Profil użytkownika
misguided
Zamieszcza historie od: | 29 grudnia 2012 - 20:38 |
Ostatnio: | 22 kwietnia 2021 - 7:06 |
- Historii na głównej: 79 z 123
- Punktów za historie: 13852
- Komentarzy: 244
- Punktów za komentarze: 1314
Dzisiaj trochę inna historia niż zazwyczaj piszę. Będzie o pieluchowym zapaleniu mózgu, który występuje jeszcze przed staraniem się o dziecko.
Na wstępie zaznaczę, że jestem osobą, która szanuje decyzje życiowe każdego. Rozumiem osoby, które nie chcą zakładać rodziny, nie chcą pchać się w związki, a ich największą aspiracją jest całkowite poświęcenie się pracy. Rozumiem także i osoby, które wolą mieć skromne życie, dla których praca nie jest najważniejsza, za to ważniejsza jest miłość i rodzina. Każdy sam decyduje o najważniejszych celach życiowych, mimo, że nie ze wszystkimi się zgadzam, szanuję je i nie przekonuję nikogo do zmiany poglądów.
Wracając do historii. Mam bardzo dobrą koleżankę. Poznałyśmy się jeszcze w liceum, po maturze nasze drogi trochę się rozeszły. Ja wyjechałam do większego miasta na studia, potem do jeszcze większego, gdzie skończyłam magisterkę, a następnie zaczęłam pracę. Takie życie mi odpowiada, czuję się spełniona i po ukończeniu studiów w końcu zdecydowałam mniej więcej co chcę od życia. Koleżanka natomiast została w małym, rodzinnym miasteczku. Dalej mieszkała z rodzicami, aby być przy nich i się nimi opiekować, znalazła pracę, w bardzo popularnym w tym rejonie zawodzie, czyli kasjer sprzedawca. Z jej opowiadań wiem, że jej życie jej pasuje, jest zadowolona, nie żałuje żadnej decyzji. Z koleżanką staramy się utrzymać kontakt, piszemy do siebie nawzajem, od czasu do czasu widujemy się.
Jakiś czas temu napisałam do niej, z pytaniem co tam u niej, jak tam życie i zaprosiłam aby do mnie wpadła jak będzie miała wolne.
Koleżanka zadowolona, mówi, że ma sporo pracy, ale stara się spędzać jak najwięcej czasu z chłopakiem i jego rodziną. Podzieliła się też wiadomością, że niedługo zaczną starać się o dziecko. Wiedziałam, że koleżanka myślała o potomku od kilku lat, więc oczywiste dla mnie było to, że jest bardzo zadowolona z decyzji. Pogratulowałam, życzyłam szczęścia i żeby wszystko udało się bez problemów, zaczęłam dopytywać się o zaręczyny i ślub, które planują w najbliższym czasie.
W pewnym momencie koleżanka zapytała się kiedy ja planuję zacząć starania o dziecko, bo już jesteśmy w takim wieku, że powinnyśmy mieć chociaż jedno.
I tu moje wtrącenie przed kontynuowaniem historii. W odpowiedzi pisałam jej tylko o MOICH przemyśleniach na temat MOJEGO życia, MOICH decyzji podjętych ze względu na MOJE uczucia.
Odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, że na razie nie planuję. Chciałabym najpierw wziąć ślub, jako deklarację miłości do drugiej osoby, z którą będę chciała spędzić całe życie. Potem jakiś czas pocieszyć się z małżeństwa, pozwiedzać, pojeździć z mężem po świecie. Przed dzieckiem ważne będzie dla mnie kupno mieszkania, bo bardziej opłaca się niż wynajmować. Będę musiała też zmienić pracę, na taką o lepszych warunkach dla kobiety myślącej o dziecku. Powiedziałam, że najszybciej będzie to może po 30, chociaż i tak sama nie wiem, bo jestem na etapie w życiu gdzie nie chce mieć dzieci, może w przyszłości będę chciała, ale jak mam być szczęśliwa z mężem i psem, to też jest to dla mnie idealna opcja. Dodałam, że dla mnie posiadanie dziecka nie jest najważniejszym celem w życiu.
Chyba musiałam ją zdenerwować ostatnim zdaniem, bo potem dowiedziałam się, że:
- Po co w ogóle będę chciała brać ślub, skoro każdy wie o tym, że po ślubie powinno od razu zacząć się staranie o dziecko? Przecież mi ślub niepotrzebny skoro nawet nie wiem czy chcę mieć dzieci.
- Zrobię krzywdę swoim dzieciom. Jak zdecyduje się na nie po trzydziestce, to inne dzieci będą się śmiały z moich, że mają starą matkę.
- Jestem egoistką łasą na pieniądze. Bo chcę mieć lepszą pracę i mieszkanie. Zamiast wydawać pieniądze na dzieci chcę podróżować i zwiedzać.
- Jestem złym człowiekiem, nie powinnam uważać się za kobietę, skoro dzieci nie są najważniejszym celem mojego życia. Ogólnie to nie powinnam mieć dzieci, a jak będę miała to powinni mi je zabrać, bo je skrzywdzę, skoro nie są dla mnie najważniejsze.
No cóż.
Na wstępie zaznaczę, że jestem osobą, która szanuje decyzje życiowe każdego. Rozumiem osoby, które nie chcą zakładać rodziny, nie chcą pchać się w związki, a ich największą aspiracją jest całkowite poświęcenie się pracy. Rozumiem także i osoby, które wolą mieć skromne życie, dla których praca nie jest najważniejsza, za to ważniejsza jest miłość i rodzina. Każdy sam decyduje o najważniejszych celach życiowych, mimo, że nie ze wszystkimi się zgadzam, szanuję je i nie przekonuję nikogo do zmiany poglądów.
Wracając do historii. Mam bardzo dobrą koleżankę. Poznałyśmy się jeszcze w liceum, po maturze nasze drogi trochę się rozeszły. Ja wyjechałam do większego miasta na studia, potem do jeszcze większego, gdzie skończyłam magisterkę, a następnie zaczęłam pracę. Takie życie mi odpowiada, czuję się spełniona i po ukończeniu studiów w końcu zdecydowałam mniej więcej co chcę od życia. Koleżanka natomiast została w małym, rodzinnym miasteczku. Dalej mieszkała z rodzicami, aby być przy nich i się nimi opiekować, znalazła pracę, w bardzo popularnym w tym rejonie zawodzie, czyli kasjer sprzedawca. Z jej opowiadań wiem, że jej życie jej pasuje, jest zadowolona, nie żałuje żadnej decyzji. Z koleżanką staramy się utrzymać kontakt, piszemy do siebie nawzajem, od czasu do czasu widujemy się.
Jakiś czas temu napisałam do niej, z pytaniem co tam u niej, jak tam życie i zaprosiłam aby do mnie wpadła jak będzie miała wolne.
Koleżanka zadowolona, mówi, że ma sporo pracy, ale stara się spędzać jak najwięcej czasu z chłopakiem i jego rodziną. Podzieliła się też wiadomością, że niedługo zaczną starać się o dziecko. Wiedziałam, że koleżanka myślała o potomku od kilku lat, więc oczywiste dla mnie było to, że jest bardzo zadowolona z decyzji. Pogratulowałam, życzyłam szczęścia i żeby wszystko udało się bez problemów, zaczęłam dopytywać się o zaręczyny i ślub, które planują w najbliższym czasie.
W pewnym momencie koleżanka zapytała się kiedy ja planuję zacząć starania o dziecko, bo już jesteśmy w takim wieku, że powinnyśmy mieć chociaż jedno.
I tu moje wtrącenie przed kontynuowaniem historii. W odpowiedzi pisałam jej tylko o MOICH przemyśleniach na temat MOJEGO życia, MOICH decyzji podjętych ze względu na MOJE uczucia.
Odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, że na razie nie planuję. Chciałabym najpierw wziąć ślub, jako deklarację miłości do drugiej osoby, z którą będę chciała spędzić całe życie. Potem jakiś czas pocieszyć się z małżeństwa, pozwiedzać, pojeździć z mężem po świecie. Przed dzieckiem ważne będzie dla mnie kupno mieszkania, bo bardziej opłaca się niż wynajmować. Będę musiała też zmienić pracę, na taką o lepszych warunkach dla kobiety myślącej o dziecku. Powiedziałam, że najszybciej będzie to może po 30, chociaż i tak sama nie wiem, bo jestem na etapie w życiu gdzie nie chce mieć dzieci, może w przyszłości będę chciała, ale jak mam być szczęśliwa z mężem i psem, to też jest to dla mnie idealna opcja. Dodałam, że dla mnie posiadanie dziecka nie jest najważniejszym celem w życiu.
Chyba musiałam ją zdenerwować ostatnim zdaniem, bo potem dowiedziałam się, że:
- Po co w ogóle będę chciała brać ślub, skoro każdy wie o tym, że po ślubie powinno od razu zacząć się staranie o dziecko? Przecież mi ślub niepotrzebny skoro nawet nie wiem czy chcę mieć dzieci.
- Zrobię krzywdę swoim dzieciom. Jak zdecyduje się na nie po trzydziestce, to inne dzieci będą się śmiały z moich, że mają starą matkę.
- Jestem egoistką łasą na pieniądze. Bo chcę mieć lepszą pracę i mieszkanie. Zamiast wydawać pieniądze na dzieci chcę podróżować i zwiedzać.
- Jestem złym człowiekiem, nie powinnam uważać się za kobietę, skoro dzieci nie są najważniejszym celem mojego życia. Ogólnie to nie powinnam mieć dzieci, a jak będę miała to powinni mi je zabrać, bo je skrzywdzę, skoro nie są dla mnie najważniejsze.
No cóż.
Ocena:
158
(184)
Przypomniała mi się sytuacja, która miała miejsce ponad dekadę temu, gdy uczyłam się w gimnazjum. Lekcja WF i skakanie przez kozła. Już samo odbicie się i przeskoczenie wysokiego kozła nie jest łatwe. Przynajmniej dla mnie, 13 letniej dziewczynki, nie było. Dodatkowo zawsze byłam cienka z WF, mimo, że się starałam, to zawsze przybiegałam ostatnia, najgorzej serwowałam i nie potrafiłam wrzucić piłki do kosza.
Ale wracając do kozła. Za pierwszym razem skoczyłam, wylądowałam rękoma i tyłkiem na koźle, poczułam jak w prawym nadgarstku mi coś przeskakuje, a po chwili ból. Powiedziałam o tym nauczycielce. Ona stwierdziła, że to nic takiego, że mam nie wydziwiać i próbować przeskoczyć całego kozła.
Runda druga, próbowałam mocniej się wybić, jednak znowu zatrzymałam się na rękach i tyłku. Tym razem ból w nadgarstku był tak mocny, że nie mogłam ruszać ręką. Nauczycielka ponownie stwierdziła, że nic mi nie jest, ale kazała usiąść i rozmasować rękę. Gdy przyszła moja kolej na trzeci skok powiedziałam, że się boję i nigdzie nie będę skakać. Ręka dalej mnie bolała. Kilka koleżanek po mnie wykonało skok, a potem nauczycielka kazała nam iść do szatni, aby się przebrać. Ja niestety miałam z tym problem, ręka bolała przy każdym zgięciu, a dodatkowo zaczęła puchnąć. Koleżanki zaprowadziły mnie do pielęgniarki szkolnej.
Okazało się tam, że mam skręcony nadgarstek. Przyjechał po mnie tata i pojechaliśmy do szpitala, aby poradzić się ortopedy. Lekarz przyznał rację pielęgniarce, dodatkowo powiedział, że było to bardzo mocne skręcenie nadgarstka. Zastanawiał się nawet nad założeniem gipsu.
Rezultat? Przez 3 tygodnie nie mogłam używać prawej ręki (a jestem praworęczna), pod koniec roku szkolnego było to wielkie utrudnienie. Przez pierwszy tydzień bolała mnie na tyle, że byłam ciągle na lekach przeciwbólowych. Nawet w tym momencie gdy bardziej nadwyrężę ten nadgarstek, czuję ból. A i tak, gdy przyniosłam zwolnienie z WF nauczycielka stwierdziła, że to nic takiego, wydziwiam i chcę się wymigać z lekcji.
Ale wracając do kozła. Za pierwszym razem skoczyłam, wylądowałam rękoma i tyłkiem na koźle, poczułam jak w prawym nadgarstku mi coś przeskakuje, a po chwili ból. Powiedziałam o tym nauczycielce. Ona stwierdziła, że to nic takiego, że mam nie wydziwiać i próbować przeskoczyć całego kozła.
Runda druga, próbowałam mocniej się wybić, jednak znowu zatrzymałam się na rękach i tyłku. Tym razem ból w nadgarstku był tak mocny, że nie mogłam ruszać ręką. Nauczycielka ponownie stwierdziła, że nic mi nie jest, ale kazała usiąść i rozmasować rękę. Gdy przyszła moja kolej na trzeci skok powiedziałam, że się boję i nigdzie nie będę skakać. Ręka dalej mnie bolała. Kilka koleżanek po mnie wykonało skok, a potem nauczycielka kazała nam iść do szatni, aby się przebrać. Ja niestety miałam z tym problem, ręka bolała przy każdym zgięciu, a dodatkowo zaczęła puchnąć. Koleżanki zaprowadziły mnie do pielęgniarki szkolnej.
Okazało się tam, że mam skręcony nadgarstek. Przyjechał po mnie tata i pojechaliśmy do szpitala, aby poradzić się ortopedy. Lekarz przyznał rację pielęgniarce, dodatkowo powiedział, że było to bardzo mocne skręcenie nadgarstka. Zastanawiał się nawet nad założeniem gipsu.
Rezultat? Przez 3 tygodnie nie mogłam używać prawej ręki (a jestem praworęczna), pod koniec roku szkolnego było to wielkie utrudnienie. Przez pierwszy tydzień bolała mnie na tyle, że byłam ciągle na lekach przeciwbólowych. Nawet w tym momencie gdy bardziej nadwyrężę ten nadgarstek, czuję ból. A i tak, gdy przyniosłam zwolnienie z WF nauczycielka stwierdziła, że to nic takiego, wydziwiam i chcę się wymigać z lekcji.
Ocena:
113
(125)
Mój znajomy nie ma za ciekawej sytuacji rodzinnej.
Wychowała go matka, mieszkali z jej rodzicami, utrzymywali się z ich emerytury. Dodatkowo, z tego, co kolega opowiadał, jego dziadek był bardzo nieprzyjemnym człowiekiem (często zdarzały się awantury o byle co), więc matka kolegi chciała się wyprowadzić od swoich rodziców, aby wieść normalne, spokojne życie. Był jeden problem, nie miała pracy i nie miała oszczędności. Kolega często przy piwie opowiadał, że jego mama szuka pracy, ale wiadomo, jak jest, mało co można znaleźć, a jego nigdzie nie przyjmą, bo kończył szkołę. Zaproponowałam więc, że przekażę CV matki kolegi do firmy inwentaryzacyjnej, w której w tym okresie pracowałam. Kolega zadowolony, obiecał, że zaproponuje swojej matce.
Spotkaliśmy się ponownie, pytam się, czy rozmawiał z matką. On stwierdził, że tak, ale ona nie chce takiej pracy.
