Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

minus25

Zamieszcza historie od: 25 kwietnia 2011 - 18:18
Ostatnio: 30 stycznia 2023 - 19:13
O sobie:

Masz jakąś sprawę- napisz prywatną wiadomość.

  • Historii na głównej: 11 z 13
  • Punktów za historie: 2407
  • Komentarzy: 1367
  • Punktów za komentarze: 9441
 
zarchiwizowany

#63293

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Po wielu latach jestem w stanie publicznie zaakceptować to, co mnie spotkało-zostałam zgwałcona.
Piekło, jakie zgotowali mi ludzie mający pomóc w drodze rekonwalescencji tylko pogłębiło aktualne problemy z bliskością w związku i sferą seksualną.

Mój pierwszy partner po owym zdarzeniu w czasie rozmowy, gdy przełamałam samą siebie i powiedziałam, co się stało jednocześnie prosząc o wyrozumiałość i choć trochę zrozumienia.. oburzył się. Bo to nie jego wina! Czemu on ma przez to cierpieć i w ogóle po co mu to mówię??
Zapewne wyobrażacie sobie moją minę w tym momencie? Facet nie poczuł się do żadnej pomocy, choćby nawet zapytania czy wszystko już w porządku. Urwał ze mną kontakty, pewnie po to aby uciszyć własne sumienie i znaleźć -cytuję z jego słów - mniej "wybrakowany towar".

Pani Psycholożka: Zapisałam się prywatnie na wizytę. Było to krótko po zakończeniu związku. Nie ukrywam, że oczekiwałam zwyczajnie zrozumienia i porady, jak mam sobie poradzić z poczuciem winy i wstydu. Zamiast tego pytania w kółko obracały się wokół - kto był sprawcą, czy powiadomiłam o tym odpowiednie służby.
Od razu dodam dla wyjaśnienia - sprawy nie zgłaszałam na policję, po wielu groźbach i szykanowaniu ze strony oprawcy. Musiałam zmienić numer telefonu, bo dostawałam pogróżki i telefony od obcych osób w celu "Obciągnięcia laski". Zapytacie, jak to się stało, że gwałciciel miał mój numer?
Przyszedł do mojej pracy, kiedy akurat nie miałam zmiany. Grzecznie zagaił kierowniczkę, że mu się podobam i czy mogłaby dać jakiś kontakt do mnie. Dała.

Nie pomnę wiadomości pisanych na kartkach i wrzucanych do skrzynki pocztowej o treści "Było miło", "Lubię cię w zielonym", "Ładna bluzka" i tym podobne.
Wyprowadziłam się, zerwałam kontakt z ludźmi z tamtego etapu życia.

Spotkałam go kiedyś przypadkiem przechodząc ulicę w poprzednim miejscu zamieszkania. Jego "Cześć" nie zapomnę do dzisiaj.

piekło

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (91)

#62934

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta jest krótka aczkolwiek zirytowała mnie do granic możliwości. Jak to z naszą służbą zdrowia bywa potrafi być ona utrapieniem. Szczególnie lekarze, którzy pracują w małej publicznej przychodni w mojej miejscowości. W ich mniemaniu każdy to światowej klasy specjalista, który niestety zmuszony został do leczenia plebsu w małej gminie. Ostatnio nawet przekonałem się, że ich umiejętności wchodzą na zupełnie inny poziom...

Zdarzyło się, że niestety zachorowałem i musiałem wziąć zwolnienie. Poleżałem sobie całe 3 dni w łóżku plus weekend i trzymając się nieco lepiej na nogach postanowiłem zanieść je do urzędu pracy (z ich polecenia dostałem staż, dlatego wszystko trzeba było nosić do nich) Po zajściu tam okazało się, że na zwolnieniu widnieje zły NIP. Ważnym tutaj jest, że NIP spisałem ze strony urzędu pracy i wpisany został źle nie z mojej winy. Jako że na zwolnieniu wszystko wypełnia lekarz, dlatego też wszelkie poprawki musi zrobić on, sygnując to pieczątką, dla utrudnienia musi to być ten sam lekarz, który wypełniał nam zwolnienie.

