romansem w pracy. Ale, że kobieta była na 4 nogi kuta to go szybko pogoniła, bo jeszcze wtedy nie myślał o 3 rozwodzie. Dlatego teraz ma kolejną flamę, zatrudnioną u siebie pielęgniarkę. Oczywiście z naszej miejscowości. Z romansem się nie kryją. 3 rozwód już jest na finiszu. Poopłacać taką rzeszę ludzi to faktycznie trzeba generować zyski w przychodni za wszelką cenę. Na szczęście jego jedyne dziecko z 1 małżeństwa jest już pełnoletnie i pracujące, więc mu alimenty odpadły. A tak na marginesie. Każda przychodnia wręcz marzy o pacjentach z chorobami przewlekłymi, bo za takim pacjentem idą dużo większe pieniądze. Na takie właśnie pierdółki jak zwiększona pula skierowań na badania.
@krzycz: nie rozumiem czemu nie rodzinny? Jest pod ręką, ma uprawnienia. Ściąganie lekarza z miasta powiatowego, gdy wiadomo, że raczej ma pacjentów w weekend to chyba gruba przesada. Do tego narażanie matki na dodatkowy stres i niepotrzebne trzymanie patrolu policji pod płotem przez pół dnia. Gdyby w karetce był lekarz, pewnie wystawiłby kartę zgonu. Ratownicy medyczni takich uprawnień nie mają. W momencie wzywania karetki kobieta była prawdopodobnie w agonii, przynajmniej jej matka twierdziła, że oddychała. Trudno od 70 kilkulatki wymagać wiedzy medycznej. Według wiedzy matki, córka na nic poważnego nie chorowała. Rano spokojnie zjadła śniadanie, została umyta, nakarmiona i kilka minut później zasnęła. Matkę zaniepokoiła nienaturalna bladość i chłodna twarz córki. Nawet nie podejrzewała, że to agonią. Dlatego pewnie dyspozytor wysłał zwykłą karetkę, a nie erkę. Czyli w tym przypadku i zgodnie z informacją ratownika, to obowiązkiem rodzinnego jest przyjazd i wypisanie karty zgonu. Ratownik wezwał tylko policję, zgodnie z procedurą.
@pasjonatpl: nikt do powiatowego nie miał pretensji. Rodzinny robi co chce, bo jest w zielonogórskim porozumieniu. Do żywych po godzinach pracy też nie przyjedzie, a sytuacje w domach są różne. Nie każdy może jechać do przychodni. O skierowaniach na badania dla osób przewlekle chorych, którzy muszą być diagnozowani często to już w ogóle oddzielna śpiewka. Jedno na rok przysługuje. Za resztę płać sobie prywatnie. Moja kuzynka miała podejrzenie choroby krzepliwości krwi. Wg lekarza prowadzącego powinna mieć badania co tydzień. Rodzinny, po awanturze poprzez NFZ z wielką łaską wypisywał co drugi. Kazał jechać do prowadzącego po skierowanie. Problem w tym, że klinika hematologii była oddalona o 120 km w jedną stronę. To jeszcze były czasy sprzed skierowań elektronicznych. Generalnie kwiatków w wykonaniu tego konkretnego lekarza uzbierała się cała wiązka.
@bloodcarver: no w przypadku rowerzystki, czyli na dodatek miejscowej baby, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie jechałby do minimarketu rowerem kilkadziesiąt kilometrów, skrzyżowanie było dobrze znane. Do tego progi poziome, pulsujące światło i wyświetlany napis UWAGA. Oprócz oczywiście znaku standardowego stop i ostrzegawczego o skrzyżowaniu z drogą z pierwszeństwem. Żadnych krzaków zasłaniających znaki. Zwykła nonszalancja lub głupota cyklistki. Tam tylko szlabanu brakuje przez te wypadki. Padła nawet kiedyś propozycja budowy ronda, ale koszty były za duże dla tej gminy.
Nagrałeś kogoś bez pozwolenia. Wiesz co to oznacza?
@Wilczyca: to nie biuro, to szkoła. Dobrze, że jeszcze na papier klozetowy wystarcza funduszy, bo odkąd zw współpracy wycofała się firma odbierająca makulaturę, przed wakacjami robi się problem.
@szembor: wychodzi na to że jest to melrose lub któraś z jej 3 pododmian. A ponieważ zdobyta w zakładzie doświadczalnym to może oni coś tam po swojemu jeszcze zmodyfikowali. Kształt, wybarwienie i opis smaku by się zgadzały. Drzewko malutkie jak na ten wiek, bez tendencji do dzikich przyrostów i pięknie owocujące. Do tego mocno odporne na choroby.
