Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

misguided

Zamieszcza historie od: 29 grudnia 2012 - 20:38
Ostatnio: 22 kwietnia 2021 - 7:06
  • Historii na głównej: 79 z 123
  • Punktów za historie: 13852
  • Komentarzy: 244
  • Punktów za komentarze: 1314
 

#82775

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój tata jest leśniczym.

W pracy za zadanie ma nie tylko pilnowanie lasu, ale i musi decydować, na jakim terenie posadzi się nowe sadzonki i jakie drzewa na danym terenie ściąć oraz przyjmuje interesantów, którzy chcą to drewno kupić. Oprócz tego ma do dyspozycji leśniczówkę, w której mieszka obecnie z moją mamą, a wcześniej ze mną i moją siostrą. Leśniczówka jak normalny dom, oprócz tego, że jeden pokój przerobiony jest na dodatkowe biuro, z osobnym wejściem, znajdującym się poza ogrodzonym prywatnym podwórkiem i z wielką tabliczką z nazwą leśnictwa. Dom znajduje się w spokojnym i przepięknym miejscu, bo na polanie pośrodku lasu, z niewielkim stawem obok i malowniczym jeziorem kawałek dalej. Po co to opisuję tak dokładnie? Aby pokazać zarozumiałość i głupotę niektórych ludzi.

Jak wspomniałam, drzwi do biura dla interesantów znajdują się z drugiej strony domu, tuż przy samym parkingu. Pozostała część terenu jest ogrodzona płotem, na tyle wysokim, że, aby zobaczyć co jest za nim, dorosły człowiek musi stanąć na palcach. Nie przeszkadza to klientom w podglądaniu tego, co znajduje się na podwórku. Jem śniadanie na świeżym powietrzu? Warto popatrzeć, co mam na talerzu. Siedzę z laptopem i pracuję? Można stanąć przy płocie i patrzeć, bez dzień dobry, bez zahamowań. Momentami czuję się na podwórku jak okaz z zoo.

Niektórzy tylko patrzą, inni wchodzą na podwórko, podchodzą do drzwi i dobrze, jak do nich zapukają. W lato zwykle mamy otwarte drzwi wejściowe. Pewnego ranka, gdy moja mama robiła kawę, usłyszała otwieraną bramkę. Jak zawsze nasz leniwy pies się podniósł i sprawdził, kto to przyszedł. W momencie, gdy mama weszła do przedpokoju, zobaczyła rodzinkę trzyosobową (rodzice plus dziecko w wieku przedszkolnym), stojącą w naszym domu. Oprócz tego mamuśka zaczęła już krzyczeć do mojej mamy, że musi zabrać psa, bo jej dziecko się boi. Moja mama najpierw zareagowała karpikiem, ale odciągnęła psa i od razu zapytała, co szanowne państwo robi u niej w domu. Ich odpowiedź? "Jak to co? Do leśniczego przyszliśmy!". Gdy mama pokazała im, że do leśniczego jest inne wejście, zabrali się z podwórka bez żadnego przepraszam.

W pewnym momencie prowadzona była budowa dobudówki do naszego domu. Robotnicy pracowali za płotem, ale czasami potrzebowali podłączyć coś w piwnicy, do której wejście znajduje się na naszym podwórku. Na początku pytali się kogokolwiek z domowników, czy mogą wejść. Po pewnym czasie sami się nauczyli, że mogą wchodzić bez pytania. Jak to się skończyło?

Zalali piwnicę. Musieli napuścić wodę do grzejników w dobudówce, ale zapomnieli o tym, że ją odkręcili. Moja mama kazała im sprzątać to wszystko po godzinach.

Oprócz tego często przyjeżdżają różni ludzie, pytając, czy mamy pokoje na wynajem (nad jeziorem znajduje się wiele miejscowości turystycznych). Najbardziej chamska była para, która stwierdziła, że mają zarezerwowany pokój, ale im się nie podoba, a tutaj jest tak ślicznie. Gdy moja mama odmówiła, zaczęli się kłócić, że oni z samej stolicy przyjechali i jak to tak, odmówić takich gości, w końcu stwierdzili, że nawet zapłacą!