Nieco podminowany przydreptałem do ośrodka zdrowia z zapytaniem kiedy będzie lekarz. W odpowiedzi usłyszałem, że najbliższy termin za dwa tygodnie z powodu urlopu. Sytuacja nieciekawa bo termin zwolnienia to właśnie dwa tygodnie a ja miałem max tydzień na dostarczenie tego (z racji iż trochę czasu upłynęło od otrzymania zwolnienia). Pielęgniarka jednak powiedziała, że dyrektor może coś takiego zrobić i że będzie on jutro. Jest nadzieja pomyślałem sobie i zjawiłem się nazajutrz. Dowiedziawszy się, w którym jest gabinecie nie widząc nikogo w pobliżu zapukałem i grzecznie wytłumaczyłem o co chodzi. Że lekarza prowadzącego nie ma, że trzeba tylko jedną cyferkę w NIP'ie zmienić. Jakież było moje zdziwienie, gdy usłyszałem, że on tego nie zrobi, bo uwaga... "będzie to dla mnie doskonała lekcja życia, że za błędy się płaci". Na nic zdały się tłumaczenia, że nie z mojej winy, że oddając zwolnienie otrzymuję mniejsze stypendium z racji stażu (za każdy dzień zwolnienia dostaję jedynie 80% tego co bym zarobił nie będąc na zwolnieniu).

się uparł i cały czas twierdził, że ja jako młody w ten sposób najlepiej nauczę się życia. I wiecie co w tym najlepsze (jednoczenie też i najpiekielniejsze). Że w tym czasie w jakim rozmawialiśmy lekarz mógłby dosłownie 20 razy poprawić ten NIP i już nigdy więcej by mnie na oczy nie widział.. A tak to musiałem czekać dwa tygodnie i na szczęście udało mi się udobruchać panie z urzędu i obeszło się bez zbędnego zamieszania.

Śmieszna uwaga jeszcze na koniec dotycząca owego urzędu pracy, że drugi raz przydarzyła mi się ta sytuacja z NIP'em, za pierwszym razem było identycznie z tym, że lekarz poprawił mi zwolnienie następnego dnia. Nie obyło się bez łaski ale cóż, służba zdrowia bądź co bądź ;)

słuzba_zdrowia

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 290 (400)
zarchiwizowany

#59697

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój czteroletni syn od jakiegoś czasu mocno, często i nienaturalnie mruga oczami. Próbowałem go zapisać do okulisty na NFZ. W sześciu poradniach powiedziano mi, że nie mają wolnych terminów w tym roku, a jest początek maja. Przychodnia wskazana przez NFZ z najmniejszą kolejką w mieście wojewódzkim, podała termin na listopad. Zapłacę więc prywatnie 120 zł za przepisanie kropelek.
Nasz kraj już nie funkcjonuje, to jest parodia państwa. Podejrzewam, że niewolników leczono żeby miał kto pracować. Wolałbym żyć nieświadomie, jak w filmie Matrix, niż patrzeć jak nas rząd traktuje jak śmieci.

rząd

Skomentuj (213) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (365)
zarchiwizowany

#52045

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rodzice mieli rocznicę ślubu, więc poszłam kupić kwiaty. Kwiaciarnia na szczęście była blisko, dziewczyna robiła ładne wiązanki, ceny też w porządku. Dzwonię. Otwiera mi mama kwiaciarki. (M)
(M) - Ojej, dzisiaj zamknięte, bo robimy bukiety na ślub.

Szkoda, deszcz siąpi, do następnej kwiaciarni daleko. Kobieta się zlitowała. Jak tylko bukiet bez udziwnień, to może córka szybko zrobi.
Weszłam cichutko, stanęłam w kącie, żeby się nie rozmyśliła. Ugrzeczniona, pochylona w podzięce. Jak to miło z ich strony, no nie?
Córka robi bukiet, ale mama przypomniała sobie, że jest Piekielna.
(M)- Tak, tak, bukiety na ślub robimy. Ludzie się pobierają, czyż to nie piękne? A Ty kiedy za mąż pójdziesz?

Westchnęłam. Znowu się zaczyna.

(M)- Nie ma co czekać, trzeba się wziąć za swoje życie. Mój Syn to już dawno po ślubie.

