Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

luska

Zamieszcza historie od: 8 lutego 2014 - 14:13
Ostatnio: 17 lutego 2024 - 20:27
O sobie:

Zawód...najbardziej znienawidzony przez prawie wszystkich, totalny nierób z pretensjami, czyli nauczyciel
Dlaczego ten?...bo w czwartej klasie obiecałam sobie, że kim jak kim, ale nauczycielem to na pewno nie zostanę.
Zboczenie zawodowe...niestety gadulstwo w mowie i piśmie.
Największy pierwszy sukces...gdy przedszkolak po wydukaniu 6 liter ze zdumieniem powiedział: "plose paniii, a tu pise ''to tata''?!!
Z zamiłowania...choreograf
Wiek...18 + VAT...młoda jestem:) tylko ten vat po kościach łupie i nieco przytłacza
Pasja...książki; inteligentne książki; "Kod da Vinci" jest przewidywalny jak zachód słońca nad równikiem;
Co mnie wk*a?...Ministerstwo Edukacji
czasem rodzice, którzy traktują mnie jak darmową nianię z pensją prezesa kopalni.

  • Historii na głównej: 25 z 31
  • Punktów za historie: 7997
  • Komentarzy: 231
  • Punktów za komentarze: 1480
 
[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
28 kwietnia 2015 o 19:57

@falka_85: dokładnie rok 1993. Gmina (a nie ja osobiście) postanowiła pociągnąć wodociągi po wioskach. Przyjechali jacyś fachowcy (geodeci?), pomierzyli, sprawdzili z planem działki, popatrzyli gdzie dom, szambo, rury melioracyjne, przewody elektryczne (u mnie akurat idą ziemią), budynki gospodarcze i z jakiegoś sobie znanego powodu wyznaczyli przebieg przyłącza po lewej stronie budynku gospodarczego, czyli dokładnie przez środek mojego ogródka. Ekipa robocza zgodziła się zaś poprowadzić przyłącze po prawej stronie budynku gospodarczego, czyli przez tzw. część roboczą podwórka. Musieli tylko zmiany nanieść na planach. Czemu decyzja geodetów(?) była inna, nie mam pojęcia. Może chodziło o to, że wg ich planu przyłącze szło w linii prostej od głównego wodociągu, zaś to co robili robotnicy, szło pod kątem? Tyle, że wg planu geodetów przyłącze dochodząc do domu musiało skręcić pod kątem prostym, żeby "wyjście" od wodociągów było w garażu a nie w salonie. Uwierz, że zrozumienie urzędniczych pomysłów, zwłaszcza w tamtych czasach było nieco trudne, a walczenie z nimi było kompletną głupotą, bo tylko utwierdzało urzędnika w swoim pomyśle. U sąsiada też przyłącze mogło iść od tyłu domu, po kawałku działki jeszcze nie zagospodarowanej, ale geodeci zaplanowali od frontu, po ogródku. Co do tego instalatora, to też nie moja prywatna inwestycja, ale gminna z funduszy unijnych. Wykonawca wywiązał się sumiennie z punktów zawartych w umowie. Nic go nie obligowało do wyjaśniania szczegółowego, wszak każdy otrzymał instrukcję. Ekipa była zobowiązana do pokazania co jest czym i jak się nazywa oraz w jakim przypadku zwrócić się po pomoc do serwisu. A ja miałam wyjaśnione "łopatologicznie", obrazowo i ze szczegółami. Zaś wszystkie moje prywatne inwestycje, zawsze kończyły się rabatami przy płaceniu rachunku.

