Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mejoza

Zamieszcza historie od: 21 kwietnia 2011 - 9:55
Ostatnio: 9 lipca 2020 - 19:23
Gadu-gadu: 42576917
O sobie:

spokojna i miła chyba że ktoś mnie wku...wi :D

  • Historii na głównej: 12 z 23
  • Punktów za historie: 5111
  • Komentarzy: 187
  • Punktów za komentarze: 1163
 

#86736

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pracy w hurtowni spożywczej.

Zamykamy o konkretnej godzinie, dajmy na to 20:00.
Mamy godzinę na rozliczenie kasy i bardzo szybkie ogarnięcie hali.

Co również ważne dla historii z nadgodzinami u nas nie jest łatwo. Najpierw należy poprosić o zgodę menagera, dopiero wtedy można je zaplanować. Jeżeli więc zostaniemy po godzinach nasza strata, mamy się wyrobić.

Już samo to jest jak dla mnie piekielne, bo często nasi klienci mają głęboko w d... że jest zamknięte i dalej robią zakupy. Zwłaszcza jeden z nich nabrał wrednego zwyczaju przedłużania do maksimum naszych godzin pracy. Widać, że robi to złośliwie, szukając na siłę konfrontacji, sprawdzając nas, kto pierwszy straci cierpliwość.

Pół godziny przed zamknięciem wchodzi na halę, gdy zwracam mu uwagę, że za pół godziny zamykamy i proszę, żeby nie robił tego co zwykle, twierdzi, że on tylko po parę rzeczy. Do ostatniej minuty, czasem parę minut po robi zakupy. 4 pełne wózki. Nie takie sklepowe, zwyczajne wózki lecz takie płaskie, na które naprawdę da się nałożyć dużo towaru. A jeszcze trzeba skasować, przyjąć zapłatę...
No nic. Kasujemy.

Co robi nasz kochany klient w tym czasie?
Idzie dalej na zakupy z kolejnym wózkiem.
Zwracam mu uwagę, że koniec. Kasujemy to co jest i ma nigdzie nie leźć. Uśmiecha się tylko i twierdzi, że pójdzie tylko po jedną ostatnią rzecz... Bo zapomniał.
Wraca z wózkiem zapełnionym do połowy.
Jak tylko spuszczam go z oczu lezie dalej i przynosi kolejne rzeczy.
Ostatecznie nie mam szans się wyrobić.
Nawet jak rozliczę się szybko (a nabrałam w tym wprawy, wierzcie mi) To najczęściej jeszcze on się pakuje. A robi to takim ślimaczym tempem, że najczęściej z pracy wychodzę pół godziny po tym jak powinnam być w domu.
I nie jest to jednorazowa sytuacja. Ten scenariusz jest rozgrywany raz za razem, nic nie działa ani prośby ani groźby, ani wyrzuty, wjechanie na empatię, nic.

Jednak w końcu i ja nie wytrzymałam.
Któregoś razu gdy wszedł na halę poinformowałam go, że o 20 zamykam kasę, więc niech lepiej szybko ogarnie zakupy.
Uśmiechnął się tylko. Scenariusz zaczął się od nowa. Aż do godziny 20, a ta wybiła w trakcie kasowania.
Wszystko czego nie zdążyłam skasować odsunęłam na bok, podsumowałam kwotę i poprosiłam o pieniądze.
Z początku patrzył tylko na mnie jak na idiotkę, w końcu stwierdził, że to przecież jeszcze nie koniec.
Pokazałam tylko godzinę i przypomniałam, że ostrzegałam. I albo płaci za to co jest skasowane i zabiera towar albo anuluję całość zlecenia i idę się liczyć, mamy zamknięte zapraszam jutro.

Awantura była spora, ale ja byłam nieugięta.
Odgrażał się, prosił, wjeżdżał na empatię. (o ja biedny nie będę miał towaru dla klientów).

Finał całej sprawy był taki, że nagle okazało się, że można przyjechać szybciej na zakupy. Można szybciej się spakować. Można zrobić zakupy za jednym zamachem, zamiast ciągle coś donosić.
Ale tylko na mojej zmianie. Reszcie nadal gra na nerwach.

