Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

luska

Zamieszcza historie od: 8 lutego 2014 - 14:13
Ostatnio: 17 lutego 2024 - 20:27
O sobie:

Zawód...najbardziej znienawidzony przez prawie wszystkich, totalny nierób z pretensjami, czyli nauczyciel
Dlaczego ten?...bo w czwartej klasie obiecałam sobie, że kim jak kim, ale nauczycielem to na pewno nie zostanę.
Zboczenie zawodowe...niestety gadulstwo w mowie i piśmie.
Największy pierwszy sukces...gdy przedszkolak po wydukaniu 6 liter ze zdumieniem powiedział: "plose paniii, a tu pise ''to tata''?!!
Z zamiłowania...choreograf
Wiek...18 + VAT...młoda jestem:) tylko ten vat po kościach łupie i nieco przytłacza
Pasja...książki; inteligentne książki; "Kod da Vinci" jest przewidywalny jak zachód słońca nad równikiem;
Co mnie wk*a?...Ministerstwo Edukacji
czasem rodzice, którzy traktują mnie jak darmową nianię z pensją prezesa kopalni.

  • Historii na głównej: 25 z 31
  • Punktów za historie: 7997
  • Komentarzy: 231
  • Punktów za komentarze: 1480
 

#89170

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiejsza sytuacja z naszym nadwornym behapowcem, zwanym także swojsko "behap_zdą"*. Człowiek ów stara się gorliwie udowadniać głęboki sens swojej obecności w typowym korpobiurze, gdzie największym zagrożeniem przy pracy jest możliwość przytrzaśnięcia palca szufladą. Efekt łatwy do przewidzenia - nikt go nie lubi, a nawet bufetowa krzywo patrzy od czasu gdy wypomniał jej brak atestu na uchwyt do serwetek.

Ale ad rem. Kolega zabłądził przypadkiem do magazynu i zauważył brak przydziałowej drabiny. Popytał, znalazł winnego i odebrał mu sprzęt zadekowany za regałem. Już z drabiną pod pachą miał nieszczęście wpaść na korytarzu na behapowca.

- Panie starszy referencie, czy posiada Pan uprawnienia do pracy na wysokościach powyżej dwóch metrów? - bez żadnego wstępu zagadnął go behapowiec.
- Eee? Nie posiadam.
- No to nie może Pan używać drabiny. Będę musiał zanotować i zgłosić wykroczenie przeciwko przepisom.
Koledze mowę odjęło, ale na krótko.
- Ja jej nie używam, tylko odnoszę do magazynu!
- To nie ma znaczenia, noszenie to też używanie. Nie może jej Pan nosić.

Kolega zapienił się poważnie, bo stężenie absurdu przekroczyło dopuszczalne normy BHP.

- Taak? A Pan szanowny posiada uprawnienia?
- No, tak, a co?
- To łap się za tą drabinę i odnieś mi ją do magazynu, behapi... behapowcu, zamiast się przypie... przyczepiać!

Niestety, behapowiec zawinął się na pięcie i tłumacząc nawałem pilnych prac zniknął za rogiem. Kolega podumał jeszcze chwilę nad brakiem sensu tego co się wydarzyło i ponownie naruszając bezpieczeństwo i higienę pracy poniósł drabinę w stronę magazynku.



* określenie wzięło się ze wspomnień Lansky'ego i pasuje idealnie: https://joemonster.org/art/4358/Lansky_Wspomnienia_kierownika_wesolej_budowy_II

firma bhp

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (170)

#15228

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapewne większa część z Was powie, że zmyślam, a większa część pozostałej części powie, że to stary dowcip. Jednak historyjka jest autentyczna, w dodatku dziś, mój szanowny rodziciel nieświadomie dopisał jej epilog. Zdarzyło się z soboty na niedzielę... i może nie powinienem tego opisywać ale szanse na identyfikacje bohaterów, nawet przez nich samych są nikłe. A jeżeli nawet, to mam to gdzieś.