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 9) | raportuj
27 kwietnia 2015 o 23:27

@sla: nikt nie pisze o uzależnieniu jakości pracy ekipy od dodatkowych usług inwestora. Ani u mnie, ani u sąsiada robotnicy wcale nie zrobili czegoś lepiej lub gorzej. Za to zrobili to szybciej. Moje podejście do robotników skutkowało tylko/aż ugodowym podejściem do pracy. Chce pani wodociąg puścić przez roboczą część podwórka, a nie ryć ładny trawnik i niszczyć piękne drzewka? Proszę bardzo, kopiemy tam gdzie pani pasuje. Sąsiad nie uprosił. Jest w planie? Jest i tak ma pójść. A to, że ekipa mogła nieco modyfikować i nanieść poprawki, było tylko dobrą wolą robotników. Dla nich mniej papierkowej roboty. Dobre rady w stylu: pani sobie jeszcze dodatkowo zamontuje taki sterownik, bo mimo, że w projekcie unijnym nie jest ujęty, to poprawi parametry współpracy między solarami a CO... I całe mnóstwo dobrych rad, informacji, których absolutnie nie byli zobowiązani udzielać, bo są wszak instrukcje obsługi. A sąsiad siedzi i studiuje instrukcje... A rachunek to obniżamy o 500 zł... Odrobina zrozumienia drugiego człowieka i postawienia się w jego sytuacji. Żadna ekipa nie oczekiwała niczego dodatkowego, ale każda zostawiła jakiś bonus.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 10) | raportuj
27 kwietnia 2015 o 22:51

@falka_85: cóż, jeśli masz upały sięgające 33*C w cieniu plus wilgotność 80%, bo takie były dni w ubiegłym roku, akurat jak zmienialiśmy dachy, to spróbuj przynajmniej wyobrazić sobie jak się będzie czuł twój organizm wystawiony na bezpośrednie działanie słońca z góry i rozprażonej blachy z dołu. Ekipa od sąsiada, jadąc na obiad, znikała na 3-4 godziny, pojawiała się potem na godzinę, dwie i do domu. Najwidoczniej szefowi nie kalkulowało się w kosztach leczenie swoich pracowników z udaru, może nie miał w tym czasie innych zamówień i mógł sobie pozwolić na powolną realizację. Ta ode mnie, miała obiad na miejscu, przeczekiwała najgorętszy czas w cieniu i kończyła pracę dopiero po zachodzie słońca. Nikt im tego nie proponował. Mimo upałów udało im się skończyć bardzo szybko, bo dla nich to było wygodne. Dla mnie i wygodne, i opłacalne (mniejszy rachunek od wcześniejszej umowy). Ciężko jest pracować fizycznie od rana do ciemnej nocy, nawet z przerwą kilkugodzinną, faszerując się kanapkami. Jeśli ktoś ci pójdzie na rękę to ty też jesteś w stanie. Przynajmniej w tym mniej piekielnym świecie ludzie tak robią. Nauczono mnie w domu, że tak jak ja chciałabym być potraktowana przez ludzi, to też mam ich tak traktować. Zapracowuję w ten sposób sobie również na opinię, bo wbrew pozorom, świat usług jest mały i ma miedzy sobą kontakty. Jeśli jedna ekipa przekaże innej, że traktuję robotników z szacunkiem i życzliwie, o wiele łatwiej jest mi potem dogadać się z kolejnym wykonawcą.

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 21) | raportuj
27 kwietnia 2015 o 17:56