Oczywiście nie mamy żadnych tabliczek, że leśniczówka jest pensjonatem albo hotelem, tak samo, jak i nie ma żadnych takich informacji w internecie.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (164)

#82762

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja siostra zamawiała ostatnio buty. Miały przyjść one do domu rodzinnego (w którym w tamtym czasie miałyśmy być ja i moja mama praktycznie przez cały czas). Oprócz tego tradycyjnie został podany numer telefonu przy składaniu zamówienia.

Kilka dni po złożeniu zamówienia siostra wchodzi na maila, patrzy, a tam mail od firmy kurierskiej, że proszą o kontakt na infolinię ze względu na błędnie podany adres i brak numeru telefonu na paczce. Grozili także, że gdy sprawa się nie rozwiąże, czyli nikt się z nimi nie skontaktuje, nie będzie możliwości wysłania ponownie paczki na ten sam adres.

Siostra sprawdziła adres w mailu ze sklepu, z którego zamawiała. Wszystko się zgadzało. Zadzwoniła na infolinię, potwierdziła, że adres jest poprawny, sprawdziła, czy też poprawny mają w systemie. Miła pani na infolinii powiedziała, że w takim razie wyśle jeszcze raz kuriera. Paczka dotarła po kilku dniach do domu.

Czemu więc paczka za pierwszym razem miała wpisany błędny adres? Mieszkamy na wsi, pośrodku lasu. Dojazd nawet od naszych najbliższych sąsiadów to droga około kilometra, od najbliższej wsi około pięciu, a od głównego miasta około dziesięciu kilometrów. W GPS-ie bez problemu można wpisać nasz adres, jednak pokazuje on dom oddalony od wszystkich innych zabudowań. Kurierowi prawdopodobnie nie chciało się jechać taki kawał drogi, marnować paliwa, aby doręczyć tylko jedna paczkę. Myślał, że gdy zobaczymy, że jest błędny adres, to odeślemy paczkę i zamówimy raz jeszcze, tym razem na inny adres, może bliżej miasta.

kurierzy

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (122)

#82721

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam ostatnio w kinie na filmie "Deadpool 2". Dla osób, które nie wiedzą co to za film: jest to film o postaci z nadprzyrodzonymi mocami. Bohater jest płatnym zabójcą. Film jest pełen przemocy (często widać rozczłonkowanych ludzi jak i samego głównego bohatera), oprócz tego jest pełen czarnego humoru oraz żartów czysto erotycznych. Film jest oznaczony limitem wiekowym - 16 lat.

Siedząc wczoraj w kinie, czekając na reklamy, zauważyłam kobietę, około 30-40 letnią, wchodzącą po schodach razem z synem, około 6-letnim. Po seansie, od razu po zapaleniu świateł, pierwsza osobą, która dosłownie wybiegła z sali była właśnie ta mamuśka, a za nią powoli wyszedł jej synek.

Nie rozumiem zabierania aż tak młodych dzieci na takie filmy, chyba po coś jest zapisane ograniczenie wiekowe w repertuarze. A nawet jeżeli to dziecko namówiło swoją mamę, czy aż tak ciężko jest sprawdzić opis filmu oraz jego recenzje?

Kino

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (145)

#82496

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obrony prac dyplomowych na mojej uczelni zbliżają się niemiłosiernie. Studenci zestresowani, biegają zbierając podpisy, mówiące, że nie zalegają z opłatami w akademiku (co z tego, że ktoś w nim nigdy nie mieszkał), że oddali wszystkie książki do biblioteki i że promotorzy zgadzają się na obronę w pierwszym terminie.

Oprócz tego, na mojej uczelni postanowiono od tego roku, że to studenci mają wybierać sobie recenzentów prac dyplomowych (co już jest pierwszą piekielną rzeczą w tej sytuacji). Dostaliśmy taką informację mailowo. Pani z dziekanatu zaznaczyła jedynie, że każdy dydaktyk na uczelni może być takim recenzentem. Idealnie, prawda? Gdy jeden z dydaktyków mi odmówił, ze względu na natłok obowiązków poprosiłam o pełną listę potencjalnych recenzentów, żeby po raz drugi nie słyszeć odmowy. Niestety w dziekanacie nie było takiej listy.