Zupełnie niespodziewanie „dostałem” kilka dni wolnego, postanowiłem więc odwiedzić rodzinne strony. Jednym z planów jakie poczyniłem w związku z wyjazdem było zapolowanie na łosia. Aparatem oczywiście ;) bo podobno od mojej ostatniej wizyty rok temu, trochę się stadko powiększyło. Fajne zdjęcia miały być nagrodą za wyrzeczenie się ciepłego łóżka i snu do południa.

Wstałem o 3 nad ranem, szybka kawa, i do lasu. Miejsce w którym się zasadziłem jest przecudne – w środku lasu polana przy niewielkim jeziorku - ulubiony wodopój zwierzaków maści przeróżnej. Zasadziłem się na ambonie, przykryłem kocem i z lufą obiektywu wystawioną między deskami czekałem cierpliwie.

Długo nie czekałem ale to co mi podeszło pod aparat, łosia nie przypominało... jelenia bardziej może... łanię... nie wiem zresztą. Konkretnie był to stary Golf z, wracającą zapewne z jakiejś imprezy, parką, który z piekielnym warkotem (nawet jak nie był za mocny, to w porównaniu z ciszą porannego lasu wydawał się głośniejszy od ryku odrzutowca) wtoczył się na polanę.

No to ze zdjęć nici, pomyślałem sobie i dodatkowo, szeptem wyczerpałem roczny limit wulgaryzmów. A parka po kilku namiętnych uściskach zaczęła zrzucać z siebie ubrania i pognała do jeziora. Na golasa! Normalnie rusałka i faun.

Pochodzę z małego miasteczka, więc mimo rzadkiej w nim bytności, ludzi kojarzę. Rusałkę zidentyfikowałem jako mieszkankę bloku mojego taty, wdowę, która bardzo niedawno straciła męża w wypadku. Fauna znam z widzenia, choć nie z nazwiska.

Wnerwiony straconą okazją na niezłe zdjęcia i lekko zaspany nie dałem wykazać się mózgowi i bez zastanowienia, najniższym basem na jaki mnie było stać, ryknąłem na cały las: „Zooooośkaaaa, ty zdziiiirooo!”. A rano się niesie, oj niesie...

Takiego odwrotu z miejsca zbrodni, jakiego byłem świadkiem, nie powstydziłaby się najsprawniejsza armia świata.

Kiedy warkot silnika ucichł, wściekły zebrałem się do domu odespać zarwaną nockę. Nikomu nic nie mówiłem, aż tu dziś, przy obiedzie tata mój z niejakim zdziwieniem uraczył mnie spostrzeżeniem. Otóż od dwóch dni widuję na cmentarzu (tata codziennie odwiedza grób ś.p. mamy) zapłakaną Zośkę, siedzącą przy grobie swojego męża. Rodziciel nie mógł się nadziwić dlaczego, bo od pogrzebu nie widział jej tam ani razu.

Nie skomentowałem. W sumie sam się nie spodziewałem takiego efektu.

,,,

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1090 (1202)
zarchiwizowany

#74400

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Szanowny(a) motocyklisto/motocyklistko, skuterzysto/skuterzystko!

Nie bądź chamem i burakiem.

Tankujesz swego sprzęta lub w trakcie jazdy zachce ci się do sklepu?

To wchodząc doń zdejmij kubeł ze łba!

Nie bądź cymbałem grzmiącym, tak, jak widziany dzisiaj na stacji jegomość, który poproszony przez obsługę o zdjęcie kasku, wielce się obuldaczył, dziewuszkę za ladą wyzwał i rzucił kartę na blat. Na szczęście wyłonił się kierownik i utemperował bęcwała w try miga.

Cóż, przysłowie starożytnych motocyklistów głosi: "Nieważne co masz pod du...ą, ważne co masz pod kaskiem".