Wychodzę z założenia, że od kilku obiadów, kanapek, herbat i napojów jeszcze nikt nie zbiedniał, a przy okazji sobie i ekipie roboczej można ulepszyć, przyspieszyć i umilić robotę. A te ciepłe lub zimne dania/napoje w zależności od pory roku powinny być wskazane. Rozumiem, że w dzisiejszych czasach za usługę się płaci i nic nie powinno mnie więcej obchodzić. Parę różnych ekip roboczych na swoim podwórku i w domu już przeżyłam, i w efekcie wychodzi mi, że takie gesty są dla mnie bardziej opłacalne. Jeśli to były ekipy "prywatne" (np. tynki, meble na wymiar), zawsze szef obniżał cenę usługi w stosunku do tej zawartej na umowie. Jeśli to były "państwowe" (np. wodociąg, solary), ekipa była w stanie poprowadzić rurę w miejscu dla mnie mniej dewastującym ogródek, wyjaśnić "łopatologicznie" zasady funkcjonowania i przełączania urządzeń przy solarach, podczas gdy sąsiedzi dostawali do ręki tylko instrukcję. Każda ekipa nigdy też nie kończyła pracy w czasie regulaminowym. Zawsze zostawali dużo dłużej i w efekcie dużo szybciej miałam w domu spokój. Talerz ciepłej zupy w zimny dzień, czy chociażby zimna woda w upał, to dla mnie ludzki odruch a nie fanaberia. Zdaję sobie sprawę, że ciężko jest coś ugotować, jak się pracuje. Też tak mam, ale zawsze dzień wcześniej gotowałam zupę, panowie otrzymywali instrukcję pod tytułem: tutaj zupa, talerze, czajnik, łyżki, pierogi, patelnia, olej, kubki, herbata, kawa. Byli w stanie sobie sami podgrzać. Ostatnio wymieniałam dach na dużym budynku gospodarczym- bardzo, bardzo dużym budynku. Oprócz pokrycia, trzeba było wymienić jeszcze niektóre krokwie i wszystkie "łaty". Panowie zrobili to w trzy dni. Sąsiad wymieniał tylko pokrycie, na budynku o 1/3 krótszym. Ekipa oczywiście nie dostała jedzenia, żadnego picia, mimo upałów. Panowie skończyli po ponad tygodniu. Nigdy nie pracowali dłużej niż max. 8 godzin, w tym wliczony wyjazd na obiad do pobliskiego zajazdu.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
26 kwietnia 2015 o 13:30

@Lajfisbrutal: cóż, ja sprawdzam tylko jeśli dość drastycznie zaskoczy mnie wielkość rachunku. Mam taki zwyczaj, że w pamięci dodaję sobie poszczególne pozycje wkładane do koszyka, dla ułatwienia, zaokrąglając końcówki w górę, np. 4,79 jako 5 zł. Ma to ten plus, że jeśli mam ograniczoną kwotę w portfelu, zawsze zostaje mi "zapas". Toteż taki "przekręcik" w postaci policzenia kilku produktów w cenie wyższej niż ta na półce i w efekcie rachunek większy o 5-10 zł kompletnie by mi umknął, zwłaszcza przy zakupach powyżej 200 zł i bardzo dużej ilości drobnych produktów. A gdyby udało mi się przyłapać sklep na takich praktykach, to najczęściej po trzech, czterech takich numerach (zawsze to może być jakiś jednorazowy wybryk kasjera, systemu, krasnoludka w ostateczności) zmieniam miejsce zakupów. Wybór akurat mam bardzo duży zwłaszcza, że w pobliżu jest miasteczko, gdzie markety jeszcze nie dotarły i funkcjonuje tam bardzo dużo małych, prywatnych sklepików z cenami konkurencyjnymi i bardzo dobrymi jakościowo produktami. Fakt, że nabiegać się wtedy trzeba, bo w prawie każdym sklepie inna branża, ale dla zdrowotności :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 9) | raportuj
25 kwietnia 2015 o 10:55

Sprytnie to robią. Kwota niewielka, podejrzewam, że różna w zależności od wysokości całego rachunku. Jeśli policzyć wszystkie zakupy robione w danym dniu (nie wiem jak duży market i w jakim mieście), ale niech to będzie np 1000 osób, pomnożone, dajmy na to przez średnią 3 zł do każdego rachunku, to sklep ma na czysto 3 tys. Jeśli jest to jakiś okres około weekendowy/ świąteczny to i ludzi jest więcej, i rachunki są dużo wyższe, więc możliwość doliczenia wyższej lewej kwoty też wzrasta. W efekcie takie dzienne gratisowe "utargi" mogą wynosić nawet około 10 tys. A rzeczywistość jest taka, że mało kto sprawdza szczegółowo rachunki, bo najczęściej, przy dużej ilości zakupów ani się nie pamięta cen, ani promocji. Niektórzy, nawet widząc jakąś niezgodność, często machają ręką, bo szkoda im czasu na kilkudziesięciominutowe odstanie po raz kolejny w kolejce i poszukiwanie błędów dla odebrania dwóch, czy pięciu złotych. Takie przepadki jak twoje, to raczej ewenementy i sklep korzysta.

