Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mabmalkin

Zamieszcza historie od: 4 stycznia 2017 - 1:24
Ostatnio: 29 lipca 2020 - 12:59
  • Historii na głównej: 100 z 109
  • Punktów za historie: 18659
  • Komentarzy: 551
  • Punktów za komentarze: 2996
 

#78803

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nie problemy z siłownią to inna sytuacja, również z dnia dzisiejszego... Już tyle o podobnych sytuacjach jak poniżej opisana było mówione, ale osobiście któryś raz się z tym zetknęłam i nadal wku*wia mnie idiotyzm ludzi.
Szłam około 14.50 na małe zakupy. Miejsce akcji- okolice Placu Grunwaldzkiego.
Na ławce, niedaleko dwóch przejść dla pieszych leży sobie starszy pan. W sumie widok codzienny (menelnia), idę. Około 15.30 wracam z siatami, pan dalej leży. Zwróciłam uwagę na fakt, że był dość elegancko ubrany, obok ławki leży siatka z zakupami. Podeszłam bliżej, twarz starszego pana cała w kropelkach potu, strasznie blada, ręce skrzyżowane na piersiach i drgawki.

Nie znam się na tym ale szybko pomyślałam, że to albo jakiś zawał albo zapaść (a jednak czegoś uczyli w tych gimnazjach). Na "proszę pana czy coś panu dolega?" nie reaguje. Potrząsam nim lekko. (W tle zatrzymują się ludzie). Po kilku minutach pan otwiera oczy i wypowiedział tylko coś w stylu "serce...tabletki...zapomniałem, źle". Nie wzięłam telefonu, na zakupy nigdy nie biorę.

Podbiegam do jednej z kobiet, która przyglądała się sytuacji, proszę o telefon na pogotowie. Reakcja? "Oszalała pani?! Mnie pieniądzów szkoda!" Ale to bezpłatne... "Ja nie znam tego dziada!" W międzyczasie przechodzi jakaś matka z dzieckiem, które pokazuje na pana, matka zbiera dziecko na ręce i mówiła coś o zarażeniu się i o pijakach, ale nie słyszałam bo w tamtej chwili nie zwracałam na to uwagi. Dobra, szkoda czasu na kłótnie, podchodzę do przypadkowej osoby, proszę o telefon, ok, pogotowie wezwane. W międzyczasie tłum zrobił się większy; gdy próbowałam nawiązać kontakt ze starszym panem w tle leciały komentarze typu "pani go zostawi, pewnie się nachlał!" itp.
Karetka przyjechała, starszy pan miał zapaść krążeniową.

Serio, nie każda osoba leżąca na ławce to pijak i menel. A piszę to, bo rok wcześniej spotkałam się w swoim rodzinnym mieście z niemal identyczną sytuacją, z tym że tamtej kobiety nie dało się odratować.

wrocław ludzie ignorancja

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 190 (208)

#78729

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po mojej kilkumiesięcznej karierze jako studentka zdążyłam już zauważyć i przyzwyczaić się do tego, że niektórzy profesorowie za przeproszeniem wyżej s*ają niż du*ę mają. Ale to było zwykłe buractwo.

Miejsce akcji: stołówka uczelni.
Miałam pół godziny przerwy między zajęciami, więc stwierdziłyśmy z [k]oleżanką, że pójdziemy do drugiego budynku na jakiś obiad. Pół godziny to niby sporo czasu, ale nie tylko my wpadłyśmy na taki pomysł, więc kolejka była duża. Często się zdarzało, że gdy wchodził jakiś wykładowca, to studenci sami ustępowali miejsca w kolejce, czasem któryś uprzejmie zapytał czy mógłby mu ktoś ustąpić miejsca, a czasem grzecznie stawał i czekał na swoją kolej.

Ale nie [O]NA. Nie wiem kim była, zapewne z innego wydziału. Zamówiłyśmy z koleżanką zupę (dla mnie) i zestaw obiadowy dla niej, z tym że poprosiła zamiast ziemniaków ryż. Dobra, siedzimy, zostało nam kilkanaście minut do końca. Pani zza baru wywołuje mnie po zupę, a chwilę później koleżankę. I tu wkracza Ona.
O - Ooo a ja bym może jednak chciała z ryżem, to sobie wezmę ten zestaw!
K - Przepraszam panią, ale to moje zamówienie...
O - PANIĄ? PANIĄ DOKTOR. To po pierwsze! A po drugie zamówisz sobie następny, ja za ten zapłacę. (płatności dokonywane są z góry).
K - PANI DOKTOR, mam pięć minut przerwy, nie zdążą już przygotować mi posiłku...
O - Ja nie wiem kogo do tej uczelni przyjmują, dziewczyno, TY MASZ OBOWIĄZEK MI USTĄPIĆ!

