Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

misguided

Zamieszcza historie od: 29 grudnia 2012 - 20:38
Ostatnio: 22 kwietnia 2021 - 7:06
  • Historii na głównej: 79 z 123
  • Punktów za historie: 13901
  • Komentarzy: 244
  • Punktów za komentarze: 1315
 
zarchiwizowany

#74862

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu wymieniłam komórkę. Wcześniej używałam iPhone 5C, jednak po 2 latach stwierdziłam, że wolę lepsze i tańsze komórki innych firm. iPhone'a postanowiłam sprzedać. Wystawiłam go na portalu z lokalnymi ogłoszeniami, oraz na kilku grupach na Facebooku. Oto kilka sytuacji, które mnie spotkały:

1. Zaginięci.
Chyba każdy kto wystawia cokolwiek do sprzedania w internecie spotkał się z takim typem ludzi. Piszą, pytają się o wszystko, a potem nie odpisują, nawet jak sprzedawca pyta się, czy się zdecydowali. Rozumiem, głupio przyznać czasem,że jednak się nic nie kupuje, ale sama uważam, że pierwszeństwo w kupieniu mają osoby, które jako pierwsze napisały. Gdy czekam dzień na odpowiedź na Facebooku, to druga osoba, która chce kupić komórkę, musi czekać.

2. Kupie, ale...
W ogłoszeniach podałam cenę (jak na iPhone'a dosyć niską 550 zł- komórka jest sprawna, wszystko działa, ma jedną rysę na ekranie i brak gwarancji, używałam jej 2 lata, nie oczekuję, że sprzedam ją za duże pieniądze, jednak nie chcę jej oddać na pół darmo). Dopisałam także, że jest możliwość negocjacji ceny. Dostałam pełno wiadomości z podaną niższą o 200-300 zł ceną. Rozumiem, gdy ktoś pisze i pyta się czy przyjmę 500 zł, ale 200? Rozumiem, że nie jest to komórka z zaawansowanymi parametrami, ale wydałam na nią dosyć wysoką sumę i nie oddam jej za darmo.

3. Wymienię się
W ogłoszeniu na początku podałam, że nie wymieniam się na nic. Nie chcę wymieniać komórki na coś, co mi nie jest potrzebne. Dostawałam pełno wiadomości typu "Wymienisz się za tableta?" "Wymienisz się na laptopa?". Najlepszy i tak był pewien facet, który chciał wymienić iPhona 5C na iPhona 4. Biznes życia.

4.Kupie, ale później.
Nie śpieszy mi się z szybką sprzedażą komórki. Chcę swoją cenę i zwyczajnie wolę poczekać niż dostać mniej niż oczekuje. Ale rezerwowanie komórek "bo najpierw chcę sprzedać swoją"? Dostałam ostatnio wiadomość od faceta, który wypytał o wszystko, nie napisal, czy kupuje, czy nie, gdy się go o to zapytałam to napisał, ze chce najpierw sprzedać swoją starą komórkę. Odpisałam, że niestety nie zarezerwuje jej, bo kilka osób do mnie pisze i że możliwe, że jak jego komórka się sprzeda, to moja już też. Odpisał. Zwyzywał mnie i stwierdził, że powinnam poczekać z komórką na niego, bo dzięki niemu zarobię.

Chyba zrobię podejście numer dwa z odświeżeniem ogłoszeń

sklepy_internetowe

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (36)
zarchiwizowany

#74018

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj moja mama dowiedziała się, że jej ojciec nie miał na imię Czesław tylko Józef. Jak się o tym dowiedziała?