LWG

stacja paliw

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (213)

#65934

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dużo tutaj historii "telekomunikacyjnych" zatem zdecydowałem się napisać krótki zbiór piekielności z tej dziedziny, oraz rozwiązanie problemu. Taki instruktaż jak być zadowolonym abonentem w dowolnej sieci :)

1. Problem: Namolni konsultanci-sprzedawcy wydzwaniają non stop i żyć nie dają.
Rozwiązanie: Wycofaj zgody na przetwarzanie danych osobowych w celach marketingowych oraz zgodę na zamieszczanie Twojego numeru w spisach abonentów. Zerknij jednak na regulamin Twojej oferty, bo są takie, w których wyrażenie tej zgody jest podstawą udzielenia rabatu na abonament!

2. Problem: Dostałem wysoki rachunek za SMSy specjalne! Ja nic nie wysyłałem!
Rozwiązanie: Zadzwoń na BOK i załóż blokadę na usługi Premium. Normalnemu człowiekowi nie są one do szczęścia potrzebne. A SMS-y mogło wysyłać dziecko np. żeby sobie kupić golda do world of tanks. Dzieci to cwane bestie są :)

3. Problem: Przychodzą mi płatne SMS-y od wróżek! Co to za oszustwo, ja naprawdę nic nie wysyłałem!
Rozwiązanie: J/W. Tutaj jest nieco bardziej złożona sprawa gdyż aktywacja tego typu prenumerat najczęściej następuje nieświadomie. Ot, podamy swój numer w jakimś konkursie a następnie przepiszemy PIN żeby potwierdzić udział...zgadzając się tym samym na regulamin jakiejś usługi subskrypcyjnej. Blokada usług premium i problem z głowy. Załóż nawet na internecie mobilnym - istnieje świństwo zwane Billing WAP które włącza nam prenumeratę za samo niewinne kliknięcie w trefny link.

4. Problem: Nagle zwiększyły mi się rachunki za abonament, o co chodzi?
Rozwiązanie: Pewnie skończyła Ci się umowa i usługi które były zrabatowane na okres promocyjny - po wygaśnięciu umowy przeszły w wersję pełnopłatną, zgodną z cennikiem. Przedłuż ją lub wypowiedz i przejdź na kartę. A na drugi raz czytaj ją i nie chowaj gdzieś głęboko przez co nawet zapomnisz kiedy wygasa.

5. Problem: Nie korzystam z Internetu. Czemu naliczacie mi opłatę za przesyłanie danych?
Rozwiązanie: Telefony typu smartfon oparte na systemach Android, Windows lub iOS korzystają z Internetu w tle, pobierają sobie aktualizacje niekoniecznie informując o tym odbiorcę. Weź abonament z pakietem internetowym w cenie lub zablokuj transfer danych poprzez sieci komórkowe (z poziomu telefonu, w każdym się da łatwo to zrobić). Zdecydowanie zablokuj internet wyjeżdżając za granicę, transfer danych w roamingu wciąż kosztuje naprawdę dużo.

Te problemy to ok. 95% zgłoszeń klientów do operatora komórkowego. Dziecinnie proste do rozwiązania a jednak tylu ludzi dalej je ma. Pozostałe 5% to faktycznie zasadne reklamacje błędnego naliczenia opłat, nienależytego wykonania usługi lub braku realizacji zlecenia które składaliśmy (z winy operatora).

Przede wszystkim czytajcie umowę, regulamin i cennik. Podpisujecie 24-miesięczne zobowiązanie na 100 zł/msc, poświęćcie 20 minut na zapoznanie się z warunkami tego zobowiązania. Na tych infoliniach by nigdy kolejek nie było jakby ludzie uważniej patrzeli na to, co biorą.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (348)

#50205

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Pracowałem na ochronie.
Nie raz i nie dwa stałem na różnej maści sklepach odzieżowych. Uważam je za piekło w ziemskim wydaniu, stworzone by pognębić plemię ochroniarzy, taka nasza własna wersja pierwszej części „Boskiej Komedii”. Kiedyś jednak przekonałem się, że nie tylko dla nas są to przeklęte miejsca.

