Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

luska

Zamieszcza historie od: 8 lutego 2014 - 14:13
Ostatnio: 17 lutego 2024 - 20:27
O sobie:

Zawód...najbardziej znienawidzony przez prawie wszystkich, totalny nierób z pretensjami, czyli nauczyciel
Dlaczego ten?...bo w czwartej klasie obiecałam sobie, że kim jak kim, ale nauczycielem to na pewno nie zostanę.
Zboczenie zawodowe...niestety gadulstwo w mowie i piśmie.
Największy pierwszy sukces...gdy przedszkolak po wydukaniu 6 liter ze zdumieniem powiedział: "plose paniii, a tu pise ''to tata''?!!
Z zamiłowania...choreograf
Wiek...18 + VAT...młoda jestem:) tylko ten vat po kościach łupie i nieco przytłacza
Pasja...książki; inteligentne książki; "Kod da Vinci" jest przewidywalny jak zachód słońca nad równikiem;
Co mnie wk*a?...Ministerstwo Edukacji
czasem rodzice, którzy traktują mnie jak darmową nianię z pensją prezesa kopalni.

  • Historii na głównej: 25 z 31
  • Punktów za historie: 7997
  • Komentarzy: 231
  • Punktów za komentarze: 1480
 
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 7) | raportuj
11 stycznia 2015 o 20:26

@Agness92: widocznie szkoła twojego brata przyjęła od początku taki system, bo generalnie zdecydowana większość podstawówek przeszła na słynne "słoneczka, chmurki, buźki, kolorowe kropki, serduszka i innej maści znaki graficzne". Taki był praktycznie nacisk KEN (może bardziej kuratoriów oświaty) przy którejś tam kolejnej zmianie podstawy programowej. Chodziło o stwarzanie w szkole pozytywnego klimatu do nauki (w przedszkolach dzieci za swoje prace dostawały właśnie serduszka lub słoneczka) i łagodne przejście do szkolnego systemu oceniania "1-6". Zabawa jest w tej chwili taka, że rodzice nie rozumieją oceny opisowej i najczęściej proszą o wytłumaczenie co ich pociecha umie, bo "co to znaczy, że dziecko liczy na konkretach!??!?!?". Język pedagogiczny jest specyficzny (jak w każdym zawodzie) i laik niewiele z tego zrozumie, na świadectwie nie ma miejsca na rozpisywanie się szczegółami, więc używa się pojęć krótkich i dla nauczycieli zrozumiałych (tłumaczę z naszego na polski: dziecko liczy na k. Zamiast 4 wyrazów, wyszło 6, czyli nieco dłużej, a miejsca na świadectwie malutko. Potem dziecko idzie do czwartej klasy i nie rozumie co to znaczy "bardzo dobry, dopuszczający". Rodzice też muszą się trochę przestawiać. Ot taki durnowaty pomysł jakichś mocno nudzących się urzędników ministerialnych.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2015 o 20:33

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 10) | raportuj
11 stycznia 2015 o 19:55

@Dragonow: W klasach 1-3 szkoły podstawowej nie ma czegoś takiego jak jedynka czy szóstka. Jest ocena opisowa, czyli na świadectwie nauczyciel wypisuje wiadomości i umiejętności opanowane przez dziecko i te, które sprawiły mu trudności. Toteż nie da się "uwalić" uczennicy jedynką i pozostawić na następny rok w tej samej klasie. Wysłać na badania też nie może, bo na to wyrazić zgodę musi opiekun prawny dziecka (np. rodzic). Jeszcze jakieś pomysły? Sorry za sarkazm, ale jak czytam takie historie o potyczkach z "olewającymi ciepłym moczem" swoje obowiązki rodzicielskie, to mi ciśnienie wzrasta.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2015 o 19:59

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 10) | raportuj
8 stycznia 2015 o 15:04