Zawinęła zestaw koleżanki i poszła w kierunku osobnej sali dla personelu uczelni. Koleżanka poszła za nią, żądając zwrotu pieniędzy za obiad. Dowiedziała się, że Ona nie ma obowiązku oddawać żadnych pieniędzy. Do akcji dołączyłam ja, otworzyłam drzwi od osobnej sali. Siedział tam profesor z naszego wydziału, starszy, wielu wykładowców podchodzi do niego z dużym respektem. Przy nim powtórzyłam, że szanowna pani doktor właśnie dokonała kradzieży i że prosimy z koleżanką o oddanie pieniędzy.
Pani doktor zerknęła na mężczyznę, na nas, spaliła tak zwanego buraka i oddała koleżance 13.40. Ale gdyby wzrok mógł zabijać...

Wróciłyśmy na zajęcia, koleżanka z pustym żołądkiem.

Edit: Gwoli wyjaśnienia; co by nie było gó*noburz w komentarzach: Koleżanka NIE USTĄPIŁA. Kończyła nam się przerwa, więc nawet jeśli pani doktor oddałaby jej obiad, to nie zdążyłaby go zjeść. Więc odzyskanie chociaż samych pieniędzy było jak najbardziej odpowiednie.

uczelnia profesorowie

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (238)

#78646

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podobno to studenci są największą grupą "syfiarzy", wielokrotnie to słyszę. OTÓŻ NIE. Nie po tym co ostatnio zobaczyłam.

Generalnie nie obchodzi mnie kto w jakich warunkach żyje, jak ktoś lubi hodować grzyba na suficie, niech hoduje. Wierzcie mi- byłam w niejednym akademiku na niejednej imprezie, w wielu mieszkaniach studenckich, które bywały w stanie różnym. Ale wychodzę z założenia, że jeśli zapraszasz do siebie większą grupę w gości, to chociaż należy w jakiś sposób mieszkanie ogarnąć, chociażby ze względu na szacunek do gościa; nawet jeśli to tylko znajomy.

Sama jestem studentką, nie zawsze mam czas myć codziennie podłogi, zdarza się, że nie od razu wyniosę talerz po jedzeniu, dlatego nie mówię tu o sprzątaniu całego domu na błysk i odmalowaniu ścian, ale zwykłe zmycie naczyń czy starcie blatów. Wiecie o co mi chodzi.

Krótki zarys: Mam znajomą - Natalię (najmłodszą), lat 29, niedawno zaczęła pracę w jakimś korpo. Mieszka z koleżanką- Ireną i kolegą Tomkiem (synem właściciela). Dziewczyny mieszkają w pokoju razem, Tomek osobno. Nikt z nich nie jest studentem, co więcej, każdy pracuje na dość wysokich stanowiskach. A dlaczego mieszkają nadal razem, skoro mogliby wynająć coś osobno? Nie wiem.

Irena twierdzi, że im tak się dobrze mieszka. I chyba zaczęłam rozumieć dlaczego. Dla ścisłości- Natalię znam kilka lat, ale dopiero w ostatni piątek miałam okazję być pierwszy (i zapewne ostatni) raz u niej w mieszkaniu.

Szybki opis mieszkania: wejście, z prawej strony kuchnia (bez drzwi), po lewej stronie pokój kobiet, drugie drzwi od pokoju Tomka, na wprost łazienka.

Natalia zrobiła ostatnio imprezę- tak bez okazji. Zaprosiła podobno ok. 20 osób. Ja wraz z koleżanką przyszłyśmy jako pierwsze. Wchodzimy. I...

KUCHNIA - na wejściu każdy z nas siłą rzeczy nieco rozgląda się po nowym miejscu. Zdejmuję buty, zerkam w stronę kuchni. Sterta naczyń w zlewozmywaku, pod oknem stosy pudełek po pizzach, butelki po alkoholu, swąd papierochów w całym pomieszczeniu. Myślę sobie, może jakaś impreza była wczoraj, może nie zdążyli posprzątać, ale nie...

