Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

malami1001

Zamieszcza historie od: 12 sierpnia 2012 - 20:26
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 15:06
  • Historii na głównej: 5 z 8
  • Punktów za historie: 1084
  • Komentarzy: 191
  • Punktów za komentarze: 1396
 

#83981

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem jak mi się wydaje odpowiedzialnym opiekunem psa. Od samego początku był wychowywany tak, aby nie sprawiać bliźnim czy to ludzkim, czy zwierzęcym niepotrzebnych kłopotów. I tak zarówno dzieci jak i dorośli są dla niego przezroczyści, nie goni ptaków, kotów, ma "dar" rozpoznawania, który pies ma ochotę na zabawę, a który jej nie ma nawet na pobieżne obwąchanie.

Poza tym trzymam się żelaznych zasad, że w parku spuszczam go tylko w miejscu gdzie nie ma ludzi bądź pora jest taka, że co najwyżej wiewiórkę lub innego psiarza uświadczysz i zawsze biega w kagańcu, a bez kagańca jest zawsze na smyczy. Od biegania bez psich akcesoriów są pola. Nie mam problemów z jego odwołaniem, w skrajnych sytuacjach, kiedy zabawa z innym psem jest bardziej atrakcyjna niż ja z kawałkiem parówki przybiega na gwizdek. To są dla mnie absolutne podstawy tego, aby spacer z psem był bezpieczny zarówno dla mnie jak i dla innych ale też i dla samego psa. Ale są debile, którzy najwyraźniej tych podstaw kompletnie nie rozumieją bądź uważają za bezużyteczną fanaberię. I przez takich debili, a konkretnie debilkę od wczoraj jestem posiadaczką gazu łzawiącego. A dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią.

Wyszłam sobie wczoraj jak co dzień na poranny spacer. Rano zawsze chodzimy tymi samymi parkowymi alejkami, pies tradycyjnie na smyczy. W oddali widzę znajome sylwetki starszego pana z owczarkiem puszczonym luzem, który mimo, że mojego psa zawsze obszczeka nigdy się nie oddala od opiekuna oraz debilki, zwanej dalej D z psem sięgającym mi do pasa, również biegającym luzem. Pies ten często miał ochotę podbiec do mojego ale D zawsze jakoś udało się go odwołać. Ale nie wczoraj.

Wczoraj pies podbiegł na jakieś 50m, stanął i zaczął się badawczo przyglądać. Więc ja stanęłam między psami i czekam aż D swojego psa odwoła. Pies ma D gdzieś i powolnym ruchem zbliża się do nas. Widzę, że to nie jest przyjazna postawa, D łaskawie też zauważyła i zaczyna zmierzać w naszą stronę (stała jakieś 100m od nas). Podchodzi, woła, mój już zestresowany zaczyna powarkiwać, a pies D cały czas powoli idzie. Zatrzymuje się jakieś 2m przede mną, wtedy podchodzi D i radośnie stwierdza, że ojej, teraz to ona się go boi złapać (WTF?!) A pies jak na komendę rzuca się na mojego! Ja luzuję mojemu psu smycz (musi się jakoś bronić), drę się żeby debilka złapała swojego psa, bo za chwilę ja dostanę paszczą w nogę (przypominam pies sięga mi do pasa, mój pies do połowy uda), pies D w coraz większym amoku dosłownie szarpie mojego za szyję.

W pewnym momencie udało jej się go złapać za szelki i odciągnąć. Ja oglądam swojego czy nie ma obrażeń, ale wygląda, że wszystko jest ok. Ciśnienie miałam chyba zawałowe, drę się do D, że jak nie ma nad własnym psem żadnej kontroli, to niech trzyma go na smyczy i w kagańcu, zwłaszcza jeśli się sama boi własnego psa, biorę swojego i szybkim krokiem odchodzimy. Odeszliśmy jakieś 30m, a ja za plecami słyszę, że jak ją widzę z psem to sobie mam chodzić innymi alejkami! Odwróciłam się tylko i ryknęłam, że będę chodzić gdzie mi się podoba, bo w tym mieście pies ma być albo na smyczy, albo w kagańcu, a ja mam prawo nosić gaz.

