Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

luska

Zamieszcza historie od: 8 lutego 2014 - 14:13
Ostatnio: 17 lutego 2024 - 20:27
O sobie:

Zawód...najbardziej znienawidzony przez prawie wszystkich, totalny nierób z pretensjami, czyli nauczyciel
Dlaczego ten?...bo w czwartej klasie obiecałam sobie, że kim jak kim, ale nauczycielem to na pewno nie zostanę.
Zboczenie zawodowe...niestety gadulstwo w mowie i piśmie.
Największy pierwszy sukces...gdy przedszkolak po wydukaniu 6 liter ze zdumieniem powiedział: "plose paniii, a tu pise ''to tata''?!!
Z zamiłowania...choreograf
Wiek...18 + VAT...młoda jestem:) tylko ten vat po kościach łupie i nieco przytłacza
Pasja...książki; inteligentne książki; "Kod da Vinci" jest przewidywalny jak zachód słońca nad równikiem;
Co mnie wk*a?...Ministerstwo Edukacji
czasem rodzice, którzy traktują mnie jak darmową nianię z pensją prezesa kopalni.

  • Historii na głównej: 25 z 31
  • Punktów za historie: 7997
  • Komentarzy: 231
  • Punktów za komentarze: 1481
 
[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 7) | raportuj
16 listopada 2014 o 17:52

@catharsis: a po co? jeśli autorka wspomniała, że to nie pierwsza akcja dziewoi, czyli była znana z tego typu zachowań, a okolica mało liczna ludnościowo, to musiała być znana policjantom; po jakiego grzyba facet miałby znać personalia panienki lub ciągnąć ją na komisariat? jeśli to było miasteczko, raczej na 100% pod komisariatem były kamery monitoringu, więc nawet ucieczka dziewoi oraz jej wygląd i tak zostałyby utrwalone na kamerach; jak myślisz, czy w miasteczku i/lub powiecie do 25 tys. mieszkańców takie ewenementy chadzają stadami? myślę, że nawet w Warszawie osób usiłujących wrobić kogoś w gwałt w celu uzyskania korzyści rzeczowych znalazłbyś wyjątkowo mało; raz, że nawet w prawdziwe usiłowanie gwałtu nasza policja niezbyt chętna uwierzyć (chyba, że skarżącą jest nieletnia panienka z rodzicami mającymi plecy/masę kasy i pretensje do świata, że ten się czepia "idealnego" dzieciątka); dwa, że mało kto chętnie wiezie skarżącą na komisariat, bo w tym przypadku zadziałał ślepy traf; weź się obudź człowieku i nie doszukuj się czegoś, czego w tej historii nie ma; myślisz jak typowy wielkomiejski...burak?

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 16 listopada 2014 o 17:56

[historia]
Ocena: 6 (Głosów: 12) | raportuj
13 listopada 2014 o 19:17

dzięki:) Poprawiłeś mi znacznie humor

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 9) | raportuj
9 listopada 2014 o 13:27

@wwwxxxy: tak mi jakoś przypomniałaś sytuację sprzed 30, mniej więcej, lat; czasy końca chyba stanu wojennego a w zasadzie może tuż po; w Polsce bida aż piszczy, czyli na półkach tylko ocet; była wtedy prowadzona przez Caritas (lub jakąś inną organizację kościelną) w kościołach akcja rozdawania darów z USA czy też innego kapitalistycznego raju; raz w tygodniu należało udać się do sali katechetycznej i tam wolontariusze rozdawali żywność, zabawki, ubrania najbiedniejszym; i właśnie na tych ubraniach "przejechała" się pewna paniusia; to była zima i kobieta do kościoła poszła w starym, zniszczonym płaszczu (jakoś należało uprawdopodobnić swój status biednego a to było dość duże miasto i ludzie się zbytnio nie znali); tuż przed salką baba zorientowała się, że nie ściągnęła złotej biżuterii, a miała tego na sobie sporo; wszystko więc zdjęła i włożyła do kieszeni płaszcza; wśród darów znalazła sobie fantastyczny kożuszek i w efekcie zapomniała, że w starym płaszczu zostawiła złoto, a płaszcz oczywiście został w salce; nim się opamiętała, stare rzeczy wywieziono na śmietnisko; podobno pod kościołem odstawiała niezłą tragikomedię; a potem na najbliższym kazaniu ksiądz miał okazję napiętnować ludzką pazerność i bezczelność;

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
31 października 2014 o 0:41

