Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mijanou

Zamieszcza historie od: 15 sierpnia 2012 - 18:56
Ostatnio: 16 stycznia 2023 - 6:36
O sobie:

Fanka kaw wszelakich i kawowych eksperymentów. Natura typowo kocia: czasem milutka i przyjazna ale nieopacznie podrażniona wysuwa pazurki. Zbieraczka przedmiotów pięknych (czasem jest to cenny flakonik a czasem tęczowo pożyłkowany kamyk znaleziony na drodze), niepoprawna estetka stale dążąca do harmonii wszechrzeczy. Postrzelony rudzielec ale w sumie da się lubić przy odrobinie dobrej woli^^

  • Historii na głównej: 17 z 54
  • Punktów za historie: 14734
  • Komentarzy: 4967
  • Punktów za komentarze: 34213
 

#80913

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Owadzi sklep, dziś, godziny popołudniowe.

W sklepie ludzi masa, więc staram się jak najszybciej zrobić podstawowe zakupy i sobie iść. Nie, żaden tam obiad - parówki, twarożek, masło, pomidorek i… bułki czosnkowe (winna!).

No to dochodzę do tych bułek. I co widzę? Jakiś wyraźnie niedomyty pan grzebie radośnie w tych czosnkowych półbagietkach gołymi łapskami, każdą nagniata (testuje chrupkość), odkłada, przebiera. Wszystkie, jakie tam były zostały chyba dokładnie wymacane.

No wryło mnie lekko w podłogę, ale podeszłam i mówię (mówię, nie krzyczę, co ważne dla historii): "Proszę pana, co pan wyprawia? Przecież ktoś będzie kupował to pieczywo, nie wolno dotykać gołą ręką!”.

Pan nic. Pomyka jak jeleń do kas. Ale traf, akurat jakaś pani w zielonej bluzie opatrzonej identyfikatorem i wyszytym logo sieci przechodziła obok. Więc ją zaczepiam i mówię, że to pieczywo należy wymienić/wyrzucić, bo zostało dokładnie zmacane/wygniecione przez tego pana (tu wskazuję niedomytego, stojącego w ogonku do kasy), a zatem stanowi ono potencjalne zagrożenie dla zdrowia, o obrzydzeniu nie wspominając.

Kto zgadnie: jaka była reakcja skwaszonej pani?

Pognała za klientem, by obciążyć go rachunkiem za wymacane pieczywo? Pognała, by klientowi zwrócić chociaż uwagę? Zabrała inkryminowane bułki na zaplecze celem wyrzucenia bądź choć pozornej wymiany do czasu, aż za rudą przestanie dymić z rury wydechowej auta (no, nie dymi - ja tylko tak symbolicznie)?

Nie! Reakcja skwaszonej pani była następująca (wywrzeszczana w moją stronę): "I co się pani tak tu awanturuje?!”.

No to ja, z cierpliwością wypracowaną poprzez skrzywienie zawodowe, cierpliwie tłumaczę jeszcze raz sytuację i potencjalne konsekwencje w postaci potencjalnych zagrożeń i obrzydliwości.

Finał:

SP (Skwaszona Pani): "No ale co się pani tak awanturuje?!”.

JA: "Proszę zawołać kierownika" (moja cierpliwość nie obejmuje osobników płci obojga o inteligencji dorodnego kalafiora).

SP: Ja jestem kierownikiem!

Sytuacja, jak z nieśmiertelnego „Misia".
("Ja jestem kierownikiem tej szatni, nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?").
Bareja wiecznie żywy. Szczęściem nie był to owadzi sklep, w którym stale robię zakupy.

Ok, skończyłam historię. Teraz to samo opiszę w skardze, którą wyślę do kierownika regionalnego. Może okaże się rozumną istotą?

owadzi sklep

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (153)

#80645

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzi chyba naprawdę nawiedziło z tymi świeżakami.