Kierownikowi, gdy o tym ze mną rozmawiał powiedziałam tylko, że gdybym miała zapłacone za te nadgodziny to nie miałabym problemu ale skoro polityka firmy jest taka, a nie inna to niech się nie dziwią, tylko coś zmienią, po czym temat umarł śmiercią naturalną.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (239)

#80440

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o czasach studenckich.

Ważne tu jest, że moja mama zmarła gdy miałam dwa lata i do 25 roku życia z tej przyczyny pobierałam rentę rodzinną.

Studentką byłam bardzo pilną, jeździłam na konferencje ogólnopolskie, gdzie wygłaszałam referaty, brałam udział w różnych projektach i badaniach. Do tego bardzo dobre wyniki w nauce, co pozwoliło mi starać się o stypendium naukowe.

Miałam też "przyjaciółkę" , która na stypendium naukowe się nie załapała. Sama średnia ocen nie wystarczyła, żadnych osiągnięć nie miała.

Podczas zliczania punktów za osiągnięcia Panie z dziekanatu policzyły jedną konferencji ogólnopolskich jako zwykłą, miejscową, która jest dużo słabiej punktowana, co skutkowało niższym stypendium. Oczywiście wybrałam się to wyjaśnić, dzięki czemu uzyskałam maksymalną kwotę stypendium.

Jak skomentowała to moja "przyjaciółka"
P: No wiesz? Ty masz rentę i jeszcze ci mało? Zostawiłabyś coś dla innych, a ty tylko żeby się nachapać i innym nie dać!!!

Odpowiedziałam jej tylko, że wolałabym jednak mieć mamę, która by mnie wsparła i pomogła w trudnych chwilach niż te nędzne 350 zł (renta do podziału z siostrą).

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (208)

#86692

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pracy w hurtowni spożywczej. Większość naszych klientów to właściciele małych i średnich sklepów. Zawsze myślałam, że są to osoby ogarnięte, rozumiejące pracę z klientem, w końcu sami prowadzą swoje firmy, wiedzą jak trudne czasami to bywa... Prawda? No nie.

Dzisiaj opiszę wam jeden z najbardziej drażniących mnie typów klienta. To taki typ: "UWIERZ MI NA SŁOWO"

1. Skupujemy od naszych klientów puste transportery/butelki po piwie. Zawsze muszę w takim wypadku spisać dokładnie ile jakich butelek przyniósł nam klient. Butelki muszą być w odpowiednich transporterach, posortowane rodzajami.
Najczęstsza sytuacja? Klient wchodzi i rzuca: "Przyniosłem 10 transporterów X". No niestety i tak muszę je sprawdzić. W tym momencie zaczyna się: "No przecież Ci powiedziałem, po co tam idziesz?" albo: "To po co ja ci to podaję, skoro i tak idziesz to sprawdzić?" Wszystko z pretensją, wrogością jakbym ich śmiertelnie obraziła brakiem zaufania.
Tłumaczenia nic nie dają. Wiem, bo przez pierwszy rok pracy tam naprawdę próbowałam. Jak grochem o ścianę.
A zdarza się, że butelki są nieposegregowane albo paru brakuje. Albo przyniósł parę transporterów X i parę Y. I ja za to odpowiadam. Ale nie dociera...

2. Podczas kasowania muszę przeliczyć ilość produktów. Duża ilość klientów wisi nade mną i mówi mi ile czego ma. Ok, rozumiem chcą pomóc, przyśpieszyć proces. Niektórzy gdy zwrócę im uwagę, odpuszczają. Inni nie. Typowa sytuacja: Liczę jakieś pierdółki batoniki, zupki coś w tym stylu. Klient nade mną: "50 jest. No przecież mówię, że 50. Słucha mnie Pani? 50 tego jest. Halo? No mówię, że 50?! Nie wierzy mi Pani? Ma mnie Pani za złodzieja? Co ja nie mam co kraść tylko zupki chińskie?"
Tłumaczę. Muszę to policzyć bez względu na to ile razy mi Pan powtórzy, że jest tego 50. Klient rozumie. Do następnego produktu, który muszę policzyć. I następnego. I jeszcze kolejnego.