@Jorn: dwa dni temu też miałam "przyjemność" z upartą konsultantką operatora komórkowego; odebrałam i zgodziłam się na rozmowę, bo mam tam abonament i internet; dziewczę, nie stosując praktycznie przecinków i kropek, zaczęło słowotok o fantastycznej ofercie na internet; nie dało się przerwać bez podnoszenia głosu, więc tak kilka minut odczekałam i na końcu usłyszałam sakramentalne: "czy mogę poprosić o nazwę miejscowości, w której pani mieszka, abym mogła sprawdzić zasięg LTE?" ufff, nareszcie mogłam oznajmić, że ja mam już internet najnowszej generacji od pół roku i nie potrzebuję; do tej pory to działało, a tutaj "niet"; dziewczę od nowa słowotok jaką to ma fantastyczną ofertę, że 20 GB(chyba, ale pewna nie jestem) i nielimitowane połączenia i jak ona rozumie to ma moją zgodę i oczywiście wysyła tę ofertę kurierem do podpisu; zęby mi zgrzytnęły i tłumaczę, jak krowie na rowie, że ja już mam od nich od pół roku abonament na 15 GB, dla mnie ta ilość jest więcej niż wystarczająca, bo przy wielkim wysiłku ledwie połowę wykorzystuję, więc po co mi kolejny abonament; a tu jak o ścianę- ale to taka oferta, nielimitowane, ubezpieczenie, szybkość; zaczynamy śpiewkę od nowa; PO CO MI DRUGI INTERNET JAK MAM JUŻ JEDEN?!? CZY PANI ROZUMIE CO JA MÓWIĘ? DLACZEGO MAM PŁACIĆ ZA DWA JEŚLI NAWET JEDNEGO NIE WYKORZYSTUJĘ CAŁEGO? JAKA TO DLA MNIE OSZCZĘDNOŚĆ? MAM ZREZYGNOWAĆ Z UMOWY, KTÓRĄ PODPISAŁAM PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ NA 2 LATA I PŁACIĆ KARNE ODSETKI? Przyznaję, podniosłam głos, bo się nie dało dziewczęciu przerwać, w końcu chyba się zdenerwowała i rozłączyła; i tak się zastanawiam, czy dziewczę takie tępe przyjęli do pracy, bo inteligentniejsi nie chcą, czy taka polityka firmy; jeśli mam w domu bochenek chleba to nie kupię drugiego nawet za pół ceny, nawet za darmo nie wezmę jeśli wiem, że nawet tego jednego nie zjem w całości;

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 3) | raportuj
10 października 2014 o 18:44

@bloodcarver: minimalna brutto; nauczcie się czytać ze zrozumieniem, bardzo proszę; potem wychodzą takie "kwiatki"; a dziewczę chciało się zatrudnić w budżetówce mając wymagania jak dla firmy produkcyjnej i to w latach prosperity gospodarczej; co to znaczy "pracownik oczekuje odpowiednio wyższej pensji"?!?; to szkoła, na litość boską, a nie redakcja dziennika czy zakład stolarski; nikt ci tutaj nie da pieniędzy, bo oczekujesz podwyżki za dodatkowe działania, efekty pracy; możesz co najwyżej liczyć na nagrodę dyrektora raz na 4-5 lat w wysokości (przynajmniej w mojej szkole taki "rozdzielnik" przyjęto) 500 zł netto; jakim cudem dyrektorka mogła dać dziewczynie więcej niż przewiduje rozporządzenie ministra? z własnej kieszeni?!?

[historia]
Ocena: 4 (Głosów: 14) | raportuj
9 października 2014 o 22:42

@Poziomeczka: nie rozumiem, chciałaś dostać osławioną w mediach mityczną kwotę 5 tys. na rękę?!? Bez żadnego stopnia awansu jako stażystka (tak się nazywa w szkole osoba, która jeszcze nie skończyła pierwszego stopnia awansu) i bez wypracowanych lat?!? a taką kwotę to chyba tylko "warszawka" dostaje; reszta Polski ma niecałe 3 tys. na rękę, zakładając, że ma się pełny etat, wyższe magisterskie, najwyższy stopień awansu i "kilkadzieścia" lat pracy; Naczytacie się "ekspertów z bożej łaski" i myślicie, że w szkole same kokosy a tu niespodzianka; jeśli to była szkoła państwowa to dyrektorka nie mogła Ci dać jakiejś zaniżonej kwoty, tylko taką jaka obowiązuje w "państwowym rozdzielniku"; myślałaś, że jak po studiach to od razu pensja z górnej półki? I jesteś pewna, że proponowano Ci cały etat a nie część? Albo czegoś nie zrozumiałaś i to źle o Tobie świadczy, wszak masz ambicje zostać pedagogiem, albo coś podkoloryzowałaś.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 12) | raportuj
21 września 2014 o 19:49