Reakcje klientów wklejone za zgodą pracującej w owadzim sklepie koleżanki:

- Jak to nie ma czosnka Czarka (oryginalny folklor zachowany)? Pewnie macie schowane dla swoich!

Tak, w owadzim sklepie działa świeżakowa mafia, która wydaje te badziewne maskotki z tyłu sklepu.

- Jak to nie ma czosnka Czarka (ostatnio jakiś chodliwy ten Czarek jest)? Ja jestem stałym klientem, zawsze tu kupuję, to dla mnie powinien być.

No nie ma, bo jest przecież schowany dla swoich.

- Pani mi da więcej naklejek bo ja jestem stały klient.

No cóż. Biorąc pod uwagę, że każdy kupuje w owadzim sklepie najbliżej jego miejsca zamieszkania, to każdy jest poniekąd stałym klientem.

- A dlaczego ja nie dostałem naklejki? Przecież kupiłem winogrona!

Pan nie dostał naklejki, bo pomimo osiągniętej jakiejś tam kwoty uprawniającej do odbioru naklejki kupił papierosy w tejże kwocie, a papierosy "się nie wliczają". I leci awantura, bo on tu już więcej nie będzie kupował.

- Naklejki bierzecie dla siebie!

Biorąc pod uwagę, że każda naklejka przed wydaniem musi być "wbita" na kasę, to jednak nie.

Jeśli ktoś nie chce brać przysługujących mu naklejek, kasjer pyta ludzi w kolejce, czy ktoś je chce (taki mają kasjerzy nakaz). Wczoraj dwie starsze panie o mało się nie pobiły, która te naklejki weźmie. Koleżanka znalazła salomonowe rozwiązanie: cztery naklejki podzieliła pomiędzy dwie panie, co z kolei wywołało niezadowolenie obydwu, bo każda uważała, że krzyknęła pierwsza, że chce te cztery naklejki.

Koleżanka oddycha z ulgą, że szał naklejek skończy się 19 listopada, a ostatni świeżak zostanie wydany 3 grudnia (bodajże, bo nie pamiętam dokładnie, jakie daty podała). Ciekawe, co kierownictwo owadziego sklepu przyjdzie do głowy następnym razem. Możecie obstawiać.

gangi świeżaków

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (168)

#80583

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z zasady nie chadzam na cmentarz 1 listopada (jak gdzieś w komentarzach napisałam, o swoje groby w miarę dbamy przez cały rok a świeczkę można zapalić kilka dni przed lub po 1 listopada, o zmarłych pamiętamy w codziennej modlitwie), ale wczoraj zostałam zmuszona robić za kierowcę. I właśnie sobie ponownie uświadomiłam, dlaczego unikam cmentarzy 1 listopada. Niestety, piekielna okazała się moja ciotka, powszechnie zwana Zarazą.

Śpię sobie w najlepsze wczoraj, gdy budzi mnie telefon. Mama.
- Mija, nie poszłabyś z ciotką na cmentarz? Ona źle się czuje (czytaj: zawieź ją).
- A jak się źle czuje, to po diabła chce iść na cmentarz? No ale mama nalega, więc się zgodziłam (żal mam tylko do siebie bo przecież wiem, do jakich numerów zdolna jest Zaraza). No to skrótami podjechałam do mamy, zaczekałam pół godziny aż Zaraza się wypindrzy (rewia mody cmentarnej w tym dniu obowiązkowa).

Zaraza: - Jak Ty, Mija wyglądasz? Nie mogłaś jakoś się przyzwoicie ubrać i umalować? (kurde, ciuchy czyste, a nie zawsze mam chęć nakładać makijaż).

Zaraza: - Ty nie mogłaś umyć tego samochodu? (nie był uświniony, ale ponieważ lało, to miejscami to się osadziło, a że auto terenowe to jakoś to może bardziej widać, czy co?)