Tuż przy wejściu do kuchni (najbliżej mnie), na podłodze brudne talerze i patelnia, na której nowa cywilizacja była już chyba na etapie obalania komunizmu. Okno w kuchni zamknięte, mimo że na zewnątrz był ukrop. Wyobraźcie sobie ten smród, zmieszany z... antyperspirantem, bo tym właśnie "zwalczali" smród w kuchni. Natalia szybko zaprosiła mnie do pokoju jej i Ireny, w którym miała odbywać się "impreza".

POKÓJ - dosyć duży, dwa łóżka ustawione równolegle pod ścianami. Na nich nie pościel, a raczej jeden wielki barłóg. Poduszki, kołdra, wszystko zmięte i wciśnięte pod ścianę, tak by goście mogli usiąść na brudnym od nieznanych substancji prześcieradle, które kiedyś chyba było białe. Na środku mały stolik, zawalony jakimiś dokumentami, opakowaniami po zupkach chińskich i kosmetykami. Zresztą- kosmetyki walały się wszędzie.

Na podłodze (która ostatni raz widziała mopa chyba ładnych kilka miesięcy temu), pełno pędzelków do twarzy, patyczków do uszu i pokruszonych cieni do powiek... najbardziej jednak obrzydziło mnie to, co było pod kaloryferem (pod oknem). MAJTKI. Zużyte, białe z czymś, co przypominało zaschniętą krew menstruacyjną, majtki.

Obok jakieś pojedyncze skarpety. Spytałam Natalii wprost czy nie myślała żeby wynająć sprzątaczkę. Nie, nie ma takiej potrzeby, zresztą ona dopiero co skończyła OGARNIAĆ pokój. Yhm... usiadłam przy stole na jakimś taborecie, który wydawał się najmniej niebezpieczny. Dostałam szkło na piwo, ale grzecznie odparłam, że wolę z butelki. Po kilkunastu minutach poszłam do łazienki.

ŁAZIENKA - przysięgam, że nie zdołałam nawet załatwić potrzeby. Przy fugach od muszli klozetowej zrobiła się jakaś narośl, szczoteczki do zębów w kubkach przy zlewie były powkładane razem z maszynkami do golenia i niesamowicie śmierdziało jakąś zgnilizną. Papieru toaletowego brak, jakieś ubrania na podłodze. Muszli nie zdołałam otworzyć. Wróciłam do pokoju.

Nie będę się więcej rozdrabniać; koleżanka z którą przyszłam usiadła na łóżku, oparła się ręką o prześcieradło i natychmiast ją cofnęła, bo znalazła tam prezerwatywę. Zużytą.
Obie podziękowałyśmy Natalii za "gościnę", dokończyłyśmy piwo i opuściłyśmy imprezę zanim zaczęli schodzić się ludzie.

Oczywiście straciłam znajomą przez to, że śmiałam zwrócić jej jeszcze na odchodne uwagę, że powinna patrzeć gdzie zaprasza gości, a jeśli nie chce jej się sprzątać to może lepiej zaprosić do baru i tyle.

Niesmak pozostał do teraz. Serio, dorośli, pracujący ludzie, zawsze zewnętrznie zadbani, w najmodniejszych ubraniach, elokwentni... mieszkają w chlewie.

Znam Natalię 4 lata, zawsze spotykałyśmy się u mnie albo na mieście. Nie raz nie dwa pocieszałam ją po nieudanych związkach, nie wierzyłam wówczas w jej opowieści, że faceci po wizycie u niej na noc (gdy Irena akurat była na wyjazdach), nie oddzwaniali nie odpisywali.

Nie wiem co na to właściciel mieszkania, może dawno u nich nie był, może w ogóle nie był; jak wspomniałam- Tomek to syn. Dla niektórych może to nie być w ogóle piekielne, ale dla mnie zaproszenie do takiego miejsca było.

mieszkania brud imprezy dorośli ludzie

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (276)

#78752

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem nawet jak nazwać całą sytuację, bo wszelkie "szczyty" i granice zostały przekroczone.

Mam znajomego, spotykamy się głównie na zlotach motocyklowych i tym podobnych imprezach. Nazwijmy go Marcin. Jakiś czas temu dowiedzieliśmy się, że jego córka jest nieuleczalnie chora; wrzucił na twarzoksiążkę apel, że potrzebują z narzeczoną pieniędzy na rehabilitacje itp., bo sami nie dają rady. Nie miałam wcześniej pojęcia, że w ogóle ma córkę, ale co tam, zdecydowaliśmy z moim P. że będziemy oddawać 1%. Tak też zrobiliśmy, razem z nami inni znajomi i zapomnieliśmy o sprawie.