3. Przychodzi klient, mówi że wczoraj kupił 3 zgrzewki coli, a nabite na paragonie ma 4 zgrzewki. Ok. Zaraz sprawdzimy na kamerach. COOOOO? Na kamerach? Co ja mu nie wierzę? Mam go za złodzieja? Przecież on by mnie na jedną zgrzewkę nie oszukał!?!
Powinnam mu wierzyć na słowo! On jest stałym klientem!
Na pytanie czy mam iść sprawdzić, czy chce się dalej awanturować, stwierdził, że bez łaski, on nie potrzebuje tej coli. Yhm. Sprawdziłam te kamery. I o dziwo były cztery zgrzewki. Jak zwróciłam mu uwagę przy następnych zakupach to stwierdził, że no tak jak wrócił do sklepu to się okazało, że pracownica zdążyła już sprzedać towar i dlatego mu nie pasowało. Aha.

4. "Kupiłam u was ten towar, był po terminie proszę mi go wymienić" Na pewno u nas Pani to kupiła? "Tak, na sto procent" Poproszę więc paragon. Ona nie ma ale to na pewno u nas, mam uwierzyć na słowo. Dość długo się ze mną kłóciła. W końcu stwierdziłam, ok. Proszę iść i przynieść sobie z półki taki sam produkt to wymienię. Pobiegła między półki, jednak nie wróciła z produktem. Dlaczego? Bo my tego konkretnego smaku nie prowadzimy. Ojej.

5. Dla tych co dotarli aż tutaj wisienka na torcie. Klient robił duże zakupy. Nie pamiętam kwoty ale była spora. 8 tysięcy dajmy na to. Przy kasie okazało się, że ma tylko 4 tysiące przy sobie. I co teraz? No to on sobie weźmie ten towar i zapłaci mi pojutrze. A ja co mam zostać z mankiem? Na cztery tysiące? No przecież on mi zapłaci. Na pewno. No to mam mu zrobić fakturę na przelew. On zapłaci przelewem. No ale my nie mamy nic takiego w naszej firmie. No to mam spisać ten towar i mu go wydać, a nabijemy go za parę dni i on wtedy za niego zapłaci. Taaaaak, no nie.
Ogólnie gościu zdenerwował się nieziemsko i gdzieś to później zgłaszał ale nie miałam z tego powodu kłopotów więc raczej się tylko z niego pośmiali i olali sprawę.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (199)

#82537

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem właścicielką owczarka niemieckiego, 40 kg samych mięśni, przy czym jest straszną ciapą.
Kocha wszystkie zwierzęta, małe i duże, koty, psy, wiewiórki, małe dzieci i ogólnie gdy widzi kogoś lub coś, od razu macha ogonem, piszczy, wysyła sygnały zachęcające do zabawy.

Z jednym wyjątkiem jakim jest Malamut mojej koleżanki o wdzięcznym imieniu "Chmurka".
Otóż kiedy Chmurka jest w pobliżu, mój pies zmienia się w żądnego krwi potwora. Sierść zjeżona do tego stopnia, że sprawia wrażenie 3 razy większego, wszystkie zęby obnażone, ślina kapiąca z pyska i do tego wyrywa się jak szalony.

Na nic próby zaprzyjaźnienia piesków, jakiegokolwiek oswajania ich ze sobą, nic nie pomaga. Chmurka nigdy nic mu nie zrobił, to też taki typ "ciapy" wszystkich lubi i wszystkich wita machaniem ogona.

W końcu z racji, że mieszkamy na tym samym osiedlu ustaliłyśmy sobie godziny spacerów, tak by każdemu pasowały i póki trzymamy się grafiku wszystko jest w porządku.

Jednak, któregoś razu wróciłam wcześniej z pracy i musiałam psa wyprowadzić natychmiast, sama jechałam do lekarza na umówioną wizytę, chłopak do późna na nadgodzinach no nie zostawię go z pełnym pęcherzem na kolejne 3 godziny.