Zaraza: - No podjedź bliżej do cmentarza! (ulica zamknięta dla prywatnych aut w tym dniu) Na jaki parking? Ten o kilometr od cmentarza? (co ja poradzę, że tam właśnie jest parking). I teraz będziemy godzinę krążyć po tym parkingu! Nie mogłaś być wcześniej? (trzeba się było pindrzyć jeszcze dłużej, Zarazo).

Zaraza: - Nie, no co tu tak drogo? 20 zł za chryzantemy? To w Biedronce taniej! (trzeba było kupić w Biedronce).


Cóż. Zarazę zostawiłam pod cmentarzem. W drodze powrotnej zajechałam do mamy i stanowczo powiedziałam, że Zarazy więcej nigdzie wozić nie będę. Koszt taksówki od miejsca zamieszkania Zarazy do cmentarza wynosi zawrotne 15 zł, przy czym taksówka podwiozłaby ją pod samą bramę cmentarną i odebrała z tego samego miejsca. I że nie wiem, czy za 15 zł opłaca się robić takie szopki i psuć ludziom nerwy. I że ja jej nawet tę taksówkę zasponsoruję.

Co ciekawe, takie wyrzekania na świat, zamknięte ulice, tłok i ceny chryzantem słyszałam też od innych, postronnych ludzi. I nie rozumiem - skoro wszystko ludzi w tym dniu drażni, to po diabła masowo się udawać na cmentarze akurat 1 listopada, skoro mogą się tam udać przez calutki rok. Bez tłumów, bo na ogół nie ma tłoku na cmentarzu poza końcówką października i 1 listopada.

cmentarny blues

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (189)
zarchiwizowany

#79550

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Świeżutka, sprzed chwili.

Nadchodzi czas, kiedy znów na dłuższy czas będę opuszczać Polskę, więc postanowiłam zaopatrzyć Mamę w cięższe zakupy typu płyny, proszki, zgrzewki wody itd. No to myk do Tesco. Pora wczesna, pół parkingu podziemnego wolnego. Co ważne dla historii, wszystkie miejsca w pobliżu wejść do obiektu od podziemnego parkingu zajęte, wiadomo, każdy woli jak najbliżej, w tym te oznaczone symbolem "rodzina".

No nic, zaparkowałam dalej, gdzie było wolne i idę do wejścia. I co nagle widzę? Pani z dwójką kilkulatków parkuje na miejscu dla niepełnosprawnych.
Zaparkowała. Wysiada, rozpina dzieci. Podeszłam i informuję panią, że zaparkowała na miejscu dla niepełnosprawnych (no może oznaczenia jej się pomyliły?). Tak, ona wie. Ale przecież wszystkie miejsca dla rodzin są zajęte a ona przecież jest Z DZIEĆMI i nie będzie potem gonić z dziećmi i wyładowanym wózkiem między samochodami przez pół parkingu. Poza tym ona szybko bo tylko na zakupy (nie no, inni parkują na Tescowym parkingu tak sobie, dla jaj). No i przecież są jeszcze dwa miejsca dla niepełnosprawnych wolne. I mam się bujać. Nie wiem, może myślała, że kilku niepełnosprawnych przecież jednocześnie nie może wybrać się autem na zakupy, czy co. Bujać się mam i to już.
Pobujałam się do BOK, poinformowałam o sytuacji osobę odpowiedzialną za parking (nie byłam pewna, czy parkingi należące do hipermarketów leżą w gestii działań policji/straży miejskiej).

Ot, kolejna maDka, która MA PRAWO. Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, by zajmować miejsca dla niepełnosprawnych szczególnie w sytuacji, gdzie wolne miejsca parkingowe, choć daleko, ale są). Nie wnikam, czy osoby parkujące na miejscach "rodzinnych miały tam prawo parkowac, czy nie. Neguję w ogóle sens takich miejsc, choć oczywiście respektuję prawo i nigdy na nich nie parkuję. Ale tak na logikę: chyba łatwiej odpiąć sprawne kilkulatki sprawnej kobiecie na "normalnym" miejscu niż inwalidzie wysiąść z auta/wystawić wózek na takim miejscu. Kilku "karków" zajmujących miejsca " z wózkiem" owszem, widziałam ale po kobiecie i matce chyba już można się spodziewać pewnej dozy rozsądku i empatii. A zareagowałam "donosem" w sumie dlatego, że w tej sytuacji nie widziałam sensu dalszej dyskusji oraz swojej roli w uświadamianiu osób dorosłych.

MADKA na parkingu

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 39 (131)

#75139

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parking przed niewielkim skwerem handlowym (Biedronka, apteka, rossman plus jakaś piekarnia). Równie niewielki i niewymiarowy, trudno na nim manewrować. Z reguły zatłoczony- w każdym razie niewystarczający na potrzeby tegoż skweru. Byłam tam świadkiem wielu awantur (nie dość, że parking ciasny to jeszcze źle wyprofilowany i nieraz na zakręcie pod kątem 90 stopni zdarzają się otarcia mijających się aut bo wielu ludzi nie kojarzy, że w Polsce obowiązuje ruch prawostronny i jeśli nie ma oznaczeń WJAZD-WYJAZD to pchają się w lewo bo szybciej). Sytuacja wydarzyła się jakiś czas temu.

Niestety- mam problem z manewrowaniem tyłem na tym parkingu (mam wrażenie, że pomimo ciasnoty pasy do parkowania są nieco węższe niż na standardowych parkingach). Tego feralnego dnia wjechałam prostopadle tyłem by zaparkować. Niestety, nie zauważyłam, że wjechałam kawałkiem auta na sąsiednie, ostatnie wolne miejsce do parkowania. Już podczas manewrów zauważyłam, że jadący za mną Janusz krzywi się, gada sam do siebie patrząc na moje manewry ze złością. No nic, zaparkowałam, otworzyłam drzwi, zorientowałam się, że stoję na dwóch miejscach (było-nie było). Silnik wciąż pracuje, światła zapalone, ja wciąż mam pas zapięty. No nic. Zamykam drzwi i planuję poprawić, co by tego wolnego miejsca nie blokować.

Niestety, nic z tego. Janusz zaparkował centralnie prostopadle przede mną, moja maska nieledwie dotykała jego bocznych drzwi. Wysiada ze słowami: "No skoro pani potrzebuje dwóch miejsc parkingowych...". Drzwi zamyka i idzie na zakupy. Ja siedzę z karpikiem. No ale nic, siedzę. Za blokującym mnie Januszem inni kierowcy klną, bo muszą ominąć zawalidrogę a to na tym parkingu proste nie jest.

Po kilku minutach wraca triumfujący Janusz. No dał rudej babie nauczkę przecież! Nie spodziewał się dwóch rzeczy:

1. Że ruda baba ma kamerę w aucie
2. Że ruda baba wysiądzie jednak z auta i zacznie robić fotki sytuacji, na której widoczne są jego numery rejestracyjne.

To strzelam sobie te fotki, z premedytacją, powoli, co by janusz widział. Wraca.

-Co pani robi?!
- A zdjęcia dla straży miejskiej, którą zaraz wezwę (wyjaśniam spokojnie)
- Ale jakim prawem?!
- A takim, że zatarasował pan ruch na parkingu i uniemożliwił mi wyjazd z miejsca postojowego (tłumaczę jak dziecku, powoli, spokojnie, z uśmiechem rasowego psychopaty)
- To ja też zrobię zdjęcia, jak pani stoi na dwóch miejscach! (zaperzył się on)
- Proszę bardzo. Mam zapis z kamery jak pan uniemożliwia mi poprawienie i wyrównanie manewru (wyjaśniam dalej)
- Durna baba! Prawo jazdy za masło!
- Może i za masło ale mandat dostanie pan a nie ja.

Janusz jakoś tak szybciutko wrzucił siatkę na siedzenie pasażera, wsiadł i odjechał.

Uważajcie na rude baby za kierownicą. Wredne są niemożebnie.

a na parkingu...

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (304)

#61436

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To, że NFZ jest piekielny wszyscy wiedzą. Ale że aż taki bałagan w najprostszych sprawach u nas panuje - nie wiedziałam.

Jedna z bliskich mi osób jest w ostatnim stadium choroby terminalnej. Jak to wygląda - każdy wie. Chory leżący, nie ma siły ruszyć ani ręką ani nogą a choroba czyni błyskawiczne spustoszenie w organizmie. Tak, czy inaczej, raz w tygodniu trzeba pacjenta przewieźć na oddział pobytu dziennego w szpitalu. Dopóki chory w miarę był w stanie się poruszać- dojeżdżał taksówką. Niestety, teraz nie jest w stanie wstać o własnych siłach. Więc norma, że trzeba załatwić transport medyczny na ten jeden dzień w tygodniu w trybie zlecenia stałego. Niby proste.

O nie. To by było za piękne. Nikt nie był w stanie udzielić mi informacji, kto (w sensie jaki lekarz) ma wystawić na ten transport zlecenie. Lekarz pierwszego kontaktu odsyła do lekarza specjalisty do szpitala. Lekarz specjalista ponownie do lekarza pierwszego kontaktu. Ping-pong. Odgłos piłeczki tenisowej.

Oczywiście żaden nie wyda na piśmie, że odmawia wydania zlecenia. Ok, idę do NFZ po informację. Pani w NFZ naprawdę miła, stara się pomoc, ale nie jest w stanie, bo jeśli pacjent jest objęty stała opieką specjalisty to wydaje specjalista. Ale jeśli zlecenie nie następuje bezpośrednio po hospitalizacji (a chory już zakończył kolejny pobyt w szpitalu) to lekarz pierwszego kontaktu. Żaden z punktów ustawy chyba nie łączy chorego pod stała opieką specjalisty i chorego po hospitalizacji w jedną osobę bo dwa punkty wzajemnie się wykluczają. W końcu pani z NFZ wygrzebuje numer do rzecznika praw pacjenta szpitala. I wreszcie jakieś światełko w tunelu. Pani rzecznik z pomocą pani kierowniczki radzą, by specjalista w szpitalu wydał opinię, że chory jest pacjentem kliniki XX,oddziału dziennego i nie jest w stanie poruszać się o własnych siłach oraz, że tego transportu naprawdę potrzebuje. Głupie trochę... chory w ostatniej fazie choroby terminalnej naprawdę nie jest za ruchliwy. Wreszcie sprawa transportu (przy pomocy pani rzecznik i pani kierowniczki - miłe i naprawdę życzliwe kobitki) zostaje załatwiona.

Uwaga. Załatwienie transportu dla terminalnie chorego w ostatniej fazie choroby na zabiegi przedłużające i podtrzymujące mu życie zajęło....3 dni latania, jeżdżenia i nerwów. Gdyby nie pomoc pani rzecznik i pani kierowniczki zapewne musiałabym wieźć chorego na wózku. Zimą byłoby łatwiej, bo położyłabym na sankach - chory siedzieć już też nie jest w stanie. Ludzie - gdzie ja żyję?

tansport medyczny

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 376 (458)
zarchiwizowany

#60702

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na fali historii drogowych dodam i swoją. Z wczoraj. Nie cierpię jeździć w sobotę i niedzielę bo coraz częściej zauważam, że część kierowców wtedy ma wolne nie tylko w pracy ale też i od myślenia i przewidywania. Tudzież od zdrowego rozsądku. Amoże własnie w te dni na drogi wylegają tzw. niedzielni kierowcy? Kto wie.... Sama nie pretenduję do miana mistrza kierownicy, ale staram się przestrzegać nie tylko zasad ruchu drogowego, ale też i zachować trzeźwość oceny sytuacji.

Sytuacja z wczoraj, z godzin przedpołudniowych. Z udziałem dwóch aut, pieszej i pedalarza (rowerzystą tego osobnika nie nazwę):

Jednia dwupasmowa. Prawym pasem jadę ja, lewym BMW prowadzone przez typowego dla wielbicieli tych aut osobnika. Ale tu stereotyp się kończy. Dostrzegamy starszą panią z torbą z zakupami na kółkach stojącą przy przejściu dla pieszych (bez sygnalizacji świetlnej). I ja, i pan z BMW grzecznie zatrzymujemy się, by babinę przepuścić. Pani kiwnęła nam głową, weszła na pasy (widać, że poruszała się z trudem-upał, wiek i zakupy swoje robią). Gdy była mniej więcej w połowie między naszymi stojącymi i grzecznie czekającymi autami śmignął pedalarz i ziuuu! przejechał tuż przed nosem przechodzącej kobiety. Babina się wystraszyła, odsunęła odruchowo, straciła równowagę i rymnęła jak długa.A pedalarz pomknął- albo nie zauważył, co się stało, albo wystraszył. Pan z BMW pomógł się kobiecie pozbierać, przeprowadził na drugą stronę jezdni. Upewnił się, że nie potrzebuje pomocy lekarskiej ( podążałam za nimi z wózkiem zakupowym). W międzyczasie za nami utworzył się niewielki korek trąbiących aut, nikt nie wie co się dzieje. Upewniliśmy się, ze z panią wszystko ok, powróciliśmy do aut a pan z BMW zapowiedział, że rozpoczyna pościg za pedalarzem (ujął to bardziej dosadnie, ale ze względu na cenzurę nie przytoczę jego wypowiedzi). Mam nadzieję, że go dognał i spuścił mu należny łomot.

Teraz tak się zastanawiam: jeśli kierowca tak by postąpił, zawsze można spisać jego numery rejestracyjne a policja go zidentyfikuje szybciutko. Ale jak opisać policji pedalarza? Chyba tylko po kolorze roweru i kasku. A takich rowerów i kasków są setki. Co za kretyn wpuścił rowery na jezdnię?

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (259)
zarchiwizowany

#60241

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
SMOK POKONANY

Ależ to brzmi! Lecz jeśli komuś ,choć raz, udało się się zawstydzić awanturnicę sklepową z gatunku mohair commando (nie lubię tego określenia i uzywam go tylko dlatego by pomóc czytelnikowi zwizualizować główną bohaterkę opowiadania), ten doceni i zrozumie.

Na naszym osiedlu jest warzywniak- solidny, w murowanym budyneczku, przestronny i dobrze zaopatrzony. Niestety, rzadko mi tam jest po drodze, więc siłą rzeczy, nie bardzo orientuję się w panujących tam zwyczajach. Zwykle obsługują tam dwie lub trzy panie, bo i kas jest trzy. Zwyczajowo jest tam jedna kolejka, a klienci podchodzą na zmianę do akurat wolnej kasy (co ważne dla historii). Kto korzysta regularnie z warzywniaka, ten wie. Niestety- nie ja. Robiłam tam zakupy kilka razy i zawsze trafiałam na porę, w ktorej co najmniej jedna kasa była wolna.

Wczoraj zajechałam tam po czereśnie. Dwie kasy czynne. Akurat obie kończa obsługiwać klientów. Ustawiłam się przy najbliższej. Przy sąsiedniej, jako następny klient, stała starsza pani z najwyraźniej upośledzoną dziewczynką i za nią starsza pani mohair, która jeszcze sobie wybierała warzywka ze skrzynek. Pani przede mną została obsłużona jako pierwsza, więc podchodzę i proszę panią sprzedawczynię o zważenie mi pół kilograma czereśni. Nagle jak ktoś mnie nie szarpnie za ramię! Jak nie zacznie ujadać, że tu obowiązuje jedna kolejka, że jakaś g**niara nie będzie jej się wciskać, że jestem bezczelna i niewychowana, parę słów o mojej matce- wszystko wywrzeszczane przez panią mohairową. I że teraz jej kolej. Obie kasjerki początkowo zaskoczone, szybko odzyskały rezon i "moja kasjerka" uśmiechnęła się i odpowiedziała spokojnie: "Ma pani rację, więc teraz kolej tej pani" (wskazała na panią z dziewczynką przy sąsiedniej kasie, przy której poprzednia klientka wciąż pakowała swoje zakupy).

Mina mohairowej- bezcenna. Z mordem w oczach przepuściła i panią i dziewczynkę, nie omieszkawszy przedtem wymruczeć (ale już ciszej) kilku słów na temat upośledzenia malej, będącego skutkiem puszczalstwa jej matki a i ja nie wytrzymałam i spokojnie spytałam: " I po co było się tak awanturować?". "Ja się nie awanturuję!", odwrzasnęło babsko. Po czym zostawiło siatki z wybranymi warzywkami, przeklęło na trzy pokolenia wprzód wszystkich obecnych w warzywniaku i triumfalnie wyszło.

Skoro babsztyl się nie awanturował to chyba nie chciałabym widzieć, jak się zachowuje, gdy to robi. Skąd się biorą tacy ludzie, lub jak mawiają: "gdzie się taki ulung?"

scenki rodzajowe

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (49)
zarchiwizowany

#60162

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wielka wojna kierowców z rowerzystami. Czyli- ulubiony temat Taty Psychopaty.

Jak wiadomo, wczoraj cała polska prywatna komunikacja czterokołowa zamarła na jakiś czas. Główne arterie miasta zostały opanowane przez tysiące rowerzystów. Kierowcy, którzy tego dnia niebacznie wybrali się w drogę, stali w gigantycznych korkach klnąc na czym świat stoi. Piesi na chodnikach też klęli, bo rowerzyści nie przejmowali się takimi drobiazgami, jak zmiana świateł na przejściach dla pieszych. Paradoksalnie, ścieżki rowerowe były puściuteńkie.

Nie przeczę, że jazda na rowerze jest częścią zdrowego stylu życia. Popatrzmy jednak, jak to w naszym kraju jest propagowane i rozwiązywane (na przykładzie mojego miasta):

1. Rowerzyści tłumaczyli się, że wczoraj nie korzystali ze ścieżek rowerowych zafundowanych im przez miasto obok głównych arterii, gdyż było ich zbyt wielu. Czyli rozumiem, że jeśli będzie korek to i ja mam prawo zjechać autem na ścieżkę rowerową, gdyż aut jest zbyt wiele? Jak egalitaryzm, to egalitaryzm.

2. Na jednym z ruchliwych i niebezpiecznych węzłów komunikacyjnych pojawiły się piktogramy symbolizujące rower. Jeden z pasów ruchu mają dzielić kierowcy i rowerzyści. Nie bardzo wyobrażam sobie rowerzystę jadącego obok autobusu, czy Tira. Na szczęscie blisko tegoż węzła jest szpital. Co za idiota to wymyślił?

3. Uświadamianie rowerzystom na każdym kroku, że są najważniejsi na jezdni. Proszę wyobrazić sobie jednopasmówkę łączącą trzy potężne osiedla, wąską i krętą. Kilka dni temu był tam znów gigantyczny korek, gdyż w peletonie jechał rowerzysta, ktorego za diabła nie da się tam wyprzedzić bo kręto i wąsko a z naprzeciwka płynie nieprzerwanie strumień aut. Do niedawna był tam znak zakazujący jazdy rowerem, co było uzasadnione. Teraz jesteśmy terroryzowani przez rowerzystów, którzy "mają prawo". Cud boski, że do tej pory był tam tylko jeden wypadek przy wyprzedzaniu rowerzysty.

4. Brak znajomości i egzekwowania w jakikolwiek sposób znajomości Kodeksu Drogowego przez rowerzystów (część z nich). W połączeniu z wmawianym im statusem króla szos to niebezpieczna mieszanka. Dlaczego kierowcy muszą mieć prawo jazdy/ OC a rowerzysta, jako uczestnik ruchu drogowego nie musi? Przed wyjazdem na jezdnię powinien mieć choć kartę rowerową poprzedzoną egzaminem teoretycznym i praktycznym. Tak by nakazywała logika.

5. Zamiast wybudować więcej ścieżek rowerowych, latwiej jest napuścić kierowców na rowerzystów i odwrotnie. Podgrzać emocje, sprawić, by jedni drugim wygrażali pięściami i nawzajem obwiniali się o nietolerancję i zlośliwość. I to działa, bo sama zaczynam mieć uczulenie na widok rowerzysty na jezdni.

Stale nam się serwuje szwedzki czy duński "rowerowy" styl zycia. Tylko jakoś zapomniano, że w Szwecji czy Danii nie ma wielkich aglomeracji miejskich, post industrialnej infrastruktury, więc łatwiej tam dotrzeć wszędzie rowerem. Jest też inny styl życia. Jeśli ja jednocześnie studiuję i pracuję a we wszystkie miejsca muszę dotrzeć szybko i z potrzebnymi mi materiałami to dla mnie ( i nie tylko, bo ilu rodakow lata z pracy do pracy?) auto jest jedynym wyjściem.

No a co do samego zdrowia to nie wiem, czy rowerzystom jest miło wdychać na jezdni to, co wydobywa się z ukladu wydechowego setek samochodów. Za zdrowe to nie jest, obawiam się. Propagowanie jazdy na rowerze? Jak najbardziej. Ale PO konkretnych rozwiązaniach komunikacyjnych. Dość już pozorowanych działań.

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (288)

#59657

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co się robi, gdy pędzi karetka na sygnale? Zjeżdża się z pasa ruchu karetki. Przynajmniej tak się robi w 99% przypadków. Dziś byłam świadkiem tego 1% wyjątków.

Sobota, godziny wczesnopopołudniowe, ruch spory, wiadomo, zakupy, ale ruch na dwóch pasach dość płynny, bez korków. Lewym pasem leci karetka, światła migają, syrena wyje. Kierowcy dość sprawnie zajmują pas prawy, nawet jeden drugiego wpuszcza, na "zakładkę". I teoretycznie karetka powinna lecieć te sto lub sto kilka na godzinę, jak leciała. Teoretycznie. Bo na lewym pasie dostojnie jechał sobie starszawy ford kierowany przez równie starszawego pana. Pan nie zareagował na siedząca mu już dosłownie na ogonie karetkę, mimo, że kierowcy z prawego pasa wręcz zatrzymywali się, trąbili i gestami nakazywali panu zjechanie na pas prawy. Nie wiem, co by było, gdyby kierowcy jadący z przeciwnej strony nie zwolnili dla karetki pasa równoległego. Dzięki temu manewrowi erka poleciała dalej. Widziałam, jak pasażerowie aut sąsiednich robili zdjęcia Forda i tablic rejestracyjnych. Mam nadzieję, że policja wlepi kierowcy za to chociaż mandat. Bo co by było, gdyby zamiast podwójnej ciągłej była ciągnąca się wzdłuż jezdni, tak ostatnio modna wysoka wysepka?

Do tej pory rozkminiam, czy kierowca Forda był niedowidzący i niedosłyszący, czy po prostu złośliwy i to głupio złośliwy łamiąc przepisy ruchu drogowego tylko dla samej satysfakcji, że "mam prawo jechać lewym pasem z prędkością 40km/h". Z tą ciągłą jazdą lewym pasem też nie jest do końca tak, jak pan sobie założył.

za kierownicą..

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 530 (594)