Wzniosłam oczy ku niebu. Chodziłam z jej synem do klasy no i nie był to nigdy przykład do naśladowania.

(M) - I moja córka już po ślubie jest. Zięcia to mam wspaniałego. Tylko wnuka czekać. A Ty co? Kiedy?

Łypnęłam na córkę-kwiaciarkę. Zero pomocy, robi bukiet. Na razie woda w usta, no bo przecież jestem ugrzeczniona i pełna wdzięczności...

(M) - Nie ma co czekać. Szukać trzeba, szukać.
Nie wytrzymałam, bo to nie była pierwszy taki monolog z jej strony.
(Ja) - Jestem lesbijką.
(M) - No ale jak tak można?
(J) - Oj można, można.

Mama Piekielna chwilę pomyślała. Miałam nadzieję, że da mi spokój.

(M) - No ja wiem, to nie jest łatwe. Ale trzeba się starać, szukać, szukać. Ja mam wspaniałą rodzinę. Dzieci, synową, zięcia. Tylko mąż za szybko umarł.

No fakt, do mojego ugrzecznienia dołączyło współczucie i zrozumienie. Nadal grzecznie stałam w kącie.

(M) - Więc trzeba się starać, szukać!

W tym momencie stałam się Piekielna.

(J) - To niech pani wyjdzie za mąż jeszcze raz.
(M) - Ja?? Ale jak to? Przecież to się tak nie da...
(J) - No wiem, to jest trudne, ale trzeba szukać, szukać...

Całe szczęście, ze bukiet był już gotowy i nie musiałam wytoczyć mojego arsenału, który sobie po którejś akcji pogadankowej przygotowałam.
Gdyby jeszcze raz piekielna mamuśka zapytała, że jak to tak, w tym wieku i jeszcze bez męża, zamierzałam spytać jak tam idzie pisanie doktoratu. No bo jak to? W tym wieku i jeszcze magistra nie ma? No bo ja młodsza i już mam...

Ale jakoś od tego czasu mam spokój. A i mąż się napatoczył...

Polska

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (39)
zarchiwizowany

#51602

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poruszę tu pewien może drażliwy temat a mianowicie - prawo do posiadania broni. Urodziłem się w Teksasie a tam możesz zastrzelić każdego, kto nieproszony wejdzie ci do domu. Słyszałem, że w Polsce była historia taka, że kobieta broniąc SWOJEGO domu strzeliła do złodzieja z WIATRÓWKI i została skazana na jakąś tam karę. W Teksasie była by bohaterką a tu w Polsce jest przestępcą. Powiedzcie mi - dlaczego nie można się tutaj bronić?

życie

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (462)
zarchiwizowany

#51287

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Muszę Wam w końcu przedstawić tego typunia, który jest z zawodu maklerem, ale czasem mu odwala i chodzi po śmietnikach i kradnie tekturowe pudełka. Nazywam go Cedric i obstawiam, że jest z Cape Town. Nie przedstawia się z imienia, więc mówię na niego Cedric. Jest moim sąsiadem od 4 lat, a mieszkam w willowej dzielnicy. Jest też miłośnikiem motoryzacji, o czym przekonaliście się w poprzednich moich historiach.

Gdzie piekielność?


Nigdzie. Przedstawiłem Wam mojego kolegę :)

pozdrawiam moich fanów, wkrótce reszta historii :)

kolega

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -51 (55)
zarchiwizowany

#50211

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Budyniek http://piekielni.pl/49899 przekonała mnie do rejestracji i wrzucenia własnej opowieści odnośnie 'tatusiów'. Będzie długo, smutno i z prośbą do was na końcu.

Mój ojciec zawsze był cholerykiem i tyranem. Nigdy nie było go w domu, a jak przyjeżdżał to musiałyśmy udawać, że pracujemy / sprzątamy, nawet jeśli wszystko było na błysk. Zawsze krzyczał, lecz jeśli tylko pojawiali się znajomi - udawał najlepszego z ojców.

Ojciec zakazywał nam czytać książek, co do tej pory budzi u mnie niezrozumienie, sam w życiu przeczytał jedną książkę (może i pięć razy, jak sam mówił, ale tylko jedną) i nie życzył sobie, żebyśmy 'marnowały czas na czytanie'.
Stąd pamiętam jak chowałam się w szafie by przeczytać przemycone od znajomej tomiszcze Harry'ego Pottera, zarywając noce i odsypiając na zajęciach w podstawówce.