Jako powód podała to, że skoro to praca na nocki, to ona nie będzie mogła się spotykać na piwo i ploteczki ze swoimi przyjaciółkami.
Wychowała go matka, mieszkali z jej rodzicami, utrzymywali się z ich emerytury. Dodatkowo, z tego, co kolega opowiadał, jego dziadek był bardzo nieprzyjemnym człowiekiem (często zdarzały się awantury o byle co), więc matka kolegi chciała się wyprowadzić od swoich rodziców, aby wieść normalne, spokojne życie. Był jeden problem, nie miała pracy i nie miała oszczędności. Kolega często przy piwie opowiadał, że jego mama szuka pracy, ale wiadomo, jak jest, mało co można znaleźć, a jego nigdzie nie przyjmą, bo kończył szkołę. Zaproponowałam więc, że przekażę CV matki kolegi do firmy inwentaryzacyjnej, w której w tym okresie pracowałam. Kolega zadowolony, obiecał, że zaproponuje swojej matce.
Spotkaliśmy się ponownie, pytam się, czy rozmawiał z matką. On stwierdził, że tak, ale ona nie chce takiej pracy.
Jako powód podała to, że skoro to praca na nocki, to ona nie będzie mogła się spotykać na piwo i ploteczki ze swoimi przyjaciółkami.
Ocena:
150
(158)
W supermarketach z czerwonym owadem wprowadzili kasy samoobsługowe. Cud się stał, można szybciej skasować zakupy. Nad kasami wisi kilka plakatów, że są to kasy tylko z płatnością kartą. Oprócz tego na wysokości oczu, panelu do kasowania i stołu do odkładania zakupów jest zaznaczona ta informacja.
Nie jest trudno ominąć, prawda?
Starszy pan, zadowolony, skasował swoje zakupy, cały wielki koszyk. Rozgląda się po sklepie, woła pana, który zajmuje się pomocą przy kasach i pyta:
- Gdzie mam tutaj włożyć gotówkę?
Nie jest trudno ominąć, prawda?
Starszy pan, zadowolony, skasował swoje zakupy, cały wielki koszyk. Rozgląda się po sklepie, woła pana, który zajmuje się pomocą przy kasach i pyta:
- Gdzie mam tutaj włożyć gotówkę?
Ocena:
69
(133)
Miałam chłopaka, K. Poznaliśmy się przez internet. Na początku dosyć sceptycznie podchodziłam do tej relacji, w końcu to człowiek z internetu. Skąd miałam pewność, że nie okaże się psycholem? Jednak to, że nie był całkowicie normalny, okazało się później.
K. mieszkał przed studiami z mamą. W tym samym mieście, niedaleko niego, mieszkali jego dziadkowie, którzy pomagali w opiece. Cały czas sprawiał wrażenie, że uważał, iż jego mama (oraz babcia) są nieomylne. Ciągle porównywał mnie do nich, słuchał się ich, robił, co mu kazały. Wypominał mi, że nie gotuję tak, jak jego mama. Proponował mi, że pokaże mi, jak mam gotować, aby było tak samo, jak u niego w domu. Z czasem poddałam się i zamiast cokolwiek samemu próbować upichcić, zaczęliśmy kupować gotowe obiady (a to w Biedronce, a to w restauracjach).
Pewnego dnia, gdy był u siebie w domu, zapytał mnie, co bym odpowiedziała, jakby poprosił mnie o rękę. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że odmówiłabym, bo za szybko, za krótko się znamy, nie mieszkamy ze sobą. Całkiem dobrze to przyjął, potem powiedział, że zaproponowała mu to jego mama. Stwierdziła, że jestem całkiem normalna, miła i pracowita, to powinien mnie ZATRZYMAĆ, jak jeszcze z nim jestem. Jeszcze dziwniejsze było to, jak podczas zrywania powiedział mi, że jego mama sama podsunęła mu pomysł zerwania ze mną. Widocznie już nie byłam taka miła i pracowita.
W momencie gdy spotykałam się z K., jeszcze studiowaliśmy. On na publicznej uczelni, ja na prywatnej. Wcześniej skończyłam studia 1. stopnia na publicznej artystycznej uczelni, na 2. stopień zdecydowałam się pójść na prywatną artystyczną, gdzie bardziej odpowiadał mi program nauki. Gdy rozpoczęliśmy studia, od razu K. zaczęło przeszkadzać to, że płacę za studia. Mówił, że ja mam łatwiej, bo mam bogatych rodziców (nigdy nie uważałam, że są bogaci, tylko tacy, którzy potrafią zarządzać pieniędzmi). Uważał, że on ma gorzej, bo wychowywała go tylko mama (co z tego, że od długiego czasu miała faceta, prawie jak męża, a do jego wychowania dokładali się dziadkowie). Uważał, że gdyby miał pieniądze, to sam by poszedł na mój kierunek, bo tam nawet nie musiałam się starać, aby się dostać. Wiedział jednak, że w czasie liceum raz w tygodniu jeździłam do dużego miasta na kurs rysunku, a całe weekendy spędzałam na rysowaniu i malowaniu, aby zbudować dobrą teczkę na studia 1 stopnia. Zawsze uważał, że rysunek nie jest ciężki, że wydziwiam, iż tak dużo czasu mi to zajęło. Gdy mu mówiłam, że sam mógł na to wpaść w liceum i dostać się na publiczną uczelnię o prawie takim samym kierunku, mówił, że wtedy o tym nie pomyślał i żalił się, jaki to zły kierunek studiów wybrał (kontynuował na 2. stopniu kierunek z 1.).
Przez to, że chodziłam do prywatnej uczelni, K. uważał, że nie muszę nic robić. Gdy mówiłam mu, że nie możemy się dzisiaj wieczorem widzieć, bo muszę zrobić projekt na uczelnie, wyśmiewał mnie, mówiąc, że ja nie muszę nic robić, bo płacę za studia, więc mnie nie wyrzucą. Potem przechodził do marudzenia o swoim kierunku, jak mu ciężko przeczytać 10 stron na zajęcia, że ja bym chyba zrezygnowała z NORMALNYCH studiów, jakbym była na jego miejscu.
Uważał, że powinniśmy codziennie spędzać ze sobą cały dzień (oczywiście po powrocie z uczelni). Gdy mówiłam mu, że nie mogę, uczelnia, projekt, uważał, że na pewno go okłamuję i go zdradzam.
Właśnie, zdrady. Jak poznaliśmy się bardziej, powiedział mi, że większość jego byłych go zdradzała. Wtedy stwierdziłam, że może źle trafiał albo zaokrąglił, że jedna albo dwie. Ale potem zobaczyłam, że dosłownie jak maniak wypatruje tej zdrady we MNIE. Mam bardziej męskie hobby, więc zwykle potrafię dogadać się lepiej z chłopakami. Od samego początku związku był zły, że mam kolegów, z którymi od czasu do czasu piszę. Gdy w wakacje pojechałam na rozmowę rekrutacyjną na studia, nocowałam u koleżanki. Cały mój wyjazd (w sumie około 24 godzin), pytał się, czy na pewno to koleżanka. Nie chciał mi uwierzyć. Następnie zaczął sprawdzać moją komórkę, czy przypadkiem go nie zdradzam.
Gdy raz pomogłam koledze z instalacją Windowsa (zdalnie, bardziej jako pomoc na Messengerze), kolega wysłał mi wiadomość "dziękuję" i serduszko. Oczywiście K. od razu jak to przeczytał, stwierdził, że z nim sypiam i mam zerwać z nim kontakt.