Dziadek zmarł 50, a babcia 2 lata temu. Wspólnie, jeszcze przed narodzinami mojej mamy, kupili działkę w okolicy. Po śmierci moja mama wraz z rodzeństwem postanowili ją sprzedać- dwaj bracia znajdują się poza miasteczkiem, a ciocia wraz z moją mamą jej nie potrzebują. Aby ją sprzedać potrzebowali przepisania wszystkiego na jedną osobę, a potem mieli się podzielić pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży. Ciocia pojechała założyć sprawę aby zrzec się praw do spadku, na rzecz najstarszego brata, jednak tam okazało się, że nie ma żadnego spadku, ponieważ w jej akcie urodzenia widnieje ojciec Czesław, a nie Józef, który był właścicielem działki. Ciocia zdziwiona, poszła do urzędu, aby sprawdzić akta urodzenia, małżeństwa, zgonu. Na akcie urodzenia, zgonu i jako właściciel działki był wpisany Józef. Za to na akcie małżeństwa dziadków, oraz akcie urodzenia cioci, wujków i mojej mamy widnieje imię Czesław. Co się okazało? Babcia z dziadkiem wzięli ślub kościelny w swojej rodzinnej miejscowości. Po wojnie, przed narodzinami mojego wujka przeprowadzili się do naszego miasteczka. Wtedy okazało się, że gdy wzięli ślub kościelny, mogą przepisać akt i mieć już ślub cywilny. Napisali więc do lokalnego proboszcza, który miał wszystko zapisane, tam widniało imię Czesław, więc tak w akcie małżeńskim wpisali, a potem w aktach urodzenia dzieci. Czemu Czesław, a nie Józef? Matka dziadka miała na imię Józefa, według tradycji uzyskał imię, które już było w rodzinie- Józef. Jednak, aby nikt nie mylił się, zdecydowano mu nadać drugie imię- Czesław, którym się posługiwał. Prawdopodobnie nawet nie wiedział, że ma inne imię. Ksiądz udzielając ślubu, znając dziadka i babcię, nie sprawdzał danych w aktach, tylko zapisał tak, jak uważał. Potem, nie sprawdzając w aktach, urząd wypisał akt małżeński na Czesława, bo nie było to nic dziwnego- każdy się znał, więc każdy wiedział, ze to Czesław. Następnie, przy wypisywaniu aktów urodzenia dzieci, sprawdzano po akcie małżeńskim.

W tym momencie moja mama czeka na decyzję sądu, czy ma zmieniać wszystkie swoje dokumenty, zmieniając imię ojca. Jakich rzeczy można się dowiedzieć 50 lat po śmierci kogoś z rodziny.

urząd

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (33)
zarchiwizowany

#70956

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sesja dopiero się zaczęła, a ja miałam poprzedni tydzień wolny, miałam jedynie wpisy. Zostawiłam więc indeks koleżance, aby trochę wykurować się wolny tydzień w domu. Niestety siostra nie miała takiego szczęścia. Egzaminy miała cały tydzień. Gdy tylko gorzej się poczuła w środku tygodnia zdecydowała, że pójdzie do lekarza w piątek, jak przyjedzie do domu, bo wiadomo, nauki sporo. Wróciła w piątek około 18 do rodzinnego miasta. Niestety, w przychodni lekarz przyjmuje tylko do 18, ale od 18 w miejskim szpitalu można bez umawiania się, pójść na wizytę do lekarza rodzinnego. Przyjechałyśmy jako pierwsze. Za nami weszli od razu młode małżeństwo z 1,5 roczną córką, oraz pan, z kolegą, który zwijał się z bólu brzucha. Od razu próbował wejść na izbę przyjęć, ale panie pielęgniarki go wygoniły, informując resztę, że lekarz będzie dopiero za pół godziny, ponieważ dojeżdża z pierwszej pracy z miasta wojewódzkiego. Już nam się to nie spodobało. Po pół godzinie, gdy nadal nie było lekarza, a pan z bólem brzucha zamiast siedzieć leżał już na ławce, kolega jego zdecydował się mimo wszystko zaciągnąć go do izby przyjęć, żeby chociaż pielęgniarki coś z nim mogły zrobić. Podobno leżał na łóżku zamiast na ławce, żadna pielęgniarka nie mogła zlecić badań. Dopiero gdy lekarz pojawił się godzinę później niż powinien zacząć przyjmować, zajął się chorym i zlecił badania. O godzinie 19:40 została przyjęta moja siostra, która była pierwsza w kolejce.
Ja całkowicie rozumiem, że miejscowi lekarze nie chcą pracować w miejskim szpitalu, że dopiero z miasta wojewódzkiego musi jakiś przyjechać. Jednak gdyby zwykły pracownik, powiedzmy nauczycielka spóźniła się godzinę do pracy, to prawdopodobnie od razu zostałaby zwolniona. Skoro wiadomo, że lekarz kończy swoją pierwszą pracę o 18, a potem zaczyna drugą o tej samej godzinie, w miejscu oddalonym o około godzinę. Więc skoro wiedzą, że lekarz się spóźni, to czemu nie zmienią godziny, aby ludzie nie czekali godzinę na marno?
Druga sprawa: siedziały z nami małe dzieci. Nie mogły iść do pediatry w szpitalu, ponieważ nie ma takiego w szpitalu, najbliższy około 45 minut w jedną i w drugą stronę w jednym i drugim szpitalu wojewódzkim. Więc małe, chore dzieci mają czekać ponad dwie godziny, aż szanowny lekarz zjawi się z pierwszej pracy i obsłuży każdego po kolei (dorośli przepuszczali rodziców z małymi dziećmi, dzięki temu były na początku, alei tak długo czekały).