@hrzo: tak patrzę po necie i najbardziej z opisu wyglądu i smaku pasuje do cortlanda. Teraz nikt sobie nie przypomni, bo sadzonka była przywieziona z doświadczalnego zakładu sadowniczo szkółkarskiego przy okazji zakupu kilku tysięcy krzaczorów z innego asortymentu. Być może była gratisem. Ot, przywieziona, nazwa rzucona, drzewko posadzone, pamięć wykasowana. Nie zmienia to faktu, że jabłka bardzo smaczne, tylko trzeba się uzbroić w cierpliwość, a wyglądem kuszą od końca sierpnia
@hrzo: raczej nie. Ubarwienie nie do końca pasuje. Wielkość też. Teraz, mimo suszy, są duże. Przy normalnym nawodnieniu są bardzo duże. Całe bordowe i pokryte "piegami"- malutkie jasne (beżowe/szare) kropeczki. Wstawiłabym zdjęcie, ale z jakiegoś powodu się nie da. Chyba plik jest za duży.
Skąd ja to znam? W mojej pracy mamy "firmowe" kubki, ale jest grupa osób, która z różnych względów ma swoje prywatne. Jedni się brzydzą, inni (mniej lub bardziej świadomie) manifestują swoje kompleksy/pragnienia, np.jedna z osób, która bezskutecznie próbuje zostać kierownikiem, ale mało kto docenia jej wątpliwe walory przywódcze, gdyż dała się poznać jako osoba o zdolnościach wybitnie skłócających i demobilizujących zespół, ma kubek z szeryfem i adekwatnym napisem. Ja akurat lubię duże kubki, kubły bardziej, żeby zrobić sobie konkretną kawę, a nie naparstek na 4 łyki, więc te firmówki mnie nie zadowalały. Niestety, komuś też przypadły do gustu moje kwarty. Nie miałabym nic do pożyczek, gdyby nie stan w jakim mój kubek potem znajdowałam. Najczęściej nieumyty, lub umyty niedokładnie, a czasami z resztkami szminki. Nie mamy zmywarki, a zasada dotycząca mycia jest jedna. Nie jesteśmy malutkimi dziećmi, każdy ma 4 sprawne kończyny, w domu mamusia (chyba) po nim nie sprząta, a mycie kubka to nie lot rakietą w kosmos, więc każdy myje po sobie. Pani sprzątaczka i tak miała w wuj roboty, a często ktoś zostawał po godzinach pracy. W efekcie mój kubek dość szybko zaczął porastać osadem po herbacie, który było mi ciężko doczyścić. Ot taki materiał był. I jeszcze te szminki. Czasem zastawałam w zlewie niemyty i najpierw musiałam go czyścić. To się nieco wpieniłam, bo uwagi nie pomagały i zakupiłam kubeł z rysunkiem zębatych piesków ogrodnika i hasłem: Moje, nie rusz. Pomogło. Albo nikt nie rusza, albo nauczył się myć. Za to wszyscy wiedzą, kiedy już jestem w pracy.
@Monomotapa: to jest dosłowny cytat i mój komentarz dotyczył komentarzy pod historią, do której odnosi się Procoloran
To "bynajmniej" użyte w zdaniu tak wypacza sens, że dwa razy musiałam przeczytać, aby zrozumieć. Komentujący/komentująca wart autorki historii.
@Presti: proszę czytać ze zrozumieniem. Nigdzie nie twierdzę, że boję się zwrócić uwagę rodzicom. Stwierdzam tylko fakt, iż "użeranie" się z rodzicem opornym na argumenty nie ma najmniejszego sensu. Podałam tylko odpowiedzi potencjalnego tatusia/mamusi na Pana argumenty.
@dayana: o pracy w edukacji masz niewielkie pojęcie. Aktualnie panują 2 zasady (parafrazując stary dowcip): 1. Rodzic zawsze ma rację. 2. Jeśli rodzic nie ma racji, patrz: punkt pierwszy. Oczywiście, nie wszyscy rodzice tacy są, ale jeśli dziecko ma problemy, a rodzice ambicje, żaden racjonalny argument nie trafia. Wiesz, co usłyszałabym na takie argumenty? Jak to będą się śmiać z mojego dziecka?! To pani obowiązkiem jest niedopuszczenie do takiej sytuacji. Jakim wychowawcą jest pani, że do takich sytuacji dopuści? Skąd pani wie, że samo nie przejdzie? Nie jest pani specjalistą/logopedą/neurologopedą. Trzeci argument - odpowiedź taka jak na drugi. Przecież nie będzie pracować na kasie, czy w szkole, żeby z ludźmi rozmawiać. Zostanie programistą to będzie tylko na komputerze pracował. Po co ma się z ludźmi kontaktować werbalnie?