W czasie wakacji pracowałam w sklepie odzieżowym, aby sobie dorobić i odłożyć trochę pieniędzy. Mimo, że to sklep z ciuchami, to kilku chłopaków się trafiło, w tym jeden kierownik działu. Gdy mówiłam chłopakowi, że zostaję dłużej, aby posprzątać w sklepie, uważał, że go okłamuję i na pewno spotykam się z kierownikiem po godzinach. Zaczął mnie odbierać o 23 lub północy z pracy. Gdy wyjechałam sama z uczelni do innego miasta na artystyczne wydarzenie (proponowałam mu, miał inne plany - imprezowanie z kolegą), kazał mi robić zdjęcia, jak wróciłam do pokoju, aby się mógł upewnić, że jestem w nim sama.
Pewnego dnia, niedługo przed naszą rocznicą poznania się, zalogowałam się z powrotem na portalu, na którym się poznaliśmy i z którego ja nie korzystałam. Wydało mi się dziwne, że K. był ostatnio zalogowany na tym portalu 30 minut temu. Aby się upewnić, zalogowałam się na niego (strona ma możliwość zalogowania się po kliknięciu linka w mailu, natomiast na swojego maila K był cały czas zalogowany u mnie na komputerze, aby sprawdzać rzeczy ze studiów). Wyszło na jaw, że będąc ze mną, K. pisał z innymi dziewczynami, może nie podrywał ich prosto z mostu, ale mówił o mnie jako swojej przyjaciółce, że jest wolny i umawiał się z nimi na spotkania. Załamałam się. Od razu mu to napisałam, on jako niewiniątko powiedział, że przecież nie ma znajomych w nowym mieście, że dla mnie się specjalnie przeprowadził. Nie dogaduje się z chłopakami, więc chciał mieć jakiekolwiek koleżanki, znajome. Następnie zaczął awanturę, że to moja wina i na pewno chciałam go zdradzać, bo po co zalogowałam się na tę stronę? A potem przeszedł do informacji, że on sobie nie życzy sprawdzania jego prywatnych rozmów.
Czemu nie reagowałam? Przez ten czas spokoju idealnie owinął mnie wokół palca. Zamiast myśleć, że to z nim jest coś nie tak, myślałam, że to ze mną. Myślałam, że mi nie ufa, bo może dawałam mu ku temu powody (duże grono kolegów). Gdy byliśmy po zerwaniu w okresie, gdzie może do siebie wrócimy, zdałam sobie sprawę, że nieważne, jak będę się zachowywać, jemu nie będzie to pasowało. Zawsze znajdzie jakiś pretekst, by mi wypomnieć, by zrobić awanturę.
Wszystko skończyło się tak, że znalazł sobie inną dziewczynę (jeszcze cały czas będąc ze mną w oficjalnym związku, o ironio!), której może sobie pilnować do woli.
K. mieszkał przed studiami z mamą. W tym samym mieście, niedaleko niego, mieszkali jego dziadkowie, którzy pomagali w opiece. Cały czas sprawiał wrażenie, że uważał, iż jego mama (oraz babcia) są nieomylne. Ciągle porównywał mnie do nich, słuchał się ich, robił, co mu kazały. Wypominał mi, że nie gotuję tak, jak jego mama. Proponował mi, że pokaże mi, jak mam gotować, aby było tak samo, jak u niego w domu. Z czasem poddałam się i zamiast cokolwiek samemu próbować upichcić, zaczęliśmy kupować gotowe obiady (a to w Biedronce, a to w restauracjach).
Pewnego dnia, gdy był u siebie w domu, zapytał mnie, co bym odpowiedziała, jakby poprosił mnie o rękę. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że odmówiłabym, bo za szybko, za krótko się znamy, nie mieszkamy ze sobą. Całkiem dobrze to przyjął, potem powiedział, że zaproponowała mu to jego mama. Stwierdziła, że jestem całkiem normalna, miła i pracowita, to powinien mnie ZATRZYMAĆ, jak jeszcze z nim jestem. Jeszcze dziwniejsze było to, jak podczas zrywania powiedział mi, że jego mama sama podsunęła mu pomysł zerwania ze mną. Widocznie już nie byłam taka miła i pracowita.
W momencie gdy spotykałam się z K., jeszcze studiowaliśmy. On na publicznej uczelni, ja na prywatnej. Wcześniej skończyłam studia 1. stopnia na publicznej artystycznej uczelni, na 2. stopień zdecydowałam się pójść na prywatną artystyczną, gdzie bardziej odpowiadał mi program nauki. Gdy rozpoczęliśmy studia, od razu K. zaczęło przeszkadzać to, że płacę za studia. Mówił, że ja mam łatwiej, bo mam bogatych rodziców (nigdy nie uważałam, że są bogaci, tylko tacy, którzy potrafią zarządzać pieniędzmi). Uważał, że on ma gorzej, bo wychowywała go tylko mama (co z tego, że od długiego czasu miała faceta, prawie jak męża, a do jego wychowania dokładali się dziadkowie). Uważał, że gdyby miał pieniądze, to sam by poszedł na mój kierunek, bo tam nawet nie musiałam się starać, aby się dostać. Wiedział jednak, że w czasie liceum raz w tygodniu jeździłam do dużego miasta na kurs rysunku, a całe weekendy spędzałam na rysowaniu i malowaniu, aby zbudować dobrą teczkę na studia 1 stopnia. Zawsze uważał, że rysunek nie jest ciężki, że wydziwiam, iż tak dużo czasu mi to zajęło. Gdy mu mówiłam, że sam mógł na to wpaść w liceum i dostać się na publiczną uczelnię o prawie takim samym kierunku, mówił, że wtedy o tym nie pomyślał i żalił się, jaki to zły kierunek studiów wybrał (kontynuował na 2. stopniu kierunek z 1.).
Przez to, że chodziłam do prywatnej uczelni, K. uważał, że nie muszę nic robić. Gdy mówiłam mu, że nie możemy się dzisiaj wieczorem widzieć, bo muszę zrobić projekt na uczelnie, wyśmiewał mnie, mówiąc, że ja nie muszę nic robić, bo płacę za studia, więc mnie nie wyrzucą. Potem przechodził do marudzenia o swoim kierunku, jak mu ciężko przeczytać 10 stron na zajęcia, że ja bym chyba zrezygnowała z NORMALNYCH studiów, jakbym była na jego miejscu.
Uważał, że powinniśmy codziennie spędzać ze sobą cały dzień (oczywiście po powrocie z uczelni). Gdy mówiłam mu, że nie mogę, uczelnia, projekt, uważał, że na pewno go okłamuję i go zdradzam.
Właśnie, zdrady. Jak poznaliśmy się bardziej, powiedział mi, że większość jego byłych go zdradzała. Wtedy stwierdziłam, że może źle trafiał albo zaokrąglił, że jedna albo dwie. Ale potem zobaczyłam, że dosłownie jak maniak wypatruje tej zdrady we MNIE. Mam bardziej męskie hobby, więc zwykle potrafię dogadać się lepiej z chłopakami. Od samego początku związku był zły, że mam kolegów, z którymi od czasu do czasu piszę. Gdy w wakacje pojechałam na rozmowę rekrutacyjną na studia, nocowałam u koleżanki. Cały mój wyjazd (w sumie około 24 godzin), pytał się, czy na pewno to koleżanka. Nie chciał mi uwierzyć. Następnie zaczął sprawdzać moją komórkę, czy przypadkiem go nie zdradzam.
Gdy raz pomogłam koledze z instalacją Windowsa (zdalnie, bardziej jako pomoc na Messengerze), kolega wysłał mi wiadomość "dziękuję" i serduszko. Oczywiście K. od razu jak to przeczytał, stwierdził, że z nim sypiam i mam zerwać z nim kontakt.