słuzba_zdrowia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (31)
zarchiwizowany

#70259

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia może bardziej śmieszna niż piekielna. Zasłyszana od chrzestnej.
Okres około przed Świąteczny, chrzestna wybrała się na pocztę odebrać paczkę. Stała w dosyć długiej kolejce, gdy na pocztę wszedł kurier znanej firmy. Podszedł do jednego pustego okienka (ubezpieczenia lub kiosk).
K:Dzień dobry, szukam Pani Takiej i Takiej, mam dla niej paczkę zaadresowaną na adres poczty.
Pani w okienku się popatrzyła dziwnie.
P:Niestety nie pracuje to taka Pani, może jest w którymś z biur położonych w budynku poczty, sprawdzę.
Postukała coś na komputerze, pokręciła głowa.
P:Niestety, nie ma takiej tutaj, może pomyliła adresy?
Kurier podziękował, usiadł na krześle i zadzwonił pod numer na paczce.
K:Dzień dobry tu kurier Znanej Firmy, mam dla Pani paczkę, ale wydaje mi się, że źle ją Pani zaadresowała.
Chwila przerwy, gdzie Pani tłumaczy coś kurierowi.
K:Nie, zaadresowała Pani paczkę na Pocztę, a nie pracuje Pani tutaj i nie mam komu zostawić tego.
Znowu chwila przerwy.
K:Nie proszę Pani, nie pracuje na poczcie i nie mogę zostawić tam paczki, bo Pani nie będzie mogła pokwitować odbioru.
Znowu chwila przerwy.
K:Nie jestem z Poczty, nie mam prawa zostawić tam paczki, kurierów zamawia Pani do miejsca gdzie Pani bedzie mogła podpisać, że Pani odebrała, inaczej może Pani złożyć na mnie skargę, że oddałem paczkę niewłaściwej osobie. Mogę Pani przywieźć to gdzie Pani tylko chce, ale nie zostawię tego na poczcie.
Po tym rozłączył sie i siedział załamany przez kilkanaście minut.
Podsumowując: Pani myślała, że kurier może zostawić paczkę gdzie tylko zechce, wiec jako adres do odbioru wybrała adres poczty, gdy kurier upierał sie, że nie moze tego tam zostawić, ona upierała sie, że powinien dostarczyć na adres na przesyłce. Czy Pani podała swój adres domowy? Nie wiem, ale jeżeli nie, to musiała udać sie na pewno dalej niż na pocztę, aby paczkę odebrać.

kurierzy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (184)
zarchiwizowany