[historia]
Ocena: -4 (Głosów: 4) | raportuj
10 kwietnia 2015 o 22:05

@anetqueen: ukradliście?!? Policjantowi?! Uwierz mi, że to Polska, gdzie w żaden sposób nie wytłumaczę napadu na dom policjanta; mogłam się tylko domyślać z dużym prawdopodobieństwem, gdzie psiak jest; nic nie zrobiła w tej sprawie policja... nie takie cuda w naszym kraju się dzieją, wystarczy obejrzeć jakikolwiek program z cyklu np. "Uwaga". Pies nie był chipowany, bo wtedy o czymś takim nawet nie wiedziałam, a jeśli były takie usługi to w dużych miastach, nie w mojej pipidówce. Weterynarz u którego pies był szczepiony, to kolega komendanta policji. Jest jedna zasada, że nie ma samosądu i żaden sąd mnie wtedy nie uniewinni. Wyrok skazujący w zawieszeniu miałabym na mur beton. W przypadku mojej pracy, oznaczałoby to zakaz wykonywania zawodu. A to nie policjant kradł, "tylko" kupił kradzionego. Nie wiem w jakim świecie wy żyjecie, ale nic nie jest czarno-białe, a prawdziwe historie to nie "happy endy" z serialu "Sędzia Anna Maria Wesołowska", gdzie winny zawsze przyznawał się do przestępstwa i wszyscy zadowolenie wracali do domu. Jeśli komornik jest w stanie zabrać ciągnik rolnikowi mimo, że to sąsiad rolnika jest dłużnikiem, to co znaczy jeden półroczny szczeniak? Wartość rynkowa wtedy to "tylko" 500 zł, bo psiak nie miał wzorcowego umaszczenia.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 10 kwietnia 2015 o 22:07

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 9) | raportuj
6 marca 2015 o 17:11