@funmilayo: a ja pamiętam jak przedszkolanka przy całej klasie wrzeszczała na mnie, że zniszczyłam mały pasek papieru (nazwała mnie brudasem i łamagą niszczącą jej pracę). Ten pasek papieru to był prostokąt wycięty z gazety/książki? na którym był wyraz "bocian". To był jej pomysł na ćwiczenie czytania, a w zasadzie na konkurs klasowy. Nie byłam w stanie tego przeczytać, denerwowałam się coraz bardziej, bo kolejne dzieci jakoś tam wydukały i mogły iść do domu, a ja miętosiłam ten papierek w ręce. Minęło od tamtej pory prawie 40 lat i do dziś pamiętam purpurową ze złości twarz pani i śmiech moich kolegów. Czy mam traumę, bo zostałam poniżona na oczach całej grupy? A guzik z dwiema pętelkami i zamkiem błyskawicznym. Książki wręcz pochłaniałam od drugiej klasy podstawówki, nie ważne czy to były lektury, czy pozycje beletrystyczne. Do dziś najlepszym prezentem dla mnie jest książka tyle, że trudno mi kupić coś, czego nie mam w swojej bibliotece. I najlepsze, sama zostałam nauczycielką, która na swojej drodze zawodowej przeszła też przez etap pracy w przedszkolu. Uważam ten zawód za fantastyczny i dający niesamowitego kopa (niestety w gimnazjum trochę mi skrzydełka podcięło, ale na szczęście zawsze trafi się kilkoro uczniów dla których warto zwariować; bo największą satysfakcję mam, gdy mój uczeń odbiera nagrodę). Dopiero na studiach pedagogicznych na uniwersytecie dowiedziałam się jaki błąd popełniła moja przedszkolanka. Po pierwsze: w przedszkolu nie wolno dawać dziecku do czytania liter innych niż są w jego książce; chodzi o krój litery, który dość znacząco może się różnić, a dziecko nie ma jeszcze zautomatyzowanego rozpoznawania ogólnego kształtu; weźmy dla przykładu litery pisane i drukowane, czcionka arial i bukofon, itp. A pani wycinała wyrazy z gazety. Po drugie: w przedszkolu nie uczy się dzieci zmiękczeń spółgłosek przez samogłoskę "i", bo jest to za trudne; w książkach z zerówki z czasu poprzedniej podstawy programowej nikt nie znajdzie wyrazów ze zbitkami "sia, nia, cie, itp". A "bocian" takowe posiada. Nie mam traumy do tej pory tyle, że pamiętam dokładnie całe zdarzenie. A kolega z mojej grupy przy całej klasie został wyśmiany za to, że zsikał się na krzesełko. Nigdy nie miał żadnej traumy lub nie czuł się niedowartościowany. Wręcz przeciwnie, miał niezłe powodzenie wśród płci pięknej, mimo galopującej łysiny i niezłej tuszy już w wieku 20 lat. Ożenił się też jako pierwszy z chłopaków z naszego rocznika. W tej chwili jest właścicielem małej firmy, która ma rynki zbytu m.in. na zachodzie Europy. Nie dostał tej firmy od teścia ani w spadku. Sam wymyślił i założył działalność. Toteż nie dramatyzujmy, bo co innego niedouczenie lub chamstwo przedszkolanki, a co innego traumatyczne przeżycia.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 8 stycznia 2015 o 15:08

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
6 stycznia 2015 o 12:28

@voytek: czy warto byłoby zaczynać zadymę? Koledze udało się "zdobyć" potwierdzenie współautorstwa. Koleżanki spotkały się z dość wyraźnymi objawami braku sympatii ze strony współpracowników. Rodzice i dzieci znały prawdę. Można nawet stwierdzić, że dzieci były bardziej zdziwione udziałem obu pań w projekcie, bo ich nie widziały na żadnym ognisku, pogawędce itp. Plotka gminna aferkę rozniosła szybko. Pozostał tylko niesmak. Ponad rok później kolega zrezygnował z pracy w szkole. Jest w tej chwili współwłaścicielem małej firemki z branży budowlanej i nie narzeka. A czasem zachowanie się z klasą i nie zniżenie się do poziomu idioty jest bardziej bolesną formą "zemsty" od ciągania się po sądach, bo zawsze znajdzie się jakaś współczująca istota, która "pokrzywdzonym oskarżonym" zacznie współczuć.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
29 grudnia 2014 o 23:33