pamiętam podobny przypadek z mojej pracy; biblioteka wynajmowała czytelnię na spotkania dla klubu seniora; przewodnicząca tegoż miała możliwość skorzystania również z komputera i drukarki, a my z koleżanką byłyśmy zobowiązane do pomocy starszej pani, w granicach rozsądku oczywiście. Ponieważ było to ładnych parę lat temu, a biblioteka posiadała jeszcze starszy komputer i system bodajże '95 to wszystkie "wyskakujące okienka" zawierały informacje w języku angielskim. I na tym się pani pogubiła, winą obarczyła nas, a potem na szczęście zapisała się na kurs języka angielskiego. Ktoś bowiem wytłumaczył pani, że jak się pojawi takie okienko przy np. zamykaniu dokumentu to zawsze ma klikać "no", bo kiedyś kliknęła "yes" i jej wywaliło dokument do kosza. To pani klikała bez większych konsekwencji. Aż wreszcie musiała jakiś raport poprawić i tradycyjnie kliknęła "nie" przy zamykaniu, co spowodowało, że wszelkie wprowadzone zmiany nie zostały zapisane. Przyszła do nas i chciała wydrukować a tu figa z makiem. Stara wersja jest a poprawionej nie ma. Kazała nam to znaleźć, co wiadomo jak się skończyło. Wydobyłyśmy z niej informację, co wcisnęła w okienku ale nijak nie chciała zrozumieć, że nie to co trzeba, bo przecież jak kiedyś klikała "yes" to było źle, tzn., że my coś zepsułyśmy, to nasza wina i ona ma w plecy kilka godzin siedzenia przed komputerem. Poszła na skargę do szefa ale chyba wreszcie ktoś jej coś wytłumaczył, bo afery nie było. "Przepraszam" też nie usłyszałyśmy, ale kurs języka angielskiego dla klubu seniora szybciutko załatwiła.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 5) | raportuj
30 sierpnia 2014 o 23:45

@inga: w teorii, droga Pani, w teorii, bo jak widać, w praktyce za akcje wzięli się fejsbusie i zrobili z tego parodię; fejsbusie niestety nie rozumieją przenośni, metafor, idei; dla nich każde słowo i każda akcja jest odbierana dosłownie a w zasadzie wybiera się rozrywkę bez szukania sensu. Nie śmieję się z akcji tylko niesmakiem mnie napełnia (żeby kolokwializmów nie używać) to co zrobiły wszelkiej maści fesjbusie.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 15) | raportuj
30 sierpnia 2014 o 8:41

@fenirgreyback: jeszcze trochę inaczej; oblewasz się lodowatą wodą i wpłacasz 10$ na rzecz osób ze stwardnieniem lub nie oblewasz się wodą tylko wpłacasz 100$; lub chyba ich równowartość w złotówkach euro czy innej walucie; Z tej drugiej możliwości skorzystał m.in. prezydent USA; tylko niestety akcja dotarła do wszelkiej maści gimbazy, dresów i słitfoci, i wyszło jak wyszło, czyli durna zabawa bez żadnego sensu. Włącznie z komentarzami pod zdjęciami, żeby jedna z drugą nie zakładały stanika a potem pokazały się w białym, oblanym lodowatą wodą podkoszulku. Typowe dno i buractwo w najgorszym stylu. Jaka w tym pomoc? Żadna! Okazja do pokazania własnej głupoty. Jeśli ktoś tego nie widzi to nic mu już nie pomoże. Na głupotę nie ma lekarstwa.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 15) | raportuj
24 sierpnia 2014 o 11:27

@Armagedon: widzisz, na początku mojej opowieści zaznaczyłam, że nie jest moim celem namawianie do nieudzielania pomocy tylko, że nie zawsze prawda jest taka, jak ją nam ktoś opowiedział i nie zawsze należy brać czyjeś słowa za pewnik. Julkakulka opowiedziała historię taką jaką usłyszała od kobiety i nie ma możliwości jej zweryfikowania. Co mnie zastanowiło to odległość jaką pokonała podobno kobieta w poszukiwaniu pomocy (stać ją było na autobus/pociąg bo miała bezpłatne bilety? bzdura) i informacja, że MOPS nie ma pieniędzy. Albo kobieta była z tej samej miejscowości albo z sąsiedniej. Lub, jak ta moja znajoma, też jeździła rowerem. MOPS pieniędzy nie mógł mieć, bo generalnie jego pomoc dla takich osób zawiera się w postaci rzeczowej: jedzenie, pościel, ubrania, opał. Swego czasu taką opiekę miał mój sąsiad- pijaczyna. W sklepie miał wyznaczoną listę produktów, które mógł wziąć a rachunki np za leki zanosił do opieki. Z tego powodu kobieta z historii skojarzyła mi się z moją znajomą. I mimo takich doświadczeń, gdyby ktoś przyszedł i chciał kawałek chleba, też bym dała. Włącznie z obiadem, ubraniami czy jakimiś produktami. Do tej pory, co 3-4 tygodnie karmię pewnego staruszka, który stołuje się po swoich znajomych i sąsiadach (uprzedzam pytania- człowiek jest niewidomy od urodzenia a opiekuje się nim nieco niezrównoważona psychicznie siostra, która jeść daje bratu wtedy, gdy uzna, że zasłużył; na jedzenie nie zasługuje w niedziele i święta, bo wtedy nie może pracować; dlatego co kilka tygodni na obiedzie mam gościa). Gdybym spotkała taką kobietę jak Julkakulka, to też bym ją nakarmiła i przygotowała wyprawkę. Tylko te pewne nieścisłości: gdy autorka historii chce jej zawieźć meble, nagle okazuje się, że kobieta mieszka daleko a stać ją było na przyjazd; MOPS nie ma pieniędzy; Toteż nigdy nie dam nikomu pieniędzy jeśli go nie znam. Może zapracować np przy rąbaniu drzewa, pieleniu ogródka. A zdarzało mi się widzieć umykających spod bramy takich młodych, silnych byczków potrzebujących gotówki na leczenie dziecka, gdy za 50 zł mieli ułożyć w stos pocięte drwa.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 10) | raportuj
14 sierpnia 2014 o 21:25