@vezdohan: dobre
@Presti: jedyna możliwość:płatność przy odbiorze, niestety taką opcję wyklucza:(
No fajna historyjka, ale bez obrazy. Co w tym piekielnego?
@sapphire101: na moich sąsiadów to nie działa. Co jakiś czas kury są łapane przez lisy i jastrzębie. Ostatnio przez błakającego się bezdomnego psa. Spokój trwa góra 2 dni. Na polu sąsiada pojawiają się strachy na wróble, sąsiedzi chodzą po krzakach i szukają zaginionych kur, po czym wszystko wraca do normy, czyli nienormalności.
@Meliana: podwórko jest zabezpieczone i akurat tym się nie martwię. Szkoda mi tylko ptaków, które zapłacą cierpieniem za głupotę właściciela. Poza podwórkiem pies zawsze jest na smyczy. Z tym, że mnie słucha a pozostałych traktuje jak dodatek do smyczy I ciągnie tak, jak mu się podoba, czyli w wybranym przez siebie kierunku i z siłą dobrego konia. Z tego powodu tylko ja chodzę z nim na spacery. Truć kur też nie zamierzam, ale tym "nawozem" przypomniałaś mi sytuację z ubiegłego roku, kiedy drzewka podsypałam prawdziwym nawozem z mikroelementami. Kury sąsiada znikły w cudowny sposób. Wreszcie kiedyś sąsiadka zapytała co to za trutkę i na co wysypaliśmy. Chyba nie do końca dowierzała, bo ze 2 tygodnie był spokój. Twierdziła, że chyba kłamiemy, bo jej jakoś kury słabo się niosą i wyglądają na chore. Z drugiej strony, jeśli zeżarły ten nawóz to pochorować też się mogły. Łapać i handlować nie mam zamiaru. Za blisko targowisko i wszyscy się znają. Że nie pozna czyja kura, to więcej niż pewne. Ostatnio już druga przykleiła się do moich. Ja rozróżniam tylko po stopniu oswojenia, bo moje można po prostu zbierać spod nóg. Jej uciekają od człowieka. Kiedyś przyszła zapytać, czy policzyłam swoje, bo jej jedna zniknęła. I była szczerze zdumiona, że nigdy nie liczę. Ona robi to codziennie wieczorem. A kury jej giną przez to włóczęgostwo. Na około mamy dużo lisów i jastrzębi oraz kręci się na pół zdziczały pies, którego moja druga sąsiadka próbuje dożywiać i oswajać. Na szczęście chwilowo będzie spokój, bo od wczoraj obowiązuje nakaz trzymania ptaków w zamknięciu że względu na ogniska ptasiej grypy. Jak zobaczę, że dalej wyłażą, zgłoszę do weterynarii. To akurat najbardziej szybki sposób na reakcję jakichś służb. Jak pisałaś, sąd będzie się z tym kotłował latami i na 100% umorzy. Był u nas przypadek, gdy ludzie walczyli z właścicielem krów i świń, które chodziły po okolicznych plantacjach i wszystko niszczyły. Nie pomogły nawet ataki byków i macior na ludzi. Każdy tylko rozkładał ręce.
@Balbina: dokładnie 9 i pół miesiąca. Pies. 42 kg miał w wieku 4 i pół miesiąca. Ogólnie jest potężny jak na owczarka. Nawet weterynarz to zauważył, ale twierdzi, że takie molosy wśród owczarków się zdarzają. Najbardziej weta zaskoczyła długość ogona, który ciągnie się po ziemi. Matkę mojego Nerona widziałam. Pies jak pies. Nie była drobna, raczej gabarytowo do samca, a nie suki podobna. Po ojcu mam w rodowodzie jakiegoś czempiona, ale mi na tym nie zależało. Od właścicielki wiem tylko, że moje psisko jest kolorem podobne do tatusia. Jeśli tatuś był duży i mamusia całkiem spora, to być może jakiś gen molosa sie
@Balbina: o szczenięctwie nie waga świadczy a wiek. Jakieś wyjątkowe bydlę się mi trafiło, bo już mu niewiele brakuje do bernardynów. Najlżejszy i najchudszy z moich Benków ważył 60 kilka kilogramów. Nawet u weterynarza stwierdzili, że jakiś molos się trafił. Do tego długowłosy, więc gabarytowo jeszcze potężniej wygląda, a dopiero nabiera masy mięśniowej. Gdy stanie na dwóch łapach jest prawie mojego wzrostu, czyli ma około 155 cm.