@archeoziele: akurat ten zwyczaj znam :) Oprócz pracy w szkole prowadzę młodzieżowy zespół pieśni i tańca. Mamy w swoich programach także inscenizacje starych, ludowych zwyczajów, więc szukam w różnego rodzaju opracowaniach informacji na ten temat. Zakwalifikowaliśmy się swego czasu na sejmik wiejskich teatrów w Tarnogrodzie, czyli blisko Biłgoraja. A Radosne i Żałosne jest do tej pory kultywowane w Biłgoraju, choć już tylko w formie widowiska. Trudno, aby w dzisiejszych czasach ktoś ładował sita na wóz i jechał na kilka miesięcy, np. do Rosji, w celach handlowych (pomijając dzisiejszą sytuację geopolityczną, czyli latające katiusze i inne przyjacielsko nastawione do przybyszy maszyny i narzędzia).

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
29 grudnia 2014 o 18:32

@plokijuty: właśnie poznałam kilka oryginalnych zwyczajów. Szkoda, że to zanika.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
29 grudnia 2014 o 18:29

@archeoziele: nie pamiętam dokładnie, ale chyba "zawód" nazywa się bracki, a polega na "laniu" świec z prawdziwego wosku pszczelego. Świece te potem są wykorzystywane w czasie procesji w kościele. To była cała procedura topienia, lania, suszenia, wieszania, kręcenia (i różnych innych oryginalnych pląsów wokół czegoś podobnego do woka i wiszącego nad ogniskiem) a funkcję mogli pełnić tyko wybrani mężczyźni. Wobec małego zainteresowania, następców nie było i stąd akcja przypominania i snucia opowieści przez ponad 90-letniego Matuzalema w otoczeniu równie sędziwych koleżków wraz z pokazami, śpiewami i smacznym "żarełkiem".

[historia]
Ocena: 16 (Głosów: 18) | raportuj
28 grudnia 2014 o 22:51

walorem tejże pracy, który został podkreślony przez komisję, było nie tylko opisanie ginącego zwyczaju-zawodu, ale też zaangażowanie w to ludzi starszych, dzieci, wykonanie tychże rzeczy przy pomocy tradycyjnych narzędzi przez uczniów, dokumentacja foto; na takie "plusy" trudno liczyć w ciągu 3 tygodni, jaki był na zgłoszenie pracy do pierwszego etapu; czyli największy atut to opracowanie zawdzięczało mojemu koledze;

[historia]
Ocena: 21 (Głosów: 21) | raportuj
28 grudnia 2014 o 22:35

@fak_dak: takie "ewenementy", mam wrażenie, chyba na prawie każdej uczelni są. Studiowałam na renomowanym uniwersytecie i też taka doktor się znalazła.

[historia]
Ocena: 19 (Głosów: 19) | raportuj
28 grudnia 2014 o 22:33

@wumisiak: cóż, gdyby nie materiały kolegi, kobiety nie miałby nic konkurencyjnego aż w takim stopniu, żeby przejść tyle etapów; czasu na wykonanie pracy było bardzo mało, zwłaszcza dla dwóch osób; a to był gotowiec doskonale udokumentowany; kolega swoją pracę zaczął w marcu a finał był pod koniec maja; koleżankom opracowanie pod kątem konkursu i poprawki zajęły kilkanaście dni;

[historia]
Ocena: 10 (Głosów: 10) | raportuj
10 grudnia 2014 o 23:07

Obawiam się, że nie doniosłaby. W mojej miejscowości była taka babcia. Zawsze jej brakowało do całej kwoty rachunku. Mój sąsiad stale machał na to ręką i dokładał kilka- kilkanaście złotych z własnej kieszeni, kiedy po babci słuch ginął. Po kilku latach zmienił się sołtys i ten już babci nie darował, tzn. raz darował, a potem na wykryte braki wysyłał babcię do urzędu gminy, aby tam sobie regulowała rachunki, jeśli uważa, że chodzenie 10 km pieszo to dobry sposób na zwiększenie pieniędzy. I wtedy, po awanturach, płaczu i stękaniach, nagle babcia przypominała sobie, że coś tam jeszcze w jednej kieszenie ma. I tak się to powtarzało co kwartał.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
3 grudnia 2014 o 23:24

Oj z tym niebieskim to bywa różnie. Kiedyś znajoma chciała żeby jej kupić serwetki w kolorze niebieskim: "no wiesz, taki szlachetny niebieski, nie jasny, nie błękitny, nie taki jak niebo w ciepłych krajach, nie granatowy, no prawie jak turkus, ale taki szlachetny niebieski". WTF?!? Dobrze, że w końcu dotarłyśmy do określenia "chabrowy".