@elda24: 8 lat temu przyjechała do nas, w ramach wymiany, znad jeziora Bodeńskiego niemiecka młodzież w wieku studenckim i po-studenckim. To był koniec września, taka w miarę typowa złota polska jesień dość ciepła. Przez tydzień generalnie dziwiliśmy się, że chodzą ubrani w jeden komplet ubrań, ale może nie chcieli brać dużo bagaży, chociaż z wielkimi walizami przyjechali. Jeszcze dziwniej się zrobiło, gdy w ramach atrakcji wybrali się na spływ kajakowy i tam zamoczyli swoje ubrania. Na drugi dzień chodzili w swetrach. O co chodziło, dowiedzieliśmy się pod koniec ich pobytu, kiedy koordynator wreszcie nie wytrzymał i zapytał czy takie anomalie pogodowe to często się przytrafiają i czy przypadkiem śnieg nie powinien już padać?. Tłumaczył się potem z ich zestawu ubraniowego, bo wszyscy zabrali ze sobą ciepłe swetry, spodnie, kurtki, czapki, rękawiczki i skarpety. Cierpieli katusze z powodu gorąca a nikt nie wziął zapasu koszulek z krótkim rękawem. Dziwi mnie takie podejście, bo jak my wcześniej wyjeżdżaliśmy w kwietniu do nich to sprawdzaliśmy prognozę pogody, by wiedzieć czego można oczekiwać.

[historia]
Ocena: 12 (Głosów: 14) | raportuj
21 lipca 2014 o 23:45

też kiedyś tak miałam tyle, że z czajnikiem bezprzewodowym i głupio mi potem strasznie było; spalił nam się w pracy taki sprzęt więc zrobiliśmy składkę i to mnie przypadła w udziale wyprawa do sieci Avans. Czajnik wybrany, zapłacony i kolejnego dnia rozpakowuję go w pracy. I tu szok. Czajnik jest ale nie ma przewodu, czyli podstawki z kablem- prawdziwy "bezprzewodowiec" mi się trafił. Nieco mi głupio, bo pieniądze składkowe a ja takiego bubla kupiłam. Trudno, po pracy kolejny rajd samochodowy 30 km w jedną stronę w celu wymiany, tudzież zrobienia krewkiej awanturki sprzedawcy. Wstyd mi do tej pory, sprzedawcy pewnie wciąż opowiadają sobie historię ślepej komendy, czyli mojej osoby. Dobrze, że nie zaczęłam od awantury. Kabel oczywiście był tyle, że włożony do środka czajnika a tam ani ja, ani nikt z kolegów i koleżanek nawet nie pomyślał żeby zajrzeć. Cóż, czasami wychodzą z nas typowe blondynki.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
7 lipca 2014 o 17:38

@Autre: nie sądzę, że to był pracownik zajmujący się dotacjami, bo takie osoby TAKICH głupot nie zrobią; moim skromnym zdaniem, znając liczebność i zakres obowiązków pracowników takich placówek, kobieta była od przyjęcia papierka i ewentualnie zwrócenia uwagi petentowi, że ten czegoś nie dopisał; powinna być bardziej zorientowana, ale jak wcześniej wspominałam, ktoś jej zwrócił uwagę na mnożenie przez 12 i baba się tego uczepiła jak pijany latarni; może i miała podane inne informacje, ale tego było za dużo jak na jedną skołataną główkę; o niekompetencji takich osobników prawie każdy mógł się przekonać nie raz, jeśli miał okazję odwiedzać PUP-y; tak skądinąd, nazwa adekwatna; większość pracowników tego przybytku ma bezrobotnych w PUP-ie;