#70104

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio przypomniałami się historia mojej siostry jeszcze z czasów przedszkolnych. Teraz jest ona powodem do śmiechu na spotkaniach rodzinnych, jednak wtedy, była piekielna.
Mama przyjechała odebrać siostre po południu. Wchodzi do sali, a tam taki obrazek: siostra siedzi przy stoliku zapłakana, a nad nią Pani do pomocy (która zajmuje się utrzymywaniem porządku, przynoszeniem jedzenia, rozstawianiem leżaków itd). Co się stało?
Moja siostra nie lubi budyniu. Normalne, nigdy jak była mała nie smakował jej, nawet z dodatkami. Podobno tego dnia na podwieczorek był właśnie budyń. Pani i siostra były tak samo uparte. Siostra nie chciała zjeść nawet łyżeczki, a Pani jej nie odpuszczała. Skutek był taki, że nie pozwalała siostrze iść bawić się z innymi dziećmi. Siedziała tak około 1,5 godziny.
Mama od razu zaczęła upominać Panią, że mogła dać spokój po kilku minutach, bo jakby siostra tylko mówiła, że nie lubi, to by po kilku minutach takiego stania nad głową zjadła chociaż łyżeczkę, a skoro siedziała już nad tym 1,5 godziny, to znaczy,że już kiedyś jadła i jej nie smakowało. Mama zabrała siostrę do samochodu, gdzie musiała ją jeszcze uspokajać.
Następnego dnia, Pani chciała przeprosić siostrę- dała jej czekoladę, siostra oczywiście nie przyjęła, nigdy już z nią nie rozmawiała, a do dnia dzisiejszego nie tylko nie lubi budyniu ale i wszelakich kremów też.

przedszkole

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -15 (25)
zarchiwizowany

#69303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyjmuję tabletki antykoncepcyjne. Nie tylko po samą antykoncepcję, ale i zdrowotnie, aby regulować wszystko, co ma być regularne. Niedawno skończyło mi się ostatnie opakowanie, więc trzeba iść do ginekologa po receptę i kupić nowe. Zwykle moja Pani Ginekolog daje mi receptę na 6 miesięcy, abym nie przychodziła do niej co miesiąc i aby było taniej.
Od samego początku kupuję tabletki w jednej z sieci aptek, mają najniższe ceny, a do tego można u nich kupić opakowanie na 3 miesiące, które po przeliczeniu cenowo kosztuje jak dwa opakowania na miesiąc (po prostu tabletki na jeden miesiąc są za darmo). Tak samo i teraz miałam zamiar tam kupić. Sprawdziłam na stronie internetowej apteki ceny, tabletki ciągle dostępne w niższej. Udałam się do najbliższej apteki, podałam receptę i powiedziałam, że chcę w opakowaniach na 3 miesiące. Farmaceutka sprawdziła dostępność, przyniosła opakowania, zeskanowała i podała cenę. Ale chwila,coś cena się nie zgadza, pytam się czy nie policzyła trzech opakowań na 3 miesiące (bo taka była różnica w cenie), ona że nie. Zapytałam się po ile są tabletki, okazało się, że jedno opakowanie było o połowę droższe niż powinno. Zwróciłam uwagę, że ostatnio kupowałam taniej i że w internecie podana jest niższa cena. Pani sprawdziła, faktycznie, w internecie jest niższa cena, jest możliwość zamówienia po takiej. Zamówiłam, dostałam potwierdzenie.
Jednak zastanawiam się, czemu nagle w aptece tabletki zdrożały o połowę, a na stronie internetowej nie? I czemu muszę czekać dwa dni na dostawę tabletek, skoro mają je na stanie? Czyżby ktoś chciał naciągnąć osoby, które nie sprawdzają cen?

apteka

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (36)
zarchiwizowany

#69049

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem Wam dzisiaj o pewnych magicznych słowach, które potrafią zdziałać cuda.