@Draco: źle oceniam postawę matki a nie zachowanie dziecka. Szkoła zrobiła tyle, ile była w stanie na ten moment. To nie czasy mojego dzieciństwa, kiedy nauczyciel wskazał palcem, kto ma chodzić na zajęcia dodatkowe i nikt nie pisnął słówkiem. Miałam kolegę, który na takie zajęcia nie poszedł i po jednej wizycie nauczyciela w domu (w tej chwili nie wolno nam chodzić do uczniów, jeśli nie jest to nauczanie indywidualne), dostał od matki w skórę i więcej już absencją nie grzeszył. Denerwuje mnie roszczeniowa postawa matki, która domaga się wyrównania zaległości w wiedzy, jednocześnie blokując nam wszelkie możliwości wywarcia wpływu na syna. Latanie do poradni jest takim symptomem poszukiwania winnych wokół siebie, bo już widać, że dzieciak ma problemy. Polonistę mamy akurat świetnego. Wyciągnął z "dna wiedzowego" ucznia z upośledzeniem w stopniu lekkim. Dzieciak zaczyna czytać, składając literki (głoskując). Siedział z nim i przerabiał gry edukacyjne planszowe i komputerowe, wymyślał zabawy i powoli pomogło. Mimo, że dziecko jest z rodziny patologicznej, znalazło oparcie w swojej cioci, która zaczęła wspierać wymagania nauczyciela. Weszłam na twój profil, w którym opisałeś swój zawód. To zobrazuję tę sytuację na twoim przykładzie. Dajmy na to, że pracujesz w archiwum w Warszawie i potrzebne są ci jakieś ważne dokumenty, które miał opracować i przesłać pracownik biura z Żywca. Czas upływa, facet nic nie przesyła i nie jesteś w stanie nic zrobić, mimo, iż kontaktujesz się z nim i jego przełożonym. Proponujesz nawet wspólne spotkanie, aby razem opracować papiery. Przełożony tłumaczy to chwilową niedyspozycją podwładnego, bo jest na chorobowym, wyjechał w delegację, na szkolenie, ma inne zlecenia. Ten drugi zaś konsekwentnie odmawia spotkania i wspólnej pracy. W ten sposób nic nie drgnie przez kolejne miesiące. I nagle dostajesz "opie..prz" od kierownika biura z Żywca, że dokumenty nie są jeszcze opracowane i to twoja wina. Kierownik jest nawet w stanie opłacić podwładnemu delegację abyście razem mogli popracować. Tylko...ten pracownik dalej nie chce przyjechać, ani sam to zrobić. Kierownik z Żywca ma do ciebie pretensje, że dokumenty leżą odłogiem, on opłaca delegacje pracownikowi a ty nic. Zamiast pogonić pracownika i wesprzeć twoją prośbę, całą winę zwala na ciebie. Prawda, że to od razu inaczej wygląda z tej perspektywy? Problemy uczniów wydają nam się błahe i nieskomplikowane. Tyle, że one są tak samo trudne jak nasze, choć oczywiście proporcjonalnie. Jeśli matka nie będzie mobilizować dziecka tylko szukać winny innych, to wyrośnie z niego kompletny aspołeczny leser. Jakie nawyki wpoi się w dzieciństwie, takie będą procentować w przyszłości, a to są nasi przyszli pracownicy, lekarze, nauczyciele, murarze, mechanicy, sędziowie, itp. Nie warto usprawiedliwiać za wszelką cenę, bo nas też nikt nie usprawiedliwiał. A ten, który miał łatwo w dzieciństwie, dostawał niezłe baty w dorosłym życiu.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 15) | raportuj
5 marca 2015 o 22:11

@mskps: niestety, jak się jest rodzicem, to ma się obowiązki. Jednym z nich jest wychowanie i opieka nad dzieckiem, a o tym coraz więcej rodziców zapomina, zwalając wszystko na szkołę i ewentualnie nianie. Dziecko nie ma poczucia obowiązku, nie rozumie, że trzeba się uczyć, zwłaszcza, jeśli alternatywą jest zabawa z kolegami. Też pamiętam z dzieciństwa, jak trudno było się zmobilizować do powtarzania, odrabiania prac, itp. Gdyby rodzice pozwolili mi wyjść z domu, nikt do wieczora by mnie nie zobaczył. A już studia, gdy nie było nadzoru rodzicielskiego w postaci wywiadówek, to czas drogi przez mękę (kto tego nie przeszedł, gdy było się w stanie nawet rozpocząć malowanie pokoju, byle tylko nie siadać do nauki lub pisania pracy?). Tyle, że szybko dotarło jak ważna jest systematyczna praca, utrwalanie wiadomości. Zresztą człowiek był już nieco dorosły i miał świadomość, po co tam poszedł. Nikt nie każe siedzieć rodzicowi z dzieckiem. Jego zadaniem jest przypilnowanie, żeby dziecko się w domu uczyło. Można przecież prasować, sprzątać, czy gotować i cały czas mieć na oku pociechę. Nie uznaję tutaj tłumaczenia- bo dziecko uczy się w swoim pokoju. Jak się tak uczy, to się nie nauczy. Zrobi to samo, co my przed sesją egzaminacyjną. Trzeba tylko zrezygnować z kilku seriali i zająć się dzieckiem. Pamiętam, jak miałam opanować tabliczkę mnożenia. Rodzice i dziadkowie siedzieli w garażu, sortując tytoń, a mama cały czas mnie odpytywała. Pomogło. Nikt nie każe rodzicowi uczyć, on ma tylko przypilnować, żeby dziecko się uczyło. P.S.: Rodzice byli wcześniej informowani o problemach, o dodatkowych zajęciach dla syna, ale efektów nie było. Plan działania zakładał pilnowanie dziecka, o czym była mowa na każdej wywiadówce i spotkaniu indywidualnym. Odpowiedź była zawsze jedna:- no bo wie pani, on tak lubi ruch, cale dnie spędza poza domem, no ja wiem, no ale trudno go w domu zatrzymać... i w ten deseń. Jak do mamy dotarło, że test kompetencji na horyzoncie, to poleciała sama szukać ratunku w poradni. I dostała informację o zaległościach, ale nadal nie chce współpracować. Ona kupi zeszyt, a polonista nauczy. Kiedy? Jeśli syn wyraźnie mówi, że on nie będzie pisał, ćwiczył ani tym bardziej zostawał na zajęcia dodatkowe.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
5 marca 2015 o 19:39