Do domu wracałam na sztywnych nogach, nie mogłam się uspokoić. Po pracy faktycznie kupiłam gaz i w takich sytuacjach nie będę się wahała go użyć. Zwłaszcza, że dzisiaj idąc znów rano na spacer z psem słyszałam z oddali "Atos, wracaj tutaj!" czyli debilka nie wyciągnęła żadnej lekcji i agresywny pies dalej radośnie biega luzem! Zadzwoniłam więc na SM, żeby w takich i w takich godzinach porannych wysłali kilka razy patrol, bo z pewnością złapią co najmniej dwa mandaty (pan z owczarkiem i ona). Ja nie zamierzam ze strachem chodzić na spacery, bo w takich sytuacjach nie dość, że co oczywiste mogę mieć pokiereszowanego psa, to jeszcze sama oberwać rykoszetem. No i zawsze to może spotkać dajmy na to babcię z wnuczkiem, którzy w niedzielny poranek idą sobie na spacerek, a nigdy nie wiemy czy takie dziecko nie będzie chciało ratować swojego psiaka z opresji.

P.S. Razem z gazem kupiłam specjalne chusteczki, którymi przemywa się oczy potraktowane gazem. Wręczę durnemu właścicielowi agresywnego psa, żeby ulżył swojemu psu po tym jak już oddalę się na bezpieczną odległość.

pies park

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (153)

#83893

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o sąsiadach. A konkretnie o jednej.

Jakiś czas temu kupiłam własne mieszkanie, lokalizacja super, w zasadzie w parku, mój pies jest z tego powodu przeszczęśliwy. I właśnie na jednym ze spacerów z psem poznałam dziewczynę, która mieszka w tym samym bloku dwie klatki obok. Od słowa do słowa i zeszło na temat jej sąsiadki z klatki, którą jednak zna całe osiedle. A skąd ją zna?

Ano starsza pani z uwielbieniem wieczorami i po nocach wygrzebuje ze śmietnika resztki jedzenia i karmi nimi gołębie. Ktoś spyta co za problem. Ano problem jest taki, że to nie jest garstka gołębi - tych gołębi są setki! Kiedy jest "pora karmienia" nie da się normalnie przejść chodnikiem, bo pani jedzenie przygotowuje w przyklatkowym ogródku, więc te gołębie z całego osiedla okupują chodnik, drzewa nad chodnikiem, siedzą na parapetach okien, na zadaszeniu klatki.

Idąc wtedy do pracy w wyjściowych ciuchach trzeba iść naokoło bloku, bo można dostać bombą w postaci ptasiej kupy. Nawet jak nie ma pory karmienia obok klatki trzeba przebiegać, bo można i tak dostać kupą, gdyż te gołębie całymi dniami czekają na drzewach na jedzenie. Samochody na parkingu pod blokiem są wiecznie zasrane. Chodnik również, co więcej latem nie można przejść obok tej klatki, gdyż z tego ogródeczka zwyczajnie śmierdzi ptasimi odchodami co najmniej jakby ktoś z rok nie sprzątał w kurniku.

Karmienie ptaków odbywa się codziennie, w okresie zimowym nawet dwa razy dziennie. Ale to jest tyle co widzę ja. Dziewczyna ma gorzej gdyż mieszka nad tą panią. Pani sobie wymyśliła osobliwy sposób wietrzenia mieszkania, ponieważ jeśli gdzieś wychodzi zostawia drzwi otwarte na oścież. Smród jest wtedy nie do wytrzymania. Podobno w całym mieszkaniu na sznurkach porozwieszane są jakieś szmaty, ogólnie stan lokalu to obraz nędzy i rozpaczy, no i ten smród. Smród, który niesie się po klatce nawet przy zamkniętych drzwiach.

Inna sąsiadka ostrzegła dziewczynę, żeby uważała, bo poprzedni lokatorzy skarżyli się na włażące do mieszkania robaki. Mieszkańcy oczywiście byli w Spółdzielni z prośbą o pomoc, ale Spółdzielnia pomóc nie może, gdyż starsza Pani jest właścicielką tego lokalu i regularnie opłaca czynsz - temat zatem jest dla nich zamknięty. No i tak ten kto może omija klatkę szerokim łukiem, a mieszkańcy klatki muszę wąchać smrody, obawiać się robactwa, bo nie ma bata na takiego lokatora.

sąsiedzi gołębie blok

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (114)