Jak tylko wyszłam na ulicę, za nami pojawiła się jakaś babka z pieskiem - kundelkiem do kolan, który agresywnie wyrywał się w naszym kierunku. Mój - zaciekawiony, przystawał bez przerwy, oglądał się, próbował poznać nowego "kolegę" na co mu nie pozwalałam.
Pani nic sobie z sytuacji nie robiła, dalej szła twardo za nami, mimo, że jej potwór coraz zacieklej się wyrywał, szczekał, warczał. Taki spacer to żadna przyjemność w dodatku śpieszyło mi się, postanowiłam więc zejść na bok na mały skwerek i zaczekać aż nas wyminą, żeby w spokoju kontynuować spacer.

Zatrzymałam się, a babka skręciła i lezie prosto na nas! Potwór się wyrywa, kłapie zębami, ja próbuję swojego odciągnąć poza zasięg, a ona podchodzi coraz bliżej.

(Piekielna)- O, jaki on ładny! Niech się zaprzyjaźnią!
(Ja)- Zabieraj go, co ty ślepa jesteś, on się mojemu do gardła rzuca!
P- Oj, przecież nic mu nie zrobi! On ma traumę, bo go kiedyś duży pies pogryzł, ale twój taki kochany, na pewno się zaprzyjaźnią!

Sytuacja beznadziejna, co ja się odsunę, to babka coraz bliżej podchodzi, ja swojego zasłaniam, coby go kundel nie pogryzł, mój się próbuje wychylić i zaprzyjaźnić, kundel coraz bardziej podjarany, ogólnie masakra. Z tyłu za mną płot, z boku krzaki, ogólnie ślepy kąt. Już w głowie miałam plan po prostu skopać kundla i utorować sobie drogę na zewnątrz, bo na babkę, żadne krzyki nie pomagały.

Nagle z tyłu za sobą usłyszałam warkot prosto wyjęty z najgorszych koszmarów. Mój kochany piesek, ta puchata kulka pełna miłości i zrozumienia, zaczęła warczeć jak bestia z piekieł. Przypominam 40 kg mięśni, które nagle zaczęło warczeć, szczęka mogąca bez trudu zmiażdżyć rękę człowieka, futro zjeżone na całym ciele, sama się trochę wystraszyłam tego widoku, chociaż psa znam od szczeniaka i wiem, że krzywdy nigdy by mi nie zrobił.

Babka we wrzask, nawet kundel spuścił z tonu, schował ogon pod siebie i zaczął się wycofywać. Piekielna chwyciła go na ręce i zaczęła uciekać wrzeszcząc coś o psich mordercach, policji i schronisku.

Ja w szoku, nie wiem co się dzieje ale ulga ogromna. I nagle usłyszałam tylko:
- A to czasem nie moja godzina na spacer?

Chmurka. Na spacerze. Walcząc z babką nie zauważyłam, że idą, za to mój pies zareagował tak jak zwykle w ich obecności :)

Gdyby nie oni, to mogłoby się skończyć dużo gorzej, a tak piekielna z psem uciekli gdzie pieprz rośnie myśląc, że to na nich warczy moja ciapa.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (169)
zarchiwizowany

#82529

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Proszę, niech ktoś mi wytłumaczy bo nie rozumiem.


Byłam ostatnio w dość długiej trasie, bo 6 godzinnej (zazwyczaj 15 minut do pracy i z powrotem więc dla mnie mega długa trasa) i jedna rzecz nie dawała mi spokoju przez całą drogę.

Jest ograniczenie do 90 km/h
Ja jadę 90/95 czasem sięgam 100 gdy bardziej skupię się na drodze zamiast na prędkościomierzu. I co? WSZYSCY mnie wyprzedzają. Nie tylko osobówki ale i dostawczaki. I nie nie jest to moja pomyłka, że może mogłam jechać więcej na tym odcinku. Sprawdziłam to. Dodatkowo mam nawigację pokazującą ile w danym momencie mogę maksymalnie jechać.

I nie jest to jednorazowa sytuacja!

Zwykła "S" maksymalnie 100 km/h
Wszyscy mnie wyprzedzają.