Odwiedziła nas kiedyś rodzina, małżeństwo z synem z niższych klas podstawówki i dziadkiem, człowiekiem wyglądającym jak kielich z rżniętego szkła. Nie żartuję, wydawał się tak lichy i delikatny, że zapewne rozsypałby się przy mocniejszym wietrze. Cała rodzina przystanęła przy wejściu, gdzie stałem, i rozpoczęła się narada.
- Garnitur. - powiedziała mama.
- A może sweter wystarczy? - odparł tata.
- Do prawnika garnitur lepszy...
- Ja tam myślę, że sweter bardziej... użyteczny. Na dłużej starczy.
- Grześ - zwróciła się mama do syna - zostać z dziadkiem. Nie będziemy go szarpać po całym sklepie, my z tatą zobaczymy czy jest coś ciekawego do przymierzenia.
Rodzice ruszyli na podbój sklepowych półek, a synek... cóż, jak to dziecko.
- Dziadku, ja zaraz wrócę! - zawołał i pognał do jakiś atrakcji rozstawionych na pasażu.
Dziadek uśmiechnął się do mnie blado, postał chwilę i podszedł do najbliższego stołu z koszulami. Chwilę oglądał, chwilę oceniał, wziął jedną i poszedł do przymierzalni nieopodal. Wszystko powolutku, z ciągle tym samym bladym, jakby lekko zakłopotanym uśmiechem na twarzy.

Gdy on był w przymierzalni, wrócili rodzice, a po chwili i ich latorośl.
- Matko boska, Grzesiek, gdzie dziadek?! - zawołała mama widząc, że brakuje nestora rodu.
- Nooo, ja nie wiem. Poszedłem tam... - chciałem im powiedzieć, żeby się nie martwili, że ich dziadek jest ledwo kilka metrów od nich.
- Ja pier***! - wyrwało się ojcu, a ja uznałem, że lepiej nie podchodzić do tak rozwścieczonego faceta - Nie mogłeś poczekać?! Nie wiesz, że dziś jesteśmy umówieni z prawnikiem?
- Nie krzycz na niego. - powiedziała mama rozglądając się jak surykatka po prerii.
- Jak nie krzycz. Nie znajdziemy starego, to nam spotkanie przepadnie! Przecież po to żeśmy go brali do siebie, żeby ten cholerny testament podpisał!

Pokręcili się jeszcze chwilę po sklepie i gdy właśnie mieli zacząć zaglądać do przymierzalni, dziadek sam wyszedł. Popatrzył na nich smutno, już się nie uśmiechał.
- Odwieźcie mnie do mojego domu. - powiedział i ruszył w stronę wyjścia. Nie poruszał się już wolno, szedł równo i pewnym krokiem.
Mama z tatą stali przez chwilę w bezruchu, a potem pobiegli za nim, wyraźnie przestraszeni.

Ochrona

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1544 (1650)

#14105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiad przez drogę, wynajął sobie ekipę budowlaną w celu postawienia na posesji budynku gospodarczego i jeszcze paru drobiazgów. Ale historyjka wcale nie będzie o tej ekipie… :)

Kilka słów o sąsiedzie – dla ułatwienia niech to będzie Zenek. Otóż Zenek ma najbardziej okazały dom na osiedlu. Jednak nie jest to pałac w miniaturze tylko zwykły duży, ale wykończony z klasą budynek. A Zenek nie jest typem nuworysza - to miły starszy pan, który ceni sobie po prostu jakość. Dzięki temu jego dom budzi powszechne uznanie a on sam powszechną sympatię.

Jako się rzekło, Zenek wynajął ekipę, taką profesjonalną z majstrem i fachowymi pracownikami. A ponieważ jest ciekawy świata to często sam zakłada robocze ciuchy i wylewa beton razem z nimi żeby liznąć trochę nowej wiedzy o budowlance. Jak mam wolne to sam do nich chodzę i podpatruję, pomagając co nieco jednocześnie. Ot taka terapia zajęciowa.