Jestem uzależniona od komputera, przyznaję to. Wykorzystuję go na studiach, oraz do gier. Lubię wiedzieć co się z nim dzieje, nawet jak ktoś korzysta z niego tylko na chwilę. Na przełomie sierpnia i września miał mały wypadek. Nic wielkiego mu się nie stało-popsuł się tylko zawias i klawiatura, jednak postanowiłam, że muszę go naprawić. Przy jego zakupie zapłaciłam także za ubezpieczenie- tak w razie przypadków takich jak to,a że suma była zbliżona do tej, która by pochłonęła naprawę uszkodzonych części, zdecydowałam się zadzwonić do ubezpieczyciela. Dokładnie wytłumaczyłam co się stało, co jest popsute, Pan w słuchawce poinformował mnie, że jutro przyjedzie do mnie kurier i zabierze komputer do naprawy. Po tygodniu mają mnie informować czy sprzęt naprawią. Poinformował także, że muszę spakować go z oryginalnym zasilaczem i dyskiem twardym. Chciałam przeforsować, abym nie musiała wysyłać dysku- oryginalny leży nie używany, za to w laptopie jest większy, a nie uśmiechało mi się wysyłać wszystkich moich danych do serwisu. Miałam także nieoryginalny zasilacz, ten firmowy został już jakiś czas temu wyrzucony, bo porwał się, a gdy go naprawiłam powodował lekkie zwarcie. Jednak musiał laptop posiadać to i to, więc wyjęłam mój dysk i włożyłam pusty, a nieoryginalny kabel musiał pojechać z całą resztą. Kurier przyjechał tak jak było obiecywane i po dwóch dniach dostałam informację, że jest już sprzęt w serwisie. Wszystko idealnie, prawda?

Przez tydzień czekałam na wiadomość. Cisza. W końcu po tygodniu zadzwoniłam, dowiedziałam się,że laptop naprawią, jednak serwis ma 10 dni roboczych od momentu dostarczenia na naprawę. Pomyślałam,że idealnie,po tygodniu miałam mieć laptopa. Jednak nie dostałam znowu żadnej informacji. Więc znowu wykonałam telefon do serwisu. Z 10 dni roboczych zmieniło się w 30 dni na naprawę,z powodu czekania na części do laptopa. Kurier miał go przywieźć 1 października. Trochę byłam zła- przed październikiem miałam wyjechać na studia i nie mogłam zmienić adresu dostarczenia laptopa, jednak stwierdziłam, że poczekam, jak muszę czekać na części, przecież to nie wina serwisu, prawda? Jednak 1 października znowu nie dostałam informacji żadnej. Zadzwoniłam już po raz czwarty do ubezpieczyciela, a tam nikt nie wiedział gdzie jest mój laptop, co się z nim dzieje i czemu nie mam go u siebie jeszcze. Obiecywano, że oddzwonią, co się oczywiście nie stało. Zdenerwowana zadzwoniłam do nich w poniedziałek, nagle okazało się, że części, które były zamówione miesiąc wcześniej nie dotarły jeszcze do serwisu i ten przesunął datę wysłania na 16 października. Zarzuciłam już ubezpieczycielowi, że w tym momencie złamali umowę, w której było napisane, że mają 30 dni na naprawę i zażądałam dostarczenia laptopa do piątku.Pan tłumaczył się, że to nie ich wina, tylko serwisu, jednak jak wiadomo, to z nimi podpisywałam umowę. Sprawdziłam serwis w google i zaczęłam bać się, czy laptopa nie zepsują bardziej niż był (czytałam opinie o popsutej obudowie, która popsuła się w serwisie, albo o wyjętych częściach z komputerów).

We wtorek zadzwoniłam znowu, data była zmieniona ponownie- zamiast 16 października mieli mi go wysłać już 18. Wtedy przyszło mi na myśl owe magiczne zdanie, powiedziałkam "Jeżeli laptop nie znajdzie się do piątku u mnie w domu,to sprawę wprowadzam na drogę sądową". W czwartek dostałam telefon z nieznanego numeru. Dzwonił kurier, wiózł dla mnie paczkę. Tak, to był laptop. Gdy go otworzyłam chciałam ocenić naprawę. Wszystkie części, które wymagały naprawy, były wymienione, także i zawias, na którego tak długo chcieli czekać.