Wczoraj odbyło się przyjęcie weselne naszych znajomych, na które przyszedł Marcin i ON - główny bohater historii.
Słyszałam wszystko, bo stałam przy barze obok Marcina. On już od wejścia podszedł do Marcina, oświadczając, że "Oddaję co miesiąc 10zł na twoją córkę, to może jakieś piwko w zamian? Hehe!" Marcin momentalnie zrobił się czerwony, ale że ostoja spokoju, powiedział że nie musi tego robić. Kilka kieliszków później: ON, znowu zaczepia Marcina, przy stole, przy ludziach na głos oświadcza "Ty ale powiem ci, że ja cię podziwiam, ja bym nie mógł wychowywać nienormalnego dzieciaka, Hitler to takich do obozów wysyłał!" - i tu ostoja spokoju pękła, Marcin zerwał się na nogi i jednym zręcznym ruchem pięści złamał JEMU nos. Nie jestem zwolenniczką przemocy, ale uważam że reakcja była słuszna.

Nikt jakoś specjalnie nie przejął się jego załamanym nosem. ON odgrażał się, że zgłosi na policję że go pobito, bo on tylko zażartował i że "w takim wypadku nie dostaną już od niego ani złamanego grosza". Opuścił imprezę ku uciesze wszystkich.
Jakieś komentarze przychodzą Wam do głowy? Bo mi wszystko opadło.

Buraki chore dzieci darowizna

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 251 (267)

#78455

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studenckiego mieszkania ciąg dalszy.

Ogólnie nie narzekam aż tak bardzo, jak już wspomniałam - mieszkam z rodzinką. Jednak zdarzają się czasem zgrzyty, a w dzisiejszej sytuacji to ja wyszłam na piekielną w oczach mojej przyszłej szwagierki, powiedzmy W.

Jestem dumną posiadaczką naturalnych, gęstych loków. Czasem słyszę od przypadkowych przechodniów głosy zachwytu, to zawsze jest miłe ;). Zdarzały się też sceny zazdrości (głównie ze strony koleżanek), "oskarżanie" mnie o trwałą, używanie lokówki itp.

W. należy do tej drugiej grupy osób, jednak po kilku miesiącach mieszkania razem, miała nie raz, nie dwa okazję zobaczyć, że nie używam żadnych lokówek. Wiadomo - używam kosmetyków i szamponów do loków. Ostatnio dostałam w prezencie od mojej kochanej fryzjerki jakiś preparat, który miał zagwarantować większą puszystość, jeszcze nie miałam okazji z niego skorzystać (ze względu na twardość wody ostatnio muszę trochę odżywić włosy). Co ważne - przewidywane użycie TYLKO dla loków. Wszystkie szampony itp. są we wspólnej kabinie prysznicowej, na półkach przydzielonych do właścicieli.

W. miała dzisiaj rozmowę kwalifikacyjną. 7 rano, dobijanie do mojego pokoju. Wrzask, płacz, histeria. Otwieram drzwi, bo jeszcze chwile i głowa by mi eksplodowała, a tam... W. na głowie miała coś co przypominało bocianie gniazdo, do tego mnóstwo supłów i "kołtunów". Po wyrazie jej twarzy widziałam, że sprawa jest POWAŻNA, więc powstrzymałam wybuch śmiechu.
Otóż wspaniałomyślna W. (posiadaczka długich, prostych włosów) stwierdziła, że jeśli wieczorem podczas kąpieli użyje PO TROCHĘ WSZYSTKICH moich szamponów i odżywek, to rano obudzi się z cudownymi lokami, idealnymi na rozmowę kwalifikacyjną.
Aż powstrzymam się od prośby odkupienia mi dwóch odżywek (zużyła końcówki), bo uważam że dostała już niezłą nauczkę :D

Na rozmowę nie poszła, w domu cisza jak makiem zasiał, słyszałam tylko jak przez telefon żali się matce i mojemu kuzynowi, że PRZEZE MNIE straciła pracę. W kuchni "przypadkiem" rozbiła mój ulubiony kubek (prezent od narzeczonego, ręcznie zdobiony) i podobnie "przypadkowo" podczas otwierania lodówki, wypadło jej na podłogę moje zamarynowane na dzisiejszy obiad mięso. Nie pytając o pozwolenie, wzięłam z lodówki jej mięso. A i jeszcze wcześniej zarządziła, żebym moje szampony itp. chowała u siebie w pokoju, bo jeszcze jej się pomyli. Już biegnę :D

studenci włosy dom rodzina

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (244)

#78299

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W moim rodzinnym mieście jest jedna, jedyna linia autobusowa (nazwijmy ją M), którą można dostać się do Wrocławia. Poza tym całe mnóstwo innych, które jeżdżą po okolicznych miastach i wioskach.