zabawne, uśmiałam się do łez, ale nie dla tego kolegi... Facet i tak miał szczęście, że nie spowodował wypadku. Wtedy znacząco wzrosłaby ilość "uhahanych" widzów. I sprawa poszłaby w miasto, wstyd.

[historia]
Ocena: 31 (Głosów: 31) | raportuj
5 marca 2015 o 19:28

no to macie czasami rozrywkowo w pracy :/ współczuję... debilizm na wzór amerykański coraz częściej rządzi! Trochę mnie to rozbawiło, ale gdyby w tym czasie straż była potrzebna przy pożarze... Mam nadzieję, że przynajmniej pogotowia nikt nie wezwał, wszak domniemany samobójca...

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 12) | raportuj
13 lutego 2015 o 11:32

@bloodcarver: nie o piątce była mowa tylko o szóstce; typowy rzemieślnik bez błysku to uczeń piątkowy; pod warunkiem, że pracuje;

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 12) | raportuj
13 lutego 2015 o 1:07

@PolitischerLeiter14_88: NIE POSZEDŁ do liceum plastycznego! Dostał się do liceum z klasą o profilu artystycznym w podrzędnym liceum w małym miasteczku powiatowym.

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 55) | raportuj
13 lutego 2015 o 1:02

@alexiell: na początku napisałam, że podstawą są oceny z prac plastycznych (najwięcej), ale nie jedynym kryterium. Dochodzą kratówki, pytanie, sprawdzian z historii sztuki, zeszyt, konkursy. Zaś prace, które oddał, były na bardzo dobry. Czwórkę uzbierał ;) Nie wiem jak ci wytłumaczyć zasady oceny z takich przedmiotów. Postaram się jak najbardziej w skrócie podać moje osobiste kryteria. Zaznaczam, że na spotkaniach z metodykami o tym się dużo dyskutuje, wymieniamy się doświadczeniami, ale np pewne elementy moich zasad z plastyki zostały skrytykowane przez metodyczkę (ja jej metod też nie akceptuję, ale jak rozmawia się na konferencjach, warsztatach czy też z metodykami-wykładowcami, to pojawiają się zasady podobne do moich). Zacznę od muzyki, bo jest krótsza i to propozycja innej pani metodyk; też ją stosuję. Podstawą oceny jest znajomość tekstu piosenki (jak wiersza). Wtedy oceny stawiamy za procentowo opanowany tekst, np. połowa to trója. Jedyna zmiana to celujący, gdzie uczeń ma zaśpiewać solo, poprawnie melodycznie, rytmicznie i dodać swoją interpretację (to zupełnie jak z wierszem). Zresztą talent wokalny się "słyszy" bezbłędnie. Jak dla mnie, świetna rzecz, bo gimnazjaliści nagminnie przechodzą mutacje. Mogą recytować. Szóstki tylko nie będzie. Teraz plastyka. 1- brak pracy lub cudza, czyli oszustwo; 2- nieskończona (wiem, że na lekcji trudno, stąd daję termin 2 tygodni), pogięta, poplamiona, podarta; 3- estetyczna ale niezgodna z tematem i/lub techniką; ocena przyswojenia wiedzy ucznia; jeśli omawiamy walor i zasady techniki akwarelowej a uczeń przynosi pracę w kolorach tęczy i narysowaną kredkami to nie opanował tematu, albo nie uważał na lekcji; 4- estetyczna, zgodna z tematem i techniką ale totalne beztalencie plastyczne (drzewo to kółko z prostokątem, człowiek to zlepek figur geometrycznych); jeśli uczeń miał jakieś nietypowe rozwiązanie, ciekawy pomysł, podwyższam o jeden stopień; 5- to co na cztery, ale osoba ładnie i adekwatnie do wieku malująca/rysująca; ciekawy pomysł- podwyższam o jeden stopień; 6- dla uzdolnionych plastycznie; i to na prawdę widać; sposób prowadzenia kreski, mieszania barw, szukania nietypowych rozwiązań; mało takich; ale jak już się trafi, to bezbłędnie wyłowisz go z całego tłumu bardzo dobrych rzemieślników. Ominęłam dużo szczegółów, bo długo by wyszło; mam nadzieję, że jakoś trochę rozjaśniłam :) Przyznam jednak, że trudno się ocenia plastykę; osobiście mam tendencję do podwyższania czwórkowym, zwłaszcza jeśli widzę jak ogromnym wysiłkiem jest to okupione.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 13 lutego 2015 o 1:05