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
1 grudnia 2014 o 18:11

@Armagedon: jak widzę, niewiele zrozumiałeś; nie mam czasu na zabawę i odpowiadanie na każdy zarzut, bo wątpię czy coś dotrze; podam tylko definicję "średnika"i zasad jego stosowania, bo jakieś dziwadła w postaci dwukropka Ci wyszły; niestety cytat za Wikipedią, bo jest szybciej: "Średnik – rozdzielający znak interpunkcyjny. Zarówno graficznie jak i funkcjonalnie stanowi połączenie przecinka i kropki. W przeciwieństwie do przecinka służy do oddzielania wyłącznie samodzielnych gramatycznie i logicznie członów. Od kropki natomiast odróżnia go mniejsza moc[1] (większa jednak niż w przypadku przecinka). Po średniku kolejną część wypowiedzenia piszemy małą literą. Średnik, w języku naturalnym, używany jest: w rozbudowanych wypowiedzeniach złożonych; do oddzielania pojedynczych zdań, samodzielnych pod względem myślowo-pojęciowym; w zdaniach zawierających rozbudowane wyliczenia – szczególnie wyliczenia dłuższe, w których wielokrotnie użyto przecinków.

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 6) | raportuj
30 listopada 2014 o 22:57

@zmywarkaBosch: Miałam nie odpisywać, ale Polak przekorny i musi... Po twoim pierwszym komentarzu uznałam cię za współczesny wytwór naszej medialnej papki. Ten slogan o "chorym z nienawiści", bo padło określenie "postkomunistyczna". Normalnie jak PO vs PIS. O ile mnie pamięć nie myli, a w przypadku polityków często mam amnezję, to Niesiołowski lub Palikot kontra Kaczyński. Twoja reakcja wyglądała tak, jakbyś się nasłuchała za dużo TV-oszołoma i reagowała zasłyszanymi sloganami na każdy wyraz zawierający w sobie człon "komuna", nie patrząc na sens i kontekst wypowiedzi komentatora. Teraz jednak mam wrażenie (patrząc na rocznik), że niechcący uraziłam pracownika administracji państwowej lub inną urzędniczkę BARDZO WAŻNEJ INSTYTUCJI. Cóż, biurwa to stan umysłu a nie zawód. Chyba wsadziłam kij w mrowisko, ale jak jesteś myślącym urzędnikiem, to mój komentarz w niczym ci nie uwłacza. W każdym zawodzie są idioci, chamy, bezmózgowcy, karierowicze i łapacze forsy. Zboczeńców też nie brakuje. Może jak jakiś nawiedzony przeczyta kilka takich uwag to zmieni swoje zachowanie? Pamiętam jeden z komentarzy pisany może z rok temu. Ktoś opisywał swoje spotkanie z kurierem, który upewniał się co do terminu i miejsca dostawy, by, jak sam stwierdził, nie znaleźć się na piekielnych.pl

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
30 listopada 2014 o 22:12

@MrSpook: cóż, nie mam smartfonu tylko komputer stacjonarny który raczej trudno ze sobą wziąć, a sprawy urzędowe załatwiam jak najszybciej, bo urzędy jakoś nie chcą pracować po 16 lub w soboty; samo oczekiwanie na swoją kolej to następna czasochłonna epopeja i nie bardzo mam ochotę na przedłużanie mojego pobytu; czeka na mnie praca, oddalona łącznie, prawie 60 km; jakby się uparł, to koty można drzeć ku uciesze innych petentów; a obawiam się, że jak trafisz na cwaną urzędniczkę to przyniesie ci jakieś wewnętrzne rozporządzenia urzędu i pohulasz jak halny na słupie; dobrze, że masz czas i ochotę na takie "rozrywki" i pozostaje jeszcze nadzieja, że powoli biurwy zaczną wymierać; chociaż... te znajome królika w PUPach i sekretariatach...