Notorycznie opowiadał, że nie mamy pieniędzy - matce dawał sto złotych na wyprawienie świąt bożego narodzenia i kupienie prezentów, a sam przyjeżdżał z nowym komputerem, telefonem i wiertarką czy innym ustrojstwem. Bywało tak, że zmieniał telefon co dwa tygodnie, bo musiał mieć najnowszy, najlepszy, żeby 'na zewnątrz' pokazać jakim jest wielkim biznesmenem (w tych swoich krótkich spodenkach w hawajski design i koszulce jakiegoś browaru robił raczej marne wrażenie na innych).

Pomimo tego - kontakt miałam z nim całkiem dobry, zabierał nas na wakacje na obozy żeglarskie, na biwaki, ogniska, spływy. Czasem jechaliśmy na jakiś koncert czy zlot motocyklowy.

Wszystko to skończyło się gdy mama wyjechała do Norwegii na kontrakt, żeby sezonowo dorobić trochę pieniędzy.
Moja siostra już dawno na studiach, ja w gimnazjum, ojciec miał zostać ze mną i się mną opiekować. Zamiast tego 'wyjeżdżał do pracy' na dwa tygodnie, poczas gdy widziałam że jego samochód stoi pod obcym blokiem parę ulic dalej. Zostawiał mnie tak bez pieniędzy, bez jedzenia, więc któregoś razu po powrocie zrobiłam mu aferę, że muszę po sąsiadach chodzić bo nie mam co jeść, a on sobie po znajomych nocuje.
Kazał mi się wtedy wynosić z domu, że nie będę na niego krzyczeć, a kiedy rzeczywiście się spakowałam i wyszłam, to po godzinie przyszedł krzycząc, że mam w domu siedzieć.
Jego niezdecydowanie tylko mnie zdenerwowało, jednak zaraz potem znowu wyjechał i nie miałam nawet jak przelać na niego swojej złości.

Kiedy wrócił kazał mi się spakować i pojechaliśmy 'nad wodę', jak zawsze w ciepłe weekendy. Tam powiedział mi, piętnastolatce, że 'mężczyzna ma swoje potrzeby' i że 'matka mu nie wystarcza'. Zaproponował, że przywiezie do mnie swoją nową kobietę.
Byłam w szoku, ale postanowiłam dać mu szansę - no zdarza się, ludzie się rozchodzą, ja byłam akurat w trakcie 'poważniejszego' związku i rozumiałam o co chodzi. Kiedy przyjechali, okazało się, że jego 'nową ukochaną' jest moja nauczycielka z podstawówki. Razem z nią przywiózł jej dziecko, wtedy sześcioletnią rozpieszczoną pannicę.

Chciałam spróbować to poukładać, ale kiedy jego kobieta kazała mi mówić do siebie 'mamo', gdy moja matka akurat wróciła zza granicy, wściekłam się i krzyczałam, że nie ma prawa, bo ja mam już mamę.
Gdy opowiedziałam o tej sytuacji ojcu - nie uwierzył, odwiózł mnie do domu bez moich rzeczy i już więcej się nie pojawił.
Do czasu.

Gdy powiedziałam mamie co zaszło, podjęła się próby rozwodu. Nikt nie chciał poświadczyć, że ojciec ma kochankę, siostra nie chciała się kłócić z ojcem, mnie mama nie chciała wystawiać na stres. Sąsiedzi odmówili zeznań, rodzina ojca złożyła fałszywe ale nikt nie umiał nic udowodnić.
Stwierdzili między innymi, że matka leżała codziennie pijana, a mną się opiekowała babcia od strony ojca (która notabene przestała się mną interesować gdy miałam siedem lat), nie opiekowała się nami i nas biła.
Rozwód odbył się więc bez orzeczenia o winie, a z podziału majątku zostało nam jedynie mieszkanie, do spłacenia zresztą.
Mama popadła w depresję. Ponad rok zajęło nam doprowadzenie się do stanu normalności, ale w rok ten cholernie dojrzałam, rozwinęłam też dobrze zapowiadającą się znajomość.