#83789

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w korporacji. Obecnie międzynarodowej, jednak z bardzo polskimi korzeniami. Moja firma zaskoczyła mnie już niejednym absurdem, jednak to czego się dziś dowiedziałam zasługuje na opisanie tutaj :)

Nasza organizacja podzielona jest na piony. Pracownicy każdego niemal pionu porozrzucani są po całej Polsce. W lokalizacji, w której ja stacjonuję pracują ludzie z 4 pionów. Mijamy się na korytarzu, czasami utnie się jakąś pogawędkę w kuchni i dziś właśnie w ramach opowiadań jak poszczególne piony organizują sobie spotkania wigilijne usłyszałam, że:

a) w jednym z pionów generalnie spotkania wigilijne organizują we własnym zakresie, firma niczego nie stawia (tak jak w moim pionie), jednak co roku na takie spotkanie przybywa główny dyrektor z Warszawy. Rok temu przyjechał, złożył wszystkim życzenia i z żalem stwierdził, że po Nowym Roku nie spotkają się w tym samym składzie, po czym kilku osobom wręczył wypowiedzenia. Taki świąteczny bonus.

b) w innym pionie zdarzyło się tak, że dwie osoby pracują w mojej lokalizacji, a reszta w Gdańsku. Te dwie dziewczyny jeżdżą na różnego rodzaju delegacje czy szkolenia właśnie do Gdańska. Bywają tam dość często, zdarza się, że nawet 2 razy w miesiącu po kilka dni. Od kilku lat spotkania wigilijne za pieniądze firmowe, gdzie podawane są ciepłe dania, zakąski, napoje organizowane są w Gdańsku. Niby nic dziwnego skoro tylko one pracują w innym miejscu, prawda? No niby nie, ale dziewczyny nie są zapraszane na spotkanie do Gdańska tylko organizowana jest telekonferencja, na której obie patrzą jak koledzy zajadają się pierogami i dzielą opłatkiem :) Na organizację cateringu pieniądze są ale na bilet na pociąg dla dwóch osób już nie. Jak milutko i świątecznie.

korporacja

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (168)

#79862

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do http://piekielni.pl/79844 ale postanowiłam dodać swoją historię, gdyż nie tylko w PKP działy (i zapewne dzieją) się takie historie.

Na początku swojej kariery zawodowej pracowałam w wojsku. Koledzy opowiedzieli mi pewną historię. Otóż w sąsiedniej Jednostce Wojskowej w pewnej sekcji pracowało 3 panów, mundurowych, oficerów. Jak wiadomo wojskowi mundurowi (przynajmniej wtedy) za chorobowe dostawali 100% pensji (później był chyba okres, że dostawali mniej jak cywile, teraz zdaje się znów dostają 100%).

I tak panowie wpadli na iście piekielny plan, otóż w sekcji dostępny był zawsze tylko jeden pan. Gdzie reszta? Na zwolnieniu chorobowym. Pomijam fakt, że samo to, że panowie brali 100% pensji fundowanej przez podatników za siedzenie w domu jest piekielne, to ich zachowanie miało jeszcze inne konsekwencje. Jakie? Nie dało się załatwić żadnej sprawy.

Dzwoni kolega raz, sprawę załatwia Mietek*. Mietek każe dzwonić za tydzień. Kolega dzwoni za tydzień odbiera Stasiek. Stasiek nic nie wie, bo Mietek nic nie przekazał, a jest na chorobowym. Ile? Ano 2 tygodnie. Po chwili pertraktacji sprawą zgadza się zając Stasiek, kolega ma dzwonić za kilka dni. Kolega dzwoni ale Staśka nie ma. Nie ma też Mietka ale za to jest Zdzisiek. Gdzie pozostali? Na chorobowym. Ile? W sumie nie wiadomo. Oczywiście Zdzisiek też nic nie wie, bo kolega nie przekazał. Zdzisiek obiecuje sprawę załatwić, dzwonić za kilka dni.

Kolega już przeczulony dzwoni za dwa dni, a tu znów odbiera Mietek. Gdzie Stasiek i Zdzisiek? Ano na chorobowym, ale Mietek już się bierze za załatwianie sprawy ale to potrwa. Dzwonić za kilka dni. Kolega wkurzony dzwoni już codziennie. Tak, tak, już za chwilę sprawa będzie załatwiona. Po kilku dniach nie odbiera już Mietek ale Zdzisiek. Zdzisiek nic nie wie, bo kolega nie przekazał, a ten jest .... na chorobowym. Podobnie jak Stasiek. Kolega udaje się do swojego przełożonego, gdyż jako sierżant nie bardzo mógł opieprzyć oficera. Przełożony kolegi dzwoni do przełożonego trzech panów, że tak być nie może. Co słyszy? Śmiech. Trzeba korzystać z życia(!).

A sprawa? On zobowiązuje się, że Zdzisiek do końca tygodnia sprawę załatwi, dzwonić w poniedziałek. Kolega dzwoni w poniedziałek, a telefon odbiera ... Stasiek. Stasiek nic nie wie, bo kolega nie przekazał. I tym oto sposobem sprawa została załatwiona po 4 miesiącach. A o co chodziło? Od ksero kilku storn jakiejś księgi z magazynu i przesłanie jej na adres naszej Jednostki. Tak się koledzy i koleżanki korzysta z życia.

* Imiona zmienione

wojsko zwolnienie chorobowe oszustwo

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (139)

#79295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam dziś artykuł, w którym pewien pan socjolog twierdzi, że klasa średnia demonizuje i stygmatyzuje ludzi biednych, że ich sytuacja życiowa nie wynika z lenistwa, cwaniactwa, roszczeniowości. Mocno się zdenerwowałam, gdyż mieszkając tu gdzie w tej chwili mieszkam wychodzę z założenia, że nie potrzeba ludzi biednych stygmatyzować, ponieważ doskonale robią to sami.

Wynajmuję mieszkanie w starej, prywatnej kamienicy w centrum dużego miasta, w dzielnicy określanej przez pozostałych mieszkańców jako dzielnica patologii. Generalnie oprócz kilku mieszkań własnościowych wszystkie mieszkania w kamienicy są na wynajem, tanie, więc przekrój społeczny duży - od starszych ludzi, których nie stać na mieszkanie w dobrej dzielnicy ale za bogatych na lokal komunalny, przez studentów, ludzi takich jak ja składających na własne M po ... no właśnie, tutaj dochodzimy do grupy społecznej rzekomo przez pozostałych stygmatyzowaną.

Kiedy się wprowadziłam za ścianą miałam pana, który został w kamienicy zakwaterowany jeszcze za czasów PRL. Czynny alkoholik, rzecz jasna od dekad nie zapłacił ani grosza za mieszkanie, na mocy ustawy o ochronie praw lokatorów nie mógł zostać z mieszkania zwyczajnie wyrzucony, mógł mieszkać do czasu znalezienia przez miasto lokalu socjalnego, a że lokali takich jak na lekarstwo, pan doprowadził mieszkanie do stanu ruiny. Od lat miał odciętą wodę, gaz i prąd, bo oczywiście nie płacił za media. Jak żył zimą - nie wiem. Wiem jedynie, że po pijaku słowo "ku**a" było słowem, które słyszałam zza ściany najczęściej. Panu zmarło się z przedawkowania alkoholu, został znaleziony na środku chodnika przez kolegów od kieliszka. Ekipa, która robiła remont w tym mieszkaniu wchodziła do mieszkania dwa razy, pierwszy zakończył wymiotowaniem przez dwóch robotników i stwierdzeniem, że nie będą w tym mieszkaniu pracować. Dlaczego? Oprócz robactwa ściany umazane odchodami, krwią, zapchany kibel, zasikane, zasrane deski na podłodze, smród, syf, wszędzie flaszki, puszki, pety, śmieci i czego jeszcze dusza zapragnie. Pozostaje cieszyć się, że robactwo nie rozlazło się na całą kamienicę. Powiecie skrajny przypadek? Czytajcie dalej.

Krótko po moim zamieszkaniu do kamienicy wprowadziła się pani z czwórką dzieci. Wtedy jeszcze pracowała, wiem to od dzieci, które często spotykałam w parku z psem, a które chętnie o sobie opowiadały. Kiedy wprowadzono 500+ pierwszą rzeczą jaką pani zrobiła było rzucenie pracy. W tym mniej więcej momencie zaczął pojawiać się nowy tatuś, dzieci zaczęły coraz częściej same, bez nadzoru przebywać na podwórku od rana do późnej nocy. Hałas był niemiłosierny ("studnia" w kamienicy), na podwórku wieczny syf, państwo zrobili sobie z niego przedłużenie mieszkania. Nikt jednak nie reagował gdyż żadnych libacji nie było, poza tym to tylko dzieci... Jakiś czas temu pojawiło się kolejne dziecko, owoc miłości pani i nowego tatusia. Pani lat 33 postanowiła ojcem uczynić chłopca, który jak się później okazało sam potrzebował opieki mamy, głową rodziny wielodzietnej został w wieku 22 lat. Niby nic zdrożnego, jeśli się kochają, dzieci są zaopiekowane, nie chodzą głodne czy brudne, ale oczywiście pan również bezrobotny. A jak dowiedziałam się od ich sąsiadki, dzieci jednak nie miały lekko gdyż zwroty do nich w stylu "wypier*** bo ci przyj***", "ty ku***" do 3-letniej dziewczynki były na porządku dziennym.

Ja tego nie słyszałam, bo jak mówiłam dzieci widywałam na podwórku lub w parku, matkę widziałam może raz na miesiąc, tatuś wieczorami przesiadywał z kolegą pod klatką, jednak zawsze słyszałam "dobry wieczór", wydawali mi się spokojną, biedną rodziną. Wydawali. Co więcej jakiś czas temu wyprowadzili się. Ukradli właścicielowi z mieszkania wszystkie meble, łącznie z klamkami od drzwi i bateriami w łazience, zostawiając mieszkanie do kapitalnego remontu z długiem w wysokości 18 000zł. Dług nie odzyskania, gdyż państwo do pracy się nie palą. Do tego trzeba wliczyć koszty remontu. A gdzie się wyprowadzili? Jako rodzinie wielodzietnej miasto przyznało państwu lokal komunalny o metrażu 110m kw. w świeżo wyremontowanej kosztem kilku baniek zabytkowej kamienicy. Ciekawe w jakim tempie doprowadzą owe mieszkanie do stanu sprzed remontu, ale chyba szybko.

Kolejny przykład pana, który jak sam o sobie mówi, jest biedny. Jest biedny bo nie stać go na parking na podwórku kamienicy, ma kartę miejską i parkuje przed kamienicą na ulicy. Jest biedny, bo nie ma dla niego pracy, jest spawaczem. Kiedyś pracował ale musiał daleko dojeżdżać. Teraz nie musi nawet wstawać, bo razem z żoną mają wszystkie możliwe zasiłki i dofinansowanie do mieszkania. W związku z tym pan nie będzie pracował jak ten - cytuję - staruch co za to, że tu może mieszkać sprząta to g**no na podwórku. Ja tu mogę mieszkać, bo nikt nie może mnie wyrzucić - i tu uśmiech nr. 5.

Mieszkając w takiej dzielnicy takich obrazków można oglądać setki, zwłaszcza, że dookoła oprócz kilku prywatnych kamienic są same komunalne. Na osiedlowych sklepach czy marketach już drugi rok wiszą ogłoszenia o chęci zatrudnienia pracownika, bezrobotnych masa, ale chętnych do pracy brak. Osobiście oprócz tych wszystkich biednych znam tylko jednego człowieka, właśnie tego "starucha", który z właścicielem kamienicy dogadał się, że nie będzie płacił za mieszkanie, ale będzie to odpracowywał sprzątając wspomniane podwórko i klatki schodowe, bo ma za małą emeryturę żeby za mieszkanie płacić regularnie, a nie chce mieć długów. Jeden jedyny uczciwy człowiek w masie opowieści sąsiadów, znajomych o cwaniactwie, lenistwie, roszczeniowości, kradzieżach, alkoholizmie.

Ale to my, pracujący ludzie stygmatyzujemy biednych, bezrobotnych przecież rzekomo nie z własnego wyboru. Nie, oni bardzo skutecznie robią to sami, doczepiając łatkę tej garstce prawdziwie biednych, którzy bardzo się starają zamiast wyciągać łapy po darmowy wikt i opierunek. Niesprawiedliwe to jest ocenianie nas, pracujących, klasę średnią czy jakąkolwiek inną jako nieempatycznych, zadufanych w sobie egoistów gdyż nie godzimy się na marnotrawienie naszych ciężko zarobionych pieniędzy. I taki układ ja pracuję - ty wydajesz nazywa się sprawiedliwością społeczną.

bieda bezrobocie patologia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (231)

1