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 4) | raportuj
30 listopada 2014 o 21:35

@luska: Jak widać na załączonym komentarzu powyżej, moje usilne uzyskanie akapitu skończyło się wysłaniem komentarza... tyle w temacie akapitów. Pozdrawiam.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 11) | raportuj
30 listopada 2014 o 21:32

@Pauldora: a coś takiego jak brak wielkiej litery po średniku to twój rocznik znał? Fakt, akapitów brak, ale to wypowiedź na szybko zmontowana, bo mnie moja interlokutorka nieco z równowagi wyprowadziła. Z tegoż to powodu, ja służka uniżona "acanki" chylę czoło w pokorze i o wybaczenie prosząc, suplikuję o wyrozumiałość. Poprawę zaś obiecując, będę mieć na względzie stosowanie w mych wypocinach forumowych formy, stylu, składni, logiki, rzeczowości, rymów białych, podziału wypracowania na wstęp, rozwinięcie, zakończenie, stosowania tezy, kontr tezy i antytezy... Jednocześnie, ja proch niegodny, w opozycji stanę do jejmości propozycji w kwestii stosowania akapitów. NIE DA SIĘ tego zrobić w KOMENTARZU!!! Próbowałam, anioł stróż mi świadkiem. Może ja inteligentna inaczej i w waszmości maszynie to się da zrobić. W mojej nie. I już.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
30 listopada 2014 o 21:32

@Pauldora: a coś takiego jak brak wielkiej litery po średniku to twój rocznik znał? Fakt, akapitów brak, ale to wypowiedź na szybko zmontowana, bo mnie moja interlokutorka nieco z równowagi wyprowadziła. Z tegoż to powodu, ja służka uniżona "acanki" chylę czoło w pokorze i o wybaczenie prosząc, suplikuję o wyrozumiałość. Poprawę zaś obiecując, będę mieć na względzie stosowanie w mych wypocinach forumowych formy, stylu, składni, logiki, rzeczowości, rymów białych, podziału wypracowania na wstęp, rozwinięcie, zakończenie, stosowania tezy, kontr tezy i antytezy...uff Jednocześnie, ja proch niegodny, w opozycji stanę do jejmości propozycji w kwestii stosowania akapitów. NIE DA SIĘ tego zrobić w KOMENTARZU!!! Próbowałam, anioł stróż mi świadkiem. Może ja inteligentna inaczej i w waszmości maszynie to się da zrobić. W mojej nie. I już.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 30 listopada 2014 o 21:36

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 17) | raportuj
30 listopada 2014 o 19:46