Gdy stanęłyśmy na nogi, postanowiłam wyjechać do szkoły do dużego miasta. Mama wtedy dorabiała kursy zawodowe w innym mieście i obie uznawałyśmy, że to dobry pomysł.
Z alimentami wystarczającymi na dwa tygodnie życia i częścią pensji mamy wyjechałam osiem godzin drogi od domu, żeby zamieszkać niedaleko przyjaciółki i rozpocząć naukę w nowej szkole.

Od samego początku były problemy - ojcu w ogóle nie podobał się mój wyjazd, o którym dowiedział się od mojej starszej siostry. Załatwił mi co prawda dojazd do tego miasta, ale alimenty płacił jak mu się chciało. U mojej matki zdiagnozowano raka tarczycy. Wyjechałam wesprzeć ją w trudnej chwili - przez to zaczęłam mieć problemy w szkole.
Mama wygrała z chorobą.

W międzyczasie ja byłam trzy razy w szpitalu - wpadłam w nerwicę i musiałam rozpocząć terapię. Ojca zaś doszły słuchy, że umawiam się z kobietą, więc stwierdził, że to powinnam leczyć i on się nie przyznaje do takiej córki. Przez chorobę cudem zdałam do drugiej klasy.
Potem ojciec ściągał mnie dwukrotnie do rodzinnego miasta, żeby się sądzić, a wiadomo - to powodowało zaległości w szkole. Dowiedziałam się także, że wykryto u mnie guza. Z racji wcześniejszych doświadczeń z mamą, położono mnie na oddziale na obserwacje. Musiałam zrezygnować z roku nauki.

Powtórzyłam drugą klasę - poszło całkiem dobrze, choć doszły kolejne dwie rozprawy 'o obniżenie' i jedna z naszej strony 'o podwyższenie'.
W końcu udało nam się zasądzić tyle, że stać nas było na opłacenie stancji z alimentów. Moja mama zaś wyjechała by pracować za granicą.

I zaczęło się - jestem w trzeciej klasie. Od listopada do maja dostałam od ojca raptem trzysta złotych. Chcąc złożyć do komornika pozew egzekucyjny w lutym - nie mogliśmy, ponieważ 'na poprzednim papierze jest przestarzała klauzula, bo w tym roku klauzule się zmieniły'. Wyrok z klauzulą można otrzymać tylko na nowej rozprawie, taka też została wszczęta. Wpadłam w depresję z bezsilności.
Rozprawa odbyła się dopiero w kwietniu, bo sędzina była na urlopie.
I pomimo że ojciec w ogóle nie płacił, to próbował obniżyć alimenty, bo on się rozwiódł drugi raz i nie ma pieniędzy, zaś sędzina zawyrokowała o pięciuset złotych.
Złożył apelację, więc dokumentów nie dostałam żadnych.

Do komornika pójść nie mogę, bo nie mam uprawomocnionego wyroku. Składając wniosek o zasiłek muszę mieć... dokumenty o wszęciu postępowania egzekucyjnego.

Sprawa zostanie więc skierowana do sądu wyższej instancji i wyznaczona pewnie na czerwiec. Przez jeżdżenie w tę i we w tę straciłam ponad półtora miesiąca nauki - nie wiem, czy uda mi się to nadrobić.

Obecnie leczę się farmakologicznie z depresji, ale nadal siedzę w rodzinnym mieście, bo do piątku ma przyjść wezwanie sądowe na kolejną rozprawę. Pieniędzy jak nie było tak nie ma. Z wypłaty matki starcza na stancję i bilet miejski. Jem co mi dadzą, a popożyczałam od znajomych niemal dwa tysiące - teraz nawet nie mogę spojrzeć im w oczy, bo nie mam z czego oddać, choć obiecywałam.

Prawdopodobnie będę musiała zrezygnować ze szkoły, wrócić do rodzinnego miasta i podjać pracę 'po znajomości' na zmywaku czy coś. Wtedy nie będą mi przysługiwały alimenty od ojca 'bo się nie uczę', szkoda tylko, że się nie uczę, bo on mi nie pozwala.