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
7 lipca 2014 o 17:24

gratuluję pomysłu :)

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 11) | raportuj
6 lipca 2014 o 22:22

@erystr: a ja sądzę, że to właśnie radosna twórczość urzędniczki tak zagmatwała wniosek. Pewnie baba nie doczytała, a w zasadzie nie zrozumiała, że sprzęt to oddzielna pozycja i tego się nie kupuje co miesiąc, a tylko pozostałe wydatki trzeba rozpisać na 12 miesięcy. Ktoś jej, albo ona sama wbiła sobie jedną informację do głowy, że należy wszystko mnożyć razy 12 i koniec myślenia a tym bardziej czytania ze zrozumieniem, bo to wykracza poza podstawową umiejętność każdej osoby kończącej normalnie studia.

[historia]
Ocena: 21 (Głosów: 21) | raportuj
6 lipca 2014 o 20:57

przykro mi, to nie polskie przepisy ale polskie, pożal się Boże, urzędasy i ich radosna twórczość w zakresie interpretacji przepisów a zwłaszcza totalny brak zrozumienia tego, co napisane. Niestety można takie indywidua spotkać dość często, zwłaszcza w ZUS i UP; a może to ja mam takie szczęście? Ci z US i Starostwa bardziej wymagają pisania wniosków o wydanie wniosku lub zaświadczenia a potem taki wniosek ląduje w koszu (w geodezji mnie takim widokiem panie uraczyły a potem jeszcze kazały wejść do pokoju z kserem i popatrzeć, czy dobrą mapkę wyciągnęły). W ZUS-ie, kilkanaście lat temu, zostałam wyrzucona za drzwi po wielkiej awanturze jaką urządziła mi taka "prukwa". O co jej szło? Poszłam uzyskać informację w jaki sposób i jakich potrzeba dokumentów, by otrzymać zaświadczenie, nazwijmy je E 103 (nie pamiętam w tej chwili dokładnie nazwy ale związane to było z informacją o ubezpieczeniu dla osoby pracującej za granicą Polski; w tej chwili już takich papierów nie ma, bo kraje UE otworzyły swoje rynki pracy). Normalna rozmowa skończyła się po dwóch zdaniach, gdy pani dowiedziała się, że to nie dla mnie tylko dla brata. Nie pomogły wyjaśnienia, że brat jest za granicą i chce wiedzieć jakie dokumenty musi pobrać od pracodawcy a szwedzki system rejestracji i ubezpieczenia jest prosty i wygląda mniej wiecej tak- firma internetem informację o zatrudnieniu do urzędu, ichni odpowiednik ZUSu- pocztą kartę ubezpieczenia dla pracownika. Tyle, wszyscy, wszystko już wiedzą, nawet urząd skarbowy ma wszelkie dane. Szef chciał informacji co ma przygotować, brat chciał wiedzieć co ma od szefa wziąć a ja tylko uzyskać informację, jakich dokumentów ZUS potrzebuje. I co? I pstro! NIE WOLNO PANI!!! JAK TO NIE DLA PANI, TO ŻADNYCH INFORMACJI NIE UDZIELĘ!!! OSOBIŚCIE TRZEBA!!! I w ten deseń. Przyznam, nie rozumiem mentalności "biurwy". Zaś w UP wylazło jeszcze większe chamstwo z urzędniczki, która chyba zapomniała, że to dzięki bezrobotnym ma pracę. Tak się złożyło, że dziewczyna jest moją sąsiadką i dość dobrze znam jej ścieżkę "dorobku" naukowego, czyli skończone studia prywatne na "uczelni", która wymagała wpłat na konto a nie wyników w nauce. Takich "uczelni" swego czasu w naszym kraju przybywało jak grzybów po deszczu, dość przypomnieć aferę z takim przybytkiem w jednym z prowincjonalnych mieścin południowej Polski, gdzie okazało się, że rektor swoje tytuły doktorsko- profesorskie znalazł na Ukrainie (padło podejrzenie nawet, że to Ukraina przywiozła mu na bazar do Polski). Jak się sprawa rypła to facet szkołę zamknął i zostawił studentów z niczym. Wracając do panienki. Egzaminu zdawała po kilka razy, dyplom z najniższą, ale wystarczyło pieniążków (tatuś sytuowany) i znajomości, by dostać pracę w UP. Co prawda na najniższym stanowisku, czyli w okienku, gdzie przyjmowani są petenci, ale praca była. Mam nadzieję, że może dziewczę w końcu się wyrobiło, chociaż jak urzędnik nie zrozumie, że jego praca to służba, nic takiemu nie pomoże. Akurat tego dnia byłam w UP w sprawie stażystki i usłyszałam nagle awanturującą się kobietę, moją sąsiadkę. O co tej chodziło? Jak wynikało z krzyków baby i cichych odpowiedzi starszego pana, przyniósł do swoich dokumentów jakiś papier. Było to jakieś brakujące zaświadczenie. "Pani" w okienku, krzycząc na całą salę, nie chciała przyjąć, bo pan nie miał ze sobą dowodu osobistego. Nie pomagały prośby i informacja, że przecież on nie chce żadnego zaświadczenia, że tylko dowiózł brakujący papierek, bo tyle mu kazano, że musiał jechać 30 km a jego nie stać na autobusy. I to wszystko cichym, kulturalnym głosem, prawie ze łzami. Kiedy wreszcie w Polsce doczekamy się urzędników z prawdziwego zdarzenia? Wydawało się, że jak stare socjalistyczne "biurokractwo" się wykruszy, to młodzi będą inni, ale to chyba jakaś zakaźna choroba. Współczuję potyczek z taką panią.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
2 lipca 2014 o 11:51