"S" oddzielona pasem zieleni- maksymalna prędkość 120 km/h
Wszyscy mnie wyprzedzają.

Autostrada ograniczenie 140 km/h. Jadę równo 140 cały czas.
Wszyscy poza ciężarówkami mnie wyprzedzają.


Przypominam jadę równo z licznikiem, czasem trochę więcej o te 5 km. Mimo to podczas całej trasy dosłownie JEDEN SAMOCHÓD jechał równo za mną przez jakieś 45-60 minut po czym skręcił w swój zjazd.

Ja rozumiem, że czasem komuś się śpieszy, czasem się "depnie". Ale wszyscy? Serio? Może dlatego mamy w kraju taki odsetek wypadków drogowych? Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że jak już się ktoś rozbije to na drzewie nie na moim aucie.

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 50 (136)

#81056

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mojej pracy na stanowisku kierowniczym pojawił się wakat.


Główny kierownik ogłosił, że zatrudni całkiem nową osobę, specjalnie na to miejsce, zamiast brać kogoś z obecnej ekipy. (Tu dodam, że to rozumowanie miało sens, ponieważ potrzebowaliśmy mężczyzny, kogoś, kto potrafi zorganizować pracę, najlepiej żeby posiadał przeszkolenie na wózki widłowe, ogarniętego, potrafiącego postawić się klientom, osoby od dźwigania, ogólnie speca od brudnej roboty, a reszta zespołu to same baby)

Miesiące mijały, pojawił się nawet jeden rodzynek, który mógłby się nadawać do pracy, ale nie dał sobie rady.

W końcu kierownik zwołał zebranie i ogłosił: przemyślał sprawę i A. zostanie naszą kierowniczką. Postanowił jednak awansować kogoś z ekipy, a ona zna się na swojej robocie, potrafi zorganizować logicznie pracę innym, sama jest bardzo pracowita, można na niej polegać, do tego miła, uczynna, trzyma ład w papierach i stara się jak może, by firma funkcjonowała pomimo niedostatku pracowników.

Tu jednak zaczęły się schody. Okazało się, że jedna z pracownic jakieś trzy miesiące wcześniej została poinformowana o możliwości awansu na to stanowisko. Wzięła to za obietnicę zostania kierownikiem. Myślicie, że od tej pory starała się bardziej?

Niekoniecznie. Zaczęła się rządzić, mówiła wciąż innym co mają robić, sama większość czasu spędzała siedząc i plotkując. Popełniała mnóstwo błędów podczas rozliczeń kasy. Wdała się w kłótnię z klientem, powodując jego utratę i straty rzędu kilku tysięcy. Robiła burdel w papierach. I dlatego awansu nie dostała.

Podsumowując, A. nie wiedziała, że ma możliwość awansować. Mimo to pracowała tak ciężko, że to ona dostała awans. Druga zawodniczka wiedziała, że ma taką możliwość i w przeczuciu wygranej zaczęła "kierownikować" i się obijać, przez co A. pokonała ją bez problemu. Można by pomyśleć, że nauczona własnymi błędami, druga koleżanka zmieni swoje nastawienie i weźmie się w końcu do roboty.

Ha, ha, ha. Oczywiście, że nie. Co więc zrobiła?

Wznieciła bunt.

Zaczęła się skarżyć współpracownikom na zły los i niesprawiedliwość. Później klientom! Tak, prawie obcym ludziom spotkanym przypadkiem w sklepie czy na ulicy zaczęła opowiadać o polityce firmy, że miała obiecane! Że żyły sobie wypruwała! A tu taki cios!

Najgorsze co mogła jednak zrobić to podburzanie innych pracowników. Obecnie tworzą się w pracy dwa obozy, jeden za, drugi przeciw nowej kierowniczce. Ci przeciw nie tylko jej nie słuchają. Nie wykonują poleceń. Całkowicie ignorują i nie odpowiadają na zadane pytania. Drugi obóz stara się z kolei pokazać, że jest dobrą osobą na to stanowisko.

A to wszystko za całe 250 zł podwyżki brutto.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (116)

#79009

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeprowadziłam się do innego miasta, szukałam wtedy pracy "na już", nieważne jakiej.

Odezwali się ze sklepu mięsnego. Jasne warunki, umowa o pracę, wszystko pięknie, ładnie.

Zostałam poinformowana, że pracujemy w godzinach 4.30 - 14.00 lub 13.00 - 22.00, moje pierwsze zmiany były na popołudnie, dopiero po tygodniu zaczęłam przychodzić na poranki.

Wtedy dopiero zauważyłam, że w grafiku moje godziny pracujące to 6.00-14.00 i 12.00- 22.00. Zdziwiona zapytałam kierowniczkę, dlaczego tak i czy jest to mimo wszystko gdzieś spisywane i wypłacane jako nadgodziny?

OTÓŻ NIE.

Dowiedziałam się wtedy, że pracownice ustaliły między sobą, że będą przychodzić wcześniej, żeby wyrobić się z wykładaniem towaru. Że te godziny z racji, że ochotnicze- są darmowe. Że tak tu było zawsze.

Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam co powiedzieć.

Wywiązał się mniej więcej następujący dialog:
Ja: Nikt mnie nie poinformował, że godziny są ochotnicze. Nie wiedziałam, że pracuję za darmo.

Kierowniczka: JAK TO ZA DARMO??? To przecież nie jest za darmo! Przychodzimy wcześniej, żeby wyrobić się z wykładaniem towaru. Jak wyłożymy cały towar przed otwarciem, to klienci zadowoleni, że nie muszą czekać zrobią większe zakupy, a my dostajemy premię od utargu, więc te nadgodziny są wypłacane z tej premii właśnie.

J: Premii, którą jako nowy pracownik otrzymam po trzech miesiącach próbnych, tak?
K: To ty sobie wyobrażasz, że jako nowa, będziesz zarabiała tyle co my, doświadczone pracownice?
J: Nie, wyobrażam sobie, że dostanę wszystkie pieniądze, które są mi należne za moją pracę.
K: My nie zarabiamy tu mało. Ale trzeba sobie na to zapracować, a nie od razu wyciągać rękę po pieniądze. To nie jest praca w biurze, żeby pracować od jednej godziny do drugiej. Tu trzeba się postarać, dać coś z siebie.

(No tak, bo przecież praca w sklepie mięsnym jest spełnieniem marzeń i trzeba o nią walczyć, pracując ochotniczo w gratisie dla firmy)

J: Ja to widzę zupełnie inaczej.
K: Możesz przychodzić sobie na szóstą jeśli taka twoja wola, ale nic mnie to nie obchodzi towar ma być w całości wyłożony przed siódmą. Poza tym dostawa przyjeżdża o 5 więc i tak będziesz musiała być wcześniej, żeby ją przyjąć.
J: Skoro system jest wadliwy i z góry zakłada nadgodziny, to może należałoby go zmienić i wprowadzić potrzebne zmiany w grafiku? Ja nie mam nic do przychodzenia tu na piątą, ale chcę za to dostać pieniądze!
K: System nie jest wadliwy. Jutro masz przyjść na 4.30 i tyle.
Po czym mnie odprawiła.

Akurat wybiła 14.00, więc poszłam się przebrać, wciąż roztrzęsiona po absurdalnej dla mnie sytuacji. Wtedy wparowała inna dziewczyna i pyta dokąd idę?
J: Do domu jest 14.00
D: Ale to nie koniec twojej pracy!!!
J: ???
D: Musisz maszyny pomyć, ladę umyć, podłogę zetrzeć...
J: Od tego jest druga zmiana, żeby to wieczorem po zamknięciu zrobić?
D: No nie. przecież one będą obsługiwać klientów.
J: To żart? Żart, tak? I co może to też nie będzie w grafik wpisane?
D: No oczywiście, przecież to twój obowiązek posprzątać po sobie.

(Tu na marginesie dodam, że nie mogłam wcześniej zacząć sprzątać, bo ruch ogromny i nie radziłyśmy sobie nawet z donoszeniem mięsa na czas a co dopiero mówić o sprzątaniu.)

Jej wypowiedź mnie powaliła i po prostu stamtąd wyszłam. Następnego dnia przyszłam po swoje rzeczy. One w międzyczasie wezwały kierowniczkę regionalną, żeby "przemówiła mi do rozumu".

Nie przekonała mnie, powtarzając dokładnie to samo co kierowniczka dnia poprzedniego. O chęci do pracy, o wkładzie własnym, o premiach, koleżeństwie.

No przykro mi, że w mieście gdzie na co drugim oknie wystawowym wisi kartka- przyjmiemy od zaraz, gdzie pracodawcy mają ogromny problem ze znalezieniem pracownika, gdzie nie ma umów na zlecenie, tylko od razu otrzymuje się umowę o pracę, przykro mi że nie chcę pracować za darmo, harować od rana do nocy za najniższą krajową stawkę z odległą wizją prawdopodobnej premii. Że nie poświęcę swojego życia i zdrowia rozwijając w sobie zamiłowanie do sprzedaży mięsa i pnąc się po szczeblach tej wyniosłej kariery.

Po prostu, nie.

sklepy

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 301 (321)

#53278

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ginekolog...

Samo słowo przyprawia mnie o dreszcze, jako że jestem uprzedzona i moje pierwsze spotkanie z lekarzem tej specjalności nie należało do najprzyjemniejszych. Dlatego rzadko odwiedzam jego gabinet, jedynie żeby przebadać się czy wszystko jest w porządku. Czyli raz na rok :)

Mam problemy z regularnymi miesiączkami. Czasem nie ma ich miesiąc, czasem dwa, kilka razy zdarzyło się że i trzy miesiące się nie pojawiała. Zawsze jednak okazywało się, że to fałszywe alarmy, żadnej ciąży, lekarzowi nie mówiłam bo w końcu okres się zjawiał. Jednak kiedy po prawie pół roku nic się nie działo, zebrałam się na odwagę i poszłam do gabinetu (przynajmniej dla mnie) grozy.

Dostałam tabletki. Po tabletkach dostałam okres. Okres trwał dwa tygodnie, po czym którejś nocy zmienił się w krwotok.
Zerwałam się z łóżka, budząc faceta, bo poczułam coś dziwnego i zapaliłam światło. Aby się długo nie rozpisywać, to wyglądało jakby ktoś w naszym łóżku został zamordowany.

Wystraszyłam się, ale do rana wytrzymałam i od razu wizyta u lekarza. Skierowanie do szpitala. Poleżałam tam, trzy dni faszerowana kroplówkami przeciwko krwawieniu i na wzmocnienie, z racji bardzo niskich wyników morfologii krwi. Gdy stan się poprawił, pani doktor przy wypisie stwierdziła, że są to zaburzenia hormonalne i lekarz ginekolog je zdiagnozuje. Jeśli będzie potrzeba skieruje mnie do endokrynologa, jeśli nie sam rozpocznie leczenie. Ok, fajnie.

Poniedziałek lecę do mojego lekarza.
Dokładnie powtórzyłam co usłyszałam podczas wypisu. Lekarz pokiwał tylko głową. I nastąpiła cisza.
Ja: Więc... Jak będą wyglądać te badania?
Dr: Jakie badania?
Ja: No, te diagnostyczne? Lekarz w szpitalu...
Dr: Przecież, miała pani robione badania?
Ja: Ale tylko podstawową morfologię, nie na hormony.
Dr: Skoro miała pani robione badania w szpitalu, to ja pani męczyć nie będę... Zwolnienie z pracy pani potrzebne?
Ja: Mam L4 do środy, a do pracy idę dopiero w piątek, więc nie.
Dr: To zrobimy tak, jeśli się pani źle poczuje, to proszę przyjść w piątek, dam wtedy pani dalsze zwolnienie. To wszystko.
Ja: A te badania? Bo, ja się boję, że podobna sytuacja może się zdarzyć ponownie...
Dr: Krwawienie jeszcze jest?
Ja: Nie, skończyło się dzisiaj...
Dr: Proszę się nie martwić, będzie problem będzie rada.
Ja: Ale lekarz w szpitalu...
Dr: Nie ma krwawienia, nie ma problemu. Jak będzie problem, będzie i rada. Do widzenia.

Czyli brak okresu przez pół roku i 18-dniowe krwawienie nie są dla kobiety problemem.

Ginekolog

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 669 (767)
zarchiwizowany

#39875

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka jak dla mnie bardzo piekielna historia.

Mam astmę. Nie jest to dość poważne, objawia się bardzo rzadko
właściwie tylko jak się mocno zmęczę lub przy większym przeziębieniu. Dlatego też zbagatelizowałam sprawę i nie leczyłam jej prawie wcale.


Jednak jakiś tydzień temu w nocy obudziłam się dusząc się okropnie. prawie nie mogłam oddychać ale do szpitala za nic iść nie chciałam. Domowe sposoby nie pomagały. (Kofeina, teina, para, głębokie oddechy zazwyczaj rozszerzają oskrzela i oddech wraca do normalności) Nic to. Wytrzymałam jakoś do rana gdy zaczyna się rejestracja do mojego lekarza.

Odbiera pielęgniarka(P)
P: Dzień dobry przychodnia X w czym mogę pomóc?
J: chciałabym się zarejestrować do doktora X
P: Przykro mi ale nie ma wolnych miejsc
J: Proszę pani ale sprawa jest pilna.
P: No, może uda się pani wejść o godzinie 18...
J: Jest godzina 6 rano,a ja mam kłopoty z oddychaniem i nie mogę złapać powietrza...- Wyjaśniam kobiecie na wszelki wypadek, choć mój oddech można było usłyszeć w pokoju obok- Obawiam się, że nie dam rady czekać do 18...
P: Ma pani problem z oddychaniem? Ojej... Skoro nie może pani o 18 to ja nic nie poradzę. Do widzenia.
TRZASK

Cóż. Jednak byłam zmuszona udać się na pogotowie.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (201)

#37101

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na wstępie pracuje w znanej sieci fastfood zwanej potocznie McDonaldem :) Dziś historyjka z linii Drive.

Otóż często podjeżdża tam pewna pani. Pani jest osobą bogatą, co widać na pierwszy rzut oka. Drogi samochód, drogie ciuchy, wypasiona komórka, przez którą KONIECZNIE musi rozmawiać w momencie gdy tylko podjeżdża do okienka. A i zapomniałabym dodać... Jest wulgarna, arogancka i baaaaaaardzo lubi się wyżywać na innych.

Stałam akurat na kuchni. Miałam słuchawki i wszystko słyszałam. Przy zamawianiu wszystko było OK. Problemy zaczęły się przy oknie, gdzie wydawane jest jedzenie.
Niestety nie było jeszcze tego co chciała. Moje stanowisko jest stosunkowo blisko okienka (tam robi się produkty z kurczaka). Słyszę, że koleżanka raczej sobie nie radzi.

K: Przepraszam bardzo ale brakuje nam jeszcze...
Paniusia(P): Co? No? No czego kur** brakuje?
k: Wrapa z grilowan...
P: I co teraz kur** mam niby czekać? Ja? Mam kur** czekać? Jak mi to kur** wytłumaczysz?
K: Naprawdę bardzo mi przykro, ale muszą przygotować mięso. To nie potrwa dłużej niż dwie minuty.
P: To jest kur** jakaś kpina. Ja mam niby czekać aż te ułomy zrobią mi jedzenie?
K: Bardzo bym prosiła, żeby...
P: Zamknij się, wy tu wszyscy bez szkoły jesteście, debile, to teraz zapier**laj mi po tego wrapa kur*a!

Za chwilę wyszło mięso dla piekielnej. Zrobiłam to co chciała. Szybko ściągnęłam fartuch i czapkę. Podeszłam do okienka i wręczając jej pakunek uśmiechnęłam się promiennie.
J: Zna pani takie powiedzenie, że nie należy obrażać osoby, która robi pani jedzenie? Widzę, że nie. Życzę SMACZNEGO.

Nie słuchałam co było dalej. Zamknęłam okno i wróciłam na swoje stanowisko.

I′m lovin it

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 813 (883)