Na naszym osiedlu jest sklep, taki zwykły osiedlowy ze wszystkim co potrzebne w domu. O 6 rano kłębi się tam tłumek mieszkańców, którzy mają ochotę na świeże pieczywo. Jak to na takich osiedlach bywa, większość ludzi się zna, więc nikt się nie bawi w konwenanse i nie przykłada wagi do stroju. Przychodzą tam osobniki rozczochrane, nieogolone, w gumiakach a czasami nawet w pidżamach. Lub też, jak ostatnio przypadek Zenka pokazywał – w stroju roboczym (tak, fachowcy zaczynają pracę tak rano) uwalanym wapnem.

No i ostatnio staliśmy sobie z Zenkiem (w strojach opisanych powyżej) czekając na dostawę bułek, kiedy pod sklep podjechało nowiutkie, (pseudo)terenowe BMW, a z niego wysiadła dystyngowana pani w średnim wieku, ubrana w markowe, lśniące nowością, sportowe ciuchy z górnej półki. Za nią wyskoczył szczekający breloczek w postaci miniatury Yorka. Jako, że pani była nieznana ogółowi kolejkowiczów, padło podejrzenie, że to właścicielka jednego z nowych domów na sąsiednim – budującym się jeszcze - osiedlu.

Przybyszka skierowała się od razu do Zenka. Bez żadnego przywitania, uprzejmie acz z wyższością poprosiła:
- Da mi pan telefon do właściciela waszej firmy.
Ja zdębiałem, bo Zenek to szacowny emeryt i nie słyszałem żeby gdzieś pracował, a jeżeli nawet to sam byłby właścicielem takowej firmy.
Zenek jednak, chyba nie otrząsnął się jeszcze ze snu, albo myślami był głęboko... przy szalunkach, bo odburknął tylko:
- Nie mam!
- Jak to pan nie ma?
- No po prostu nie mam, nie znam... Ale o co pani chodzi?
Ale ta już nie słyszała. Z fochem wsiadała właśnie do samochodu. Gdybyśmy mieli asfalt na drodze, to ruszając na pewno dobrze by go przeszlifowała, a tak tylko przemieściła w naszą stronę trochę żwiru i odjechała.

No nic, zdarzają się ludzie i parapety – o sytuacji zapomnieliśmy.
Wczesnym popołudniem wróciłem z biura, przebrałem się w robocze ciuchy i dawaj do Zenka, pobierać nauki od fachowców. Jakąś godzinę później podjechał do nas majster, spojrzeć na efekty budowy, który już od drzwi, roześmiany jak dziecko, wołał do sąsiada.
- Panie Zenku, był pan dziś rano w sklepie?
- Ano byłem.
- A tak myślałem, że ten „gruby stary dziad” to musiał być pan (majster jest dość... bezpośrednim człowiekiem). Bardzo mi przykro ale będę musiał pana zwolnić.
I w śmiech. Pracownicy też. Zenek – totalna konsternacja. Na szczęście majster szybko wyjaśnił (na tyle na ile pozwalały mu ataki śmiechu).
- A bo złapała mnie na drodze jakaś lalunia z piłką co to udawała psa i kazała mi wylać na zbity pysk tego niekompetentnego, nieuprzejmego, brudnego, łysego pracownika, co nie zna telefonu do własnego szefa. I że on burzy wizerunek naszej firmy, i stracimy przez jego nieprofesjonalne zachowanie wszystkich klientów. No jak pan mógł ją tak bezczelnie potraktować, gdzie my teraz znajdziemy robotę...? A właściwie to co pan jej powiedział, bo nie raczyła wyjaśnić?
- Właściwie to nie pamiętam...