W czasie wakacji pracowałam w sklepie odzieżowym, aby sobie dorobić i odłożyć trochę pieniędzy. Mimo, że to sklep z ciuchami, to kilku chłopaków się trafiło, w tym jeden kierownik działu. Gdy mówiłam chłopakowi, że zostaję dłużej, aby posprzątać w sklepie, uważał, że go okłamuję i na pewno spotykam się z kierownikiem po godzinach. Zaczął mnie odbierać o 23 lub północy z pracy. Gdy wyjechałam sama z uczelni do innego miasta na artystyczne wydarzenie (proponowałam mu, miał inne plany - imprezowanie z kolegą), kazał mi robić zdjęcia, jak wróciłam do pokoju, aby się mógł upewnić, że jestem w nim sama.
Pewnego dnia, niedługo przed naszą rocznicą poznania się, zalogowałam się z powrotem na portalu, na którym się poznaliśmy i z którego ja nie korzystałam. Wydało mi się dziwne, że K. był ostatnio zalogowany na tym portalu 30 minut temu. Aby się upewnić, zalogowałam się na niego (strona ma możliwość zalogowania się po kliknięciu linka w mailu, natomiast na swojego maila K był cały czas zalogowany u mnie na komputerze, aby sprawdzać rzeczy ze studiów). Wyszło na jaw, że będąc ze mną, K. pisał z innymi dziewczynami, może nie podrywał ich prosto z mostu, ale mówił o mnie jako swojej przyjaciółce, że jest wolny i umawiał się z nimi na spotkania. Załamałam się. Od razu mu to napisałam, on jako niewiniątko powiedział, że przecież nie ma znajomych w nowym mieście, że dla mnie się specjalnie przeprowadził. Nie dogaduje się z chłopakami, więc chciał mieć jakiekolwiek koleżanki, znajome. Następnie zaczął awanturę, że to moja wina i na pewno chciałam go zdradzać, bo po co zalogowałam się na tę stronę? A potem przeszedł do informacji, że on sobie nie życzy sprawdzania jego prywatnych rozmów.
Czemu nie reagowałam? Przez ten czas spokoju idealnie owinął mnie wokół palca. Zamiast myśleć, że to z nim jest coś nie tak, myślałam, że to ze mną. Myślałam, że mi nie ufa, bo może dawałam mu ku temu powody (duże grono kolegów). Gdy byliśmy po zerwaniu w okresie, gdzie może do siebie wrócimy, zdałam sobie sprawę, że nieważne, jak będę się zachowywać, jemu nie będzie to pasowało. Zawsze znajdzie jakiś pretekst, by mi wypomnieć, by zrobić awanturę.
Wszystko skończyło się tak, że znalazł sobie inną dziewczynę (jeszcze cały czas będąc ze mną w oficjalnym związku, o ironio!), której może sobie pilnować do woli.
Ocena:
54
(124)
Przypomniała mi się historia z mojej ostatniej wizyty u ginekologa. Umówiłam się na odpowiednią godzinę, tak, aby w razie jakiejś obsuwy nie spóźnić się do pracy. Przybyłam do poczekalni i pytam się zgromadzonych Pań, która na którą godzinę. Okazało się, że już na starcie wizyty obsunięte są o jakieś 30 minut. Nie przeszkadzało mi to jednak, miałam dużo czasu w zapasie.
Niestety, jakąś chwilę po tym, jak wyszła jedna pacjentka z gabinetu, położna przyprowadziła jedną kobietę w ciąży, potem kolejną i kolejną, które były wpuszczane bez kolejki.
Do pracy spóźniłam się około 15 minut.
Rozumiem, że kobieta w ciąży ma pierwszeństwo wejścia do gabinetu, nie musi się wcześniej zapisywać, jednak czemu kobieta, która czekała na wizytę miesiąc albo więcej, ustalała grafik w pracy, musi siedzieć i czekać i liczyć, że żadna ciężarna nie przyjdzie? Rozumiem, gdyby było zagrożenie ciąży, albo jakieś lekkie komplikacje, jednak z tego co słyszałam to wszystkie kobiety przychodziły na rutynową kontrolę, więc też mogłyby czekać chwilę, aby pani ginekolog przyjmowała na zmianę, raz zapisaną wcześniej kobietę, a raz ciężarną.
Niestety, jakąś chwilę po tym, jak wyszła jedna pacjentka z gabinetu, położna przyprowadziła jedną kobietę w ciąży, potem kolejną i kolejną, które były wpuszczane bez kolejki.
Do pracy spóźniłam się około 15 minut.
Rozumiem, że kobieta w ciąży ma pierwszeństwo wejścia do gabinetu, nie musi się wcześniej zapisywać, jednak czemu kobieta, która czekała na wizytę miesiąc albo więcej, ustalała grafik w pracy, musi siedzieć i czekać i liczyć, że żadna ciężarna nie przyjdzie? Rozumiem, gdyby było zagrożenie ciąży, albo jakieś lekkie komplikacje, jednak z tego co słyszałam to wszystkie kobiety przychodziły na rutynową kontrolę, więc też mogłyby czekać chwilę, aby pani ginekolog przyjmowała na zmianę, raz zapisaną wcześniej kobietę, a raz ciężarną.
słuzba_zdrowia
Ocena:
189
(205)
Historia może bardziej śmieszna niż piekielna. Zasłyszana od chrzestnej.
Okres przedświąteczny, chrzestna wybrała się na pocztę, by odebrać paczkę. Stała w dosyć długiej kolejce, gdy na pocztę wszedł kurier znanej firmy. Podszedł do jednego pustego okienka (ubezpieczenia lub kiosk).
K: Dzień dobry, szukam pani Takiej i Takiej, mam dla niej paczkę zaadresowaną na adres poczty.
Pani w okienku popatrzyła dziwnie.
P: Niestety nie pracuje tu taka pani, może jest w którymś z biur położonych w budynku poczty, sprawdzę.
Postukała coś na komputerze, pokręciła głową.
P: Niestety, nie ma takiej tutaj, może pomyliła adresy?
Kurier podziękował, usiadł na krześle i zadzwonił pod numer na paczce.
K: Dzień dobry, tu kurier Znanej Firmy, mam dla pani paczkę, ale wydaje mi się, że źle ją pani zaadresowała.
Chwila przerwy, gdzie pani tłumaczy coś kurierowi.
K: Nie, zaadresowała pani paczkę na Pocztę, a nie pracuje pani tutaj i nie mam komu zostawić tego.
Znowu chwila przerwy.
K: Nie, proszę pani, nie pracuję na poczcie i nie mogę zostawić tu paczki, bo pani nie będzie mogła pokwitować odbioru.
Znowu chwila przerwy.
K: Nie jestem z Poczty, nie mam prawa zostawić tam paczki, kurierów zamawia pani do miejsca, gdzie pani będzie mogła podpisać, że pani odebrała, inaczej może pani złożyć na mnie skargę, że oddałem paczkę niewłaściwej osobie. Mogę pani przywieźć to, gdzie pani tylko chce, ale nie zostawię tego na poczcie.
Po tym rozłączył się i siedział załamany przez kilkanaście minut.
Czy pani podała swój adres domowy? Nie wiem, ale jeżeli nie, to musiała udać się na pewno dalej niż na pocztę, aby paczkę odebrać.
Okres przedświąteczny, chrzestna wybrała się na pocztę, by odebrać paczkę. Stała w dosyć długiej kolejce, gdy na pocztę wszedł kurier znanej firmy. Podszedł do jednego pustego okienka (ubezpieczenia lub kiosk).
K: Dzień dobry, szukam pani Takiej i Takiej, mam dla niej paczkę zaadresowaną na adres poczty.
Pani w okienku popatrzyła dziwnie.