A w telewizji powiadają, że młodzi wyjeżdżają 'bo bezrobocie jest'. Jest chory kraj i chora biurokracja, brak wsparcia i mętlik prawny.

Ma ktoś pomysł jak to rozwiązać? Piszcie, proszę, bo ja już tracę siły.

[Z racji, że znalazło się trochę zainteresowanych osób, które chcą pomóc rozmową, poradą, mentalnym wsparciem - piszcie na bulgotbulgot (at) gmail.com
Jak bedę miała wolną chwilę to na pewno odpiszę.

I jeszcze raz dziękuję wszystkim przyjaźnie nastawionym za porady - niedowiarkom życzę więcej zaufania do ludzi i mniejszego krytycyzmu. :)]

rodzina

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (424)

#49538

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Właśnie poznałam nową zabawę.

Miasto wojewódzkie. Nie wszędzie jest sygnalizacja świetlna na pasach.
Niedziela popołudniu, ruch natężony.
Podchodzą do mnie dwie dziewczynki, około 10 lat.

- Proszę Pani? Przeprowadzi nas przez pasy?

Mówię żadna ja Pani, łapią mnie za rękę i idziemy ostrożnie.

Środek jezdni. Wyrywają się z uścisku i uciekają z radosnym okrzykiem "spie*dalaj".

Mogę gratulować refleksu kierowcy pasata i jego hamulcom.

Niby nie piekielne, a jak gówniarz nie zdąży uciec?

Wyobraźni trochę.

Rzeszów

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 585 (661)

#34966

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Z racji zamiłowania do pichcenia, podbudowanego trzema kursami (trzech różnych kuchni), czasami jestem proszona wśród znajomych o pomoc przy wyborze potraw i w ich gotowaniu na zjazdy rodzinne i przyjęcia. Nie uskarżam się, bo gotowanie bardzo mnie odpręża, ale ostatnie wydarzenie nieco zniechęciło mnie do pomagania.

Przyszła do mnie koleżanka, której nie widziałam od 10 lat, zastanawiałam się nawet skąd ma mój adres.
-Cześć skarbie, jak ja cię długaśnie nie widziałam! - zakrzyknęła gromko od wejścia, pakując mi się do mieszkania.
Zastawiłam jej drogę i pytam grzecznie, czego sobie życzy.
-No bo ty Kaśce gotowałaś tą pyszniastą zupeńkę i nygetsy z kurczaśka, nie? I w ogóle to umisz pichcić. To może mi też coś popitrasisz kochanieńka, co?
Chwilę zajęło mi skontaktowanie, o czym też znajoma mówi, aż w końcu dostałam objawienia.
-Chcesz, żebym coś ci ugotowała? - zapytałam.
-No! Pewniaśnie. No, to szybcieńko, bo mojego skrzacika zostawiłam pod twoim domem.
-Co zostawiłaś?
-Aaaaaa, hio hio, bo ty nie wiesz! Mam dzieciątko, już trzy latuśka skończyło. Stoi skarbeniek w alejce.
-Zostawiłaś dziecko samo na ulicy?
-No przecie zaraz zejdę, a właściwiuteńko... Aaaaaaalaaaaa!

Córeczka przyszła, stanęła za mamą, cichutka, spokojna.
Ubrana w lateksową czarną sukieneczkę.
-No, to co my tu... aaaa, no bo ja chce żebyś mi ugotowała... a właściwie to parę rzeczy, nie chce mi się wymieniać, masz listę - mówi znajoma.
Wcisnęła mi kartkę A4 w ręce i poleciała na dół, prawie potykając się o dziecko popychane przed sobą.

Lekko zdezorientowana tym pokazem bezczelności, cofam się do mieszkania i przeglądam listę - nie miałam zamiaru niczego gotować, ot tak, z ciekawości.
Lista miała 47 podpunktów, napisanych w irytującym nieco na dłuższą metę stylu autorki.
47 pełnych dań, plus przekąski za dwa dni ma być "gotowiusieńkie" .
Nie interesowało mnie to, podarłam listę i zapomniałam o sprawie, niemal pewna, że to jakiś żart.

To nie był żart.

