Profil użytkownika
mariaaawaria
Zamieszcza historie od: | 8 listopada 2019 - 21:55 |
Ostatnio: | 30 lipca 2022 - 18:03 |
- Historii na głównej: 3 z 5
- Punktów za historie: 371
- Komentarzy: 28
- Punktów za komentarze: 76
zarchiwizowany
Skomentuj
(17)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Czy tylko mnie wkurzają ckliwe historie, jakie portale obecnie zamieszczają o tym, jak to biedna i poszkodowane polskie rodziny straciły szanse na kredyt hipoteczny w wyniku podwyżek stóp %?
Jestem tak "stara", że na rynek pracy wchodziłam w 2007/2008 roku. Bezrobocie wynosiło 12%, stopy procentowe jakieś 7%, a minimalna krajowa bodaj 800 pln.
W 2008 roku przeprowadziłam się do Warszawy, zarabiałam 1700-2500 netto, a cena m2 wynosiła huhu... naszej wynajmowanej z chłopakiem kawalerki na Woli, do remontu, z kuchnią w przedpokoju - tak lekko licząc 12-13k/m2. Byliśmy w stanie odkładać po ok. 1k miesięcznie, więc na 1m2 odłożylibysmy po roku :D O wkładzie własnym nawet nie ma co mówić, zbieralibyśmy z 5 lat.
No i zbieraliśmy, bo innego wyjścia nie było. Wynajmując przez ten czas mieszkanie, bo innego wyjścia nie było. Prawie 6 lat.
Pierwszy kredyt na mieszkanie 42 m2 zdołaliśmy wziąć w 2014 roku. Dzięki temu pewnie uniknęliśmy losu frankowiczów, bo szczęśliwie nie mieliśmy zdolności kredytowej. Kilka lat potem zmieniliśmy na obecne, sprzedając poprzednie, bo nie chcieliśmy się pakować w zbyt duży kredyt, a i obecny zamroziliśmy na stałe stopy w marcu, zanim dowalili solidnymi podwyżkami, ale to akurat mniejsza.
I dlaczego mielibyśmy się litować nad biednymi "zetkami", pokoleniem instaleni i nierobów, którzy po prostu doświadczają naturalnej zmiany koniunktury? Bezrobocia praktycznie nie ma. Pensję minimalną mają 4,5x wyższą. Pracę zdalną. I jeszcze im k*** źle. A czy nam było lepiej?
Tak, nie mają zdolności kredytowej. - My też nie mieliśmy.
Tak, cena mieszkań jest absurdalna. - x lat temu też taka była
Tak, prawdopodobnie kilka następych lat będą wynajmować i ciułać na wkład własny. - My też zbieraliśmy i nikomu korona z glowy nie spadła, a wprost przeciwnie - nauczyliśmy się odpowiedzialności finansowej, dyscypliny i generalnie rozsądku, czytania umów i warunków.
Przestańcie jojczeć, roszczeniowe "zetki", odrobinę pokory nie zaszkodzi.
Jestem tak "stara", że na rynek pracy wchodziłam w 2007/2008 roku. Bezrobocie wynosiło 12%, stopy procentowe jakieś 7%, a minimalna krajowa bodaj 800 pln.
W 2008 roku przeprowadziłam się do Warszawy, zarabiałam 1700-2500 netto, a cena m2 wynosiła huhu... naszej wynajmowanej z chłopakiem kawalerki na Woli, do remontu, z kuchnią w przedpokoju - tak lekko licząc 12-13k/m2. Byliśmy w stanie odkładać po ok. 1k miesięcznie, więc na 1m2 odłożylibysmy po roku :D O wkładzie własnym nawet nie ma co mówić, zbieralibyśmy z 5 lat.
No i zbieraliśmy, bo innego wyjścia nie było. Wynajmując przez ten czas mieszkanie, bo innego wyjścia nie było. Prawie 6 lat.
Pierwszy kredyt na mieszkanie 42 m2 zdołaliśmy wziąć w 2014 roku. Dzięki temu pewnie uniknęliśmy losu frankowiczów, bo szczęśliwie nie mieliśmy zdolności kredytowej. Kilka lat potem zmieniliśmy na obecne, sprzedając poprzednie, bo nie chcieliśmy się pakować w zbyt duży kredyt, a i obecny zamroziliśmy na stałe stopy w marcu, zanim dowalili solidnymi podwyżkami, ale to akurat mniejsza.
I dlaczego mielibyśmy się litować nad biednymi "zetkami", pokoleniem instaleni i nierobów, którzy po prostu doświadczają naturalnej zmiany koniunktury? Bezrobocia praktycznie nie ma. Pensję minimalną mają 4,5x wyższą. Pracę zdalną. I jeszcze im k*** źle. A czy nam było lepiej?
Tak, nie mają zdolności kredytowej. - My też nie mieliśmy.
Tak, cena mieszkań jest absurdalna. - x lat temu też taka była
Tak, prawdopodobnie kilka następych lat będą wynajmować i ciułać na wkład własny. - My też zbieraliśmy i nikomu korona z glowy nie spadła, a wprost przeciwnie - nauczyliśmy się odpowiedzialności finansowej, dyscypliny i generalnie rozsądku, czytania umów i warunków.
Przestańcie jojczeć, roszczeniowe "zetki", odrobinę pokory nie zaszkodzi.
kredyty
Ocena:
-1
(57)
zarchiwizowany
Skomentuj
(31)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Kultura osobista. Chyba.
Ewentualnie przyjaźń?
Mam kumpelę od ok. 30 lat.
Od lat ok 10 mieszkamy w różnych miastach, może nie na dwóch różnych końcach Polski, ale dość daleko, by się widywać średnio raz w roku. Zostaje telefon.
Ponadto ja poszłam drogą masochistyczną (mąż, dzieci), a ona hedonistyczną (kot). No i wszystko było ok aż... Ostatnio kilka razy z rzędu w trakcie rozmów telefonicznych zaczęła się rozłączać.
Za pierwszym razem myślałam, że wysiada z tramwaju, a wiem, że czasem leci na przesiadkę, ale potem...
Za drugim była w domu, ale i tak wyglądało to mniej więcej tak, że rozmawiamy, rozmawiamy i nagle: "no to cześć", "no to pa". Za trzecim razem po takiej akcji już skumałam, że właśnie przyszło moje dziecko po coś i mu odpowiedziałam. Gwoli ścisłości - nie wyło, nie darło japy, nie próbowało gadać, tylko przyszło po pomoc w otworzeniu musu jabłkowego. Odtworzyłam sobie w głowie i faktycznie za każdym razem mogło być tak, że kiedy się rozłączała, to byłam z dzieciakami. Więcej, jak się umawiałyśmy na telefon, to tylko wtedy, kiedy miała pewność, że małe są w przedszkolach albo po nie dopiero jadę co oczywiście staram się uwzględniać, bo ja też nie lubię dodatkowego akompaniamentu, ale czasem masz się ochotę wygadać w tym, konkretnym momencie.
Wychodzi więc na to, że rozłącza się za każdym razem, kiedy są ze mną moje dzieci. I przyznam, że oczywiście rozumiem jej prawo do niechęci do obcowania z dziećmi, ale ja nie mam zamiaru swoich kneblować i wiązać albo specjalnie wychodzić z domu, żeby porozmawiać. A ponieważ jedno ma 3 a drugie 5 lat, to... trochę jeszcze potrwa, zanim pogadamy bez ich obecności.
Nie wiem, może ja przesadzam, ale dla mnie to zachowanie poniżej poziomu.
Ewentualnie przyjaźń?
Mam kumpelę od ok. 30 lat.
Od lat ok 10 mieszkamy w różnych miastach, może nie na dwóch różnych końcach Polski, ale dość daleko, by się widywać średnio raz w roku. Zostaje telefon.
Ponadto ja poszłam drogą masochistyczną (mąż, dzieci), a ona hedonistyczną (kot). No i wszystko było ok aż... Ostatnio kilka razy z rzędu w trakcie rozmów telefonicznych zaczęła się rozłączać.
Za pierwszym razem myślałam, że wysiada z tramwaju, a wiem, że czasem leci na przesiadkę, ale potem...
Za drugim była w domu, ale i tak wyglądało to mniej więcej tak, że rozmawiamy, rozmawiamy i nagle: "no to cześć", "no to pa". Za trzecim razem po takiej akcji już skumałam, że właśnie przyszło moje dziecko po coś i mu odpowiedziałam. Gwoli ścisłości - nie wyło, nie darło japy, nie próbowało gadać, tylko przyszło po pomoc w otworzeniu musu jabłkowego. Odtworzyłam sobie w głowie i faktycznie za każdym razem mogło być tak, że kiedy się rozłączała, to byłam z dzieciakami. Więcej, jak się umawiałyśmy na telefon, to tylko wtedy, kiedy miała pewność, że małe są w przedszkolach albo po nie dopiero jadę co oczywiście staram się uwzględniać, bo ja też nie lubię dodatkowego akompaniamentu, ale czasem masz się ochotę wygadać w tym, konkretnym momencie.
Wychodzi więc na to, że rozłącza się za każdym razem, kiedy są ze mną moje dzieci. I przyznam, że oczywiście rozumiem jej prawo do niechęci do obcowania z dziećmi, ale ja nie mam zamiaru swoich kneblować i wiązać albo specjalnie wychodzić z domu, żeby porozmawiać. A ponieważ jedno ma 3 a drugie 5 lat, to... trochę jeszcze potrwa, zanim pogadamy bez ich obecności.
Nie wiem, może ja przesadzam, ale dla mnie to zachowanie poniżej poziomu.
"przyjaciele"
Ocena:
32
(90)
1
« poprzednia 1 następna »