Zastanawiam się, czy gdybym nie powiedziała nic o sądzie, to ile bym jeszcze na niego czekała? I czemu serwis kłamie, że czeka na części, skoro ma na pewno je już na miejscu, bo inaczej nie udałoby im się naprawić sprzętu w jeden dzień od gróźb. Zastanawia mnie też postawa ubezpieczyciela, który nawet nie pilnuje ile czasu serwis naprawia. W tym momencie jestem zadowolona, że go odzyskałam oraz wiem, że nigdy więcej nie będę ubezpieczała niczego w tej firmie.

ubezpieczenie

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (218)
zarchiwizowany

#68495

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Studiuje na uczelni artystycznej. Jak na wszystkich uczelniach wyższych, tak samo i u mnie musimy odbyć praktyki. Mój wydział ma podpisane porozumienie z nowo powstała instytucja kultury, wiec większość osób uczęszczała na praktyki wlasnie tam. Czasem musieliśmy byc w instytucji w czasie zajec, jednak jako jedyni mieliśmy usprawiedliwiona nieobecność na zajeciach, gdzie sprawdzają listy. Praktyki mieliśmy wykonać do konca września (do konca sesji poprawkowej), jednak wszyscy, którzy chodzili do instytucji chcieli załatwić wszystko do konca sesji letniej (do konca czerwca).
Pierwszy rok, większość osob dopiero było na pierwszym roku jakichkolwiek studiów, wiec chcieliśmy dowiedziec sie od profesora, ktory jest za razem opiekunem praktyk, jak wypełnić dokumenty i jak całe podpisywanie praktyk zaczac. Jedna osoba poszła sie zapytac. Dowiedziała sie, ze w takich ilościach mamy pobrać dokumenty, wypełnić sami, pojsc do instytucji po podpis, a potem wrocic do niego. Łatwa sprawa. Do danego dnia mieliśmy uzupełnić dokumenty, aby dwie osoby poszły po podpis. Poszli, wrócili, napisali na grupie. Okazało sie, ze zupelbie inaczej mamy wszystko zaczac, najpierw musimy dostać skierowanie od uczelni, a dopiero pozniej pojsc po podpis. Nikt o tym wczesniej nie wiedział, po to sie pytaliśmy profesora. Gdy zapytaliśmy sie, czemu nas wprowadził w błąd, stwierdził, ze powinnismy sami wiedziec (tak, studenci pierwszego roku, gdzie żadnej instrukcji na stronie nie było). Załatwiliśmy podpisy, nastał czas na oddanie dokumentów. Mieliśmy dodatkowo napisac sprawozdanie z odbytych praktyk. Znowu zapytaliśmy sie profesora, jak mamy je napisac, na czym mamy sie głownie skupic. Powiedział, ze mamy napisac z datami co robiliśmy i powinno byc ok. Dostaliśmy wpisy, oddaliśmy wszystkie dokumenty i po problemie. No prawie.
Na drugim roku, w kwietniu na jedne zajecia wbiegł dosłownie, opiekun praktyk. Co sie stało? Uczelnia miała sprawdzanie dokumentów. Okazało sie, ze wszystkie sprawozdania z praktyk sa blednie napisane i mamy na ich poprawienie 2 tygodnie bo inaczej cofają zaliczenie z pierwszego roku. Gdy tylko wyszedł, zaczęliśmy sie smiac. Zajec juz nie dokończyliśmy, bo sam wykładowca stwierdził, ze nie ma sensu. Wieczorem na wspólnym mailu pojawił sie dokument. Miał 10 stron A4 pisanych w Wordzie- opis jak maja nasze sprawozdania wygladac. Następnie dostaliśmy maila od Pani z dziekanatu- uważamy ja za osobę, z ktorej zdaniem każdy sie musi liczyć i która tak na prawdę utrzymuje wydział w działaniu. Wysłała nam dokument ze sprawozdaniem do wypełnienia. Zupełnie inny niz dostaliśmy wczesniej, na pierwszym roku. Napisała co mamy i jak wypełnić. Po dwóch tygodniach profesor chciał sprawdzic, jak każdy napisał sprawozdanie. Ja miałam wypełniony według zaleceń Pani z dziekanatu- wszystko było dobrze. Kolega miał 5 stron A4, pisane wedlug wytycznych profesora- okazało sie, ze wszystko złe zapisał. Inna kolezanka napisała jedna czesc podobnie do mnie, (dotycząca charakterystyki instytucji). Profesor był ja nia zły, bo... ściągnęła ode mnie. Co z tego, ze jedyne słowo jakie sie powtarzało to nazwa instytucji.
Ostrzegaliśmy pierwszaków, powiedzieliśmy jak maja wypełnić dokumenty. Mam nadzieje, ze w czerwcu nie będziemy mieli problemów z wydaniem dyplomu ukończenia studiów, ze względu na źle napisane sprawozdania na pierwszym roku studiów.