P: Niestety nie pracuje tu taka pani, może jest w którymś z biur położonych w budynku poczty, sprawdzę.
Postukała coś na komputerze, pokręciła głową.
P: Niestety, nie ma takiej tutaj, może pomyliła adresy?
Kurier podziękował, usiadł na krześle i zadzwonił pod numer na paczce.
K: Dzień dobry, tu kurier Znanej Firmy, mam dla pani paczkę, ale wydaje mi się, że źle ją pani zaadresowała.
Chwila przerwy, gdzie pani tłumaczy coś kurierowi.
K: Nie, zaadresowała pani paczkę na Pocztę, a nie pracuje pani tutaj i nie mam komu zostawić tego.
Znowu chwila przerwy.
K: Nie, proszę pani, nie pracuję na poczcie i nie mogę zostawić tu paczki, bo pani nie będzie mogła pokwitować odbioru.
Znowu chwila przerwy.
K: Nie jestem z Poczty, nie mam prawa zostawić tam paczki, kurierów zamawia pani do miejsca, gdzie pani będzie mogła podpisać, że pani odebrała, inaczej może pani złożyć na mnie skargę, że oddałem paczkę niewłaściwej osobie. Mogę pani przywieźć to, gdzie pani tylko chce, ale nie zostawię tego na poczcie.
Po tym rozłączył się i siedział załamany przez kilkanaście minut.
Czy pani podała swój adres domowy? Nie wiem, ale jeżeli nie, to musiała udać się na pewno dalej niż na pocztę, aby paczkę odebrać.
kurierzy
Ocena:
220
(338)
Dzisiaj trochę o tym jak być leniem i marudzić, że w tym kraju nie można do niczego dojść.
Mam kolegę, dorosły facet, mieszkający w jednym z miast wojewódzkich. Niestety stało się tak, że gdy miał 19 lat wpadł ze swoją dziewczyną. Zdarza się, nie można się załamywać tylko trzeba iść dalej. Poród wyznaczony był na jesień, latem kolega i jego dziewczyna kończyli szkołę, więc nie musieli myśleć jak pogodzić szkołę z wychowaniem dziecka. Mieli wielkie plany, że kolega pójdzie po szkole od razu do pracy, zamieszkają razem, dziewczyna będzie chodzić do szkoły policealnej w weekendy, w tygodniu wychowywać dziecko, rodzice jednej jak i drugiej strony obiecali pomoc. Idealnie, prawda?
Niestety plany okazały się tylko pomysłami, gdyż kolega po skończeniu szkoły musiał zrobić sobie wakacje, bo musiał odpocząć. Gdy dziewczyna zaczęła mówić mu o pracy, zaczął się na nią denerwować, że ona jest z nim tylko dla pieniędzy, bo wymaga tylko tego od niego. Tłumaczyłam mu, wyjaśniałam, że niedługo będą mieli dziecko, że potrzebuje tyle rzeczy dla niego, a one mało nie kosztują, że potem będzie jeszcze gorzej. Kolega ciągle uważał, że jakoś to będzie. Oczywiście był zadowolony i dumny, że będzie miał dziecko, że wychowa je lepiej niż on był wychowany.
Oczywiście do porodu nie pracował, rzeczy dla dziecka kupili rodzice, dostali od znajomych w spadku po ich dzieciach. Po porodzie kolega zadowolony, ma syna, będzie się nim zajmował, opiekował, będzie idealnie. Zaczął już coś myśleć o pracy. Niestety idealnie przestało być, gdy zobaczył, że dziecko wymaga poświęcenia prawie całego swojego czasu. Żalił mi się, ze jest zmęczony, że jego dziewczyna jest zmęczona, że gdy do niej przychodzi (mieszkali oddzielnie), to ona nie chce spędzać z nim czasu tylko mówi, że chce odpocząć. Miał pretensje, że musi się zajmować synem, gdy ona wychodziła na zajęcia, bo miał fajniejsze rzeczy do robienia (spotykanie się ze znajomymi). Tak jak zawsze w takich sytuacjach, para ze sobą nie wytrzymała, on zarzucał jej, że ona go zdradza, bo stała się bardziej oschła w stosunku do niego, ona chciała aby chociaż trochę jej pomógł, odciążył ją, albo chociaż pracował.
Od tych wydarzeń minął rok. Kolega dalej nie pracuje, dalej uważa, że to była wina dziewczyny. Mieszka z rodzicami, całymi dniami pije ze znajomymi. Ostatnio zaczęłam wspominać o zmianie pracy, bo za mało ambitna, nie mogę się rozwijać i fajnie by było trochę więcej zarabiać. Kolega stwierdził, że przecież mam, całkiem dobrze płatną i on by wszystko oddał za to aby tyle samo co ja zarabiać. Wysłałam mu więc ogłoszenie z McDonalda z jego miasta, gdzie szukają pracowników, gdzie w ogłoszeniu podano taką samą stawkę godzinową jaką ja mam w swojej pracy. Kolega oczywiście mnie wyśmiał, bo on w McDonaldzie pracować przecież nie będzie. Oprócz tego miał pretensje, że państwo zrobiło go w konia, bo okazało się, że gdy pójdzie do pracy, będzie musiał spłacić wszystkie alimenty, których nie dawał od narodzin dziecka.
Mam kolegę, dorosły facet, mieszkający w jednym z miast wojewódzkich. Niestety stało się tak, że gdy miał 19 lat wpadł ze swoją dziewczyną. Zdarza się, nie można się załamywać tylko trzeba iść dalej. Poród wyznaczony był na jesień, latem kolega i jego dziewczyna kończyli szkołę, więc nie musieli myśleć jak pogodzić szkołę z wychowaniem dziecka. Mieli wielkie plany, że kolega pójdzie po szkole od razu do pracy, zamieszkają razem, dziewczyna będzie chodzić do szkoły policealnej w weekendy, w tygodniu wychowywać dziecko, rodzice jednej jak i drugiej strony obiecali pomoc. Idealnie, prawda?
Niestety plany okazały się tylko pomysłami, gdyż kolega po skończeniu szkoły musiał zrobić sobie wakacje, bo musiał odpocząć. Gdy dziewczyna zaczęła mówić mu o pracy, zaczął się na nią denerwować, że ona jest z nim tylko dla pieniędzy, bo wymaga tylko tego od niego. Tłumaczyłam mu, wyjaśniałam, że niedługo będą mieli dziecko, że potrzebuje tyle rzeczy dla niego, a one mało nie kosztują, że potem będzie jeszcze gorzej. Kolega ciągle uważał, że jakoś to będzie. Oczywiście był zadowolony i dumny, że będzie miał dziecko, że wychowa je lepiej niż on był wychowany.
Oczywiście do porodu nie pracował, rzeczy dla dziecka kupili rodzice, dostali od znajomych w spadku po ich dzieciach. Po porodzie kolega zadowolony, ma syna, będzie się nim zajmował, opiekował, będzie idealnie. Zaczął już coś myśleć o pracy. Niestety idealnie przestało być, gdy zobaczył, że dziecko wymaga poświęcenia prawie całego swojego czasu. Żalił mi się, ze jest zmęczony, że jego dziewczyna jest zmęczona, że gdy do niej przychodzi (mieszkali oddzielnie), to ona nie chce spędzać z nim czasu tylko mówi, że chce odpocząć. Miał pretensje, że musi się zajmować synem, gdy ona wychodziła na zajęcia, bo miał fajniejsze rzeczy do robienia (spotykanie się ze znajomymi). Tak jak zawsze w takich sytuacjach, para ze sobą nie wytrzymała, on zarzucał jej, że ona go zdradza, bo stała się bardziej oschła w stosunku do niego, ona chciała aby chociaż trochę jej pomógł, odciążył ją, albo chociaż pracował.