@tuxowyznawca: ależ ja nie neguję odpowiedzi agresywnej, bo to czasem jedyny argument, który przemówi do rozumu agresorowi; kurczę, nie wolno mi tak, to niewychowawcze; tyle, że z własnej szkolnej młodości pamiętam jak się rozwiązywało takie sprawy; kolega włożył rękę pod spódnicę i próbuje dalej mimo, że dostał z liścia? To się na przerwie z koleżankami przypilnowało delikwenta jak wszedł do ubikacji, wpadało się całą grupą; jedna na czatach i trzyma drzwi wejściowe a reszta ściąga chłopakowi spodnie i majtki. Pomogło. Odstraszyło też innych. Drastyczne? Tak, ale skuteczne. Nikt nie wciągał do takich konfliktów nauczycieli a tym bardziej rodziców.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
2 lipca 2014 o 11:42

@Taczer: a co zrobisz jak niechętny rodzic konsekwentnie odmawia przyjścia do szkoły mimo wezwań telefonicznych i nawet listowych? Może nie tyle odmawia co się po prostu nie pojawia. Dziecko zagrożone pozostaniem w tej samej klasie, bo ma dwie jedynki, potrzebny wniosek o egzamin poprawkowy a mamusia jest łapana za rękę na korytarzu przez wychowawcę, kiedy postanawia cichcem przyjść do biblioteki szkolnej po podręczniki dla syna. Brzmi to komicznie, ale rzeczywiście wychowawca musiał kobietę złapać za rękę i przytrzymać, bo konsekwentnie odwracała się tyłem do niego, próbując wcisnąć się między innych rodziców i wyjść ze szkoły. I tak miał szczęście, że nie oskarżyła go o przemoc fizyczną. Uprzedzając Twoje dalsze uwagi. Udało się wreszcie dotrzeć do mamusi poprzez zastraszenie, czyli rozmowę przy dyrektorce, która zagroziła uruchomieniem całej procedury ograniczenia opieki i ustanowienia kuratora. Pomogło. Ale chyba nie na tym ma polegać współpraca?

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
2 lipca 2014 o 11:27

@Taczer: właśnie odpowiedziałaś

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
2 lipca 2014 o 11:18

@Przemek77: bo widzisz, dziś pokolenie, i to nie tylko dwudziestoparolatków, ale i moje ,czyli okolice 40 i więcej to ludzie wpatrzeni w TV i reklamę; a tam sami piękni, szczupli, młodzi i mający cudowne, niebieskookie, blondwłose aniołki; reklama piękna i sukcesu; zresztą te durnowate seriale wcale nie lepsze; zewsząd natłok informacji, że masz taki być, bo inaczej jesteś nikim; więc stąd pęd owczy do tego nienormalnego ideału; brak samokrytycyzmu wobec siebie, swojego postępowania i wobec swojego dziecka, bo w ten sposób przecież udowodnię, że jestem zerem; pogoń za pracą, karierą i brak zainteresowania dzieckiem (i nie rozumiem tu oczywiście takiego zainteresowania, typu: korki, basen, balet, szkoła muzyczna, klub żaglowy, karate, konie i inne... wpisz jakie); brak rozmowy, chęci wniknięcia w problemy dziecka, bo ono od początku daje sygnały, że jest coś nie tak; tylko, że dziecko bardzo szybko się uczy, że jest dla rodzica przezroczyste; często w domu aniołek, w szkole zmienia się w piekielnika; pisałam tutaj wcześniej o przypadku 4-latka, który agresją reagował na wszystko; gdy wreszcie dotarło do niego, że ktoś go chwali np. za sprawne posprzątanie zabawek, dzieciak robił się fantastyczny; fakt, tylko na kilkanaście minut, bo nawyki wyniesione z domu były za mocne, ale to była widoczna zmiana w zachowaniu dziecka; gdyby jeszcze rodzice zechcieli kontynuować to w domu, to po kilku latach ta agresja dałaby się zlikwidować; a tak ma szansę rozwinąć się do strasznych rozmiarów w okresie dojrzewania; oby nie;