Studia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (27)
zarchiwizowany

#67482

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś historia o głupocie niektórych kierowców.

W połowie drogi z mojego domu do pobliskiego miasta jest cmentarz. Jeden z większych w okolicy. Z miasta prowadzi do niego ścieżka rowerowa z chodnikiem, całość oświetlona. Lampy są jednak postawione tak, że kończą się przy wjeździe na parking przy cmentarzu, czyli z końcem ścieżki.

Wracałam raz nocą z miasta do domu. Droga w tych godzinach jest głównie pusta, jednak już kawałek przed cmentarzem zauważyłam stojący samochód. Trudno nie było go zauważyć, gdyż stał na długich światłach. Zwolniłam, żeby bez problemu ominąć samochód świecący mi prosto w oczy. Kilka metrów przed nim ledwo zauważyłam otwarte maksymalnie drzwi i chłopaka stojącego za nimi. Ledwo go wyminęłam, w ostatnim momencie zjeżdżając na pobocze.

Co kierowało chłopakiem? Widział, że zbliżał się inny samochód, może nie wiedział, że stoi na długich, ale samo wypatrzenie postaci ubranej na czarno, stojącej za światłami (nawet krótkimi) jest bardzo trudne.

droga

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 40 (144)
zarchiwizowany

#67462

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Były sobie trzy dziewczyny, które w mieście, w którym się uczą chciały wynająć mieszkanie. Dwie nie miały nic przeciwko, aby zajmować wspólny pokój, ba, nawet nie miały problemu, aby spać na jednej kanapie, jeżeli wychodziłoby taniej. Szukały więc mieszkania dwu pokojowego, wiadomo, wychodziłoby taniej niż trzy pokojowy, zwłaszcza, że szukały go w centrum (obydwie uczelnie znajdowały się w centrum miasta, a chciały mieć krótki dojazd). Umówiły się na oglądanie pewnego mieszkania. Idealnie położone, dwie z trójki mogłyby chodzić na uczelnię na piechotę, jedna miałaby pod bokiem tramwaj, którym jechałaby od 7 minut do 10 w korkach. Specjalnie przejechały 150 kilometrów, aby to mieszkanie obejrzeć. Zadzwoniły do właścicielki, gdy były na miejscu. Właścicielka zaczęła coś kręcić, a to, że ma daleko do mieszkania (mieszkała w sąsiednim mieście, które prawie połączone jest z tym pierwszym). Następnie próbowała przekonać, że mieszkanie jest za małe dla trzech osób. Gdy to nie poskutkowało, próbowała delikatnie dowiedzieć się, aby sprawdzić czy przypuszczenia się sprawdziły. Dziwiła się, że dwie dziewczyny nie mają nic przeciwko, aby zajmować jeden pokój. Jeszcze bardziej dziwne było dla niej to, że nie miały nic przeciwko, aby spać na jednej kanapie! Próbowała dowiedzieć się, czy może dziewczyny nie są razem, wiadomo, najpierw trzeba dowiedzieć się o orientacji osób, którym wynajmuje się mieszkanie, później prawdopodobnie przyjdzie kolej na plotki, akta policyjne i badania psychiatryczne. Tak, niedoszła właścicielka mieszkania stwierdziła, że skoro z inną dziewczyną nie mamy problemu, aby spać razem, to na pewno jesteśmy parą (zapytała się o to w prost). Szkoda tylko, że tą dziewczyną jest moja siostra, a ona o tym została poinformowana w trakcie pierwszego telefonu.

wynajem_mieszkań

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (29)