Obecnie główna ulica, którą busy i autobusy jeździły na przystanek przy ul. X jest w trakcie wylewania nowego asfaltu, więc trzeba jechać objazdem, by dostać się na X. Poza tym są jeszcze dwa przystanki- ul. Y i Z, ta ostatnia na drugim końcu miasta, już przy "wylocie".

Tak się złożyło, że wczoraj musiałam wrócić do miasta rodzinnego i dziś o 5 rano pobudka, coby zdążyć na autobus do Wrocławia o 6.10. Nic z tego. Autobus M nie przyjechał, nigdzie żadnej informacji, próbuję dodzwonić się na infolinię (teoretycznie dostępna od 6.00)- jeden, drugi numer i nikt nie odpowiada. Na stronie internetowej też nic. No dobra, idę szybko na ulicę Y. Bingo! Jest informacja! Zachowuję oryginalną pisownię: "Drodzy pasażerowie! Uprzejmie informujemy, że w związku z remontami ul. X i Y, nasz autobus zatrzymuje się na ul. Z tylko w godzinach 8.00, 13.00, 18.00. Za utrudnienia przepraszamy!".


Gdzie piekielność? Nadal nie mam pewności, czy to informacja od linii M. Nie było nigdzie podpisu, a kartka wisiała obok rozkładu jazdy PKS, M i pięciu innych. Z ulicy Z również jedzie kilka innych linii.
Podejście do klienta "godne podziwu"; poza tym ta linia słynie z aroganckich, niemiłych pracowników, miesięcznie dostają mnóstwo skarg, przewożą duuuużo więcej osób niż powinni... Ale mają to w d, bo dobrze wiedzą, że są w tej miejscowości jedyną linią, którą można dostać się do Wrocka i ludzie i tak będą wracać.

komunikacja publiczna autobusy

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (135)

#78344

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja młodsza kuzynka jest obecnie w 1 klasie gimnazjum. Jest siostrą Szymona z mojej przeszłej historii.

Ostatnio była wywiadówka. Wychowawczyni kazała wujkowi zostać.
Powód?

Wychowawczyni:
- Zauważyłam NIEPOKOJĄCĄ RZECZ! Weronika na przerwach zamiast rozmawiać z rówieśnikami, czyta Orwella! I w ogóle cały czas czyta.
Wujek:
- No i? Moja córka uwielbia książki, to chyba dobrze?
Wychowawczyni:
- Ależ proszę pana! TO JEST PORZĄDNA SZKOŁA! Kto to widział, żeby młoda dziewczyna, dziecko, czytało taką literaturę?! Przecież i tak nic nie rozumie. Lepiej niech lektury czyta! (Kuzynka każdą lekturę sumiennie czytała, nawet czasem kilka razy, więc nie rozumiem po co ten komentarz).

Nie wiem co komu zrobiła pani wychowawczyni, kończąc studia i dostając uprawnienia do nauczania. Ja też czytałam w przeszłości książki, które nie do końca rozumiałam ale nie widzę w tym nic złego. Po paru latach do nich wracałam i niektóre rzeczy były jakby bardziej oczywiste.

Gimnazjum pod względem nauczania nie odróżnia się od innych niczym. Wujek wdał się w dyskusję, ale nie powiem jak przebiegła bo nie było mnie przy tym; powiedział tylko, że "pani magister", cytując, jest "nieźle po*ebana".

Nie pozwalajcie dzieciom czytać książek. Przecież to niepokojące.

szkoła

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 257 (275)

#78253

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Generalnie nie obchodzi mnie czy ktoś jest wege, nie toleruje laktozy, glutenu, woli jeść kamienie czy runo leśne. Dopóki z tego powodu nie traktuje innych jak ludzi "nieoświeconych", "morderców" i podchodzi do swojej diety z fanatyzmem, próbując wszystkich dookoła przekonać do swoich racji. (Tak samo jak osoby jedzące mięso na siłę próbują wmusić je w osobę nie jedzącą go, bo i tak się zdarza).