Po dwóch dniach znajoma dzwoni do mnie, że za trzy minuty będzie u mnie po dania. Oczywiście dziękuje mi za kupienie tych wszystkich rzeczy, bo ona nie ma ostatnio pieniążeczków.
-Nie fatyguj się - mówię rozbawiona, ale i nieco zła.
-A co, samusieńko wszystko przywieziesz?
-Nie. Nie mówiąc nawet o absurdalnej ilości jedzenia, jakiej sobie zażyczyłaś, nie mam ochoty na sponsorowanie ci czegokolwiek, ani na stratę czasu przy gotowaniu.
-Ale Kaśce UPICHCIŁAŚ! ZA DARMO! - to już był nieludzki wrzask.
-Kaśka chciała nuggetsy i zupkę na wieczór filmowy, a nie kurczaka w mango z marynowanymi kwiatami pomarańczy czy krewetki z sosem szafranowym i tysiąc innych.
-Moje dziecko będzie głodne! Widziałaś jej smutne oczka? No wiesz co?!Głodzić dziecko? Chcesz wiedzieć kim ty jesteś?
-Nawet nie jestem ciekawa.
-Ty jesteś BEZCZELNA! - usłyszałam, zanim się rozłączyłam.

No. Strasznie jestem bezczelna, co?

domek

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1585 (1661)

#16642

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historie opisujące piekielnych lekarzy weterynarii, pojawiają się tutaj ze zmiennym nasileniem. Zauważyłem, że najczęściej dotyczą one pokrzywdzonych właścicieli i ich pupili, w związku z czym postanowiłem przedstawić drugą stronę medalu.

W marcu uzyskałem tytuł lekarza weterynarii, a następnie rozpocząłem pracę w rodzinnej miejscowości. Zamierzam przedstawić tutaj, w formie krótkich epizodów, piekielnych właścicieli, którzy poprzez swoje postępowanie oraz tzw. "miłość do zwierząt" wyrządzają im krzywdę. [W]Właściciel/ka, [J]Ja.

Po kastracji psa, jako środek zapobiegający lizaniu rany pooperacyjnej, każdy pacjent otrzymuje kołnierz ochronny (zwany także elżbietańskim). Właściciele nie są zadowoleni z powyższego rozwiązania, ale w większości przypadków są w stanie zrozumieć jego celowość. W większości przypadków...
Pani, która wybrała naszą przychodnię po zabiegu, została poinformowana o wszystkich zaleceniach, w tym o konieczności noszenia kołnierza, przez jej pupila, przez okres 10dni(zdjęcie szwów). Po 10 dniach rzeczona osoba pojawia się u nas z psem, ten bez kołnierza (pomyśleliśmy, że zdjęła go dopiero dzisiaj). Po wymianie uprzejmości i ułożeniu delikwenta na grzbiecie zamiast ładnie zagojonej rany pooperacyjnej, naszym oczom ukazała się paskudna, zaropiała "dziura" o średnicy 3cm.

[J]Przepraszam, ale czy utrzymywała pani psa w kołnierzu?
[W]Nie, bo mój: "Bobasek, bimbasek, pieseczek, dzieciątko i co jeszcze tylko chcecie" przeżywał straszny stres, gdy miał na sobie kołnierz (uzasadnienie: w oczach innych ludzi i psów musiał wyglądać głupio). Nie mogłam na to patrzeć i ściągnęłam mu to paskudztwo!
Konsekwencje-długotrwałe gojenie się rany, tym razem pani musiała jednak założyć "to paskudztwo", pies otrzymywał antybiotyk. Wyglądanie głupio przez 10 dni byłoby dla niego mniej szkodliwe.

Epizod z żywieniem zwierząt towarzyszących w tle.

Wyznaję pewną zasadę, w większości przypadków, pomijając te nieliczne np. choroby metaboliczne, człowiek jest otyły z własnej nieprzymuszonej woli- za dużo żre. Ze zwierzętami jest inaczej, to my decydujemy o ilości i jakości pobieranego przez nie pokarmu. Mimo tego na co dzień słyszę: [K]Bo wie pan doktor jak moja "dorcia, dolcia, kuleczka, pieszczoszka..." (tutaj w roli głównej np.labrador 65kg), na mnie spojrzy swoimi oczkami, to muszę jej dać jeść!