@zmywarkaBosch: cóż, komunę pamiętam aż za dobrze (jestem rocznik '71), choć nie odczułam jej w takim stopniu jak moi rodzice czy nieżyjący już dziadkowie; bardzo dobrze pamiętam pewien niedzielny poranek i pana w czarnych okularach; pamiętam, że nie mogłam już pojechać do wujka ani on do mnie przyjechać; pamiętam puste półki z octem, i o dziwo, w moim sklepie jeszcze były olejki do ciasta- wszystko ustawione w pojedynczym rzędzie na półkach; pamiętam kartki na artykuły spożywcze, benzynę i to, że nawet wtedy trzeba było jechać kilkadziesiąt kilometrów i stać w kolejce od 4 rano, by można było kupić wędlinę; pamiętam czekoladopodobną czekoladę Wawel i przepyszne cukierki Malaga- mama dawała nam je po dwa, bo tyle wychodziło z kartek; pamiętam pochody z flagami do których byliśmy wyznaczani przez wychowawczynię- zdeklarowaną komunistkę; zawsze wybierała osoby mieszkające w internacie, bo wiedziała, że będziemy się z pochodu urywać a tak byliśmy zobowiązani do trzymania szturmówki; każdy walczył, żeby mu się dostała biało-czerwona a nie ruska szmata; pamiętam jak w TV tłumaczono, że brak środków opatrunkowych (waty) to chwilowe kłopoty, bo jest ślisko i ciężarówka ma za mały ciężar na pace więc będzie się ślizgać; pamiętam jak nauczycielka zwalniała nas z lekcji na hasło: w aptece będzie wata; biegliśmy wszyscy razem z nią; bo podpaski już zniknęły dawno z aptek a tak, jeśli miało się szczęście, to można było nawet trzy razy załapać się do kolejki- dawali po dwie paczki waty- i potem zawieźć takie bogactwo do domu i uszczęśliwić ciotki, sąsiadki, kuzynki; pamiętam jak waty zabrakło; ja miałam kuzynkę pielęgniarkę i to ona ratowała mnie przez kilka miesięcy ligniną szpitalną; pamiętam ogromne kolejki po papier toaletowy, szklanki, sznurówki...pamiętam wybory '89 i naszą radość w szkole, kiedy już nikt z nas nie musiał się bać, że go wywalą za niewłaściwy stosunek do państwa i partii; pamiętam rok '91 i moje pierwsze zetknięcie w dużym mieście ze sklepem, w którym wszystkie półki, aż do sufitu były pełne kolorowego towaru- to było jak film fantazy; a potem trzeba było pójść do pracy i moje pierwsze zetknięcie się w wolnej Polsce z biurwami; to dalej były baby z komuny, od których dawniej zależało wszystko- przydział na meble, cegły, lodówkę...i które zawsze były nauczone, że jak dasz w łapę to dostaniesz jak oczywiście baba ma humor; komedie Barei to wcale nie s-f, tak wyglądała rzeczywistość PRL-u a biurwy niestety nie zauważyły zmiany; mimo 25 lat wolności, mentalność niektórych osób wcale się nie zmieniła; dalej uważają się za WŁADZĘ, bo od ich widzimisię zależy np. nasze zaświadczenie; coraz miej tych biurw, ale niestety w niektórych urzędach jest na nie chyba popyt; wolę nie wysnuwać innych, dalej idących wniosków, ale jak obserwuję znane mi osobiście (sąsiadka, siostra znajomego) biurwy, to mam wrażenie, ze jest pewne kryterium wg którego takie osoby trafiają nie tam gdzie powinny; i te biurwy dzisiejsze jak żywo przypominają mi tamte z lat 80-tych;

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 30 listopada 2014 o 19:50

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 9) | raportuj
30 listopada 2014 o 18:03

@MrSpook: uwierz mi, że póki co, w naszej postkomunistycznej Polsce takie biurwy mają jeszcze zakodowane, że są WŁADZA; Właśnie pisane wielką literą; Biurwy w PUPach, ZUSach i im podobnych urzędach naprawdę nie da się przekonać, że czarne jest czarne, jeśli taka wbiła sobie coś innego do głowy, a JEJ zdaniem ONA jest NIEOMYLNA!!! Było tu kilka historii o potyczkach z idiotami i mogę potwierdzić z autopsji, że takiej nawet sam naczelny rabin Polski wspólnie z naczelnym dowódcą polskich sił zbrojnych nie przekona. Niestety, ale twoje podatki idą na takie biurwy.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
30 listopada 2014 o 13:25

@broox: dlatego coraz więcej osób rezygnuje ze stacjonarnych; ostatnio rodzice mojej bratowej też zrezygnowali; dopóki nie będzie konkurencji to niestety, ale monopolista na rynku stacjonarnych będzie dobijał swoich klientów;