Ja na przykład uwielbiam mięso. Był grill u kolegi z pracy narzeczonego, zaprosił w większości ludzi właśnie z pracy. Wśród nich była Monika. Ogólnie miła dziewczyna, akurat siedziała obok mnie, rozmawiałyśmy normalnie, przyniosła jakieś owoce pokrojone w plastry i coś co przypominało kształtem kotlety, ale nie znam się na tym. Przyszedł Gospodarz, mówi że można już kłaść jedzenie na kracie. Monika poprosiła by on to zrobił.

Nadszedł czas zdejmowania z grilla. Gospodarz, z czystej uprzejmości przyniósł Monice kilka pieczonych owoców i powiedział, że jak chce to reszta jest nad ogniem. Zjadła, rozmawiamy dalej. Potem sama wstała po jedzenie i się zaczęło.

Wrzask, ryk, że jak to, że jej jedzenie spoczywa na tej samej karcie co kiełbasy i steki, dla których zginęły biedne zwierzęta, że wszyscy jesteśmy po*ebani bo mamy ich krew na rękach, na koniec wybuchnęła płaczem, bo zjadła tych kilka owoców które już były na tej kracie. Powiedziała, że nie chce "bratać się z mordercami" i że nienawidzi nas wszystkich. I wyszła.

Nie wiem, nie znam się, ale moim zdaniem z lekka przesadziła. Wystarczyło poprosić by kumpel odpalił osobnego grilla.

Wege grill znajomi

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 213 (247)

#78111

przez (PW) ·
| Do ulubionych
BĘDZIE DŁUGO
Miała być historia o rodzinie mojego Mężczyzny tuż po świętach, ale nie miałam czasu, poza tym pojawili się też na majówce i dzisiaj pojechali. I bardzo się cieszę, bo po wczoraj UJ mnie prawie strzelił. Zdecydowałam się na kilka historii w różnych odstępach czasu.

W sumie główną bohaterką będzie tu moja przyszła (niestety) szwagierka, powiedzmy Anka.
Już kiedy pierwszy raz zostałyśmy sobie przedstawione, jakoś miałam przeczucie, że się nie polubimy. I nie dlatego, że Anka (starsza od mojego P.) mogłaby być praktycznie moją matką, ale dlatego, że już od pierwszych minut poznania się, Anka okazała się być Alfą i Omegą, wszechwiedzącą wyrocznią, mądrzejszą od wszystkich naukowców świata. Szczerze mogę przyznać, że nie znam bardziej aroganckiej, zakompleksionej i zarozumiałej osoby. A poza tym w jej oczach byłam młodą gówniarą, która chce pieniędzy jej brata (akurat takie podejście za pierwszym razem wcale mnie nie dziwi i nie mam o to żalu). Dlatego JA starałam się być miła. Nie wazeliniarsko, po prostu starałam się nie wchodzić w nią w żaden konflikt. A to trudna sztuka, bo to ta osoba, która szuka dziury w całym.
Anka ma męża- świetnego faceta- Daniela i piętnastoletnią córkę Karolinę, która ich jedynym dzieckiem.
A i zanim mnie ocenicie lub zbesztacie, że "a ja to bym powiedział/a jej to to i tamto, nie dał/a sobą pomiatać"- zrozumcie, to siostra mojego przyszłego męża. Ja owszem, mam niewyparzony język ale na prośbę JEGO i przyszłej teściowej, starałam się zawsze pohamować, gdyż Anna to kobieta, której NIKT- własny mąż, matka, brat, ksiądz proboszcz, prezydent itp. nie "przegada". A po co psuć sobie nerwy i walczyć z wiatrakami? Ignorowanie jeszcze bardziej ją wkurzało ;).

1. TUSZA.
Genetycznie mam tendencje do tycia, jednak moja waga jest prawidłowa, NIGDY nie miałam nadwagi. Nigdy też nie przekroczyłam granicy 63kg (przy 164cm wzrostu). Poza tym ćwiczę i jestem w stałym ruchu. Gdy poznałam się z Anką, byłam szczupła. Później miałam problemy hormonalne, przez co ważyłam wówczas te 63kg. Dodatkowo byłam po wypadku motocyklowym i ćwiczeń ruchowych nie mogłam wykonywać, ba, ledwo co chodziłam. Urosłam tylko w udach i biodrach, poza tym nie miałam żadnych fałd tłuszczu czy coś. I tak sama ze sobą źle się czułam fizycznie. Robiliśmy grilla. Anka widząc, jak jem kawałek krupnioczka, nie omieszkała co chwilę komentować, jak to w młodym wieku dziewczyny ZAPUSZCZAJĄ się i potem wyglądają jak balerony. Aha, Anka ma 40 lat i waży jakieś 120 kg. Moja mama ma 46, tendencje do tycia i waży 70, o czym ja nie omieszkałam jej poinformować. Wierzcie mi, nie mam nic do osób otyłych, ale w momencie gdy ktoś taki krytykuje moją wagę, to nóż w kieszeni się otwiera.