Od tych wydarzeń minął rok. Kolega dalej nie pracuje, dalej uważa, że to była wina dziewczyny. Mieszka z rodzicami, całymi dniami pije ze znajomymi. Ostatnio zaczęłam wspominać o zmianie pracy, bo za mało ambitna, nie mogę się rozwijać i fajnie by było trochę więcej zarabiać. Kolega stwierdził, że przecież mam, całkiem dobrze płatną i on by wszystko oddał za to aby tyle samo co ja zarabiać. Wysłałam mu więc ogłoszenie z McDonalda z jego miasta, gdzie szukają pracowników, gdzie w ogłoszeniu podano taką samą stawkę godzinową jaką ja mam w swojej pracy. Kolega oczywiście mnie wyśmiał, bo on w McDonaldzie pracować przecież nie będzie. Oprócz tego miał pretensje, że państwo zrobiło go w konia, bo okazało się, że gdy pójdzie do pracy, będzie musiał spłacić wszystkie alimenty, których nie dawał od narodzin dziecka.
Ocena:
162
(170)
Pracuję w mediach, dosyć specyficznym zawodzie. Często trafiają do nas freelancerzy, którzy chcą pracować w bardziej wyznaczonych godzinach, a przy tym mając stałą pensję. Nie każdy sobie radzi. Zwykle potrzeba około 2 miesięcy, aby poczuć się pewniej, pracować bez wielu błędów albo bez pytań skierowanych do osób o dłuższym stażu. Wszyscy na dziale tworzymy zespół. Każdy zajmuje się wszystkim co przychodzi na maila. Praca jest na zmiany, tak, aby przez 16 godzin ktoś był w biurze.
Gdy zaczynałam swoje szkolenie, dwa tygodnie uczył się już jeden kolega. Starszy ode mnie, CV imponujące, oprócz tego praca jako freelancer, rodzina. Wydawało się, że ogarnięty facet. Po 2 tygodniach jednak każdy zmienił zdanie.
1. Brak zespołowego myślenia.
Tak jak wyżej pisałam, jesteśmy zespołem. Jeżeli jedna osoba coś źle zrobi i skończy zmianę, druga osoba ma to poprawić. Nie może dojść do sytuacji, gdzie kogoś nie będzie 3 dni w pracy, a materiał będzie czekał na poprawki. Po 2 tygodniach, gdy byliśmy prawowitymi pracownikami, kolega przyznał, że przyszedł mail, z małymi poprawkami do rzeczy, która robiłam. Powiedział koleżance, która przyszła na zmianę po nim, że ma tego nie poprawiać, bo to mój błąd. Co z tego, że miałam akurat 3 dni wolnego.
2. Spóźnianie.
Pracujemy po 8 godzin. Pierwsza zmiana przychodzi bardzo wcześnie, druga zmiana wychodzi bardzo późno. Nie wiem jak kolega radził sobie (do pewnego momentu, ale o tym później) z przychodzeniem na poranne zmiany. Jednak zawsze gdy przychodził na drugą zmianę, spóźniał się. Na początku 15-20 minut, tłumaczył to problemami z zaparkowaniem. Potem zaczynał spóźniać się po 30 minut. Nie informował o tym drugiej osoby, a gdy miał spóźnić się więcej niż 30 minut, dzwonił, gdy był spóźniony 15 minut, że jeszcze bardziej się spóźni. Jego rekord w dniu, gdy ja pracowałam, to 1,5 godziny. Powiedziałam mu co o tym myślę i nastego dnia przyszłam 2 godziny później, mówiąc mu, że tak odbieram godziny, które pracowałam za niego. Na pewien czas starał się na zmianę po mnie przychodzić wcześniej niż powinien.
Niestety jednak zdarzyło się, że zaspał na rano. Nie jakoś mało, bo 2 godziny. Zmiana poranna ma od samego początku dosyć dużo pracy, narzuconej odgórnie od osób, które są o wiele wyżej postawione. Gdy dowiedzieli się oni, że to nie jego pierwsze spóźnienie, wypowiedzieli mu umowę, z miesięcznym wypowiedzeniem. To co działo się w trakcie tego miesiąca było jeszcze bardziej piekielne niż 2 miesiące jego regularnej pracy.
3. Brak jakiejkolwiek pracy.
Kolega przez miesiąc wykonywał jedynie rzeczy, które są obowiązkowe, za co miałby potrącone z wypłaty. Nie robił nic, co przychodziło na maila. Wrzucał tylko zadania do naszego systemu, aby osoba, która będzie na kolejnej zmianie, mogła zrobić wszystko za niego.
4. Brak informowania nas o zadaniach.
Zdarzało się także i to, że zapomniał wrzucać zadań do systemu. Ile razy zdarzyło się tak, że będąc na zmianie popołudniowej robiłam na spokojnie rzeczy, które nie były ważne, a jakaś ważniejsza osoba przychodziła do mnie z pytaniem jak zadanie, które zleciła nam 6 godzin temu. Ja zawsze wtedy robiłam karpika, sprawdzałam system, mówiłam, że nic nie miałam, sprawdzałam maile, a tam zlecenie. Na początku ufałam koledze, że o wszystkim nas poinformuje. Potem jednak zaczęłam sprawdzać wszystkie maile z danego dnia, czy na pewno wszystko zrobiłam, nawet ze zmiany kolegi.
5. Nieprzyjemności dla innych.
Do naszych zadań należy także i pilnowanie, aby wszystkie materiały, które do nas przychodzą, trafiały na dysk firmy. Często są to bardzo ważne materiały, utrata ich grozi kara finansową. Gdy miałam wolny dzień, zadzwonił do mnie kierownik działu z pytaniem, czy wiem coś o jednym materiale. Przypomniałam sobie, że jedynie wiem, że był on w folderach, miałam go wysłać jednej osobie, ale nic innego nie robiłam. Okazało się, że zaginęła 1/2 materiału. W systemie było zaznaczone, że ja materiał otwierałam, ale na dysk zrzucał go kolega. Kierownik działu sprawdził wszystkie miejsca, gdzie mogło się to znajdować, całe szczęście udało się odnaleźć drugą połowę. Zapytał się kolegi, czy tego nie widział, zapomniał, albo cokolwiek. Kolega stwierdził, że widział, ale myślał, że było to to samo, co pierwsze.
6. Zwalanie na nas braku dostępu do materiałów.
Gdy pracujemy nad jednym projektem, często drugiej osobie na zmianie zostawiamy informacje, gdzie wszystko się znajduje. To takie zabezpieczenie, w ramach poprawek, aby ktoś nie szukał, nie musiał do nas dzwonić. Niestety kolega nagminnie tłumaczy się wszystkim, że nie mógł znaleźć materiałów, dlatego poprawka, która mogła trwać 10 minut, zajęła mu 3 godziny. Numery telefonów do każdego ma, w podsumowaniach często także i piszemy lokalizację plików.
Więc co kolega robi w czasie pracy? Na początku myślałam, że jest aż tak powolny albo zestresowany, że potrzebuje do wszystkiego więcej czasu. Potem kolega, który był z nim na zmianie, powiedział, że zamiast pracować, gra w gry online. A potem wszystko zwala na nas.
Gdy zaczynałam swoje szkolenie, dwa tygodnie uczył się już jeden kolega. Starszy ode mnie, CV imponujące, oprócz tego praca jako freelancer, rodzina. Wydawało się, że ogarnięty facet. Po 2 tygodniach jednak każdy zmienił zdanie.