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 21) | raportuj
13 lutego 2015 o 0:27

@funmilayo: Jakieś dziwne wnioski wyciągasz, bo z mojego tekstu chyba nie wynikało, że nie umie malować? Tak przykładał do nauki a zwłaszcza do obecności na lekcjach; uczeń nieklasyfikowany może zdawać egzamin klasyfikacyjny, ale najpierw trzeba na niego przyjść i zdać.

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 7) | raportuj
11 lutego 2015 o 12:59

@dyndns: nie znam się na historii aż tak dokładnie i to nie moje słowa tylko niemieckiego przewodnika a za to nie biorę odpowiedzialności. A swastyki były na szalikach, którymi piloci okręcali szyje. SZALIK był cały krwisto czerwony z czarną swastyką. Jeśli jakiś niezbyt rozgarnięty muzealnik zakwalifikował te szaliki jako element wyposażenia żołnierzy, to jego problem. Jeśli to nie były akurat szaliki z czasów I wojny, tylko z połowy lat 30-tych (czy wtedy latały jeszcze zeppeliny?) to mamy winę przewodnika, że nie wie o czym mówi, lub przy okazji osób, które dbały o wyposażenie tego muzeum. Albo mamy w muzeum eksponaty dotyczące konkretnego motywu (w tym przypadku historia zeppelinów), albo mieszamy wszystko i niech się martwi zwiedzający, co zobaczył.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
9 lutego 2015 o 20:43

@AimeeSi: jakby co, to nie ja postawiłam ci minusa za komentarz. Przepraszam, trochę mnie poniosło, bo tym razem jakoś przeczytałam kompletnie po łebkach i pierwsze wrażenie było takie, że uważasz mnie za osobę popierającą oszustwa. Przyznam, że mnie to zszokowało, bo jakoś (chyba, mam nadzieję) nie wynikało to z mojego wcześniejszego komentarza. Potem już zrozumiałam, co miałaś na myśli, ale komentarz poszedł i za późno było na edycję

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 3) | raportuj
9 lutego 2015 o 20:32

@matelmeister: a jak mi panowie udowodnią, że to ja dzwoniłam? Z mojego telefonu? Nie. Odciski palców? Ciekawe jak znajdziecie, kiedy komórkę dotykał właściciel? Wierzycie panowie kompletnie pijanym facetom? Panie, ja nawet do nich nie chodziłam, bo widać, że pijani i z bronią.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
9 lutego 2015 o 20:28