Kolokwialnie mówiąc psu wysiadają stawy, serce, często miewa różnego rodzaju infekcje, a mimo tego paniusia nie widzi przyczyny powyższego stanu w 30kg nadwagi, którą dźwiga jej ukochana sunia. Po raz enty strzępię sobie język na temat: jak ważne jest racjonalne żywienie psa i jak poważny jest stan, do którego doprowadziła go właścicielka. Na twarzy paniusi widzę jedynie kpinę i politowanie pod tytułem "ja i tak wiem lepiej". W końcu jednak udaje mi się namówić właścicielkę na wdrożenie programu odchudzającego (sprzedaję jej specjalną karmę, informuję jak ma dawkować, jak odpowiednio dozować wysiłek fizyczny), grajcie surmy anielskie! Tutaj jednak czeka mnie zderzenie z twardą rzeczywistością-po tygodniu okazuje się, że pies przytył 1kg. O_o

[J]Czy zastosowała się pani do moich zaleceń?
[W]Tak dawałam tą karmę, ale jak ona tak na mnie patrzyła... bla bla bla bla etc.
Tym razem ja już nie słuchałem. Paniusia oprócz karmy odchudzającej, podawała psu wszystko co tylko chciał, a nawet jeszcze więcej "bo on taki biedny". To tak jakby oprócz kilograma schabu zjeść sałatkę "light" - jakie ciężkie jest to odchudzanie. Dlatego też, kiedy rzeczona paniusia (lub jej podobne) przychodzi ze łzami w oczach: [W]Mój piesek kuleje, dusi się, proszę mu pomóc, a był taki zdrowy... itp. brakuje mi słów. Drodzy właściciele nie kaleczcie swoich zwierząt, kot i pies nie mają wyglądać jak kulka i 4 patyczki! Przekarmiając swoich milusińskich wcale nie okazujecie im miłości.

Na koniec o największej zmorze spędzającej sen z powiek wszystkim lekarzom weterynarii, czyli samodzielnych próbach leczenia zwierzęcia przez właścicieli.
W dobie internetu coraz częściej spotykam się z tym negatywnym zjawiskiem. Nie wiem dlaczego, ale część posiadaczy zwierząt ubzdurała sobie, że pies czy kot jest organizmem dużo prostszym niż człowiek. Dlatego też mają w zwyczaju bagatelizowanie symptomów możliwej choroby-[W]Myślałem/am, że samo przejdzie. Niektórzy jednak idą dalej, myślą sobie, że oglądanie animal planet, nadrobi 5,5 roku studiów weterynaryjnych.

Dość częsta sytuacja: Pies intensywnie łzawi, oczy są przekrwione, co robi właściciel? Przemywa je oczywiście rumiankiem, po czym o zgrozo delikatne zapalenie spojówek przeradza się w zapalenie ropne. Uzasadnienie: Babcia przemywała mi oczy rumiankiem i było cacy!

Kolejny przykład geniuszu właścicieli: Na wstępie informuję, że dość częstą chorobą skóry jest tzw. Hot Spot (ropne miejscowe zapalenie skóry). W skrócie psa zaczyna swędzieć, wylizuje się i drapie w miejscu świądu przez co tworzy się rana. Drapanie i wylizywanie jeszcze bardziej ją zaogniają, co zwiększa świąd - błędne koło. Uczony właściciel smaruje ją jakimiś duperelami dla niemowląt, zasypką i czym tylko ma, aż po tygodniu decyduje się na wizytę u mnie. Konsekwencje: leczenie trwające minimum 2 tygodnie (tak to jest z chorobami skóry), duże koszty, stres dla niego i dla zwierzęcia. A można było przyjść jak tylko pies zaczął się drapać.

Ludzie szukają u nas pomocy, oceniają nas, często obmawiają za plecami, nazywają rzeźnikami([W]Bo moja Pusia tak płakała jak ten rzeźnik dawał jej zastrzyk). Prawie nigdy nie dostrzegają, że zły stan ich zwierzęcia jest wyłącznie ich winą. W mojej pracy istnieje jedno zwierzę, którego zachowanie potrafi wyprowadzić mnie z równowagi, mianowicie człowiek.

WET

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 899 (1015)