1. Brak zespołowego myślenia.
Tak jak wyżej pisałam, jesteśmy zespołem. Jeżeli jedna osoba coś źle zrobi i skończy zmianę, druga osoba ma to poprawić. Nie może dojść do sytuacji, gdzie kogoś nie będzie 3 dni w pracy, a materiał będzie czekał na poprawki. Po 2 tygodniach, gdy byliśmy prawowitymi pracownikami, kolega przyznał, że przyszedł mail, z małymi poprawkami do rzeczy, która robiłam. Powiedział koleżance, która przyszła na zmianę po nim, że ma tego nie poprawiać, bo to mój błąd. Co z tego, że miałam akurat 3 dni wolnego.
2. Spóźnianie.
Pracujemy po 8 godzin. Pierwsza zmiana przychodzi bardzo wcześnie, druga zmiana wychodzi bardzo późno. Nie wiem jak kolega radził sobie (do pewnego momentu, ale o tym później) z przychodzeniem na poranne zmiany. Jednak zawsze gdy przychodził na drugą zmianę, spóźniał się. Na początku 15-20 minut, tłumaczył to problemami z zaparkowaniem. Potem zaczynał spóźniać się po 30 minut. Nie informował o tym drugiej osoby, a gdy miał spóźnić się więcej niż 30 minut, dzwonił, gdy był spóźniony 15 minut, że jeszcze bardziej się spóźni. Jego rekord w dniu, gdy ja pracowałam, to 1,5 godziny. Powiedziałam mu co o tym myślę i nastego dnia przyszłam 2 godziny później, mówiąc mu, że tak odbieram godziny, które pracowałam za niego. Na pewien czas starał się na zmianę po mnie przychodzić wcześniej niż powinien.
Niestety jednak zdarzyło się, że zaspał na rano. Nie jakoś mało, bo 2 godziny. Zmiana poranna ma od samego początku dosyć dużo pracy, narzuconej odgórnie od osób, które są o wiele wyżej postawione. Gdy dowiedzieli się oni, że to nie jego pierwsze spóźnienie, wypowiedzieli mu umowę, z miesięcznym wypowiedzeniem. To co działo się w trakcie tego miesiąca było jeszcze bardziej piekielne niż 2 miesiące jego regularnej pracy.
3. Brak jakiejkolwiek pracy.
Kolega przez miesiąc wykonywał jedynie rzeczy, które są obowiązkowe, za co miałby potrącone z wypłaty. Nie robił nic, co przychodziło na maila. Wrzucał tylko zadania do naszego systemu, aby osoba, która będzie na kolejnej zmianie, mogła zrobić wszystko za niego.
4. Brak informowania nas o zadaniach.
Zdarzało się także i to, że zapomniał wrzucać zadań do systemu. Ile razy zdarzyło się tak, że będąc na zmianie popołudniowej robiłam na spokojnie rzeczy, które nie były ważne, a jakaś ważniejsza osoba przychodziła do mnie z pytaniem jak zadanie, które zleciła nam 6 godzin temu. Ja zawsze wtedy robiłam karpika, sprawdzałam system, mówiłam, że nic nie miałam, sprawdzałam maile, a tam zlecenie. Na początku ufałam koledze, że o wszystkim nas poinformuje. Potem jednak zaczęłam sprawdzać wszystkie maile z danego dnia, czy na pewno wszystko zrobiłam, nawet ze zmiany kolegi.
5. Nieprzyjemności dla innych.
Do naszych zadań należy także i pilnowanie, aby wszystkie materiały, które do nas przychodzą, trafiały na dysk firmy. Często są to bardzo ważne materiały, utrata ich grozi kara finansową. Gdy miałam wolny dzień, zadzwonił do mnie kierownik działu z pytaniem, czy wiem coś o jednym materiale. Przypomniałam sobie, że jedynie wiem, że był on w folderach, miałam go wysłać jednej osobie, ale nic innego nie robiłam. Okazało się, że zaginęła 1/2 materiału. W systemie było zaznaczone, że ja materiał otwierałam, ale na dysk zrzucał go kolega. Kierownik działu sprawdził wszystkie miejsca, gdzie mogło się to znajdować, całe szczęście udało się odnaleźć drugą połowę. Zapytał się kolegi, czy tego nie widział, zapomniał, albo cokolwiek. Kolega stwierdził, że widział, ale myślał, że było to to samo, co pierwsze.
6. Zwalanie na nas braku dostępu do materiałów.
Gdy pracujemy nad jednym projektem, często drugiej osobie na zmianie zostawiamy informacje, gdzie wszystko się znajduje. To takie zabezpieczenie, w ramach poprawek, aby ktoś nie szukał, nie musiał do nas dzwonić. Niestety kolega nagminnie tłumaczy się wszystkim, że nie mógł znaleźć materiałów, dlatego poprawka, która mogła trwać 10 minut, zajęła mu 3 godziny. Numery telefonów do każdego ma, w podsumowaniach często także i piszemy lokalizację plików.
Więc co kolega robi w czasie pracy? Na początku myślałam, że jest aż tak powolny albo zestresowany, że potrzebuje do wszystkiego więcej czasu. Potem kolega, który był z nim na zmianie, powiedział, że zamiast pracować, gra w gry online. A potem wszystko zwala na nas.
Praca
Ocena:
144
(154)
Czytając historię https://piekielni.pl/82863, przypomniałam sobie, jak ostatnio potraktowała mnie kobieta w banku.
Tak samo jak autorka wyżej wymienionej historii, jestem singielką z wyboru. Jestem może jeszcze dosyć młoda, ale to już jest ten czas w życiu, gdzie znajomi planują śluby i dzieci, a niektórzy z nich już mają rozwody.
Pewnego dnia postanowiłam, że zostaję w mieście, w którym pracuję. Znudziło mi się wynajmowanie mieszkań, chciałam mieć coś swojego. Podjęłam decyzję o kupnie mieszkania.
Niestety nie mam aż tyle odłożonych pieniędzy, aby zapłacić za całość z góry, ale chyba po to są kredyty hipoteczne? Poszłam więc do jednego z banków zapytać, ile maksymalnie mogę pożyczyć przy moich zarobkach.
Miła pani wyliczyła, podała sumę pożyczki, oprocentowanie. Zaczęła też wymieniać rzeczy, którymi mogę podnieść kwotę. Na samym końcu powiedziała, że mogę wziąć pożyczkę z mężem/narzeczonym/chłopakiem, na co określiłam, że niestety nie posiadam nikogo z wymienionych. Co ona na to odpowiedziała?
"Skoro nie myśli pani o ustatkowaniu, to po co pani mieszkanie?”.
Tak samo jak autorka wyżej wymienionej historii, jestem singielką z wyboru. Jestem może jeszcze dosyć młoda, ale to już jest ten czas w życiu, gdzie znajomi planują śluby i dzieci, a niektórzy z nich już mają rozwody.
Pewnego dnia postanowiłam, że zostaję w mieście, w którym pracuję. Znudziło mi się wynajmowanie mieszkań, chciałam mieć coś swojego. Podjęłam decyzję o kupnie mieszkania.
Niestety nie mam aż tyle odłożonych pieniędzy, aby zapłacić za całość z góry, ale chyba po to są kredyty hipoteczne? Poszłam więc do jednego z banków zapytać, ile maksymalnie mogę pożyczyć przy moich zarobkach.
Miła pani wyliczyła, podała sumę pożyczki, oprocentowanie. Zaczęła też wymieniać rzeczy, którymi mogę podnieść kwotę. Na samym końcu powiedziała, że mogę wziąć pożyczkę z mężem/narzeczonym/chłopakiem, na co określiłam, że niestety nie posiadam nikogo z wymienionych. Co ona na to odpowiedziała?
"Skoro nie myśli pani o ustatkowaniu, to po co pani mieszkanie?”.
Bank
Ocena:
123
(167)