No cóż, jak już mówiłem, są ludzie i... Pośmialiśmy się i wróciliśmy... a właściwie to chcieliśmy wrócić do pracy. BMW podjechało. To samo nowiutkie i (pseudo)terenowe. Wyskoczyła z niego ta sama dama, ubrana tym razem w stylu tenue de ville (wersja perfekcyjna), podeszła (z pewnymi kłopotami, bo rozmiękły żwir naszej drogi nie dogadywał się z obcasami jej pantofli) do majstra i bez niepotrzebnego wstępu tak do niego rzekła:
- Widzę, że ten wałkoń jeszcze tu pracuje. Mam nadzieję, że już niedługo. A teraz da mi pan numer do właściciela tego domu (i jakby do siebie) bardzo ciekawa bryła, ciekawe kto to projektował...
- Wie pani, to może ja poproszę właściciela, on tu jest.
- Tak, tak, niech pan go zawoła.
Tu majster machnął ręką w kierunku Zenka.
- A proszę, pan Zenon X, nasz inwestor i właściciel tej chałupy.

Tu apel do pań. Jeśli znajdziecie się na rozmiękłej gruntowej drodze w butach na obcasach, nie próbujcie biegać nawet jak goni was śmiech kilku facetów! Buty tego nie lubią. Poza tym kiepsko prowadzi się samochód w jednym ubłoconym bucie na lewej nodze a drugim w prawej ręce. Samochód z automatem też.

.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1014 (1094)
zarchiwizowany

#15170

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na większości sieciowych stacji benzynowych są osoby, które kręcą się po placu i pomagają tankować klientom. Na stacji, na której tankowałem ostatnio, było tak samo. Przynajmniej teoretycznie.

Ruch był duży, toteż czekałem w kolejce jako trzeci. Po placu kręcił się pracownik ale nie widziałem aby komuś pomagał. Może kierowcy nie chcieli – nie wiem.
Pod dystrybutor podjechał samochód, który stał przede mną. Wysiadła z niego starsza kobiecina i dalej walczyć z wężem. Wlew miała po przeciwnej stronie, próbowała więc przeciągnąć wąż za samochodem. Ewidentnie nie starczało jej siły, więc wysiadłem, pomogłem, odebrałem podziękowania. W tym czasie „placowy” podpierał stojak z płynami do spryskiwaczy, dłubiąc w nosie.

Po zatankowaniu i zapłaceniu, wsiadłem do auta i popijając kawkę obserwowałem pracownika, którego zachowanie, powiem szczerze, nieco mnie wkurzyło.

Przez kilka minut nie robił nic mimo tłumów kłębiących się przy dystrybutorach. Do czasu aż podjechał mesio, chyba klasy S z szykownie ubraną kierowniczką. Pracownik znalazł się przy dystrybutorze w czasie krótszym od przeciętnego mrugnięcia. Po otrzymaniu wyniosłego pozwolenia zatankował, przetarł szyby a nawet reflektory i stanął przy drzwiach auta czekając (z wyraźną nadzieją na napiwek), na powrót właścicielki. Właścicielka wróciła, ale biednego pana nalewacza, nie raczyła zauważyć. Wsiadła i odjechała.
Myśląc, że nikt nie widzi posłał jej na odjezdne dyskretnego „fucka”.

Na takie coś wygramoliłem się z auta, w budynku stacji znalazłem jakiegoś managera i zapytałem czy pracownicy na placu to pomagają wszystkim, czy mają jakiś zmysł dzięki któremu wyczuwają, komu należy się pomoc a komu nie? Spojrzał na mnie wzrokiem, który jasno sugerował moją umysłową odmienność i odrzekł, że „no co też panu przyszło do głowy?”. Znaczy werbalnie, bo niewerbalnie brzmiało to jak „powaliło Cię facet!?”.
„Aha. To polecam obserwację nagrań monitoringu z ostatnich 15 minut, albo poczynań pracowników, bo oni to chyba działają wg. jakichś innych wytycznych.”
I w stanie totalnego zdziwienia go zostawiłem.

Mam chyba dziś zły dzień bo nie zamierzam sprawdzać czy to cokolwiek zmieniło. Tankować tam również.

...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (247)

#30988

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiad posiada psa. Dziwne nie? Rasa - bernardyn, lat około 10, waga >50 kg, imię – Sniff. Pies ten jest najprawdopodobniej wyznawcą stoicyzmu w stopniu, w którym samego Chryzypa doprowadziłby do zdumienia.

Sumiennie spełnia swoje obowiązki jakimi są codzienne, samodzielne obchody całego osiedla, a także alarmowanie mieszkańców o obcym samochodzie na terenie. Tak – w Sniffie budzi się wilcza natura jego przodków zawsze wtedy, kiedy w pobliżu znajdzie się obcy samochód. Auta przyjezdne gania i obszczekuje bardzo sumienie a te mniejsze próbuje łapać i zakopywać w ogródku sąsiada. Znany jest przypadek, kiedy próbował dotkliwie pogryźć w zderzak malucha naszego dostawcy pizzy i tylko interwencja sąsiada uchroniła Tomka od strat materialnych. Co ciekawe – kierowców nie rusza, omija ich równie szerokim co pogardliwym łukiem. Dla swoich łagodny i uczynny, daje się tarmosić i głaskać, a dzieci lubi bardziej niż certyfikowana przedszkolanka.

Pewnego dnia w Sniffa wstąpił – już nie wilk nawet – a prawdziwy diabeł. Na osiedle próbowała wjechać ciężarówka z logo jakiejś firmy budowlanej. Niby nic dziwnego – dookoła kilka budów lub remontów to i takie zjawiska pogodowe się zdarzają. Zazwyczaj po kilku minutach nierównej walki na decybele i moc silnika pies dawał za wygraną ale nie tym razem. Teraz ostentacyjnie usiadł na środku drogi, oznajmił przybycie intruzów donośnym (na granicy bólu) „wof”, wyszczerzył kły i warcząc czekał. Kierowca się zatrzymał i zatrąbił. Następne „wof” i groźny warkot były jedyną odpowiedzią. W szoferce ciężarówki było kilku panów, ale żaden, widząc ponad 50 kilo rozwścieczonego psa nie odważył się wyjść. Trąbili, straszyli podjeżdżaniem do Sniffa ale ten nie dawał za wygraną.

Zbiegło się pół osiedla, pies został odciągnięty siłą i zamknięty w swoim kojcu gdzie awanturował się jeszcze przez godzinę. Panowie z ciężarówki zostali przeproszeni i pojechali w swoją stronę.

O incydencie zapomnieliśmy zwłaszcza, że następnego dnia uwagę mieszkańców przykuła wieść, że z 2 posesji zginęła spora ilość materiałów budowlanych. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, więc mieliśmy temat na sąsiedzkie pogadanki w stylu „kto, kiedy i jak?”

Sniff cały dzień był niespokojny, „wofał” bez powodu co chwila.

W nocy pobudka! Szczekanie psa i szarpanie siatki słyszeli chyba Marsjanie. Kto mógł tak jak stał (a właściwie spał) wybiegł na zewnątrz. Tam zastaliśmy scenę prawie westernową. Sniff, warcząc stał po jednej stronie drogi a po drugiej – sparaliżowani strachem - czterej jegomoście z pokaźnych rozmiarów stalowymi belkami na ramionach. Jak się potem okazało byli to pasażerowie ciężarówki, którą tak ładnie przywitał nasz stróż prawa. I oczywiście sprawcy zniknięcia materiałów.

Jak ten pies wyczuł intencje złodziei nikt nie potrafi wyjaśnić, w każdym razie od tamtego czasu nazywamy go Szeryf.

...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1064 (1106)

#30982

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wariacja na temat skradzionego auta. Zdarzyło się koledze jakiś rok temu.

Kolega wyszedł z domu z zamiarem przejażdżki – cel nieistotny. Wziął dokumenty, kluczyki wyszedł przed dom a tam pustka. Samochód nie zamerdał rurą wydechową, nie zamrugał światłami i nie zapiszczał alarmem jak zwykł to był czynić zazwyczaj.

Po pierwszym szoku kolega pobiegł na skrzyżowanie, gdzie zazwyczaj stoi patrol policji i czym prędzej poinformował panów o sytuacji. Ci sprawnie przejęli się sytuacją i równie sprawnie przyjęli zgłoszenie i natychmiast zawiadomili przez radio o poszukiwanym takim i takim aucie. W sumie pełne uznanie dla panów policjantów.

Kolega do domu wrócił i nieco załamany zaległ w fotelu. Bardzo zdziwił go telefon, który odebrał godzinę później. Bo okazało się, że jego auto zostało znalezione i właśnie jest holowane na parking policyjny. Proszą o stawienie się tu i tu celem odebrania. Takiego szczęścia, tak szybko chłop się nie spodziewał, więc ucieszony wsiadł w taksówkę i dalej na drugi koniec miasta po samochód.

Dojeżdżał już jak zadzwoniła jego żona prawie z płaczem.
- Słuchaj, ukradli nam samochód!
- No wiem Skarbie nie chciałem Cię martwić. Ale już znaleźli i właśnie jadę odebrać.
- Oj to dobrze. Zadzwoń jak go odbierzesz i przyjedź po mnie.
Trzask przerywanego połączenia.

Czy ktoś już zauważył absurdalność tej rozmowy? Bo kolega zauważył to minutę później. Zadzwonił do żony.

- Słuchaj ale skąd Ty wiesz, że samochód ukradli?
- No jak to skąd? Wyszłam ze sklepu a tu samochodu nie ma. Obeszłam cały parking dwa razy.
- Jakiego sklepu, do ciężkiej...?
- Przecież sam mi kazałeś jechać na zakupy bo Ty musisz coś załatwiać!
- ...aha, a dokumenty wzięłaś? Kluczyki może...?
- Kluczyki mam zawsze te zapasowe, przecież wiesz, a dokumenty... (grzechot drobiazgów w torebce) kurcze, zapomniałam! Zaraz, zaraz a skąd ty wiedziałeś, że go ukradli.
- Wiesz, już nieważne. Zadzwonię później, powiedz tylko gdzie mam przyjechać.

Wspólnie uznali, że nauczką za brak komunikacji będzie odjęcie tych kilku stówek za holowanie i parking, od budżetu wakacyjnego.

...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 902 (956)

#35539

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kontrakt w RPA.
Przyjmuję do pracy „operatora łopaty”. Praca prosta, to i wymagań żadnych nie ma. Problem jest taki, że większość tamtejszych etnicznych mieszkańców ledwo się podpisać potrafi, No cóż. Taki urok – wszak nowego Szekspira do kopania rowów nie potrzebujemy. Problem jest też z podaniem daty urodzenia, bo uwagi na to tam raczej nie zwracają (jak się ma 18-oro dzieci, to nie dziwne).
Ze starającym się o pracę pogadaliśmy, wszystko ok., przychodzi do wypełniania papierów.

[Ja] – No to Mani (bo Mani mu było) podaj mi datę urodzenia.
[Mani] – Patrzy na mnie nieprzytomnie.
[Ja] – No kiedy się urodziłeś?
[Mani] – W lecie.
[Ja] – Ale datę podaj.
Mani] – Patrzy na mnie, a niezrozumienie w oczach jego rośnie.
[Ja] (już trochę zdenerwowana) – No, mama ci nie mówiła, kiedy się urodziłeś?
[Mani] (uśmiecha się szeroko, oto nić porozumienia nawiązana została) - No mówiła!
[Ja] (z ulgą) – No to kiedy?
[Mani] – Jak padało.

Praca

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 716 (764)