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
2 lipca 2014 o 10:35

@Armagedon: może jeszcze inaczej powiem po czym wnioskuję o polubownym dogadaniu się (zaznaczam, że to może nie być prawda); kilka miesięcy później, mimo, iż żona musiała zlikwidować działalność gospodarczą męża (skromną co prawda), była w stanie zakupić córce mieszkanie w mieście wojewódzkim i dać pieniądze na rozwinięcie własnej usługowej działalności; lepsze to, niż użeranie się z prawnikami i tracenie czasu na oficjalne odszkodowania zwłaszcza w przypadku ciężkiej choroby powoda;

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
2 lipca 2014 o 10:27

@Armagedon: nie wiem, raczej się dogadali polubownie, na pewno nie było sprawy sądowej, bo od razu zapowiedziała to żona zmarłego; tak się im fatalnie złożyło (raczej tragicznie), że kobieta kilka miesięcy wcześniej miała wykryty nowotwór piersi, była po mastektomii i w trakcie leczenia; do tego dochodziły jeszcze zobowiązania finansowe; trudno pytać nawet najbliższych znajomych, co w takiej sytuacji zrobili, bo to byłoby już zwykłe wścibstwo; nie sądzę, że ktoś miałby ochotę na długą batalię sądową w sytuacji, gdy trzeba się leczyć; patrząc w tej chwili na ich sytuację mam wrażenie, że doszło do polubownego załatwienia sprawy; a czy doktorek pracuje, nie wiem, bo z mojej okolicy jakoś mało chętnych do odwiedzenia tamtejszego przybytku; jeśli chorego nie zabiera karetka wszyscy raczej jadą w przeciwnym kierunku do innego szpitala powiatowego, nieco dalej położonego i w innym województwie, ale z którym na szczęście nasz NFZ ma podpisane umowy; niektórzy wolą nawet zapłacić z własnej kieszeni za wizytę, ale na zdrowiu najbliższych się nie oszczędza; myślę, że nauczyliśmy się, że trudno jest w Polsce wygrać z układami, albo ciągnie się to latami i kosztuje masę nerwów, czasu i pieniędzy; podejrzewam, że większość błędów lekarskich nie ujrzy światła dziennego, bo rodzina wolała załatwić to polubownie;

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
1 lipca 2014 o 19:06

@tuxowyznawca: jakby ktoś cię ugryzł w klejnoty, to wątpię czy miałbyś siły na oddanie. Z historii zrozumiałam, że mały został przewrócony i dopiero ugryziony, nie sądzę więc,że miał czas wdać się w bójkę. To, że się przewrócił musiało być spowodowane działaniem z zaskoczenia, może podstawieniem nogi. Jedyna rozsądna reakcja teraz to oddanie agresorowi, może nie zasadą "oko za oko", bo faktycznie wyjdzie jakaś agresja seksualna, jak ktoś już wspomniał, ale od czego wyobraźnia kilkulatka? Wujek nauczył mojego brata jak należy odpowiadać złemu koledze, a braciszek chodził wtedy do sześciolatków i był dosyć malutkim i chudziutkim szkrabem. Gdy w przedszkolu kolega po raz kolejny zaczął go przezywać i popychać, braciszek walnął go prawym prostym bezpośrednio w nos. Był ryk, polała się nieco krew, obaj trafili do kąta na klęczenie na ziarnach gryki i od tamtej pory są najserdeczniejszymi kumplami. Brat był nawet świadkiem na ślubie kolegi. Był problem, było rozwiązanie problemu, była wspólna kara, jest przyjaźń. Fakt, że dziś za postawienie ucznia do kąta zebrałaby nauczycielka od rodziców i w efekcie co najmniej naganę od dyrektora, bo to się kwalifikuje jako poniżanie godności ucznia, ale na szczęście to było 30 lat temu.