2. SPADEK
Na święta bożego narodzenia również przyjechali. Jak już wspomniałam, Daniel jest klawy gość, więc stwierdziliśmy z P. że dotrzymamy mu towarzystwa przy kieliszeczku. Po kilku głębszych, Anka się rozkręciła. Dosadnie wytłumaczyła mi i P. że nie ma co liczyć na ten dom, bo jak jej się zachce to g*wno dostaniemy a nie mieszkanie. A jakbym chciała się tu zameldować to ona MOŻE się zgodzi po naszym ślubie. I nie mam co liczyć, że dostanę cokolwiek. Ogólnie takie tam pierdoły. Rozluźniona pysznym, swojskim winem, powiedziałam tylko, że nie zamierzam tu mieszkać i że może być o to spokojna. Na szczęście uwierzyła.
A teraz tłumaczę: po śmierci ojca P. i jej, w testamencie dom został podzielony. Na pół. Część jest przepisana na mojego P. a druga połowa jest jej. Dodatkowo ich matka, która z nami mieszka, ma prawo dożywotnio korzystać z całego domu.
Zatem jej śmieszne "groźby" spłynęły po mnie i P. jak po kaczce.
Daniel później nas przepraszał za jej zachowanie.

3. PRZY WIGILIJNYM STOLE
U mnie w domu i w rodzinie od zawsze jadło się wszystko ostro przyprawione. Zdarzało się, że gdy niespodziewanie przyprowadzałam koleżankę i mama podawała obiad, koleżanka nie była w stanie zjeść bez litra lodowatej wody do popitki. Teściowa zrobiła pyszną rybę. Gotuje rewelacyjnie. Ale ja to ja- sięgam po pieprz i paprykę. Reakcja Anki? "Nie masz za grosz ogłady i nie znasz zasad savoir vivre, bo używanie przypraw na oczach kucharki to największa obraza jaka może być!" Miałam ochotę wstać i wyjść, ale powiedziałam tylko żeby zajęła się swoim talerzem, co spotkało się z aprobatą ze strony reszty rodziny.

4. TUSZA 2 I SPORT
Od czasu gdy ważyłam tamto 63kg minęło sporo miesięcy, zdążyłam wrócić do formy przed wypadkowej, a może i lepszej. Nie zamęczam się żadnymi dietami czy głodzeniem, mam wypracowany swój własny system i tego się trzymam. Nie uważam też, że wyglądam jakoś "mega fit". Na święta wielkanocne przyjechali znowu. Przyznam, że z początku Anna zachowywała się nad wyraz mile w stosunku do mnie, myślałam nawet, że może już trochę zmieniła zdanie. Ale... Słońce dawało czadu, że grzech grilla nie rozpalić. Przebrałam się z dresów w szorty i jakąś koszulkę. Pierwszy odezwał się Daniel, że widzi dużą różnicę i że chyba dużo trenowałam. Nie powiedział nic dwuznacznego, nie było w tym żadnej sugestii. Ot, uznałam to za komplement i podziękowałam. Karolina też była zachwycona i spytała się jaki sport uprawiam, bo ona też by chciała trochę mięśni wyrobić (15-latka powoli zbliża się do wagi mamusi).
Na to Anka od razu z koparą. Powiem wam tylko w punktach co wywnioskowałam z jej monologu:
- Facet nie powinien lecieć na chude dziewczyny. (do bycia CHUDĄ to mi daleko).
- Cycki to pewnie sobie zrobiłam operacją za pieniądze Pawła. (Pewnie, zawsze marzyłam o operacji powiększania czegokolwiek... ).
- Uprawianie sportu jest bez sensu, bo potem na starość wszystko boli. Pływanie szkodzi na kręgosłup, siłownia na stawy, coś tam na coś innego... jednym słowem najlepiej siedzieć na du*ie.
Mówię Wam, śmiesznie się tego słucha z ust ponad 100-kilogramowej, ZDROWEJ kobiety.
- Karolina to się powinna szkołą zająć a nie pierdołami.
- Na starość pożałuję.

5. KAROLINA
To z wczoraj. Z Karoliną też bardzo fajnie się dogaduję. Czasem Ania i Daniel zostawiają ją tu u babci na kilka dni, czy na ferie. Nie przeszkadza nam to. Wczoraj mój P. coś grzebał przy aucie, więc zabrałam się za obiad. Uwielbiam gotować i to jedna z moich pasji. Do pokoju zapukała Karolina, zwykle przychodziła po książki, ale tym razem spytała czy może mi coś pomóc, bo mama w domu jej nie pozwala w kuchni nic robić, a ona by chciała.
Dobra, dałam jej obieraczkę i warzywa. Kilka minut później uczyłam ją jak posługiwać się obieraczką. Szło jej rewelacyjnie, pomijając, że jak na piętnastolatkę to niektóre rzeczy typu włączenie piekarnika powinna znać.
Ogólnie można powiedzieć, że mi (w sumie obcej osobie) wyżaliła się, że jej w przyszłości każą iść do szkoły na medycynę, że nie pozwalają jej rozwijać pasji, sprawdzają jej wiadomości w telefonie, facebooka mieć nie może, a z koleżankami wychodzi trzy razy w miesiącu, na dwie godziny. Tato czasem jej broni ale wszystkim w domu rządzi mama. No cóż, mi dziewczyny żal, ale co ja mogę? Porozmawiałam później o tym z P., obiecał że porozmawia z Danielem.
Ale wracając do obiadu- mieliśmy ten zjeść wspólnie, w ramach pożegnania, teściowa dorzuciła też coś od siebie.
Ania poczęstowała się nadziewaną papryką
A: Mamuś pyszne zrobiłaś.
M: A to nie ja, to mabmalkin z Karolinką coś dzisiaj robiły.
I tu nagły zwrot akcji. Anna zrywa się sprzed stołu, drze na mnie koparę, że DEMORALIZUJĘ (wtf?) jej dziecko, że jak chcę być KURĄ DOMOWĄ to sama mam być ale nie wciągać w to gó*no jej dziecka, BO KAROLINKA MA BYĆ KIMŚ I IŚĆ NA MEDYCYNĘ!
P. trzymał mnie w uścisku, bo przysięgam, że ręce mnie świerzbiły jak nigdy wcześniej. Mimo uspokajania przez wszystkich, wyszła i trzasnęła drzwiami i tyle ją widzieli.
Daniel bardzo mnie i P. przeprosił, pożegnaliśmy się i pojechali do siebie.

Ot taka mi się szwagierka trafiła. Każde święto czy ich przyjazd ot tak kończą się podobnie. I tylko ona to wszystko nakręca. Nie polecam.
Jak mówi moja matula: "Na szczęście wychodzisz za Niego a nie za szwagierkę". :)

rodzina szwagierka

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (296)

#78069

przez (PW) ·
| Do ulubionych
UWAGA, KIEROWCA ROKU :D

Normalnie typowa BABA ZA KIEROWNICĄ. (Nie ubliżając Wam Panie, sama jestem kobietą, taki żarcik tylko ;))

Dzisiaj po zakupach na majóweczkę, wjeżdżamy z Lubym na rondo*. Na szczęście dzisiaj moim 22-letnim złomem, który i tak rozpadał się w oczach, więc mam teraz pretekst by zmienić na nowy. Będąc już na rondzie, nagle JEB, w prawy bok. Nie jakoś mocno, tylko lekki wstrząs autem. Z Renaulta wychodzi kobitka. Jakoś w wieku mojego faceta. I zanim jeszcze wyszliśmy z auta (i z lekkiego szoku), ona już drze koparę.

Nie będę Was wdrażać w szczegóły, mamy szczęście, że wszystko przebiegło sprawnie i że w moim gracie mamy kamerkę. Wyglądało to tak, że szanowna pani wjechała na rondo, nie próbując nawet hamować (nie jechała na szczęście szybko) mimo, że byliśmy już przednimi drzwiami auta tuż na jej wysokości.
Będzie odszkodowanie, jest orzeczenie o jej winie itp., ogólnie nic wielkiego. Ale najlepsze jest jej tłumaczenie na początku. Uwaga...

"TY PIE******* *********! CO Z CIEBIE ZA FACET? PI*DA JESTEŚ A NIE FACET! NIE WIESZ, ŻE KOBIETOM SIĘ USTĘPUJE?!"

Panowie, pamiętajcie że jak jesteście na rondzie, to żeby ustąpić nadjeżdżającym kobietom ;)

*My mieliśmy pierwszeństwo.

rondo stłuczki

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 218 (252)