Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mabmalkin

Zamieszcza historie od: 4 stycznia 2017 - 1:24
Ostatnio: 29 lipca 2020 - 12:59
  • Historii na głównej: 100 z 109
  • Punktów za historie: 18658
  • Komentarzy: 551
  • Punktów za komentarze: 2996
 

#81495

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zostać "piekielną" matką.
Wychowałam się w małym mieście, mieszkaliśmy w kamienicy (mama nadal tam przebywa). U góry mieszka sąsiadka, pani Basia. Dobra koleżanka mamy. Ma kilku synów, najmłodszy, Tomek (lat 20) nadal tam mieszka. Pani Basia urodziła go w wieku 43 lat. Z Tomkiem znam się "od piaskownicy". Jakoś na etapie gimnazjum już mniej się kontaktowaliśmy- on poszedł do gimnazjum w tym mieście, ja w innym. Ale zawsze jakiś spacer razem czy wyjście na pizzę było.

Tomek nieco się zmienił - trawka, alkohol czy coś mocniejszego stało się dla niego normą. Pani Basia początkowo nic nie zauważała, bo nie zdarzało się, by Tomek wrócił do domu za późno/pod wpływem itp. z czasem, mniej więcej w wieku 18 lat już nie krył się przed matką ze swoim trybem życia.

Pani Basia stale robiła mu awantury, groziła wyrzuceniem z domu, przestała dawać mu kieszonkowe, nie płaciła mu abonamentu za telefon itp. Z czasem, niby poskutkowało. Jednak Tomek znalazł pracę, dokładał się do rachunków, przestał sprawiać problemy matce, normalnie "anioł". Przez kilka lat był spokój. Aż do teraz. Tomek trafił do aresztu. Postawiono mu zarzut handlem narkotykami i kradzież dużej sumy pieniędzy z kasyna. Oczywiście w takim małym mieście, gdzie otwierasz lodówkę w domu a z drugiego osiedla krzyczą "smacznego"-nic przed ludźmi się nie ukryje. Zdawałoby się, że pani Basia dostanie "łatkę" tej, co to ma syna kryminalistę. Nic z tych rzeczy. Ludzie wytykają jej, że w żaden sposób nie broni syna.

Przebita opona w aucie, napis na drzwiach "suka nie matka". A bo Tomeczek jeszcze taki młody (inne sąsiadki), a bo całe życie ma przed sobą...Dziecinne... Kamer przed kamienicą ani w środku nie ma, więc nie wiadomo kto jest autorem napisu. Pani Basia wychodzi z założenia, że skoro syn nawarzył sobie piwa, to sam powinien je wypić.
A pewnie gdyby go broniła, to też byłoby źle. I jak się nie obrócić, du*a z tyłu.

Osobiście popieram panią Basię, szkoda mi tylko, że kobieta w podeszłym wieku zostaje upokarzana w taki sposób. Możecie zarzucić, że to jej wina, że tak wychowała syna- ale próbowała walczyć z jego zachowaniem. Jej inne dzieci, obecnie już mające własne dzieci, nigdy nie sprawiały problemów wychowawczych. Jeśli ja (już niedługo ;)) będę mieć dziecko, to też będę chciała, by ponosiło konsekwencje za swoje czyny.

Rodzice dzieci sąsiedzi miasto

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (203)

#81412

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie moją (niestety) przyszłą szwagierkę z jednej z historii? Zapraszam do zapoznania Anny: http://piekielni.pl/78111

Dziś bardzo "umiliła" mi urodzinowy wieczór. Ale od początku.

Pisałam z jej córką Karoliną (z którą mam dobry kontakt i od długiego czasu mam wrażenie, że jestem jej jedyną osobą na tyle bliską, z którą może porozmawiać na każdy temat, bo przecież z zaborczymi rodzicami nie porozmawia). Dowiedziałam się, że Karolina wybiera się do nas jutro i zostanie do przyszłej soboty. Napisała mi to, bo była pewna, że wiem. No nie wiem.

Pytam się mojego P., czy wie coś na ten temat. Nie.