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
1 lipca 2014 o 18:37

@Taczer: akurat posiliłam się przykładem mojej szkoły w tej ocenie współpracy rodziców. Mam nadzieję, że może to jakiś wyjątek jeden na sto? Chociaż w sąsiedniej gminie akurat jest też szkoła gdzie współpracy raczej trudno poszukiwać. Zwłaszcza współpracy z rodzicami "trudnych" dzieci, bo jeśli chodzi o inne działania to tamci rodzice są godni naśladowania (pracowałam tam rok i mam obraz tego co się działo). Wracam do mojej szkoły. Klasa 5, jak wspominałam, liczy osób 10 w tym od początku dwoje z orzeczeniem. Współpraca? Mama jednego zgodziła się na badanie w PP i dostarczyła papiery do szkoły. Tyle. Wzywana do szkoły, czasem się pojawi, pokiwa głową, zmiany nie widać. Syn zakwalifikowany na dodatkowe zajęcia z psychologiem pojawił się kilka razy, w większości dlatego, że go wychowawczyni przypadkiem złapała na przemykaniu pod ścianami w kierunku szatni. Tatuś zajęty "trunkowaniem". Mama drugiego, samotna, alkoholiczka, pod nadzorem kuratora. Jak trzeźwa to nawet się zainteresuje nauką i zachowaniem syna. Potem zaczyna ją suszyć i dziecko schodzi na drugi a nawet trzeci plan, bo po drodze są jeszcze jacyś panowie do towarzystwa. I w końcu po półroczu pojawia się w tej klasie trzeci z orzeczeniem na wniosek matki. Matka i ojciec niepijący ale rodzicielka nieraz obrywa po uszach od synków za to, że nie chce dać pieniędzy na doładowanie telefonu. Nie będę przytaczać uzasadnienia, bo nie mogę, ale też nie chcę wytykać błędów PP. To nie moja rola. Ogólnie, bo wiem, że zrozumiesz o co mi chodzi, dzieciak miał wcześniej opinię i ta została zamieniona na orzeczenie, choć podstawy się nie zmieniły, czyli uczeń dalej miał te same zaległości i trudności wynikające z braków w wiedzy a nie jakichś zaburzeń rozwojowych. I to jest chyba najlepszy przykład, jak rodzice traktują swoje obowiązki wychowawcze. Po dostarczeniu orzeczenia do szkoły mama jasno wyraziła swoje zdanie na temat współpracy. Syn ma być od teraz tak samo traktowany jak ten XY. Jak to rozumiała? Syn nie musi pisać, czytać, opowiadać, liczyć, malować, nic nie musi. Za to musi być przepuszczony do następnej klasy, bo ktoś tam jej powiedział, że dziecko z orzeczeniem nie może powtarzać klasy nawet jak nic nie robi, ma jedynki (sorry, jedynek takiemu nie wolno wstawiać!) i w szkole jest od wielkiego dzwonu. Kobieta nie wiedziała lub nie chciała przyjąć do wiadomości, że ten wymieniony przez nią XY też musi się uczyć na miarę swoich możliwości i dzieciak stara się z tego wywiązywać. A dzieciak jest "nałogowym alkoholikiem" od poczęcia, bo takich miał rodziców, którzy pili cały czas. Szkoda chłopaka, bo nie ze swojej winy życie ma przekreślone. To są ogromne zmiany w mózgu dziecka, nie do wyćwiczenia czy rehabilitacji. To są przypadki z jednej klasy. Z pozostałych, na palcach jednej ręki mogę wyliczyć rodziców odpowiedzialnych. A tak na marginesie, współczuję takich wójtów, burmistrzów, którzy szukają oszczędności nie tam gdzie trzeba, np. w gminnej administracji. Osobiście znam takiego, który będąc wójtem 15-tysięcznej gminy zatrudnia na pełnym etacie 5 osób (np. księgowa, bo powinna być), kilka na część etatu (np. sprzątaczka emerytka) i posiłkuje się stażystami. Znam też kilku wójtów, którzy mają 5-6 tysięczne gminy i 30-35 pracowników na pełnym etacie, np. stanowisko asystenta sekretarki wójta też jest potrzebne, a co?

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
1 lipca 2014 o 17:48

@Taczer: no tak, integracyjne; póki co, jeszcze istnieją, ale w moim powiatowym miasteczku właśnie burmistrz likwiduje takie klasy (może bardziej chce, bo na razie toczy batalię z rodzicami, którym nie w smak wożenie ich pociech do specjalnego ośrodka ponad 20 km dalej, zwłaszcza, że jest to ośrodek dla osób upośledzonych umysłowo w stopniu umiarkowanym i głębokim włącznie z osobami dorosłymi, którymi nie chcą lub nie mogą opiekować się najbliżsi); szkoda, bo mimo utrudnień z pracą na lekcji tym dzieciaczkom z problemami lepiej się integrowało z "normalnymi" dziećmi a te "normalne" uczyły się tolerancji. A co do reakcji na przewinienie. Jak pisałam w jednym z postów pod tą historią, dopóki w naszym kraju nie będzie choć częściowo podobnych regulacji prawnych jak np. w Szwecji, gdzie rodzic ma się w miarę możliwości natychmiast stawić w szkole, to jako nauczyciele jesteśmy bezbronni przy takim podejściu rodziców do swoich obowiązków. Tam rodzic jest zagrożony odebraniem dzieci i dość wysokiego socjalu. Jak na jednych nie podziała strata ukochanego dziecka, to na pewno na niektórych utrata pieniędzy.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna »