Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

minus25

Zamieszcza historie od: 25 kwietnia 2011 - 18:18
Ostatnio: 30 stycznia 2023 - 19:13
O sobie:

Masz jakąś sprawę- napisz prywatną wiadomość.

  • Historii na głównej: 11 z 13
  • Punktów za historie: 2407
  • Komentarzy: 1367
  • Punktów za komentarze: 9441
 

#89868

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilku lat męczą mnie migreny.
Od kilku miesięcy stały się trudne do zniesienia.
Od kilkunastu tygodni borykam się z niełatwą sytuacją finansową, więc czas na leczenie na koszt NFZ.

Do dzieła.

Termin do neurologa? Na za 2 miesiące.
Po znajomości udało się załatwić na za tydzień.

Skierowanie na tomograf i rezonans.

Prywatnie na za 2 dni, bo weekend.
NFZ?
Rezonans krótko, bo 6 tygodni, tomograf około 10 tygodni.
Po znajomości udało się tomograf na za 2 tygodnie, rezonans za 3 tygodnie (albo odwrotnie, nie pamiętam kolejności).

Badania miałem wykonywane na początku września.

Wyniki na kiedy?
"Prywatnie było robione? To 2 tygodnie"
"aa, na NFZ? no to 6".

Po wyniki jednego z badań można zgłosić się tylko między 10 a 14, w okienku na zewnątrz budynku. Ja i kilkanaście innych osób postaliśmy sobie na zimnie i wietrze (nie ma żadnej poczekalni obok, parking ok. 100m od okienka więc w samochodzie też się nie poczeka). Byłem 5 w kolejce, czekałem około 40 minut.

Wyników nie mam do dzisiaj (minęło 7 tygodni), będą "pewnie za 2 tygodnie, bo jeszcze sierpień opisujemy".

Mogłem zadzwonić. Dzwoniłem. Po 6 nieodebranym połączeniu uznałem że to bez sensu i pojawiłem się osobiście.
W tym czasie średnio co 2-3 dni mam nieprzespaną noc + następny dzień jak zombie przez lekooporny ból głowy. Bez wyników lekarz nic nie może poradzić.

U mnie to pewnie tylko migrena, nie żaden guz albo inna poważna sytuacja.

Mam nadzieję, że w pilniejszych przypadkach system działa trochę sprawniej.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (182)

#89023

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pisałem ostatnio o "grzechach" niektórych gości hotelowych.
Dla równowagi - napiszę o piekielnościach, jakie to hotele potrafią zaoferować gościom.

1- overbooking

Czyli "przerezerwowanie". Oznacza tyle, że sprzedano więcej pokoi niż jest dostępnych. Czasem to wina błędu ludzkiego, czasem błąd systemu. A czasem żaden błąd, tylko działanie celowe.

Niektóre (z tego co wiem - wyłącznie duże) hotele poprzez genialnego dyrektora czy innego prezesa decydują, że 10-15% overbookingu (sprzedane 115% stanu) to dobry pomysł, ponieważ zanim gość dotrze na miejsce, zrobi słuszną awanturę i uzyska należny mu zwrot - hotel będzie mógł obracać jego pieniędzmi. Ponadto przecież ktoś może nie dojechać, więc problem sam się rozwiąże.

Najbardziej cierpią w tym wypadku goście (często jeśli w 1 hotelu nie ma miejsc - cała okolica może być już zapełniona, a stres na początku urlopu nigdy nie jest miły), później recepcjoniści (bo przecież to im się obrywa za politykę prezesa), a pomysłodawca zamyka się w gabinecie i ma wszystkich głęboko w nosie.

2- manipulowanie określeniem "w cenie"

Co oznacza "dostęp do stoku narciarskiego w cenie"?

Dla większości klientów - karnet albo przepustka na wyciągi. To dość oczywiste.

Dla chytrego Janusza hotelarstwa?
Wstęp na teren resortu narciarskiego (każdy może wejść z ulicy, gość, nie gość, kosmita też) gratis. Wyciągi płatne. Karnety płatne. Polana saneczkowa płatna. Brak możliwości skorzystania ze stoków bez używania wyciągów. Wszystko płatne, za darmo można popatrzeć na innych narciarzy.

Basen w cenie? Pewnie, można wejść na basen za darmo.
Szafka na ubrania? Płatna. Ręczniki? Dodatkowo płatne. Nie, nie możesz wziąć swoich. A, no i wstęp tylko w godzinach 8:00-9:00 jest za darmo. Nie było informacji wcześniej? Gość robi awanturę? No to tego jednego wpuścimy na cały dzień, ale tych, którzy nie robią awantury? Ich strata.

Tak samo z wieloma innymi atrakcjami czy usługami "w cenie". Zawsze warto dopytać dokładnie, bo nie ma głupich pytań jeśli chodzi o Twoje pieniądze.

3- opinie zadowolonych klientów

Zarówno w restauracjach, hotelach jak i SPA (i pewnie w 100 innych branżach) nagminnie zdarza się, że opinie w Google czy na stronach nie wymagających potwierdzenia, że faktycznie było się gościem danego obiektu są po prostu fałszywe.
Pisane przez management, ale i przez obsługę. Czasem zdarza się to po uprzejmej prośbie przełożonych. Czasem jest to prawie wymuszane na pracownikach, a czasami odwrotnie - za napisanie odpowiednio pochwalnej opinii pracownik może uzyskać małą nagrodę, premię, "lepszy" darmowy posiłek w restauracji albo zniżkę na pobyt rodziny.

Opinie na np. Booking czy podobnych portalach są bardziej wiarygodne, ponieważ opinie tam są powiązane z konkretnymi rezerwacjami. Google? Facebook? Strony typu "nagroda publiczności dla najlepszego SPA w Koziej Wólce"? Zdarza się, że lwia część opinii tam była pisana przez kogoś, kto pisać opinii nie powinien.

Hotelarstwo

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (182)

#89003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z pracownika branży hotelarskiej.

Informacyjnie - każdy "gość" to tak naprawdę zbiór 5, 10 czy 100 gości z tym samym problemem/sposobem zachowania, w jednym dwóch lub 10 różnych obiektach.
Większość gości to ludzie normalni, zwykli, a często ponad normę mili i wyrozumiali, uczciwi - no do rany przyłóż. A reszta?

Typ #5 - klient zwrotny inaczej

Na bookingu hotele najczęściej ogłaszają dwie ceny tego samego pokoju. Przykładowo: 1000zł za pobyt który można bezpłatnie odwołać do X dni przed przyjazdem, albo 900zł za pobyt bezzwrotny, czyli choćby się waliło i paliło - bezpłatnego odwołania nie ma.
Podobne zasady panują na wielu innych portalach rezerwacyjnych, oraz stronach www hoteli.

Średnio raz dziennie dzwonią niedoszli goście, próbując krzykiem, groźbą czy wyrzutami anulować rezerwację bezzwrotną. Czemu?

"Bo ja nie wiedziałem/am" - to po co płaciłem/am skoro nie wiedziałem/am za co?

"Bo miał być śnieg/słoneczko, a jest odwrotnie" (zdarzają się też oczekiwania rabatu na pobyt, bo pada deszcz/jest za zimno/za gorąco na dworze) - przepraszamy, zapomnieliśmy włączyć odpowiedniej pogody, zaraz zresetuję generator.

"Bo zamknęli [atrakcja w okolicy, niezwiązana z hotelem] a ja tylko po to przyjechałem" - to czemu nie zarezerwowali państwo noclegu na tym swoim basenie/wieży widokowej/muzeum, skoro hotel niepotrzebny?

Jak sobie radzić, gdy 'curka serio hora' i faktycznie nie można przyjechać?
Przede wszystkim - nie rezerwować oferty bezzwrotnej, gdy przyjazd nie jest pewny na 200%. Różnica w cenie prawie nigdy nie jest warta ryzyka.

Po drugie - spróbować się dogadać, ale prośbą, nie groźbą. Zazwyczaj - po prostu się nie uda, bo decyzja tak naprawdę leży w kompetencjach dyrektorów patrzących na słupki przychodów. Zazwyczaj jednak da się otrzymać voucher o wartości wpłaconych środków ważny np. 12 miesięcy. Zawsze coś. Można też poprosić o kontakt ze strony kierownika. Poprosić - wtedy recepcjonista prawie na pewno wstawi się za gościem. Jeśli będziesz krzyczeć i robić awanturę - kierownik dostanie prośbę o kontakt do Ciebie, razem z notatką "klient wulgarny/trudny, przekazuję bo muszę". To nie pomaga w sprawach "uznaniowych".

Jeśli rezerwowaliśmy przez "buking" czy innego pośrednika - zwróćmy się najpierw do nich. Oni mogą odstąpić od pobrania swojej prowizji od rezerwacji, wtedy hotelowi ciut łatwiej zgodzić się na odwołanie rezerwacji, bo jeśli oni się nie zgodzą, a hotel zgodzi - hotel musi pokryć ze swoich środków prowizję za rezerwację.

Typ #6 - Nie można się dodzwonić

Pomimo tego, że uszu mamy aż 2, każdy z nas może odebrać tylko jeden telefon na raz. Mało tego, nie da się jednocześnie obsługiwać gościa "na recepcji" oraz przez telefon, chyba że jednemu każe się czekać aż drugi załatwi swoją sprawę (co jest moim zdaniem mało profesjonalne).

Dzwoni telefon.
Nie odbieram, bo mam gościa przed sobą.
Dzwoni telefon.
Nie odbieram, bo gość przede mną jeszcze potrzebuje mojej pomocy.
Dzwoni telefon.
Nie odbieram (i nie widzę że dzwoni ten sam numer, bo obsługuję gościa), bo nadal jestem zajęty gościem.

Po 10 minutach oddzwaniam, widząc dopiero że jeden numer dobijał się kilka razy. Wysłuchuję w tym momencie tyrady (zmierzony przeze mnie rekord - 12 minut) pod tytułem "nie można się do pana dodzwonić, a tak się spieszyłem", ewentualnie "to jest niepoważne traktowanie klienta"
(dylemat - czy jeśli odebrałbym telefon w trakcie rozmowy twarzą w twarz z innym gościem to ten poczułby się poważnie potraktowany?).

Sprawa z którą dzwoni "spieszący się" gość jest czasem ważna i pilna, czasem wystarczyłoby zerknąć na stronę internetową lub do otrzymanego potwierdzenia. Zdarzało się też nie raz, że pan/pani chciała tylko poinformować mnie o tym, że nie można się dodzwonić, że jesteśmy żałośni, po czym się rozłączają.

"To niech pan kogoś weźmie do pomocy jak panu się nie chce odbierać telefonu" - można czasem usłyszeć od tych bardziej pomocnych dzwoniących. W porządku, z pensji recepcjonisty zaraz zatrudnię sobie 1 albo i 5 pomocników, a sam pojadę w Bieszczady. Za resztę kupię sobie jakąś kamienicę.

Porada? Jeśli się dodzwoniłeś/aś, to znaczy że jednak można się dodzwonić. Nie zmarnuj połowy połączenia na marudzenie, że nie można się dodzwonić. W sprawach mniej pilnych polecam maile czy sms, jeśli telefon hotelu to komórka. Na sezon wysoki lub kolejkę na recepcji nic nikt nie poradzi, a już na pewno nie krzyki przez telefon.

Typ #7 - powód, dla którego nie można się dodzwonić

Wbrew temu, co napisałem powyżej - czasem nie można się dodzwonić, bo linia jest zwyczajnie zajęta. Czemu? Bo rozmowa trwa 3x dłużej niż powinna. A czemu? Bo recepcjonista otrzymuje 3x więcej informacji, niż to potrzebne do pomocy w danej sprawie.

"Dzień dobry, dzwonię z Warszawy, mamy do Państwa 100/500 kilometrów" (z innych miast też, ale najczęściej Warszawa) - dzień dobry, co mam z tą informacją zrobić?

"Dzień dobry, ja dzwoniłem tutaj już przedwczoraj, ale odebrał ktoś inny (wyczekująca cisza po stronie dzwoniącego) halo? O słyszy mnie pan, dobrze. No to ja dzwoniłem przedwczoraj, i przedstawiono mi ofertę za X złotych (wyczekująca cisza po stronie dzwoniącego)" - dobrze, czy chce Pan dokonać rezerwacji? "Nie, ja chciałem tylko zapytać czy macie dalej pokoje, bo potrzebujemy z żoną się jeszcze zastanowić". Tak, mamy, aż do momentu w którym mieć nie będziemy. Zrobić rezerwację wstępną? Nie, po co, na pewno w środku ferii pokoje "rodzinne" się nie wyprzedadzą.

"Dzień dobry, (...) nie mają państwo już wolnych miejsc? A na pewno? Proszę jeszcze raz zobaczyć. (...) nie, od jutra to mi nie pasuje (...) A w [obiekt - konkurencja] mają? Niech mi pan sprawdzi czy oni coś mają, bo ja nigdy nie byłem w tych stronach (...) a nie może pan komuś anulować rezerwacji żeby było miejsce?" - niestety, wszystkie wolne pokoje planuję wykupić sam, a o braku miejsc informuję Państwa dla zmyłki. Ot, taki ze mnie figlarz-kawalarz. Dla Państwa wygody sprawdziłem jednak ofertę konkurencji, i jeszcze opłaciłem Państwa pobyt.

Porada? Aby ułatwić rozmowę sobie i obsłudze - zastanów się jaką sprawę chcesz załatwić, oraz jakie informacje mogą być potrzebne do załatwienia jej. Jeśli będziemy potrzebować Twojego nazwiska/adresu/telefonu/numeru buta/informacji o alergii na tlen - zapytamy. Obsługujemy setki rezerwacji tygodniowo - wiemy jak poprowadzić rozmowę tak, abyś szybko dostał/a to, czego szukasz.

Typ #8 - potrzeba matką wynalazków

Do czego służy ręcznik hotelowy? Do wycierania się? Dobrze, odpowiedź, ale pomysłowość 5/10. Do wycierania rozlanej herbaty czy jedzenia ze stołu? Lepiej, 7/10.

Goście z kreatywnością 10/10 używają ręczników (u mnie akurat - białych) jako:

- ścierki do polerowania wypastowanych właśnie butów
- podkładki na łóżko w "te dni" u pań
- podkładka pod mokre/brudne buty (i mówię o ręcznikach typowo "do ciała", nie tzw. "stopkach".
- podkładka pod przewijane dziecko

Oczywiście o trudnym zabrudzeniu lepiej nie informować obsługi, aby ta mogła od razu uprać ręcznik lub go wymienić. Lepiej szmatę po polerowaniu butów wcisnąć pod materac lub do szafki pod zlewem, ze wstydu chyba.

Karta do pokoju używana bywa do otwierania puszek piwa, klucz do pokoju - jako otwieracz do butelek. Nóż kuchenny - śrubokręt. Szklanka - popielniczka (bonus, jeśli w obiekcie jest zakaz palenia). Kreatywność gości nie zna granic.

Porada? Nie róbcie tak. A jeśli robisz - nie zdziw się, że podana przez Ciebie karta zostanie obciążona kosztami zakupu nowych ręczników, jeśli sytuacja jest wyjątkowo piekielna.

Hotelarstwo

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (168)

#88993

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnie zbyt długi wpis "hotelarza", trochę narzekający, ale i trochę pomocny, bo pokażę jak w łatwy sposób uprzyjemnić sobie pobyt w hotelu/apartamencie/hostelu itd.

Narzekać będę na specyficzne rodzaje gości, ale i udzielę porad dla każdego z nich.

Typ 1: "Mam pokój na parterze, a OBIECANO mi na 4 piętrze".

W każdym z obiektów, w których pracowałem i pracowali też moi koledzy panuje prosta zasada na temat obietnic: NIE OBIECYWAĆ niczego, czego nie jesteśmy w stanie ZAGWARANTOWAĆ. Obiecam panu dodatkowa poduszkę, bo NATYCHMIAST przyniosę ją do pokoju. Obiecam pani pokój "możliwie blisko windy", bo takich pokoi jest kilkanaście, a mamy (dla przykładu) 10% obłożenia hotelu.

Każdy kierownik tłukł do głowy pracownikom "nie obiecuj konkretnego pokoju, bo co jeśli pęknie rura". "Nie obiecuj pokoju z widokiem, bo co jeśli poprzedni goście zapłacą z góry za 3 dodatkowe doby, i trzeba będzie nowych gdzieś przenieść".

No i nie obiecujemy. Ale niektórzy goście uparcie próbują coś ugrać na "a bo mi przez telefon obiecano". Kto obiecał? "Nie pamiętam". Pan obiecał, pani obiecała? "Pan obiecał". Jestem jedynym mężczyzną na tej recepcji, nic takiego nie obiecywałem. "Ale ktoś obiecał". Z całą pewnością.

Jeśli będę mógł - spełnię prośbę (lub raczej - próbę wymuszenia) takiego człowieka, żeby spędził milszy urlop. Ale do tego od razu w systemie, w "uwagach o gościu" pojawia się wpis "uwaga, naciągacz". I następny pracownik nie obieca już późniejszego wymeldowania czy innej "dobrowolnej ze strony hotelu" atrakcji.

Rozwiązanie problemu: Jeśli ktoś faktycznie coś Ci obiecał - poproś o imię tego pracownika. A jeszcze lepiej - poproś o potwierdzenie mailowe.

Typ 2: "Stały gość", znany też jako "znajomy szefa".

"Proszę pana, bo ja tu już 10 raz przyjeżdżam, stały ze mnie gość, proszę o rabat. A poza tym znam właściciela".

Właściciel najchętniej policzyłby Panu/Pani podwójną, lub potrójną stawką, zwłaszcza w "sezonie wysokim". Ja też go znam, albo i nie. Może go lubię, a więc i lubię jego znajomych, może "prezes" traktuje pracowników jak robactwo, a jego znajomych najchętniej ugościłbym w mokrej piwnicy. Jeśli miałbym dać gościowi specjalną cenę - dostałbym o tym wiadomość kanałami służbowym.

Jeśli zaś gość był u nas 2 razy w ciągu ostatnich 10 lat, z czego raz na jedną dobę a drugi raz na promocji -40% - nie wzbudza to w recepcjonistach jakichś przychylnych rabatom uczuć. Stali goście przyjeżdżają kilka razy w roku, mają zazwyczaj "stały" rabat potwierdzany mailowo lub na koncie w systemie hotelowym, nie na gębę w dniu przyjazdu.

Jeśli faktycznie znasz szefa/kierownika/właściciela - nic to nikogo nie obchodzi, chyba, że chcesz przekazać pozdrowienia. Najlepszy sposób na rabat - zadzwonić bezpośrednio do hotelu, na recepcję, i zarezerwować pobyt na długi termin, lub na wiele pokoi. Nie dam rabatu na pokój, który 10 minut później sprzedam za regularną cenę.


Typ 3: "ja jeżdżę po całej galaktyce i tylko tutaj jest/nie ma XYZ".

Cieszymy się, że mieliście Państwo okazję odwiedzić 100 różnych hoteli, przykro nam, że tylko w naszym nie otrzymali Państwo gratisowego masażu pięt, wiadra szampana i latającej deskorolki przy rezerwacji pokoju za 80zł/doba. Nie, nie wierzę, że w żadnym z krajów na świecie który Pani odwiedziła nie było "takiej kolejki", ani że "nigdzie nie musiałam podawać peselu/numeru telefonu/innych danych". Też kiedyś byłem w hotelu.

Nie, tylko dlatego, że "gdzieś tam coś było" nie znaczy, że zmienimy teraz nagle sposób działania TEGO hotelu. Naprawdę nie. Za to każdy członek obsługi będzie Cię mieć za bufona i pieniacza.

Rozwiązanie problemu: jeśli zależy Ci na jakimś udogodnieniu - w 90% przypadków więcej "ugrasz" podchodząc do recepcjonisty w chwili, gdy nie ma kolejki, na spokojnie, z uśmiechem i miłym słowem. Jeśli tylko będziemy mogli - takim gościom dostarczymy do pokoju gwiazdkę z nieba.

Miła pani uprzejmie poprosiła (a później podziękowała) o darmowy szlafrok, którego nie ma w cenie? Przyniosę do pokoju, jeszcze ciepły i pachnący po praniu. Miły pan zażartował, poprosił o pokój z ładniejszym widokiem, bo chce żonie rano zrobić miłe przywitanie na rocznicę? Panie złoty, poproszę jeszcze Pokojówki, żeby rozsypały płatki róż zanim wejdziecie do pokoju, oczywiście jeśli nie będą mieć zbyt dużo pracy. I nie dlatego, że "w hotelu na Kamczatce tak było", tylko dlatego, że chcemy sprawić gościom przyjemność.

Nieprzyjemny krzykacz DOMAGA SIĘ darmowej butelki wina/masażu/poklepania po plechach, obrażając przy tym pracowników i sprawiając, że inni goście czują się niekomfortowo? No to ignorujemy pańskie domagania, dzwonimy po ochronę albo policję, jeśli dochodzi do gróźb. A w "kartotece" gościa ląduje uwaga "gość problematyczny, wulgarny, UWAGA".

Typ 4: "nie znam przepisów i to wina hotelu!"

Nikt nie każe gościom być prawnikiem, radcą prawnym, ani nawet znać się na prawie. Pracownicy też prawnikami nie są.
Nie są też niestety wszechmocni.

Od 2020 roku nie można wystawić faktury do paragonu bez NIPu. Kupujący musi zgłosić chęć otrzymania faktury PRZED transakcją. Nie 2 tygodnie później. Nie 10 minut po otrzymaniu paragonu bez NIP. Nie 6 miesięcy później, "bo kiedyś tak brałem". Jeśli masz firmę lub możliwość wzięcia faktury na firmę (bo przecież wyjazd na wakacje z 3 bombelkami do resortu "dzieci śpią gratis" to "wyjazd służbowy" hehe)- powinieneś mieć też wiedzę kiedy możesz, a kiedy nie możesz jej otrzymać.

Kupił pan "usługę hotelową", "masaż kostką brukową" i "8 x piwo z sokiem"? Nie, nie mogę tego przerobić na "szkolenie i wynajem sali konferencyjnej, bo księgowa tego nie przepuści". Inne stawki podatkowe, bezpodstawne anulowanie paragonu... no po prostu nie. Nie można było powiedzieć wcześniej, że będzie faktura? Albo, że "faktura będzie tylko na wybrane usługi"? Skoro nie można - no to co poradzić, księgowa będzie krzyczeć. Bardzo mi przykro.

Rada: jeśli masz wątpliwości co do przepisów/procedur - zapytaj ZANIM zakończysz daną czynność. Chcesz zapytać o faktury? Zapytaj PRZED jej wystawieniem. Chcesz spróbować szczęścia w wałkach z usługami na rachunku? Spróbuj, ale PRZED wystawieniem rachunku. Jeśli recepcjonista się nie zna - zapyta kogoś, kto się zna.

Hotelarstwo

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (201)

#84654

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem recepcjonistą w hotelu.
Sytuacja miała miejsce na nocnej zmianie, start około północy.

Gościliśmy dużą, zorganizowaną grupę ludzi. Była impreza integracyjna, było dużo alkoholu i zero panowania nad sobą.

Na recepcję przyszedł kompletnie pijany gość. Imprezował wcześniej poza terenem hotelu. Nie byłem w stanie się z nim porozumieć, ustalić tożsamości ani numeru pokoju. Usiadł na kanapie w lobby i na siedząco zasnął. Uznałem, że jak prześpi się godzinkę, to trochę mu się poprawi i będę mógł odesłać go do odpowiedniego pokoju.

Po kilku chwilach gość zaczął obficie wymiotować dookoła siebie, po czym przewrócił się. Na szczęście inni goście już się ulotnili.
Ułożyłem go w pozycję bezpieczną, oraz wezwałem ochronę (taki mamy protokół działania).
W tym czasie dwóch "Opiekunów" (przechodzący akurat goście, którzy koniecznie chcieli nam pomóc pomagać pijanemu) przyczepiło się do nas, i nie chciało odejść.

No i zaczynają się piekielności.

Ochrona przyjechała po 50 minutach.
Po przyjeździe i telefonie do dyspozytorni zadecydowali - dzwonimy na policję i pogotowie.

Pogotowie przyjechało po 40-kilku minutach (z miejscowości obok, odległej o ok. 6 kilometrów). Ratownik potrząsnął kilka razy pijanym gościem, zmierzył mu puls i zadał pytanie "czy potrzebuje pan pomocy?". Usłyszał "Eeeh" (moim zdaniem beknięcie) i zinterpretował to jako "tak". Ratownicy pojechali.

Policja przyjechała po tym jak tylko pogotowie wyjechało, z tej samej miejscowości. Spisali dane pana, moje, ochroniarzy no i pojechali.

Zostaliśmy: pijany gość, dwaj "opiekunowie" oraz ja.

Po jakimś czasie do hotelu wmaszerowali kompletnie nawaleni kumple pijanego gościa. Przywitali go radośnie, zadeklarowali że zabiorą go do pokoju - ucieszyłem się, że sytuacja w końcu się rozwiąże. Niestety, jeden z "opiekunów" pijaczka powiedział głośno "no, to teraz zabierzcie kolegę i możemy iść spać".

"NIE BĘDZIESZ MI KUR%&^A MÓWIĆ CO MAM ROBIĆ" - usłyszał opiekun, zanim został sprowadzony do parteru ciosem z główki, wyprowadzonym przez "kumpla pijaczka". Wywiązała się bójka, lub raczej brutalne pobicie niewinnych opiekunów. Po kilku minutach agresorzy wraz z pijakiem ewakuowali się do pokoju jednego z napastników, gdzie spędzili noc.

Znów wezwałem ochronę, pogotowie i policję.

Pogotowie przyjechało po 30 minutach, opatrzyło "opiekunów" i pojechało. Nie będą chodzić po pokojach i szukać napastników (też byli pokrwawieni), bo nie. Nie zabrali ani nie wyrzucili też zakrwawionych bandaży, gazików itd.

Policja przyjechała po prawie godzinie. Spisali zeznania poszkodowanych i moje. Zanim przyjechali - znalazłem w systemie kamer pokój, do którego ewakuowali się napastnicy. Na moją sugestię, że "może by panowie do nich poszli?" usłyszałem że "nie będą po nocy łazić po pokojach". Przyjadą rano.
-Ale ci goście wymeldowują się jutro z samego rana!
-To my przyjedziemy o 6 rano. Będzie ktoś na recepcji?
-Tak, będę ja (zmiana od 20 do 8 rano).
-No to do zobaczenia.

(Ochrona przyjechała chwilę po policji, posiedzieli ze mną godzinkę "na wszelki wypadek" i pojechali).

Policja nie przyjechała o 6 rano. Ani o 8. Ani o żadnej następnego dnia... Przyjechali 3 dni po zdarzeniu, za to z wielkimi pretensjami, że napastnicy zdążyli się już wymeldować (nie zrobili tego, po prostu z samego rana wyszli bocznym wyjściem, bez słowa).

Największy żal mam do działania policji.

Edycja: odpowiadając na pytanie z komentarzy - nie do końca "mieliśmy dane gości". Był to przyjazd grupy zorganizowanej, i mimo przypisanych pokoi goście po prostu pozamieniali się pokojami jak im było wygodnie bez naszej wiedzy.

Hotel

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (162)

#84103

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiele razy czytałem na Piekielnych historie, które można podsumować zdaniem "na zachodzie tak cudownie, a tu w tej polszy tak niedobrze" albo "w Polsce w pracy zarabiałam 50 groszy na godzinę, bili mnie i dźgali nożami, a tutaj w Niemczech zostałam z ulicy dyrektorką banku światowego i zarabiam równowartość budżetu USA na godzinę".

Pracuję w firmie produkującej i sprzedającej meble. Po angielsku mówię bardzo dobrze, więc jestem pierwszym "ochotnikiem" do wszelkich delegacji do krajów angielskojęzycznych lub "nieangielskojęzycznych, ale w których dogadam się po angielsku". Pojeździłem sobie na delegacje do różnych krajów, porozmawiałem z ludźmi, poobserwowałem - i na podstawie tych doznań napiszę poniższą historię, pokazującą mam nadzieję że trawa po 2 stronie płotu nie zawsze jest bardziej zielona.

#1
"Bo w Polsce to firmy mają siedziby na wygwizdowie, nie to co na ZACHODZIE".

Wyjechałem w delegację do naszego największego klienta w Wielkiej Brytanii.
Manager zobowiązał się do odebrania mnie z lotniska i zawiezienia prosto do siedziby firmy. Bardzo miło z jego strony.
Siedziba firmy znajdowała się jakieś 15 minut od najbliższego dużego miasta, przy zjeździe z drogi szybkiego ruchu. Nie zatrzymuje się tam autobus, na piechotę dojść się nie da.

#2
"Bo na ZACHODZIE profesjonalizm, a u nas WIOCHA".

Pojechałem na międzynarodowe targi meblowe do Szwecji pooglądać co tam słychać u konkurencji.
Podkreślam, targi MIĘDZYNARODOWE.
Opis dojazdu do lokacji targów (swoją drogą - w porcie przemysłowym) wyłącznie po Szwedzku. Miały być darmowe przejazdy dla uczestników targów - organizatorzy na miejscu nic o tym nie wiedzieli. Na miejscu miał być darmowy poczęstunek - był płatny. Wystawcy wszelkie swoje materiały promocyjne mieli prawie wyłącznie po Szwedzku, bez nawet angielskich dopisków. Niektóre miały jeszcze tłumaczenie na Norweski, a na angielski - może 4 firmy.

#3
"Bo u nas złodzieje i układziki, a tam zagranico tak uczciwie".

Klient z Belgii chce kupować od nas meble. Czytał katalog, cennik - za drogo mu. W ciągu pierwszej rozmowy telefonicznej zapytał wprost - a ile zniżki jak kupię bez faktury?"

Nie żeby w Polsce nie było wielu nieuczciwych firm szukających jak tylko pracownika i klienta oszukać. Nie żeby "ZAGRANICO" nie było firm wspaniałych i traktujących pracowników jak ludzi z godnością.
Warto jednak przed rozpowiadaniem bredni typu "W kraju X jest cudownie a w kraju Y do dupy i kropka!" warto nabrać doświadczenia z więcej niż jedną firmą, popracować dłużej niż tydzień albo w normalnych warunkach, a nie u wąsatego Janusza na czarno w fabryce radioaktywnych odpadów.

zagranica

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (169)

#82289

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspominki z uniwersytetu.

Byłem na tym niezręcznym etapie edukacji, że zajęć już nie miałem, egzaminów też nie, ale rok akademicki się jeszcze nie skończył, karta studencka (służąca zarówno do identyfikacji, przyznawania mi zniżek w autobusach, a także co ważne - otwierania bramek w każdym budynku uniwersytetu, w tym biblioteki) nadal aktywna.

Zadzwoniła do mnie przyjaciółka i poprosiła o wydrukowanie kilku bardzo ważnych dokumentów potrzebnych jej na już zaraz. Obiecałem pomoc i ruszyłem do biblioteki (bliżej nie było żadnej prywatnej drukarni ani znajomego z drukarką).
Jako że zajęcia już się skończyły - najzwyczajniej w świecie i z mojej winy zapomniałem schować do kieszeni tej karty.

Doszedłem już do biblioteki i oczywiście przy bramkach przykra niespodzianka.
Spróbowałem więc dyplomatycznego rozwiązania. Zapytałem "odźwiernego" (pracownika biurka przy bramkach) czy może mnie wpuścić, bo zapomniałem karty studenckiej. Potwierdzić dane mogę innymi dokumentami, ładnie proszę.

- Niestety nie, musisz przyjść ze swoją kartą.

Ja - (kolejne, nieskuteczne prośby).

- Niestety, nie mogę ci otworzyć bramek jeśli nie masz karty.

Jako, że dokumenty musiałem koniecznie wydrukować, wróciłem do domu i znów do biblioteki.

Wszedłem, wydrukowałem.
W bibliotece, w pokoju "wypoczynkowym" spotkałem kilku znajomych, z czego tylko jeden był studentem naszego uniwersytetu, a co za tym idzie - mieli jedną kartę na 5 osób.
Poszedłem zapytać pana odźwiernego o to jakim cudem oni weszli a ja nie mogłem.
Odpowiedź?

- Bo ja mogę wpuścić nie-studentów do środka, tylko trzeba mi się podpisać w takiej księdze gości.

- To dlaczego ja nie mogłem się po prostu tam wpisać?

- Tak to jest ustalone, że tylko nie-studenci mogą się tam wpisać. Student musi mieć kartę.

Takie rzeczy nie tylko w Polsce, uprzedzając komentarze :)

uczelnia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (188)

#79804

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia miała miejsce kilka lat temu.

Mieszkałem wtedy razem z rodzicami w niewielkiej wsi przytulonej do średniej wielkości miasta.

Mój tato jest dość dobrze znany wśród mieszkańców ze względu na przyjazne i otwarte nastawienie - temu pomoże w sprawie urzędowej, tamtego zatrudni do skoszenia trawnika, z tym pogada przy starej kuźni. W związku z tym wielu ludzi zna nasz adres.

Ja jestem znacznie mniej otwarty niż mój tato, nie znam nawet 10% ludzi, których zna on, więc gdy to ja otwieram drzwi zamiast mojego taty, wielu ludzi po prostu nie wie, kim jestem.

Przywykłem, na słowa "jestem synem (taty)" większość odpowiada "aaa, to pamiętam cię, jak byłeś taki mały (...)" i tyle.

Pewnego sobotniego późnego popołudnia ktoś zapukał do drzwi. Oboje rodziców w mieście na zakupach, więc to ja musiałem przerwać wakacyjne lenistwo i wywlec się z pokoju.

[p]ukający zareagował standardowo - zdziwieniem. Był to gość kilka lat starszy ode mnie (pomiędzy 20 a 30 lat). Ja miałem 19.
[p] O, dzień dobry, a jest pan (tato)?
[ja] Nie ma, ale niedługo wróci. Coś przekazać?
[p] Aaa, nie trzeba. Bo ja miałem sprawę do pana (taty)
[ja] No rozumiem, ale jak wróci, to mogę coś przekazać. Mam mu powiedzieć, że pan tu był?
[p] Eee, nie. A to ja wejdę i zaczekam (łapiąc za klamkę i próbując szerzej otworzyć drzwi).

Nie miałem pojęcia, kim jest ten człowiek i widziałem go pierwszy raz w życiu. Mały nie jestem, więc drzwi nawet nie drgnęły, a nieproszony gość zrozumiał, że nie wejdzie.

[p] A możesz mnie zawieźć do miasta? Widziałem, że samochód stoi (rodzice pojechali "dobrym" samochodem do miasta, w domu został samochód "na wszelki wypadek”).
[ja] (zgodnie z prawdą) No chętnie bym pomógł, ale wypiłem chwilę temu drinka. No, ale niedługo tato wróci, to z nim się pan może dogadać.
[p] E tam, jednego drinka, chodź mnie zawieź.
[ja] Nie da rady, nie jeżdżę po alkoholu. Czy mogę w czymś innym pomóc?
[p] (po chwili namysłu) A chodź tu, usiądźmy na chwilę ("tu" oznacza klatkę schodową, a dokładniej mały "przedpokój" przed drzwiami do mieszkania).
[ja] Nie mam czasu, dzięki.
[p] No chodź, na chwilę tylko, muszę się komuś wyżalić.
[ja] Dobra, na chwilę (nie ryzykowałem niczego, drzwi obok mieszkali sąsiedzi, w razie kłopotów wystarczyłoby krzyknąć).

Tutaj [p] opowiedział mi rzewną historię. O ojcu alkoholiku, o [p] i dwójce rodzeństwa. O tym, jak młodszy brat zginął w wypadku (pijany kierowca, chyba dla ironii), i o tym, jak starsza siostra opiekowała się przez lata panem [p]. I o tym, jak była ciężko chora. I o tym, jak umarła parę dni temu, i o pogrzebie, i o smutku, i o alkoholu.

I dlatego, w związku z tym wszystkim, koniecznie musi jechać do miasta (?).

[ja] Nie wiem co powiedzieć, bardzo mi przykro z powodu twojej siostry. Jak mówiłem, ja wypiłem drinka, ale mój tato powinien wrócić za parę minut, on cię na pewno zawiezie.
[p] A teraz to już nie potrzebuję, teraz to tylko pójdę do sklepu i kupię sobie jakąś flachę. Ale trochę mi brakuje, masz jakieś 5 złotych?
[ja] Nie mam (zgodnie z prawdą), zresztą to chyba nie jest dobry pomysł. Może zadzwonię po jakiegoś twojego kolegę albo krewnego, żeby cię odebrali, żebyś nie siedział teraz sam?
[p] Niee, ja tam sobie poradzę, tylko bym się napił. A chociaż ze dwa złote?
[ja] (odruchowo sprawdzając kieszenie, znalazłem tam wygrzebaną z pralki złotówkę i kilka innych srebrnych groszy) No mam tyle.
[p] Ooo, to daj mi, ja ci potem oddam, kupię sobie chociaż jakieś piwo albo wino.
[ja] Jak dołożysz parę złotych, to możesz do miasta pojechać, niedługo powinien być autobus.
[p] Niee, ja już pójdę sobie do sklepu, dzięki za rozmowę.

No i poszedł.

Po paru minutach wrócił tato. Opowiedziałem mu o gościu. Ta sama siostra została przez niego uśmiercona już przynajmniej 4 razy w 4 różnych okolicznościach.

Spotkałem [p] kilka dni później. Zapytałem wprost: „po co tak okłamujesz obcych ludzi?".

Dowiedziałem się, że "a tak trochę z nudów".

Siostra zmarła, już naprawdę, 2-3 miesiące później. [p] prosił mojego tatę o podwiezienie do miasta, żeby mógł zobaczyć jej ciało w szpitalu i się pożegnać.

Tato odmówił, wkurzony że [p] nachodzi ze swoimi historyjkami członków rodziny.

Chłopiec który krzyczał "wilk"

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 98 (138)

#78660

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się króciutka historia związana z taksówkami.

Wracałem nocnym pociągiem z sąsiedniego miasta do tego w którym mieszkam. Byłem tam u kolegi aby spotkać się i wypić razem trochę (w sumie to dosłownie trzy puszki) piwa. Nie byłem w żadnym stopniu pijany, lecz z pewnością czuć było ode mnie alkohol (co wydaje mi się ważne dla historii).

Po dojechaniu na dworzec postanowiłem złapać taksówkę do domu żeby uniknąć półgodzinnego spaceru, samemu, nocą, przez nieciekawą dzielnicę.

Przed rozpoczęciem kursu zapytałem taksówkarza:
(ja)- Czy zawiezie mnie pan na ulicę taką a taką za 15zł? (akurat tyle miałem przy sobie, a taki kurs kosztuje od 10 do 18 złotych zależnie od przewoźnika).
(Taksówkarz)- Pewnie, niech pan wsiada.

Wszystko byłoby fajnie, aż tu nagle taksówka zatrzymała się w 2/3 trasy, bez żadnej wyraźnej przyczyny. Ot, na poboczu. Zapytałem więc:

(ja)- Czemu się pan zatrzymał, przecież to jeszcze kawałek?
(T)- Ale za 15 złotych to ja pana dalej nie zawiozę, nocna stawka jest wyższa i należy się 25 złotych.
(ja) (bardzo zaskoczony, bo do tej pory nie miałem wielu przykrych doświadczeń z taksówkarzami) - Przecież nie tak się umawialiśmy, zresztą nie raz ani nie dwa jechałem tą trasą i wiem ile powinno to kosztować.
(T)- Młody, albo płacisz albo dzwonimy na policję (?!)
Coś mnie tknęło. Przypomniały mi się rady które kiedyś czytałem na piekielnych.
(ja)- Dobra, to ja tu wysiądę i zapłacę te 15 złotych, poproszę najpierw paragon.

Taksówkarz zaklął dość teatralnym szeptem i bez słowa dowiózł mnie zgodnie z umową na właściwą ulicę. Dostał 15 złotych i odjechał, nie czekając nawet aż domknę drzwi.

Wydaje mi się, że próbował mnie oszukać głównie dlatego że mógł czuć ode mnie alkohol i pomyślał, że nie zorientuję się w jego podstępie albo że nie zwrócę uwagi. Głupio zrobił, bo następnego ranka oczywiście opowiedziałem o tej sprawie jego zwierzchnikowi.

taksówka taksówki

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (227)

#66066

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Druga historia z serii "praca w kawiarnio-restauracjo-piekarnio-ciastkarni". Miałem napisać wcześniej, ale niestety nauka ciągle przeszkadza.
Dla przypomnienia - pracowałem w tym przybytku jako sprzątacz, na czarno. Z pracy już odszedłem, ale wspomnienia jak żywe. Przejdźmy więc do konkretów:

1) Siostra szefa miała bardzo chore nogi. Wrzody, nie mam pojęcia co dokładnie, dla mnie wyglądało to jak ostatnie stadium trądu. Nie nosiła w pracy butów, (choć w butach przychodziła), lecz tylko grube skarpety, a pod nimi bandaże. Przykro było patrzeć jak z wielkim bólem pracowała w kuchni. Jeszcze mniej przyjemnym widokiem było to, że brudne i mokre od ran bandaże zmieniała właśnie w miejscu pracy.
Najmniej przyjemnym widokiem było jednak to, że tymi samymi rękami chwilkę później robiła kanapki. Czy myła ręce? Tak, myła. Pod koniec zmiany, czyli gdy zamykano już kawiarnię. Reakcja na uwagi? - "Przecież umyłam". Nawet wtedy, gdy zadając to pytanie czyściłem akurat jedyny zlew w zasięgu wzroku.

2) Ta sama siostra upuściła na kuchenną podłogę szklany słoik. Oczywiście stłukł się, niespodzianka. Co w takiej sytuacji robi odpowiedzialna osoba? Naturalnie rozgląda dookoła czy aby nikt nie widział, a na szklane odłamki... trzeba położyć papierowy ręcznik. Dokładniej to dwa listki tego ręcznika. Uprzedzając - nie mogłem zareagować, gdyż właśnie zbierałem od szefa opiernicz za sytuację w punkcie trzecim.

3) W restauracji był wielki ruch, zawiasy drzwi wejściowych skrzypiały prawie bez przerwy. Nie miałem tego dnia przychodzić do pracy, przynajmniej według mojej rozpiski. No, ale szef zadzwonił do mnie i poprosił żebym pomagał w kuchni obierać i kroić warzywa, ponieważ reszta pracowników prawie cały czas musi być na sali, no i trzeba biedakom pomóc. Oficjalnie nie powinienem się zgodzić, a on nie powinien mi tego proponować, bo nie miałem treningu ani uprawnień do pracy z jedzeniem, no, ale świat się nie zawali od tego, że poobieram ziemniaki, nie byłem wyjątkowo chory, więc trudno. Dopytałem jeszcze czy na pewno mam pomagać w kuchni, a nie tak jak zawsze tylko posprzątać, szef zapewnił mnie, że tak i oddał dowództwo nade mną jednej z pracownic. Po 4 godzinach obierania, krojenia i jeszcze raz obierania, przyszedł czas zamykać restaurację. Wszedłem do części kuchni, w której Siostra upuściła właśnie słoik i musiałem zostać 20 minut żeby wysłuchać pretensji na temat tego, że zamiast pozmywać podłogę i naczynia ja siedziałem w kącie i obierałem warzywa, a przecież widziałem, że mam normalnie pracować. Super!

4) Dostałem pewnego dnia zadanie wyczyszczenia frytkownicy. Takiej wielkiej, jakie można zobaczyć np. w McDonaldzie. Dobrze, praca okropna i mozolna, ale nie w tym problem. Z dna frytkownicy, po opróżnieniu jej z oleju wyciągnąłem dużą drewnianą łyżkę. Może komuś wpadła przy odsuwaniu jej od ściany (szef był tak miły i zrobił to zanim przyszedłem do pracy)? Nie. Musiała wpaść co najmniej tydzień wcześniej. Skąd wiem? Bo wtedy właśnie właściciel przyszedł do pracy zaaferowany i oznajmił nam, że należy wyrzucić wszystkie drewniane łyżki, mieszadła i tym podobne ze względu na jakieś tam regulacje, po czym przeszedł do czynu i wywalił wszystkie nie-plastikowe i nie-metalowe łyżki/mieszadła/inne takie. Nie wiem, co martwi mnie bardziej, to, że od mniej więcej tygodnia we frytkownicy gotowała się brudna zapewne łyżka, czy to, że olej nie był wymieniany przez tyle czasu.

gastronomia w uk

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (410)