Zdziwił mnie nieco fakt, że przyjeżdża, bo ferie w naszym województwie już się skończyły, a Karolina nadal się uczy. Odpisałam jej zgodnie z prawdą, że jej babcia (mama P., która mieszka w drugiej części domu) na pewno się ucieszy, ale nas niestety nie będzie, bo wyjeżdżamy na kilka dni w Karkonosze. Wszystko już zarezerwowane i opłacone.

Dosłownie dwie minuty po tej wiadomości, do P. dzwoni telefon. Anna.

Z ich rozmowy wynikało, że MAMY JUŻ TERAZ ZARAZ ODWOŁAĆ WYJAZD, bo ktoś się musi Karoliną zająć. Bo ferie minęły, ale ona musi zmienić otoczenie i odpocząć. Po jakimś czasie wyszło na to, że ona z Danielem (mężem) jadą do jakiegoś SPA i zwyczajnie nie mają gdzie zostawić nieletniej córki.

Ogólnie już dawno zauważyłam, że Anna nasz dom (i niestety połowicznie jej) traktuje jak "przechowalnię na dziecko". Młodą zostawiają na ferie, nie ma sprawy, my ją bardzo lubimy, ale już nie raz rozmawialiśmy z Anką na ten temat. Ona nie widzi w tym nic złego, "bo przecież rodzina musi się wydawać". Ale nie sądzę, by nastolatka cieszyła się z dwóch tygodni spędzonych na za*upiu, w większości w towarzystwie 70-letniej babci. Dla mnie to ciężka sytuacja, bo jak by nie było - nadal jestem obcą osobą, przynajmniej dla Anny i Daniela, i nie zamierzam młodej nastawiać przeciwko rodzicom. W naszych rozmowach poruszamy różne kwestie i staram się jedynie dawać jej pewne wskazówki (nie mogę też napisać nic wprost, bo Anna sprawdza młodej telefon i laptopa; a młoda nie protestuje...). Może to co robię jakoś pomoże.

P. jako brat Anny wiele razy starał się jej tłumaczyć, że Karolina raz na jakiś czas powinna odejść od nauki i iść do kina ze znajomymi, przecież nie ma dziesięciu lat. Jedyny argument Anki to to, że z P. nie mamy jeszcze dzieci, więc nie powinniśmy się wtrącać.

A co do jutrzejszego przyjazdu Karoliny, Anna zaproponowała, że może by Karolcia z nami pojechała w te góry? Ona zapłaci. Na słowa Anny P. najpierw zabił ją śmiechem przez telefon, a potem powiedział, co myśli o tym, jak traktuje własne dziecko i nas. Jestem pewna, że przywiozą Karolinę i to jej najbardziej współczuję, a my z wyjazdu nie zamierzamy rezygnować.

Edit:
Wyjechaliśmy, Karoliny w sobotę nie przywieźli. Dostaliśmy za to dziś rano telefon od Anny, że oni PRZYPADKIEM PRZEJEŻDŻAJĄ przez Jelenią Górę (jadąc z Wrocławia do nas, co jest baaardzo nie po drodze) i spytała, czy może byśmy mogli się spotkać na jakąś pizzę, skoro już też tu jesteśmy. Chyba tylko głupi przystałby na jej propozycję, zapewne skończyłoby się na próbie "wciśnięcia" nam Karoliny. P. odpowiedział, że plany nam się zmieniły i jednak nie jesteśmy w tej okolicy. Potem zasypywała nas SMS-ami. Potem zgodnie stwierdziliśmy, że przed wyjściem na szlak telefony wyłączamy. Swój teraz włączyłam, tylko 6 wiadomości i 4 nieodebrane. P. nie chce włączać.

Rodzina

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (193)

#81365

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mediach tak dużo mówi się o pijanych kierowcach, policjanci narzekają, że ludzie nie chcą korzystać z alkomatów...

Poniższa historia oczywiście nie usprawiedliwia nikogo, kto wsiadł za kółko pod wpływem czegokolwiek. Osobiście jestem tego wielką przeciwniczką i bywało, że przez to miałam z niektórymi "odpowiedzialnymi" znajomymi na pieńku. Zazwyczaj po wytrzeźwieniu mi dziękowali.
W sobotę odwiedzili mnie i Mojego P. znajomi zza granicy. Mamy ze sobą stały kontakt przez media społecznościowe, ale ogólnie widujemy się góra dwa razy w roku. Wpadli w sumie bez zapowiedzenia, ale miła niespodzianka. Było piwo i whisky. Ja starałam się oszczędzać, bo w dniu dzisiejszym koniecznie musiałam być we Wrocławiu. Autem zawsze wygodniej, wiadomo, ale zakładałam też z góry, że jak nie autem to pojadę sobie busem.

Wstałam dziś rano, głowa nie boli, ogólnie czuję się bardzo dobrze. Ale znam swój organizm; to że czuję się dobrze nie oznacza, że nie ma w wydychanym procentów. U mnie w mieście jest tylko KP, zasadniczo blisko, więc po obiedzie około 14 zebrałam cztery litery, żeby mieć pewność.

Na komendzie przy wejściu za szybą siedział (z tego co zauważyłam po oznakowaniu na ramionach) Pan Młodszy Aspirant [MA] i zajadał kanapkę. Przywitałam się, powiedziałam, że chciałabym się upewnić czy na pewno mogę wsiąść za kółko.
MA- Dowód osobisty poproszę.
Podałam. Popatrzył. Oddał.
MA- Taka młoda, a już alkomat... pani poczeka tam na krześle, ja nie mogę teraz tego zrobić, POCZEKA aż kolega wróci.

No cóż, z początku pomyślałam, że może ma przerwę czy coś, więc siadłam na tym krześle. I siedzę. I siedzę. I siedzę. Po pół godziny zwracam się do MA:
-Przepraszam, ale chciałabym zbadać swój stan trzeźwości jak najszybciej, jeśli wynik byłby negatywny, to za kilkanaście minut mam busa.
MA- POCZEKA NA KOLEGĘ. Ja nie mogę.

Szczerze mówiąc to miałam już dość, patrzyłam na zegarek aż minie 5 minut i zamierzałam iść na busa. Ale do środka wszedł inny [p]olicjant, spojrzał na mnie, na MA i znowu na mnie.
p-Przepraszam, pani na coś czeka, mogę jakoś pomóc?
-Chciałam skorzystać z alkomatu, ale pan młodszy aspirant kazał mi czekać.
p- (zwracając się do MA) Krzysiek! Przerwa dopiero za godzinę, w mózgu ci się przewróciło?! Idź z panią na alkomat.

I poszedł. Pominę fakt, że w trakcie wchodzenia na pierwsze piętro Pan MA Krzysiek mruczał pod nosem, że przecież jestem trzeźwa, bo on widzi i że niepotrzebnie MARNUJĘ jego czas.
0,0- świetnie.
MA-No mówiłem że pani trzeźwa! Ja mam dzisiaj dużo pracy, do widzenia!


Żeby nie było, historia nie ma na celu obrażenia/poniżenia funkcjonariuszy policji.
Jeszcze w drodze do domu zadzwoniłam do wujka (piastuje tam dość wysokie stanowisko) z prośbą, by zwrócił uwagę na zachowanie policjantów w takich przypadkach jak mój. I dodam, że taka sytuacja zdarzyła mi się również kilka razy we Wrocławiu. A myślałam, że policjanci powinni być raczej zadowoleni z tego, że kierowca czując się dobrze, chce się po prostu UPEWNIĆ...

Ja poczekałam tą prawie godzinę. Ale ktoś inny mógłby przyjść, zniecierpliwić się, mieć promile (nie wiedząc o tym) i wsiąść do auta.

policja

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (167)

#81317

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja świeża, jakoś koło 15.40.
Wyszłam do sklepu pod domem. Wracam. Przeciwległym chodnikiem idzie matka z dzieckiem na oko 4-5 lat. Dziecko wyrzuciło z kieszeni kurtki jakiś papierek. Matka zauważyła, podniesionym głosem powiedziała synowi, by natychmiast ten papierek podniósł, bo nie wolno śmiecić.

Dwie panie w starszym wieku, siedzące na ławce w pobliżu jak na "hejnał" zerwały się na nogi i zaczęły wrzeszczeć na kobietę, że jak może tak się odzywać, że to tylko dziecko, że taki papierek to zaraz się "rozłoży" i tym podobne. Nie wiem co kobieta im odpowiedziała, bo byłam w momencie wchodzenia do klatki, ale w jednej chwili umilkły.
Nie znam bardziej durnego tekstu niż "to tylko dziecko"...

Dzieci rodzice

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (184)

#81271

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w Górach Sowich, praktycznie w samym ich sercu. Może nie są to jakieś Tatry, aczkolwiek zarówno w sezonie zimowym jak i letnim jest wielu turystów - jeżeli wśród Was są osoby lubiące wędrować, to szczerze polecam (mimo piekielności, które opiszę):).

Ferie zimowe w naszym regionie, a zatem więcej dzieci niż zwykle. I więcej rodziców/turystów. No i więcej piekielności. Niby już powinnam się "przyzwyczaić" do zachowania ludzi na szlaku, ale... niektóre rzeczy nadal nie mieszczą mi się w głowie.

Jednym z popularnych tutaj szczytów, idealnych na krótką wędrówkę dla ludzi w każdym wieku, jest Wielka Sowa. Razem z P. w ciągu roku chodzimy tam baaaardzo często, bo niedaleko od domu, bo przyjemnie. Gorzej w sezonie zimowym. Aby od naszej strony wejść na Wielką Sowę, trzeba pojechać do miejscowości Rzeczka/Sokolec - jest tam kilka wyciągów oraz stoki narciarskie. Byliśmy wczoraj. Zazwyczaj wstajemy o godzinie 6, a o 7 wychodzimy. Wczoraj chciałam się "zresetować" po ciężkim tygodniu i pozwoliłam sobie wstać o 10. O 11 byliśmy na miejscu. I zalała nas fala bezmózgowia, głównie ze strony rodziców i niektórych turystów.

Sytuacja pierwsza:

Aby wejść na Sowę, należy minąć dwa schroniska. Jakim debilem trzeba być, by z TEJ DRÓŻKI:
http://2.bp.blogspot.com/-_8XcBlvxeo0/Tasu4s9nr7I/AAAAAAAAAok/rFkC1OVLhss/s1600/sowa1.jpg
(wiem, że wygląda niegroźnie, ale wierzcie mi, że w zimie jest tam tylko i wyłącznie lód) puszczać samemu dzieci na sankach? I to nie dzieci starsze, ale takie na oko 3-4 lata. Może Wam się wydawać, że wcale nie tak stromo. Ale ta droga kończy się wyjazdem wprost na GŁÓWNĄ ulicę, po której w sezonie jeździ wiele aut. Dodam, że tuż OBOK (na zdjęciu po lewej oraz prawej stronie), zimą są dwa, stoki, osobno wydzielone dla rodziców z dziećmi. Ale nie, lepiej puścić latorośl wprost pod nogi idących pod górę ludzi. Dziecko wjechało sankami w kogoś? Opie*dol obcą osobę, że nie zwraca uwagi na dziecko i nie próbuje go zmusić do hamowania. Gorzej jak taki dzieciak wyjedzie na główną wprost pod auto.

Sytuacja druga:

Minęliśmy już najbardziej zatłoczone miejsca, idziemy pod górę wąską dróżką. Za nami słychać głosy - on, ona i dziecko (a jakże, na sankach). Co jest kompletną głupotą, bo kawałek wyżej zaczynają się skałki, no ale jak ktoś lubi, to się nie wtrącam. Chyba, że rodzice popychają dziecko z każdej górki. Co skutkuje tym, że dzieciak jedzie całą szerokością, od lewej do prawej, przy okazji wpadając na przypadkowych ludzi (wracających lub dopiero idących na szczyt). Zwrócenie uwagi rodzicom, by pilnowali dziecka, aby jechało tylko jedną stroną skutkowało oburzeniem, "bo dziecko jest w górach, więc może jeździć na sankach gdzie chce". Jeden ze starszych panów, w którego dzieciak wjechał, w prostych słowach wytłumaczył ojcu co zrobi i gdzie wy... rzuci sanki, jeśli nie uspokoją swojego potomka. Na chwilę poskutkowało. Stwierdziliśmy, że puścimy ich przodem. I tu zaznaczę, że w trakcie kiedy nas mijali (i tak szliśmy wolno, bo P. robił po drodze dużo zdjęć), pani matka miała chipsy w ręku.

Prawie do samego szczytu mieliśmy ich na widoku. Paczka po chipsach wylądowała na ziemi. Potem puszka po fancie. Potem kilka chusteczek higienicznych, jakichś sreberek po kanapkach itp. Wszystko to wyrzucała pani matka.
Może i mój P. był piekielny, ale uważam, że dobrze zrobił - gdy dotarliśmy na szczyt, podeszliśmy prosto do jaśniepaństwa. Siedzieli pod jednym z daszków, wśród innych turystów. P. wysypał z reklamówki ich śmieci, tuż przed Jaśniepaństwem - na stolik; przy wszystkich bardzo donośnie mówiąc "przepraszam, chyba państwo czegoś zapomnieli". Burak spalony raz, burak spalony dwa. Dziecko nie spaliło, bo jeszcze raczej nie rozumiało.

Nie wspomnę o ilości "kiepów" zostawionych po drodze przez innych ludzi, jednorazówek, puszek, butelek... Są osoby odpowiedzialne za sprzątanie szlaku, ale same twierdzą, że "w sezonie nie dają rady". Jak człowiek potrafi wnieść plecak pełen prowiantu, to samych opakowań i odpadków nie da rady w tym plecaku znieść?

Sytuacja trzecia: Dotycząca ludzi w każdym wieku.

Rozpychanie się łokciami. Dróżka na szczyt jest bardzo wąska. Serio, nie można powiedzieć zwykłego "przepraszam"? Trzeba od razu dać człowiekowi "z bara"/łokcia?

Sytuacja czwarta: Zwierzęta.

A konkretnie psy. Kiedyś wspomniałam, że jestem posiadaczką suczki, a mimo to nie przepadam za obcymi psami. Bez względu na wielkość. Zwłaszcza bez kagańca i smyczy. Przed wejściem do Parku Krajobrazowego Gór Sowich jest tabliczka z ogłoszeniem, by właściciele psów trzymali je na smyczy. Kto tego przestrzega? Może jedna na trzysta osób. I nikt nie wyciąga z tego konsekwencji, nawet mimo zgłoszeń. Nie jestem osobą, która wierzy w to, że "on nie gryzie, on tylko chce się pobawić" itp. A jak taki pies ugryzie któregoś z turystów, to dopiero potem będzie afera.

Sytuacja piąta: Parkingi.

Jak to bywa na stokach - ścisk, tłok, płatności (i to dosyć duże). Zaparkowaliśmy - jak zawsze - wzdłuż drogi. Nie ma nigdzie zakazu; pozostali uczestniczy ruchu z łatwością mogli przejeżdżać, bez potrzeby zwalniania i omijania zaparkowanych aut. I tak podchodzi jeden z parkingowych ze swoją klasyczną formułką, że tu nie wolno, że zaraz wezwie policję, że zaraz laweta przyjedzie. Oczywiście większość "nieobeznanych" z tematem (i przy okazji z ruchem drogowym oraz oznaczeniami) wybierają płatny parking. Parkujemy tam od kilku lat i jeszcze laweta nas nie zabrała.

To tylko jedne z niewielu sytuacji. Znam gorsze, z chęcią opiszę. Dodam jeszcze, że nie zawsze taka mała wyprawa jest naszpikowana piekielnościami, ale w poszczególnych porach roku niestety tak.

góry sowie turyści dzieci rodzice

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (107)

#81134

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Normalnie Janusz byznesu.

Wspominałam kiedyś, że mój narzeczony jest fotografem i ogólnie pasjonuje się tym. Poza robieniem zdjęć zbiera przeróżne stare aparaty, części do nich itp.

Wczoraj pisze do mnie (z)najomy na fb:
- Cześć mabmalkin, bo twój facet to zbiera te stare aparaty, prawda?
- Cześć. No tak, a co?
- A bo mam kilka na zbyciu - tu zaczął wymieniać nazwy i konkretne modele.

Wyszło na to, że ze wszystkich wymienionych P. nie ma tylko jednego, konkretnie to lubitela 166b. Jego cena na różnych aukcjach waha się od ponad 100 do 220 zł, z tego co zobaczyliśmy.

Napisałam, że możemy go kupić za 150 zł, co byłoby uczciwą ceną, zważając na widoczne, lekkie uszkodzenia (widoczne już na zdjęciu).

Tutaj kolega zaczął kręcić nosem, że on to za niego chciał 700, ale jak weźmiemy wszystkie aparaty, to jemu 5 tysięcy wystarczy. :D

(Wartość wszystkich nie przekraczałaby 1000).

Ale po co mamy brać aparaty, które już mamy, w dodatku widocznie uszkodzone?

No cóż, znajomy stwierdził, że albo bierzemy wszystkie, albo wcale, bo jak nie, to on je wyrzuci na śmietnik, bo nie chce żeby mu w domu zalegały.

Na moją propozycję, że może wystawiłby na aukcję internetową typu targ starości przyznał, że po prostu na szybko potrzebuje gotówki.

Aparatu nie kupiliśmy.

Janusze biznesu fotografia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (121)

#80770

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie Wiktorię - piekielną współlokatorkę, z którejś z poprzednich historii?
Mój kuzyn wrócił nagle zza granicy, ponieważ dość ciężko zachorował. Coś z woreczkiem żółciowym, jelitem grubym i inne świństwa. Wcześniej leżał w szpitalu. Wiktoria i tak szukała nowego lokum, znalazła i wyprowadziła się jeszcze przed jego przyjazdem. (Całe szczęście). Z rozwiązaniem umowy nie było problemu, zapłaciła część pieniędzy i poszła.

Wróciła jednak po resztę rzeczy - jakieś pojedyncze ubrania, ręczniki, lusterko itp. W swoim pokoju był mój kuzyn, który był poinformowany o tym, że Wiktoria wróci po rzeczy i ma zostawić mu klucze.
Wzięła, klucze zostawiła i spokój... No nie.

Dziś drugi kuzyn (ten który wrócił zza granicy) zjadł kolację, źle się poczuł, zaczął wymiotować. Z początku myśleliśmy, że to przez silne antybiotyki, które musi brać. Ale nie, jego narzeczona też.

Przeglądamy lodówkę - wiadomo, czasem zdarzy się, że coś jest po terminie, a "pochopnie" zjemy.
Okazało się, że wszystkie rzeczy otwarte - tylko na półce kuzyna i jego narzeczonej zawierały środek przeczyszczający. A wiemy to stąd, że jakże "mądra" Wiktoria, zostawiła w szafce PRZY śmietniku opakowanie po tym środku. Nikt z nas takiego nie posiadał; zresztą wszelkie lekarstwa tego typu - środki przeczyszczające, tabletki na ból głowy, plastry, bandaże, magnez itp. mamy w apteczce wspólnej. Tabletek o tej nazwie nigdy nie kupowaliśmy. Nasze leżały nadal w nienaruszonej apteczce. Wiktoria zmieliła swój środek przeczyszczający w drobny proszek i "wtarła"/dosypała w ich jedzenie. Akurat ten środek, w połączeniu z lekami kuzyna, mógł mu jeszcze bardziej zaszkodzić. Miał tyle szczęścia, że jeszcze nie zdążył ich zażyć.
No to teraz zrobimy piekło :)

Ps. Narzeczona kuzyna napisała do Wiktorii na fb, z pytaniem czy ma świadomość tego co zrobiła. Mądra Wiktoria sama się przyznała, bo dla niej to było wyjątkowo śmieszne i w wiadomościach stwierdziła, że przecież nic takiego się nie stało, a im się "należało".
Dopisuję, bo w czasie gdy dodałam powyższą historię, konwersacji nie było.

współlokatorzy studia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (147)

#80683

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie wróciłam do Wrocka i od progu domu zastałam awanturę.
Nadal mieszkam z dwoma kuzynami (teraz już z jednym, bo drugi, K. wyjechał do pracy za granicę) i narzeczoną K., powiedzmy Monika.

Odkąd K. wyjechał, Monika stwierdziła, że fajnie byłoby gdyby jej koleżanka, która dopiero co zaczyna studia zamieszkała z nią w pokoju, bo płacić za mieszkanie trzeba tak czy owak, a i tak z K. mają dużo wydatków. My się zgodziliśmy, właściciel również i w połowie października wprowadziła się Wiktoria. Od początku jej nie polubiłam, bo zgrywa "paniusię", ale wyjaśniliśmy jakie zasady panują w naszym domu i wszystko było względnie ok.

Generalnie mamy układ, że jak ktoś robi jedzenie, to można się poczęstować, chyba, że dana osoba powie NIE. Z lodówki też sobie "podbieramy" bez problemu (chyba, że widzimy, że ktoś ma resztkę jakiegoś produktu), w końcu "sami swoi". Wiktoria źle to zrozumiała. (Poza tym ogólnie się "panoszy"; solniczka stoi nie tu gdzie powinna, papier toaletowy ma brzydkie wzorki, palenie tylko na balkonie-pali tylko ona i ma problem z tym, że za każdym razem musi wychodzić na balkon a tak zimno itp.)

O co poszło dzisiaj?
Wiktoria pokłóciła się z moim kuzynem.
Co niedzielę przyjeżdża do niego dziewczyna, on zawsze robi dla niej i siebie coś na obiadokolację. Jeśli coś zostało-pozwalał się częstować. Dziś zrobił rosół. Ale nie było dane mu go zjeść. Dlaczego? Wiktoria wylała go do toalety. Bo był NIEKLAROWNY. Nie było jej wstyd, nie czuła się winna, próbowała kuzyna przekonać, że to dla jego dobra, żeby nie ośmieszył się takim rosołem przed dziewczyną :D.

Koniec końców kuzyn zmusił Wiktorię do oddania pieniędzy za składniki oraz za zamówioną na szybko kolację z dowozem do domu.
Ja również ochrzaniłam Wiktorię, gdyż zauważyłam, że z lodówki zniknął mój łosoś w plastrach. I nie plaster czy dwa, a całe opakowanie. "A bo ciebie nie było to nie chciałam żeby się zepsuł". Termin był do przyszłego czwartku.
Razem z kuzynem i Moniką stwierdziliśmy, że jeszcze jedna podobna akcja, to wyrzucamy Wiktorię z domu.

studenci mieszkanie współlokatorzy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (132)

#80680

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Spaniel25 przypomniała mi pewną sytuację z poprzedniego miesiąca.

Moja mama zaczęła szukać pracy. Z racji tej przeglądała różne oferty, zaczęła od naszego miasta i okolic. Ogłoszenie jednej z "knajp" (bo nie była to restauracja lecz zwykła knajpa, gdzie szło się napić piwa, wódki i ewentualnie zamówić do tego zakąski. Nawet pizzy nie było.)


Szukają pomocy kuchennej, w wieku do 50 lat. Jednym z wymogów było ukończenie szkoły wyższej, a najlepiej posiadanie licencjatu.
Pomoc kuchenna, przypominam. W knajpie-mordowni w małej wsi. I niestety nie jest to żart.

Ogłoszenia o pracę

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (181)

#80613

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Również temat budzący kontrowersje.

Wychowałam się na wsi. Jako dziecko pomagałam babci oprawiać króliki itp. Nie czuję z tego powodu jakiegoś uszczerbku na psychice.

Wujek dostał na poniedziałek wezwanie do "zerówki", do której uczęszcza jego jedyna córka. Mieszkają w tym samym domu, w którym kiedyś mieszkałam z rodzicami.
Powód?

Otóż podczas opowiadania, "co lubisz jeść najbardziej i czy pomagasz rodzicom/babci/dziadkowi/wstaw dowolne w przygotowaniu?", młoda odpowiedziała, że najbardziej lubi rosół i pomaga babci przy wyrwaniu piór z kury (oczywiście wcześniej zabitej). Młoda jest zupełnie normalną dziewczynką, nigdy nie zachowywała się lękliwie/agresywnie. W domu sama się z chęcią angażuje w karmienie krów/drobiu. Już teraz mówi, że będzie panią weterynarz. To, że widzi skąd bierze się mięso, nie jest chyba czymś nieodpowiednim, tym bardziej, że nikt jej nie zmusza na patrzenie jak babcia ucina kurze głowę.

Według jej wychowawczyni, jest to "patologiczne i nienormalne, źle wpływające na inne dzieci". Dlatego wujek ma się stawić w poniedziałek.

Dzieci rodzice szkoła

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (211)