@Wiewior84: "Teraz nikt się nie podłoży za pijanego"... teraz, no właśnie, dobrze napisane; a nie wtedy, prawie dwadzieścia lat temu; wszyscy sami swoi, znajomi królika, biznesmeni fundujący imprezy dla lokalnych władz, osobisty komendant i oczywiście w te pędy wtedy policja przyjechałaby na mój telefon, że panowie, ale 10 minut temu tutaj byli pijani myśliwi, strzelali dla zabawy i pijani pojechali samochodami. Mój jedyny błąd, to poziom wku*wienia, który nie pozwolił mi skojarzyć oferowanego telefonu z wykonaniem połączenia na 997. Przyznam, że facet zaskoczył mnie kompletnie, gdy z ironicznym uśmieszkiem kazał zadzwonić do wójta (nota bene, dwoje dzieci wójta to lekarze, z czego jeden pracuje i mieszka w owym miasteczku). Jedyna myśl jaka mi się tłukła to, że facetowi kompletnie odbiło i chyba doskonale wie, iż nie znam numeru telefonu. Zresztą w tamtym momencie nie byłabym w stanie przypomnieć sobie nawet swojego własnego. Nim wróciłam do domu, powiedziałam co się tam działo i jakoś ochłonęłam, panów już od 10 minut nie było. W tym momencie jakikolwiek telefon na policję mijał się z celem. Oprócz kolorów i marki jednego samochodu nie byłabym w stanie podać nic poza nazwiskami i funkcjami zawodowymi większości myśliwych. Widzę jak policja pędzi na złamanie karku, żeby złapać pijanego własnego komendanta i zastępcę burmistrza, że o największym lokalnym biznesmenie nie wspomnę. Gdzie ich mieliby złapać? Myśliwi do wyboru mieli cztery drogi powrotne, w tym przy jednej znajdował się domek letniskowy jednego z nich. Prawdopodobnie jedyny efekt jaki osiągnęłabym, to zarzut składania fałszywych zeznań. Rozbite kalafiory? Zrzucała pani z góry. Puszki w strzępach? Gwoździem ktoś się bawił. Ludzie nie za takie rzeczy odpowiadali i dalej odpowiadają, wystarczy obejrzeć jakikolwiek program w stylu "interwencje". Swoją drogą, jak sobie dziś przypomnę na co sobie wtedy pozwoliłam, to chętnie sama walnęłabym sobie z liścia. Jedna młoda dziewczyna i sześciu pijanych facetów z bronią, i to facetów z elity, pewnych siebie. Gdyby nie ten jeden w miarę stonowany weterynarz to różnie mogło się to skończyć, ale człowiek był młody, głupi, nim pomyślał, to poleciał z awanturą.

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 15) | raportuj
8 lutego 2015 o 18:42

@kuleczka: obcy to może i tak, ale to byli panowie, którzy co roku, w jesieni i przed Wigilią przemierzali tereny swojego koła łowieckiego. Jeśli zaś mały zagonek warzyw wygląda na własność gminy, to chyba panowie IQ mieli poniżej 40 pkt. Druga sprawa, jakoś nie widzę, aby w tej chwili jakikolwiek urząd, czy samorząd uprawiał pole. Najczęściej są to nieużytki, lasy, zbiorniki wodne, działki pod zabudowę. Dorośli ludzie raczej odróżnią bez problemu nieużytek, czy las od pola uprawnego. Może jeszcze gdzieś w Polsce są państwowe zakłady rolne, ale u nas zniknęły od razu po transformacji ustrojowej.

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 12) | raportuj
8 lutego 2015 o 18:23

uuu... zaszaleli z tą zniżką :) Masz już plany na co przeznaczysz zaoszczędzone w ten sposób pieniądze?

Komentarz poniżej poziomu pokaż

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna »