Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lvlaras

Zamieszcza historie od: 15 kwietnia 2015 - 0:17
Ostatnio: 3 maja 2023 - 9:22
  • Historii na głównej: 14 z 18
  • Punktów za historie: 2325
  • Komentarzy: 90
  • Punktów za komentarze: 187
 

#90204

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność na Piekielnych (i nie tylko)

Zauważam iż często osoby publikujące piekielne historie usilnie starają się nie napisać wprost nazwy firmy. Stosują jakieś sformułowania w stylu "sklep z owadem w logo", "portal z ogłoszeniami na trzy litery" i tym podobne.

Te przykłady są oczywiste, ale czasami naprawdę ciężko zrozumieć o jaki sklep/instytucję chodzi. W przypadku ubarwiania rozumiem obawę pozwu o zniesławienie, ale totalnie nie rozumiem czemu jeżeli historia jest prawdziwa i napisana bez podkolorowywania nie napisać wprost o jaką firmę chodzi.

Moim zdaniem wręcz powinno się to robić, gdyż może to pomóc innym osobom szukającym opinii o danych firmach.

Piekielni

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (196)
poczekalnia

#90238

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
InPost - rozumiem, że błędy zdarzają się najlepszym firmom, ale nie pamiętam kiedy ostatnio spotkało mnie tak tragiczne podejścia do klienta. Sam musiałem się prosić o rozwiązanie problemu powstałego z ich winy, a pani która teoretycznie miała mi pomoc tak naprawdę nie zrobiła nic oprócz zbywania mnie i okłamania.

W skrócie malutka paczka nadana 7.03. dnia 9.03. o 19:10 uznana została za gabaryt nie mieszczący się w paczkomacie :D Po wielu w większości bezowocnych próbach dowiedzenia się czegokolwiek konkretnego o powodach takiego stanu rzeczy, jak również tego kiedy mogę się spodziewać paczki staneło w końcu na tym, że w poniedziałek skontaktuje się ze mną kurier w celu ustalenia adresu odbioru. Nie wnikam po co jak przy zamówieniu paczki takowy podawałem. W sumie nie dowiedziałem się także kiedy samo doręczenie nastąpi. Ku mojemu zdziwieniu w poniedziałek 13.07. o 16:27 dostałem standardowego smsa, że paczka oczekuje na odbiór przez 48h w paczkomacie takim, a takim - plus oczywiście kod odbioru. Z tym, że nie był to "mój" Paczkomat tylko inny do którego mam prawie 3km. Po kontakcie na ich czacie na Facebookowym messengerze sprawa została przekazana gdzieś dalej. Po kilku/kilkunastu minutach na e-maila Pani z inpostu odpisała krótko, że z powodu awarii mojego paczkomatu wybrano inny najbliższy uwzględniając obłożenie. Warto zaznaczyć, że w promieniu 500m od miejsca zamieszkania mam conajmniej 3 inne paczkomaty i stacjonarny punkt odbioru, który jest ok 150m od "mojego" paczkomatu - to zawsze tam trafiały przesyłki gdy był on przepełniony/niesprawny. W kolejnym mailu do owej pani grzecznie zwróciłem uwagę iż taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje gdyż nie tłumaczy to ciągłych zmian wymiaru przesyłki oraz wytłumaczyłem iż "mój" Paczkomat cały czas na ich stronie widnieje jako "dostępny". Dodałem także, że zawsze w przypadku awarii paczka trafiała na przechowanie do innego miejsca, ale później wracała do właściwego paczkomatu i o całej procedurze wyraźnie byłem informowany w smsie - co teraz nie miało miejsca. Na końcu poprosiłem o przeniesienie paczki do jakiejś sensowniejszej dla mnie lokalizacji lub w ostateczności wydłużenie czasu na odbiór. Pani odpisała dopiero na drugi dzień po moim drugim przypominającym e-mailu. Stwierdziła jedynie, że status gabaryty nadano błędnie, a nieodebrana paczka się przeterminuje i po 48h wróci na magazyn i będą PRÓBOWAĆ ją tam przechwycić. Czyli tak naprawdę nie wiem czy paczka do mnie trafi. W kolejnym mailu zarzuciłem jej zbywanie oraz okłamywanie mnie. Całość poparłem cytatami z ich regulaminu potwierdzającego, że:
- przekroczyli maksymalny czas na dostawę paczki
- nie zastosowali procedury dostarczenia itp. itd.
Zażądałem aby dostarczono mi paczkę zgodnie z regulaminem, czyli żeby po czasie przechowywania wróciła do wybranego przezemnie paczkomatu. Gdy mail pozostał bez odzewu wysłałem kolejnego proszącego chociaż o przedłużenie czasu odbioru gdyż, nie dam rady odebrać przesyłki z wybranego przez nich paczkomatu przed upływem czasu i boję się, że mi ona przepadnie. Dodałem, że mam nadzieję iż chociaż to dadzą radę ogarnąć gdyż przecież nawet w ich w aplikacji dla klientów jest płatna taka opcja. Dostałem znowu tezyzdaniową odpowiedź, że będą próbować przechwycić paczkę na magazynie gdyż nie mogą jej przedłużyć z racji iż może to zrobić tylko odbiorca ponieważ opcja jest płatna :D Nosz kurrrr... Czyli InPost nie potrafi przeterminowanej paczki dostarczyć zgodnie ze swoim regulaminem, a ja się muszę prosić żeby coś z tym zrobili. Ci natomiast nie dają żadnej gwarancji na dostarczenie przesyłki, a od owej babki nawet jednego przepraszam nie usłyszałem/przeczytałem. Do tego jeżeli chce mieć pewność odebrania przesyłki której nie potrafią mi dostarczyć to jeszcze mam dopłacać :D
Finał jest o tyle dobry, że na ich infolinii po krótkim wyjaśnieniu sprawy facet bez problemu przedłużył mi ZA DARMO czas na odbiór przesyłki (jednak da radę?). Na śledzeniu co prawda cały czas widniało, że upłynął czas na odbiór, ale paczkę mimo to odebrałem oczywiście z najmniejszej skrytki :D Aby nie było za przyjemnie i wrsoło tego koperta była jakby już raz otworzona i zaklejona taśma samoklejącą. Sprzedawca z którym miałem świetny kontakt zapytany o ten fakt twierdził, że raczej nie możliwe żeby pakowali w użyte już raz koperty ale pewności w 100% nie ma co się działo na dziale pakowania - wiec tego faktu nie reklamowałem.
Żeby było śmieszniej dzień później dzowoniła jakaś pani z inpostu pytając się czy przez przypadek nie odebrałem paczki innej osoby :D
Reklamacja z opisem sytuacji, jak również zlewania i okłamywania przez ich pracownice złożona, ale odpisali że zaistniała sytuacją wynikała z błędu operacyjnego, bardzo przepraszają itp. Oraz zapewnili, że dokładają wszelkich starań aby proces dostarczania przesyłek przebiegał prawidłowo itp. itd.

przesyłki InPost Paczkomat

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (52)
zarchiwizowany

#90203

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielnść na Piekielnych (i nie tylko)
Zauważam iż czesto osoby publikujące piekielne historie na usilnie starają się nie napisać wprost nazwy firmy. Stosują jakieś sformułowania w stylu "sklep z owadem w logo", "portal z ogłoszeniami na trzy litery" i tym podobne. Te przykłady są oczywiste ale czasami naprawdę ciężko zrozumieć o jaki sklep/instytucje chodzi. W przypadku ubarwiania rozumiem obawę pozwu o zniesławienie, ale totalnie nie rozumiem czemu jeżeli historia jest prawdziwa i napisana bez podkoloryzowywania nie napisać wprost o jaką firme chodzi. Moim zdaniem wręcz powinno się to robić gdyż może to pomóc innym osobom szukającym opinii o danych firmach.

Piekielni

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (20)

#90100

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność niewielka ale za to jaka pomysłowa :)

Otóż prowadziliśmy pewna grupę której jednym z elementów działalności było w okresie zimowym wydawanie co tydzień ciepłych posiłków osobom w kryzysie bezdomności.

Początkowo osoby ewidentne starsze lub chodzące o kulach były obsługiwane w pierwszej kolejności. Zdarzało się nawet, że osoby te w ogóle nie ustawiały się w kolejce tylko ktoś z obsługi przynosił im posiłek do miejsca gdzie stali/siedzieli (ciężko nieść gorące danie poruszając się o kulach). Jednak z tygodnia na tydzień osób chodzących o kulach podejrzanie przybywało. Doszło do tego, że takich osób pojawiało się regularnie kilkanaście.

Gdy zaprzestaliśmy obsługiwania osób z kulami poza kolejką, liczba osób z nimi przychodzących magicznie zmniejszyła się do standardowych dwóch maksymalnie czterech osób. Żeby było śmieszniej jedzenia zawsze starczało dla wszystkich chętnych (często wręcz dokładki robiliśmy), a większość tych osób po zjedzeniu posiłku nie rozchodziła się tylko czekała na później wydawana kawę/herbatę czy ubrania.

Wiec nie do końca rozumiem w jakim celu stosowali taki pomysłowy sposób ominięcia kolejki.

Pewne miasto wojewódzkie

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (146)
zarchiwizowany

#86014

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia niestety standardowa, ale moim zdaniem bardzo piekielna i niebezpieczna.

W piątek wieczorem (około 19:30) jadę trasą Szczecin-Bydgoszcz. Pogoda co prawda mocno deszczowa, ale znając stan techniczny i możliwości mojego samochodu czuję się bezpiecznie utrzymując prędkość trochę powyżej przepisowej (powiedzmy 100-110 na 90). Spokojnie tak sobie jadę co jakiś czas "łykajac" pojedyncze tiry. Z racji, na w miarę kręty odcinek drogi i jak na złość okresowe zwiekszenia natężenia ruch w przeciwnym kierunku, akurat na prostych umożliwiających wyprzedanie za jednym z nich trzymałem się dłuższy czas. Co chwila sprawdzałem czy mogę bezpiecznie wykonać manewr wyprzedzania względnie mocno się wychylając, ze względu na ciągnący się za naczepą pył wodny bardzo ograniczający widzialność (wiec kierowca raczej widział, że od dłuższego czasu próbuje go wyprzedzić). W końcu na odpowiedniej prostej wyprzedzam spokojnie owa ciężarówke. Odstawiam ją kawałek i wjeżdżam w teren zabudowany - więc zwalniam do około 60-65km/h (po prostu odejmujac gaz). Jednoczesnie mówie do jadacej ze mna osoby coś w stylu:
- "heh - kierowca z tira zaraz pewnie będzie się irytował, no ale mowi sie trudno"
- "dlaczego niby"
- "Bo kierowcy tirów mają CB radio i rzadko kiedy zwalniają w terenie zabudowanym"
Dosłownie po skończeniu tego zdania odruchowo kontroluje co się dzieje za moim samochodem i widzę szybko zbliżającą się lewym pasem ciężarówke...
Po chwili zostaje wyprzedzony ze spora różnica prędkości - w trakcie deszczu, na środku miejscowości z drogą idącą po łuku i do tego na skrzyżowaniu...
Oczywiście po kilkuset metrach miejscowość się kończy, a wraz znia terwn zbudowany i znowu wlokę się w pyle wodnym za tą samą ciężarówką.

Teren zabudowany

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (57)

#85587

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W pewien wrześniowy weekend postanowiliśmy ze znajomymi wybrać się żeglarsko na nowy dla nas akwen - jezioro Drawsko. Niestety zarezerwowaliśmy jacht (twister 800n) z Przystani Sportów Wodnych w Czaplinku od pewnego "janusza".

W skrócie ujmując, po przyjeździe na miejsce okazało się, że jacht jest niezgodny z ogłoszeniem (rozbieżność z opisem i niektórymi zdjęciami). Z racji istniejących rozbieżności, przeciętnego stanu jachtu i podejścia wynajmującego postanowiłem stargować cenę (która była niemała, a za jacht w takim stanie/wyposażeniu tragicznie wysoka). Pan się wtedy zapowietrzył, zaczął krzyczeć i stwierdził, że ma mnie gdzieś, jedzie wypłacić 200 zł zaliczki, oddaje mi ją i mam spierdzielać. Czyli w piątek późnym popołudniem zostaliśmy bez jachtu. Na szczęście dzięki pomocy napotkanej w marinie Żeglarki (wielkie podziękowania) dostaliśmy namiar na Ośrodek Drawtur, skąd skierowano nas do Pana Sławka (Mistral czarter), który to akurat miał jeden wolny jacht. W obu powyższych miejscach zostaliśmy potraktowani bardzo życzliwie i profesjonalnie, mimo późnej już pory – polecam.

Dokładny opis sytuacji (bardzo długi).

WSTĘP (można pominąć)

Dla zobrazowania sytuacji zacznę od tego, że żegluję regularnie po śródlądziu i w miarę możliwości również po morzu. Poza tym jako były harcerz i student pływałem na jednostkach w naprawdę różnym stanie (albo jak kto woli - stadium rozkładu) - jeżeli byłem tego świadomy i/lub wiązało się to z niską ceną, to byłem w stanie zaakceptować wady i niedociągnięcia – byle było bezpiecznie. Poza tym w pełni rozumiem, że jacht na samym początku lub końcu sezonu może posiadać pewne usterki i nigdy się ich nie czepiałem. Posiadam także swoją w miarę spartańską mini żaglówkę otwartopokładową. Wyjazdy żeglarskie na jachty czarterowe obecnie traktuję więc głównie jako okazję do spotkania ze znajomymi (mieszkam poza moim rodzinnym miastem) - z racji tego jacht wybieram w taki sposób, aby był dla mnie jak najbardziej wygodny (głównie chodzi mi o jego "prowadzenie").

Ogłoszenia znalezione w internecie układam w kolejności od najfajniejszego do coraz mniej mi pasujących i następnie dzwonię po kolei, aż uda mi się zarezerwować jacht. Cena ma drugorzędne znaczenie – jestem w stanie zapłacić więcej za jacht, który "podchodzi" mi wyposażeniem. Znaleziony Twister 800N był praktycznie na szczycie mojej listy głównie ze względu na:
- sam jacht, który to wydawał mi się ciekawy
- "krzesełka" dla sternika na rufie
- mocny 8-konny silnik na pantografie (miałem kiedyś nieprzyjemny incydent związany z za małym silnikiem dobranym do większego jachtu, więc uważam, że mocy nigdy za dużo)
- ogłoszenie "prywatne" – mam negatywne wspomnienia współpracy z typowymi firmami czarterowymi i dotychczas odnosiłem wrażenie, że jachty z dużych firm są bardziej wyeksploatowane, dlatego z reguły brałem jachty od osób "prywatnych" i zawsze byłem mega zadowolony
- rozkład wnętrza.

OPIS WŁAŚCIWY

Rozmowa telefoniczna z właścicielem przebiegała wzorowo – za wrześniowy weekend (pt-nd) chciał 600 zł. Wpłaciłem 200 zł zaliczki. Okazało się, że z naszej winy w piątek możemy odebrać jacht dopiero ok. 17-18. Na miejscu przywitał mnie sympatyczny pan z "dużego BMW", jednak w trakcie pokazywania mi jachtu (zanim jeszcze zacząłem kręcić nosem) zaczął opowiadać:
- jak to mu się nie opłaca wynajmować tego jachtu (posiadał jeszcze restaurację, z której miał lepsze zyski)
- ile to zapłacił tapicerowi za wymianę wykładziny
- jacy to czasem nieporadni żeglarze się zdarzają; że gdy pływał, to on NIGDY nie zadzwonił do właściciela jachtu, tylko wszystkie napotkane usterki rozwiązywał samemu.
Ogólnie wszystko w podobnym tonie - włączył mu się taki "janusz".

Spokojnie słuchałem pana i rejestrowałem rozbieżności i ogólnie średni stan jachtu (np. odklejająca się podsufitka, pokrowiec na grot po przejściach i pokryty drapiącym włóknem szklanym, jakieś luźne wyłączniki, latający kran, pojedyncze niedziałające lampki, bałagan w bakiście – zawilgocone liny itp.). Zostałem poinformowany, że miecz się zacina, ale skrzynia mieczowa ma odkręconą górną deskę i wystarczy szarpać we wskazanym miejscu – owa deska była całkiem luźna i przy lekkim trąceniu spadła na podłogę (dla niewtajemniczonych skrzynia mieczowa robi jednocześnie za stolik w centralnej części jachtu i po jej "otworzeniu" widać w środku chlupiącą wodę). Informacja o rozdarciu grota, które "nie przeszkadza" i "nie pójdzie dalej" rzucona mimochodem. Oczywiście chciałem je zobaczyć - okazało się, że to rozdarcie blisko rogu topowego (ok. 30-40 cm od góry) w poziomie na całej długości od liku przedniego do tylnego. Rozumiem, że uszkodzenie mogło powstać niedawno, ale podejście faceta w przekazywaniu tej informacji zwaliło mnie z nóg. No i mógł tymczasowo załatać to chociaż np. taśmą do klejenia żagli.

Po zwróceniu uwagi, że silnik na jachcie ma 4 konie, a w ogłoszeniu był 8-konny, praktycznie wyśmiał mnie, twierdząc, że to niemożliwe, gdyż nigdy takowego nie posiadał. Miał wcześniej 6-konnego, ale niedawno mu się zepsuł i musiał założyć ten obecny.

Gdy pokazałem mu, że w ogłoszeniu jak byk napisane: "silnik Mercury 8KM”, zaczął się ze mnie trochę wyśmiewać, że na uj mi tak duży silnik, i ten, co jest, spokojnie daję radę. Wytłumaczyłem mu, że miałem kiedyś problem z za małym silnikiem oraz że skoro w ogłoszeniu było 8KM, to właśnie takiego silnika mam prawo oczekiwać na jachcie, gdyż właśnie między innymi z tego powodu wybrałem jego droższą od pozostałych ofertę. Gdy zapytałem się, czemu na rufie nie ma krzesełek dla sternika widocznych na zdjęciach w ogłoszeniu, zrobił zdziwioną minę. Po pokazaniu zdjęcia z jego ogłoszenia stwierdził krótko, że to przecież oczywiste, iż nie jest to zdjęcie jego jachtu (dla mnie nie było - szczególnie że większość pozostałych zdjęć przedstawiała wnętrze jachtu – najprawdopodobniej sprzed kilku lat). Do tego różnił się trochę rozkład osprzętu w kokpicie - np. na prawej burcie nie było żadnej knagi, więc szot foka trzeba byłoby trzymać cały czas w ręce.

No i mistrzostwo w postaci środków ratunkowych - wymiętolone kamizelki mające najlepsze lata za sobą i to w dodatku w ilości sztuk 7:
- kamizelki ratunkowe (z kołnierzami itp.) szt. 3
- kamizelki asekuracyjne "kajakowe" szt. 2
- kamizelki asekuracyjne "kajakowe" w rozmiarach bardzo dziecięcych szt. 2.

Oczywiście żadnego koła ratunkowego itp. Jacht opisany jako "bardzo wygodny, dla 6 do max 8 osób". Po zwróceniu uwagi na brak środków ratunkowych (mieliśmy pływać w 6 osób, wiec ktoś zostałby bez kamizelki) oraz ich niską jakość, pan zdziwiony zapytał, czy zamierzam w tym pływać (sic!). Cierpliwie mu wytłumaczyłem, że w razie złych warunków pogodowych jak najbardziej oraz że po prostu są one wymagane jako minimum bezpieczeństwa. Facet stwierdził, że w weekend będzie ładna pogoda i będą mi one niepotrzebne. Aby mnie przekonać, pokazywał mi nawet prognozę na telefonie i nie mógł zrozumieć, dlaczego upieram się, aby załatwił chociaż jedną dodatkową kamizelkę w normalnym rozmiarze. Przypominam, że akcja dzieje się na j. Drawsku, gdzie naprawdę może się rozwiać, a fala spokojnie może dojść do 50-70 cm. W końcu pożyczył od bosmana przystani kamizelkę ratunkową, która była w lepszym stanie niż te jachtowe. Przy okazji wywiązała się między nimi kłótnia – chyba o to, że kiedyś już pożyczał, a nie oddał.

Gdy otrzymałem kamizelkę, przechodzimy do rozliczenia. I tutaj spokojnie otwieram negocjacje, mówiąc, że ze względu na rozbieżności i stan jachtu nie zamierzam płacić pełnej kwoty. Facet najpierw tłumaczył, ze przecież zdjęcia ze środka się zgadzają i wynajął tapicera, który to położył nową wykładzinę. Gdy mimo to dalej oczekiwałem na jego propozycję, stwierdził, że nie zejdzie nawet złotówki i następnie zaczął na mnie krzyczeć, że on ma dość, że on to pier...oli, że jedzie po chajs, że oddaje mi zaliczkę i ma mnie gdzieś. Na moją uwagę, że chyba jest niepoważny, iż chce mnie zostawić w piątek o godzinie prawie 19 bez jachtu, wsiada w auto i odjeżdża, mieląc żwir kołami. Po chwili rzeczywiście wraca, wciska mi 200 zł i następuje między nami "wymiana poglądów", którą pozwolę sobie pominąć.

Już nawet pomijając stan jachtu, gdybym wiedział, że ma on takie wyposażenie, to wziąłbym inny z takim samym, ale jednocześnie w niższej cenie lub innymi zaletami. No i po prostu nie lubię być robionym w ch..a, więc oprócz pieniędzy, chodziło mi również o "sam fakt".

Na szczęście mimo pewnej dozy stresu i perspektywy nocowania w samochodach, sprawa ma swój szczęśliwy finał, gdyż jeszcze tego samego dnia udało się nam wsiąść na innego Twistera 800. Mimo iż właściciel przepraszał, że jacht jest nieprzygotowany (rzeczywiście wkładał przy nas akumulator) i nieposprzątany, to jego stan ogólny i czystość były znacznie lepsze niż tego poprzedniego – a cena de facto niższa.

Chciałbym jednocześnie jeszcze raz bardzo podziękować Żeglarce z czarterowanego Gandalfa oraz Panom z Drawtura oraz Misatrala za uratowanie naszego wyjazdu. Dodatkowo obydwaj Panowie nie próbowali w żaden sposób wykorzystać faktu, że jestem przyparty do muru - wręcz zastosowali względem mnie rabaty.

P.S. Przygodę wrzuciłem jako przestrogę na pewną faccebookową grupę żeglarską. W komentarzach odezwało się kilka osób, które także miały nieprzyjemne sytuacje z owym panem i jego jachtem - jednak z obawy o trudność zdobycia zastępczego jachtu i w efekcie popsucie wyjazdu, przystawały bez większego marudzenia na zaproponowane warunki. Odezwał się też jakiś pan, który stwierdził, że żadne ze zdjęć w ogłoszeniu nie przedstawia oferowanego w czarter jachtu.

jezioro

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (112)

#83527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj w trakcie jazdy osobówką spotkała mnie sytuacja, z którą bardzo nagminnie miałem do czynienie gdy jeździłem busami.

Otóż jadę sobie dwupasmową expresówką prawym pasem. Na tempomacie (wygoda i oszczędność paliwa) mam ustawioną prędkość delikatnie powyżej przepisowej. Pozwala mi to na względne sprawne wyprzedzanie tirów i osobówek, które jadą 100-110km/h bez blokowania "zapierdzielaczy migających długimi".

Powoli, acz systematycznie zbliżam się do samochodu jadącego przede mną. Za mną pusto więc wrzucam kierunek i zmieniam pas na lewy - tym samym rozpoczynając manewr wyprzedzania. Gdy znajduję się kilka-kilkanaście metrów od wyprzedzanego auta zauważam, że odległość między nami przestaje maleć - a po chwili wręcz zaczyna wzrastać. Z racji, że prędkość jaką utrzymuje w pełni mi odpowiada, to wracam na prawy pas. Auto przede mną powoli się oddala, lecz cały czas pozostaje w zasięgu wzroku. Po jakiś 5-10 minutach znowu zaczynam je doganiać. Akurat lewy pas jest w miarę zajęty, więc odpuszczam na tempomacie 10-15km/h i jadę w bezpiecznej odległości za kolesiem.

W momencie kiedy zaczyna się robić luźniej, delikatnie przyspieszam z zamiarem wbicia się na lewy pas. Moment później pojazd przede mną zaczyna przyspieszać do prędkości trochę większej niż "moja przelotowa". Oczywiście nie trudno się domyślić, że po kolejnych kilku-kilkunastu minutach znowu go doganiam - tym razem zdecydowanie go wyprzedzam i dopiero gdy przestaje widzieć go we wstecznym lusterku wracam do "mojej przelotowej" i spokojnie kontynuuję podróż.

Pytanie tylko, czemu skoro prędkość jaka mu odpowiadała była mniejsza od mojej, to nie chciał się dać wyprzedzić?
Z podobnym procederem spotykałem się nagminnie gdy jeździłem busami do 3,5t. Nie wiem, czy dla niektórych kierowców to, że zostaną wyprzedzeni przez busa jest jakąś ujmą na honorze? Czasami miałem auto bez zapasu mocy umożliwiającej sprawne wyprzedzenie delikwenta i wtedy taki facet potrafił naprawdę zirytować człowieka. Piszę tutaj celowo w rodzaju męskim, gdyż 100% takich kierowców to byli mężczyźni.

samochód

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (127)

#83186

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może mało piekielne, ale bywa mocno irytujące.

Ostatnio było kilka historii o nie używaniu kierunkowskazów co jest piekielnością dla wszystkich chyba oczywistą (a przynajmniej powinno być) ja chciałbym natomiast poruszyć temat używania kierunkowskazów dopiero w momencie wykonywania manewru, a nie jak wymagają tego przepisy w celu zasygnalizowania ZAMIARU wykonania manewru.

Trzy nagminnie spotykające mnie sytuacje:

1. Czekam na ulicy podporządkowanej/wyjeździe z parkingu, aby skręcić w prawo w drogę z pierwszeństwem przejazdu. Uważnie obserwuje zbliżające się pojazdy. Ze sporej odległości widzę jadącego kierowcę. Ten zbliża się niemrawo do skrzyżowania, spokojnie mijają sekundy. Kierujący wyraźnie zwalnia, ale kierunkowskaz włącza praktycznie dopiero w momencie wykonywania skrętu w ulice z której próbuję wyjechać. A wystarczyło, żeby odpowiednio wcześniej zasygnalizował zamiar skrętu co umożliwiłoby mi wykonanie mojego manewru i znacznie upłynniło ruch.

2. Jadę drogą poza miastem, utrzymują bezpieczną odległość za poprzedzającym mnie samochodem. W pewnym momencie widzę, że zapalają mu się światła stopu. Również rozpoczynam hamowanie i to z reguły w pierwszym momencie względnie ostre, gdyż nie wiem jak mocno i czemu poprzedzający mnie kierowca hamuje - może np. wtargnął mu pieszy na jezdnię. Gdy pojazd przede mną zwalnia do ok 20km zastanawiam się co się do jasnej ciasnej stało (podobnie jak kierowcy jadący za mną), natomiast kierujący tajemniczym pojazdem decyduje się jednak włączyć kierunkowskaz informując mnie, iż zamierza rozpocząć manewr skrętu.

3. Z zamiarem jazdy na wprost dojeżdżam do skrzyżowania z sygnalizacją świetlną, które posiada jeden pas do skrętu w lewo i jazdy na wprost, oraz drugi do skrętu w prawo i jazdy prosto, z tym, że prawy pas "na wprost" kończy się kawałek za skrzyżowaniem. Widzę, że na prawym pasie stoi kilka samochodów zamierzających skręcać w prawo, a na lewym tylko jeden. Zajmuję wiec lewy pas i czekam na zielone światło. Gdy to się zapala auto przede mną rusza jednocześnie włączając kierunkowskaz. Oczywiście kierowca skręcający w lewo musi najpierw przepuścić wszystkie auta jadące z przeciwnego kierunku, a ja jak głupi czekam za nim, gdyż skrzyżowanie jest ciasne i nie mam jak go wyminąć. Jakby jakąś ujmą na honorze było włączenie kierunkowskazu już w momencie dojeżdżania do sygnalizatora wtedy zająłbym prawy pas.


Wszystkie powyższe sytuacje spowalniają ruch co w mieście może doprowadzić do tworzenia się naprawdę sporych korków. Ponadto sytuacja druga powoduje, że przy dużym natężeniu ruchu kolejne auta wykonują coraz gwałtowniejsze hamowanie co może doprowadzić do poślizgu, lub najechania na tył któregoś z nich.

Oczywiście sytuacji z późnym włączaniem kierunkowskazów jest więcej, ale to te trzy spotykam najczęściej.

drogi

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (128)

#80920

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może nie do końca piekielne, ale na pewno zastanawiające.

Ostatnio zdarzyło mi się kilkukrotnie poszukiwać różnego sprzętu elektronicznego wartego od kilkudziesięciu do prawie tysiąca zł. Z racji, że sprzęt ten raczej wolno się zużywa, to aby przyoszczędzić pieniążków rozglądałem się również za używanymi egzemplarzami. Ja rozumiem, że każdy ma prawo wystawiać co chce, za ile chce, ale jaki sens jest za używaną rzecz i to niejednokrotnie już po okresie rękojmi żądać wyższej ceny niż zapłaciłbym za nowy przedmiot w 60% sklepów?

I to nie są pojedyncze przypadki, tylko takich ogłoszeń jest naprawdę sporo.

Już pominę przedmioty mające w tytule "stan idealny", a w opisie dopisek "urządzenie w stanie idealnym, ale się nie włącza" (w cenie wcale nie sugerującej niesprawności).

Szczególnie dużo powyższych sytuacji zaobserwowałem na trzyliterowym portalu z ogłoszeniami.

P.S. Przykładowo głośniki w sklepach stacjonarnych kosztują 50-80 zł, w internetowych 40-80zł, gdzie medianą jest 50zł. Natomiast pełno jest ogłoszeń z używanymi za 70zł (oczywiście plus ewentualna przesyłka).

zakupy

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (130)

#80657

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Polecam czytać do końca, gdyż nie jest to "zwykła" historia parkingowa.

Mieszkam w dzielnicy oddalonej od centrum miasta, jednak poprzez nagromadzenie punktów usługowych wokoło mojego bloku, w ciągu dnia bywają problemy ze znalezieniem wolnego miejsca parkingowego (uwzględniając także te "nielegalne"). Na szczęście do wynajmowanego mieszkania przypisane jest miejsce postojowe z blokadą, które to znajduje się na wewnętrznym parkingu gdzie wszystkie miejsca są dla mieszkańców (co prawda nie ma żadnego znaku).

Z racji, że jestem leniwym człowiekiem to wyjeżdżając do pracy po prostu stawiam "mój" słupek, ale nie zapinam na nim kłódki. Dwukrotnie zdarzyło mi się, że po powrocie z pracy zastałem inne auto postawione na moim miejscu. Akurat w te dni był bardzo mocny wiatr, więc myślałem sobie, że może to on przewalił słupek, a ktoś skorzystał myśląc, że miejsce jest nieużywane (chociaż wydaje mi się to mało prawdopodobne). Więc po prostu za szybę samochodu włożyłem karteczkę informującą, że owe miejsce jest prywatne. Ale za trzecim razem gdy zastałem zajęte moje miejsce, była całkiem bezwietrzna pogoda. Nie powiem - tym razem się zirytowałem.

Pomyślałem, że również będę piekielny - za samochodem postawiłem słupek i zapiąłem na nim kłódkę. Z racji, że miejsce sąsiadujące z moim jest szersze niż standardowe (chyba było projektowane jako miejsce dla inwalidy), ogarnięty kierowca i tak dałby radę wyjechać, z tym że zajęłoby mu to trochę czasu oraz wymagało sporo manewrów. Jednak dochodząc do klatki schodowej ruszyło mnie sumienie i postanowiłem się wrócić żeby zostawić tym razem mniej uprzejmą karteczkę informującą, że jest to "moje" miejsce oraz zawierającą mój numer telefonu (tak w razie "W") - i Bogu dzięki, że tak zrobiłem.

Akurat gdy skończyłem jeść obiad, dzwoni nieznany mi numer. Odbieram i słyszę zapłakaną kobietę mającą delikatne problemy ze złożeniem zdania, która to bardzo mnie przeprasza za zajęcie miejsca itd. itp. - myślę sobie "o co kaman - czy laska aż tak się przejęła tym, że zajęła mi miejsce...?!" i nagle sprawa się wyjaśniła - otóż mimochodem wtrąca Ona, że nie pomyślała parkując, gdyż jest bardzo roztargniona po tym jak dzisiaj się dowiedziała, że ma raka. BUM TA DA!!

Muszę przyznać, że dawno nie czułem się tak niezręcznie. Na dół po schodach praktycznie biegłem. Kolesiówa rzeczywiście była cała zapłakana i roztrzęsiona, dodatkowo chciała mi zapłacić 50zł za uwolnienie samochodu (nic takiego w żaden sposób nie sugerowałem). Zaraz obok mojego bloku jest przychodnia (w której, to była potwierdzić wyniki badań) z oczywiście wiecznie zajętym parkingiem, a gdy babka parkowała podobno mój słupek był położony na ziemi (ktoś musiał wcześniej wykorzystać to miejsce).

W duchu dziękowałem sobie, że coś mnie tknęło i jednak zostawiłem ten numer telefonu za wycieraczką.

parking przychodnia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (193)