Odezwałam się więc do drugiego dydaktyka, który orientuje się w moim temacie pracy. Zgodził się, zgłosiłam recenzenta w dziekanacie osobiście, Pani w dziekanacie bez problemu przyjęła nazwisko. Po tygodniu poszłam do recenzenta zanieść kartkę do podpisania i by umówić się jak mam mu dostarczyć pracę do przeczytania. Recenzent przyjął dokument, tego samego dnia zaniósł do dziekanatu.

Niestety, następnego dnia dostałam maila, od Pani z dziekanatu, mówiącego, że mój recenzent nie może być nim, bo nie jest z mojego wydziału (co z tego, ze przez 2 lata studiów magisterskich mieliśmy z nim zajęcia, a dodatkowo może być promotorem na moim wydziale). Nagle znalazła się lista recenzentów, składająca się głównie z nazwisk, których nikt nie zna.

Co więc robią studenci dwa tygodnie przed obroną? biegają za dydaktykami i pytają się czy łaskawie ktoś może przeczytać ich pracę i ocenić w 3-4 zdaniach w dniu obrony.

studia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (179)

#80786

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak w szkole zabija się nieszablonowe myślenie.

Na lekcjach WOS-u w gimnazjum, w poprzedniej dekadzie, Pani kazała nam przygotować projekt produktu - od wyglądu, poprzez opis, aż do haseł reklamowych. Zaproponowała rysowanie, wyklejankę, wycinankę. Od zawsze miałam smykałkę do sztuk plastycznych, jednak w okresie gimnazjalnym zaczęłam swoją przygodę z grafiką komputerową. Zdecydowałam więc, że pokażę mój produkt bardziej profesjonalnie niż reszta klasy. Wykonałam samodzielnie logo, które wraz z innymi informacjami umieściłam na opakowaniu skopiowanym z internetu. Zaprojektowałam ulotki z tekstem, obrazkami. A że wybrałam podkład do twarzy jako swój produkt, na ulotkach dodałam samodzielnie przerobiona twarz, z jednej strony wygładzoną, idealną, a z drugiej z pryszczami, zaczerwieniami.

Byłam dumna ze swojej pracy, spędziłam nad tym dużo czasu. Może nie wyglądało to jak profesjonalna reklama, ale jak na osobę, która zaczynała swoją przygodę z Photoshopem - całkiem dobrze. Zadowolona oddałam pracę. Po tygodniu nauczycielka podała oceny.

Dostałam 3. Poszłam po lekcji do nauczycielki, zapytać się czemu. Stwierdziła, że wszystkie obrazki, łącznie z logo, ulotką i przerobioną twarzą były pobrane z internetu. Ledwo wyciągnęła mi te 3, ze względu na dobry opis produktu. Gdyby nie to, prawdopodobnie dostałabym 1. Nie chciała słuchać, że sama wszystko własnoręcznie wykonałam w komputerze. Stwierdziła, że trzeba było wszystko narysować ołówkiem.

szkoła

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (136)

#79694

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kandydat na ojca roku.

Byłam ostatnio w jednym z miast nadwiślańskich. Dzień wolny, święto, więc w mieście pełno ludzi. Wybrałam się na spacer nad Wisłę. Akurat w tamtym miejscu, przy samej rzece jest lasek, z jedną droga dojazdową, bez ścieżki rowerowej i chodnika. Droga ta jest dosyć oblegana, ponieważ prowadzi do ośrodka wczasowego i plaży.

Szłam poboczem, a obok mnie, wesoły, przejechał na rowerze tatuś, za nim pobiegł środkiem ulicy pies, a jeszcze chwilę za nimi na oko dwu-trzylatek, na rowerku bez pedałów. Wszyscy jechali wesoło środkiem ulicy, tatuś tylko od czasu do czasu zerkał, czy synek jedzie za nim. Samochody co chwila się zatrzymywały, bo albo pies wybiegł na drugą stronę ulicy, albo synek zatrzymał się na środku.

Rodzice

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 106 (120)

#79411

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu zaczęłam pracę w sklepie odzieżowym. Jedna z bardziej znanych sieciówek, całe szczęście w nie za dużej galerii handlowej.

Kilka dni temu byłam kasjerką. Akurat tego dnia miałam duży problem z drobnymi, bo nagle wszyscy płacili gotówką. Jak zwykle nie mam problemów, aby wydawać resztę, tak teraz miałam. Dodatkowo aby rozmienić pieniądze z kasy, muszę wołać kierowników, jednak są oni do tego niechętni.

Do kasy podeszła babcia z wnuczką. Wnuczka kładzie na ladzie pięciopak skarpetek. Skanuję kod kreskowy, mówię: "To będzie 29,90".

Wnuczka wyjmuje z portfela 20 zł, ale szuka dalej. Wtedy babcia mówi, że ona zapłaci i wyjmuje banknot 100 zł. Nie było mi to na rękę, musiałabym wydać w bardzo drobnym nominale, więc zapytałam się babci, czy nie ma drobniej, czy nie może dołożyć do 20 zł wnuczki, ona że nie, nawet nie sprawdziła. Więc dopytuję się o kartę i mówię, że jeżeli miałabym wydać ze 100 zł, to będzie bardzo drobno. Babcia się zgadza.

Ok. Na kasie zaznaczam, że wydanie reszty z banknotu 100 zł, otwieram kasetkę. Wyjmuję ostatni banknot 50 zł i zaczęłam liczyć monety 50 gr. Udało mi się zebrać całą resztę i kładę na ladzie. Babcia patrzy to na pieniądze, to na mnie.

Babcia: Co to jest?
Ja: Reszta, mówiłam, że nie mam jak wydać i wydam drobno.
Babcia: Ja myślałam, że najmniej będzie po 5 zł!
Ja: Niestety, ostrzegałam panią, mogła pani dołożyć do wnuczki lub zapłacić kartą.
Babcia: W takim razie ja już nie chcę tych skarpetek! Nie będę z żelastwem chodziła!

Zmarnowałam 10 minut z życia, gdy z koleżanką robiłyśmy zwrot.

Rozumiem, nie każdy chce mieć bardzo drobne pieniądze, ale ostrzegałam.

sklepy

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (235)

#78407

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W związku z piękną pogodą, postanowiłam zarejestrować się na rowerach miejskich w stolicy i jeździć nimi kiedy tylko popadnie. Do tej pory wyjechałam trzy razy na ulicę, ale i tak spotkało mnie wiele piekielności.

Niedziela, piękne słońce, gorąco, więc postanowiłam wybrać się do jednego z parków ze stawami oddalonego około 20 minut jazdy rowerem ode mnie. Przez całą drogę idealna ścieżka rowerowa odgrodzona od chodnika pasem zieleni.

Prawie dojeżdżam na miejsce, a tam na ścieżce rowerowej wesoło jedzie chłopczyk około 5-6 letni, na swoim czterokołowym rowerku, a za nim idzie prawdopodobnie cała rodzina- rodzice, dziadkowie, ciocia, wujek i nawet znajomi rodziców się znaleźli!

Cała zgraja dumnie szła całą szerokością ścieżki rowerowej. Chłopczyk nie rozwijał jakiś wielkich prędkości, że nie mógłby jechać chodnikiem, a dodatkowo robił takie zygzaki, że Rikkon z Gry o Tron mógłby się od niego nauczyć.

Po jakimś czasie wracałam także i rowerem. W tamtym miejscu ścieżka rowerowa prowadziła brzegiem rzeki, za to chodnik był jakieś 5 metrów, znajdował się przy samej drodze, a między ścieżką a chodnikiem były krzaki.

Jechałam rowerem po idealnie oznaczonej ścieżce rowerowej (co chwila znak, dodatkowo na drodze narysowane dwa rowery ze strzałkami po której stornie w którym kierunku się poruszać). A tu w oddali widzę parkę spacerującą po ścieżce rowerowej z dwoma owczarkami niemieckimi.

Psów się nigdy nie bałam, jednak te wesoło biegały od krzaków, przez ścieżkę, aż w końcu wchodziły do wody. Nic dziwnego, że przez jednego musiałam ostro hamować.

Para, w momencie gdy im wypomniałam, ze tu nie jest miejsce dla psów, stwierdziła, że nie chcą iść po chodniku, bo tam nie ma ładnego widoku. Cóż.

rowery

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (171)

#78296

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obecnie uczęszczam na studia artystyczne. Kierunek ten jest jednak na uczelni bardziej technicznej, a oprócz mojego kierunku jest jeszcze jeden, który łączy sztukę z technologią. Mój wydział ma oddzielny budynek, położony na wielkiej działce uczelni. W drugim, głównym budynku głównie zajęcia mają studia informatyczne. Jako, że kierunek artystyczny to często się pojawiają wystawy z zajęć, czy to semestralne. I taką jedną wystawę mieliśmy w poprzednim semestrze. Wystawa składała się z powieszonych płacht wzoru, a na tych płachtach dodatkowo przyczepione były zdjęcia. Każdy mógł skanować je i otwierać dodatkową zawartość alternatywnej rzeczywistości dodaną do programu przez nas. Wystawa znajdowała się w budynku, w którym mieści się mój wydział, po miesiącu, gdy została zdjęta, wszystko było takie, jak w momencie wieszania.

W poprzednim tygodniu profesor poprosiła mnie i koleżankę, abyśmy powiesiły wystawę w głównym budynku. Miała ona wisieć na noc muzeów (która będzie w nocy z 20 na 21 maja). Powiesiłyśmy wystawę w piątek, zadowolone, bo wyszło jeszcze lepiej niż poprzednio, ze względu na więcej miejsca oraz nowe pomysły.

W poniedziałek dostałyśmy maila od pani profesor, w którym przesyłała całą korespondencję mailową z panią odpowiedzialną za noc muzeów. Pani ta pisała do pani profesor, że wystawa nie wygląda dobrze, jest porwana i prawdopodobnie to ja z koleżanką ją popsułyśmy. Pani profesor od razu stanęła w naszej obronie i kazała sprawdzić monitoring. Okazało się, że wystawę porwał w niedzielę student studiów zaocznych. Jak wyglądała wystawa po już i tak naprawach? Pogniecione płachty, porwane zdjęcia, krzywy wzór. Z tego co widziałam zniknęło też jedno, czy dwa zdjęcia. Mamy w tym momencie dwa dni na wydrukowanie połowy rzeczy na wystawę i jej powieszenie.

W zupełności nie rozumiem ludzi, którzy to zniszczyli. Jeszcze jakby to było poza uczelnią, to jakoś bym się bardzo nie dziwiła, ale wśród, jak ma się uważać, poważnych ludzi? Obecnie pani profesor nadzorująca wystawę poprosiła o wszczęcie postępowania w sprawie osoby, która to wszystko zniszczyła. Prawdopodobnie z własnej kieszeni będzie musiała zapłacić za dodruki, ale aż szkoda, że żadnej innej nauczki nie dostanie.

wandalizm studia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (160)

#78195

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponad pół roku temu zrezygnowałam z internetu UPC. Przeprowadzałam się do innego mieszkania, gdzie już był internet. Sprawdziłam, czy na pewno wszystko jest opłacone, a potem wysłałam modem przez paczkomat Inpostu do siedziby UPC. O sprawie zapomniałam.

Wczoraj zadzwoniła do mnie właścicielka poprzedniego mieszkania, że list z UPC przyszedł do mnie. Poprosiłam ją, aby otworzyła i przez telefon przeczytała o co chodzi, bo myślałam, że wysłali reklamę albo coś w tym stylu. A tu zonk, wzywają mnie do oddania sprzętu, jeżeli nie oddam, zostanie naliczona kara. Od razu zrobiłam wielkie oczy, właścicielce mieszkania powiedziałam, że oddałam modem pół roku temu i że ma się nie martwić, kolejne listy zignorować, a dodatkowo obiecałam, że zadzwonię do firmy zapytać się o co chodzi, bo list wysłany niesłusznie.

Zadzwoniłam na infolinię UPC. Tam pani sprawdziła moje dane i stwierdziła, że widzi, że zamawiałam paczkomat, aby oddać sprzęt, ale nie oddałam go po upływie 72 godzin. Ja jeszcze bardziej zdziwiona, sprawdziłam w międzyczasie maile z potwierdzeniem nadania i przekazałam pani w słuchawce numer nadania. Okazało się, że przesyłka została zgubiona przez Inpost.
Obecnie czekam tylko na wiadomość, że wszystko jest załatwione przez UPC, bo ja ponownie bawić się z Inpostem nie chcę.

poczta

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (148)