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
29 listopada 2014 o 17:20

pomarańczowych omijam odkąd miałam u nich internet i to z daniem im podwójnej szansy; najpierw była umowa na dwa lata na 5 GB; po dwóch próbnych tygodniach i podpisaniu umowy właściwej "internet" znacząco zwolnił; cóż, dało się przeżyć; ale po kolejnych 3 miesiącach coraz szybciej zaczął mi się wyczerpywać limit GB i trzeba było dokupywać, bo inaczej "internet" dostawał klasycznej "zawiechy"; 1 GB kosztował 15 zł i wystarczał do końca okresu rozliczeniowego; z każdym kolejnym miesiącem mój limit coraz szybciej uciekał a, o dziwo, ten 1 GB starczał bez problemów na coraz dłużnej; "niemiecki piorun" trafił mnie po 1,5 roku umowy, gdy w okresie od 26 grudnia do 4 stycznia (czyli w ciągu półtora tygodnia nowego okresu rozliczeniowego) wyczerpałam cały miesięczny limit pakietów; jakim cudem, do dziś nie wiem, bo to był tak intensywny okres rodzinno-imprezowy, że nawet poczta elektroniczna była sprawdzana tylko dwa razy; na pozostałe zajęcia przed komputerem czasu nie było, zwłaszcza, że internet wykorzystuję głownie tylko do pracy a wtedy miałam urlop; to miał być koniec mojej przygody z firmą; zadzwonił jednak konsultant i zaproponował nową tylko na rok za to w pakiecie 9 GB; to dałam im drugą szansę; po kilku miesiącach powtórka z rozrywki; więcej szans nie było; wszystkie telefony jakie od nich otrzymywałam były natychmiast rozłączane; po chamsku? na pewno, ale "w bambuko" robić mnie więcej nie będą; dla mnie ta firma nie istnieje, bo jest niewiarygodna;

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 4) | raportuj
28 listopada 2014 o 17:17

@Zmora: chyba mi słów brakuje...

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 11) | raportuj
27 listopada 2014 o 23:52

Kilkanaście lat temu miałam w szkole podobny przypadek. Do "zerówki" zaczęła chodzić córka naszej szkolnej kucharki. Dzieciak dość wychuchany, bo jako noworodek miała zabieg operacyjny, była bardzo "późnym" prezentem od losu i do tego wymarzoną córeczką, po trzech synach. Charakterek miała dość zadziorny i uparty, więc mamusia wymyśliła sobie metodę wychowawczą w postaci straszenia starym, brodatym dziadem (zobaczysz, jak będziesz niegrzeczna to przyjdzie stary dziad z długą brodą i cię zabierze"). I tak nadszedł dzień, gdy w drzwiach klasy pojawił się kolega-nauczyciel muzyki posiadający dość pokaźny zarost. Dziecko zerwało się z krzykiem, pędem minęło zaskoczonego faceta, trzasnęły odbite od ściany drzwi i maluch zniknął ze szkoły. Z wyciem pobiegł do matki, która pracowała na kuchni znajdującej się w sąsiednim budynku. Za nic na świecie dziewczynka nie chciała wrócić do szkoły i nie pomogły prośby. Co zrobiła mamusia? Spuściła dziecku "manto". I takie "trzepanie" tyłka mała zarabiała od mądrej mamusi co kilka dni przez miesiąc, jak tylko zobaczyła owego nauczyciela. Potem dotarło do dziecka, że ten pan jest niegroźny.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
17 listopada 2014 o 18:46

@catharsis: nie poprawiło mi to humoru; denerwuje mnie takie podejście do tematu "po łebkach", a niestety do tego przyzwyczaiły nas portale i tabloidy, gdzie więcej miejsca zajmuje ogromne zdjęcie- treść ogranicza się do kilku zdań; wydaje mi się, że autorce historii udało się dość zwięźle opisać całą sytuację wraz z kontekstem, który przeciętnemu internaucie wystarczał do zrozumienia wszelkich zależności; dziewczyna zrobiła to przejrzyście, bez zbędnego słowotoku; a tu nagle w komentarzach wychodzi brak umiejętności czytania ze zrozumieniem i wyciągania wniosków; idiotyczne pytania o to, jakim cudem wujek był w stanie dostarczyć dziewczynę na komisariat, jak poznał jej personalia i inne głupie pytania; wszystko jasno wynikało z informacji jakie podała autorka historii; mam wrażenie, że przeciętny gimbaziak doszedłby do logicznych wniosków; a tutaj obserwuję totalne odmóżdżenie komentujących; zabrakło obrazków niektórym... padło akurat na Ciebie, bo po kilku podobnych w stylu, wcześniejszych komentarzach wreszcie mnie trafiło...

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 17 listopada 2014 o 18:49

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna »