Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

misguided

Zamieszcza historie od: 29 grudnia 2012 - 20:38
Ostatnio: 22 kwietnia 2021 - 7:06
  • Historii na głównej: 79 z 123
  • Punktów za historie: 13901
  • Komentarzy: 244
  • Punktów za komentarze: 1315
 

#69592

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze w październiku odbyły się krajowe ćwiczenia przeciwbombowe. Jako, że czytałam, że Gdańsk (w którym mieszkam) wyszedł najgorzej, postanowiłam zabrać głos (trochę późno ale dobrze, że w ogóle).

W dniu ćwiczeń miałam wolne (uroki ostatniego roku studiów). Gdy zaczęły wyć syreny, od razu zaczęłam zastanawiać się, czy jest w pobliżu straż pożarna, jednak stwierdzając, że przez cały tydzień nie słyszałam żadnej syreny, to od razu odrzuciłam tą myśl. Następnie zaczęłam sprawdzać w google znaczenia syren alarmowych. Tu dodam niewielki wtrącenie, przyznaję, miałam w drugiej klasie liceum zajęcia z przysposobienia obronnego, mieliśmy także zajęcia z rodzajów alarmu, jednak wyglądały tak, że przez 10 minut nauczyciel dyktował wszystko do zeszytów, a potem zajęliśmy się resuscytacją, bo jest ważniejsza.

Gdy przeczytałam, że był to alarm przeciwbombowy od razu wyjrzałam na ulicę. Nikt nie reagował, ludzie normalnie chodzili, niektórzy tylko wychylali się przez okno, tak jak ja, aby zobaczyć co się dzieje. Potem stwierdziłam, że może to szkoły, które są obok mają ćwiczenia i tak to zostawiłam, do momentu, aż nie przeczytałam artykułu o ogólnopolskich ćwiczeniach przeciwbombowych.

Zaczęłam zastanawiać się, czemu ludzie nie zareagowali. Pierwszą przyczyną na pewno byłoby złe nauczanie w szkołach. Szkoły częściej zwracają uwagę na ćwiczenia przeciwpożarowe niż jakiekolwiek inne. Na przysposobieniu obronnym wspominają także tylko o alarmach, ale jak sobie z nimi radzić, nie wiadomo. Dodatkowo, nie każdy wie, gdzie ma schron w pobliżu (i czy w ogóle ma). Ja dopiero następnego dnia dowiedziałam się od koleżanki, że schronu w pobliżu mojego bloku nie ma, dodatkowo mieszkanie nie posiada piwnicy, ze względu na to, że cały strych jest pod owe mieszkanie. Gdy zapytałam właściciela, co w takiej sytuacji robić, bo ani kluczy do piwnicy, ani schronu, sam nie wiedział, mimo, że mieszkał w mieszkaniu od około 15 lat.

Wydaje mi się, że jest za mało informacji na temat ewakuacji w takiej sytuacji. Wszyscy przygotowują się do pożaru, wszędzie można spotkać informacje o ewakuacji przeciwpożarowej. Jednak nigdzie, w żadnym bloku nie ma informacji co robić, gdy jest alarm przeciwbombowy. Według mnie najpierw państwo powinno się zatroszczyć, aby każdy dokładnie dowiedział się co robić będąc w danym miejscu (poprzez samo oznakowanie nawet), a dopiero później sprawdzać umiejętności ludzi. Gdy tego nie zrobią, znowu będą informacje o "ludziach, którzy nie zareagowali podczas alarmu".

alarm przeciwbombowy

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (335)

#69499

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od nowego semestru na uczelni artystycznej zaczęliśmy zajęcia z projektowania stron internetowych. Ucieszyłam się przeglądając plan, lubię od czasu do czasu zaprojektować wygląd jakiejś strony, a i w miarę ogarniam podstawy HTMLu. Stwierdziłam, że może nauczę się czegoś nowego. Oj ja naiwna.

Zajęcia numer jeden:
Od samego początku profesor zaznaczył, że nie będziemy się uczyć HTMLu, bo... jest to dla nas za trudne. Nawet podstaw podstawy, jednak jeżeli chce ktoś być bardziej zaawansowany, to po zajęciach profesor może mu podać jak formatować tekst i wstawiać obrazek. Dodatkowo na zaliczenie mieliśmy napisać tekst o stronie uczelni (co nam w niej się podoba, a co nie, co byśmy zmienili, oraz zaprojektować wygląd dwóch stron, tylko projekt możemy przynieść narysowany na kartce A4.

Zajęcia numer dwa:
Na tych zajęciach mieliśmy pokazać strony, z których nam się dobrze i łatwo korzysta, oraz te trudniejsze do skorzystania i do znalezienia na nich informacji. Każdy miał pokazać swoje strony i powiedzieć, co się nie podoba i co się podoba. Zajęło nam to całe zajęcia, całe półtorej godziny zajęć.

Zajęcia numer trzy:
Przed tymi zajęciami mieliśmy wysłać mailem tekst o stronie uczelni. Co robiliśmy na zajęciach? W grupach mieliśmy wypisać co nam się nie podoba na stronie. Przez całe zajęcia.

Zajęcia numer cztery:
Mówiłam już, że w tekście o stronie uczelni mieliśmy napisać jak byśmy ją zmienili? Mieliśmy to zrobić na tych zajęciach jeszcze raz, w grupach. Dodatkowo profesor stwierdził, że jak się postaramy, to za dwa tygodnie usiądziemy do komputerów!

Na razie mam wrażenie, że potrafię więcej niż profesor, dlatego całkowicie się zastanawiam nad wzięciem na następne zajęcia laptopa, aby półtora godziny wykorzystać w ciekawszy sposób - grając.

studia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (309)
zarchiwizowany

#69303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyjmuję tabletki antykoncepcyjne. Nie tylko po samą antykoncepcję, ale i zdrowotnie, aby regulować wszystko, co ma być regularne. Niedawno skończyło mi się ostatnie opakowanie, więc trzeba iść do ginekologa po receptę i kupić nowe. Zwykle moja Pani Ginekolog daje mi receptę na 6 miesięcy, abym nie przychodziła do niej co miesiąc i aby było taniej.
Od samego początku kupuję tabletki w jednej z sieci aptek, mają najniższe ceny, a do tego można u nich kupić opakowanie na 3 miesiące, które po przeliczeniu cenowo kosztuje jak dwa opakowania na miesiąc (po prostu tabletki na jeden miesiąc są za darmo). Tak samo i teraz miałam zamiar tam kupić. Sprawdziłam na stronie internetowej apteki ceny, tabletki ciągle dostępne w niższej. Udałam się do najbliższej apteki, podałam receptę i powiedziałam, że chcę w opakowaniach na 3 miesiące. Farmaceutka sprawdziła dostępność, przyniosła opakowania, zeskanowała i podała cenę. Ale chwila,coś cena się nie zgadza, pytam się czy nie policzyła trzech opakowań na 3 miesiące (bo taka była różnica w cenie), ona że nie. Zapytałam się po ile są tabletki, okazało się, że jedno opakowanie było o połowę droższe niż powinno. Zwróciłam uwagę, że ostatnio kupowałam taniej i że w internecie podana jest niższa cena. Pani sprawdziła, faktycznie, w internecie jest niższa cena, jest możliwość zamówienia po takiej. Zamówiłam, dostałam potwierdzenie.
Jednak zastanawiam się, czemu nagle w aptece tabletki zdrożały o połowę, a na stronie internetowej nie? I czemu muszę czekać dwa dni na dostawę tabletek, skoro mają je na stanie? Czyżby ktoś chciał naciągnąć osoby, które nie sprawdzają cen?

apteka

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (36)
zarchiwizowany

#69049

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem Wam dzisiaj o pewnych magicznych słowach, które potrafią zdziałać cuda.

Jestem uzależniona od komputera, przyznaję to. Wykorzystuję go na studiach, oraz do gier. Lubię wiedzieć co się z nim dzieje, nawet jak ktoś korzysta z niego tylko na chwilę. Na przełomie sierpnia i września miał mały wypadek. Nic wielkiego mu się nie stało-popsuł się tylko zawias i klawiatura, jednak postanowiłam, że muszę go naprawić. Przy jego zakupie zapłaciłam także za ubezpieczenie- tak w razie przypadków takich jak to,a że suma była zbliżona do tej, która by pochłonęła naprawę uszkodzonych części, zdecydowałam się zadzwonić do ubezpieczyciela. Dokładnie wytłumaczyłam co się stało, co jest popsute, Pan w słuchawce poinformował mnie, że jutro przyjedzie do mnie kurier i zabierze komputer do naprawy. Po tygodniu mają mnie informować czy sprzęt naprawią. Poinformował także, że muszę spakować go z oryginalnym zasilaczem i dyskiem twardym. Chciałam przeforsować, abym nie musiała wysyłać dysku- oryginalny leży nie używany, za to w laptopie jest większy, a nie uśmiechało mi się wysyłać wszystkich moich danych do serwisu. Miałam także nieoryginalny zasilacz, ten firmowy został już jakiś czas temu wyrzucony, bo porwał się, a gdy go naprawiłam powodował lekkie zwarcie. Jednak musiał laptop posiadać to i to, więc wyjęłam mój dysk i włożyłam pusty, a nieoryginalny kabel musiał pojechać z całą resztą. Kurier przyjechał tak jak było obiecywane i po dwóch dniach dostałam informację, że jest już sprzęt w serwisie. Wszystko idealnie, prawda?

Przez tydzień czekałam na wiadomość. Cisza. W końcu po tygodniu zadzwoniłam, dowiedziałam się,że laptop naprawią, jednak serwis ma 10 dni roboczych od momentu dostarczenia na naprawę. Pomyślałam,że idealnie,po tygodniu miałam mieć laptopa. Jednak nie dostałam znowu żadnej informacji. Więc znowu wykonałam telefon do serwisu. Z 10 dni roboczych zmieniło się w 30 dni na naprawę,z powodu czekania na części do laptopa. Kurier miał go przywieźć 1 października. Trochę byłam zła- przed październikiem miałam wyjechać na studia i nie mogłam zmienić adresu dostarczenia laptopa, jednak stwierdziłam, że poczekam, jak muszę czekać na części, przecież to nie wina serwisu, prawda? Jednak 1 października znowu nie dostałam informacji żadnej. Zadzwoniłam już po raz czwarty do ubezpieczyciela, a tam nikt nie wiedział gdzie jest mój laptop, co się z nim dzieje i czemu nie mam go u siebie jeszcze. Obiecywano, że oddzwonią, co się oczywiście nie stało. Zdenerwowana zadzwoniłam do nich w poniedziałek, nagle okazało się, że części, które były zamówione miesiąc wcześniej nie dotarły jeszcze do serwisu i ten przesunął datę wysłania na 16 października. Zarzuciłam już ubezpieczycielowi, że w tym momencie złamali umowę, w której było napisane, że mają 30 dni na naprawę i zażądałam dostarczenia laptopa do piątku.Pan tłumaczył się, że to nie ich wina, tylko serwisu, jednak jak wiadomo, to z nimi podpisywałam umowę. Sprawdziłam serwis w google i zaczęłam bać się, czy laptopa nie zepsują bardziej niż był (czytałam opinie o popsutej obudowie, która popsuła się w serwisie, albo o wyjętych częściach z komputerów).

We wtorek zadzwoniłam znowu, data była zmieniona ponownie- zamiast 16 października mieli mi go wysłać już 18. Wtedy przyszło mi na myśl owe magiczne zdanie, powiedziałkam "Jeżeli laptop nie znajdzie się do piątku u mnie w domu,to sprawę wprowadzam na drogę sądową". W czwartek dostałam telefon z nieznanego numeru. Dzwonił kurier, wiózł dla mnie paczkę. Tak, to był laptop. Gdy go otworzyłam chciałam ocenić naprawę. Wszystkie części, które wymagały naprawy, były wymienione, także i zawias, na którego tak długo chcieli czekać.

Zastanawiam się, czy gdybym nie powiedziała nic o sądzie, to ile bym jeszcze na niego czekała? I czemu serwis kłamie, że czeka na części, skoro ma na pewno je już na miejscu, bo inaczej nie udałoby im się naprawić sprzętu w jeden dzień od gróźb. Zastanawia mnie też postawa ubezpieczyciela, który nawet nie pilnuje ile czasu serwis naprawia. W tym momencie jestem zadowolona, że go odzyskałam oraz wiem, że nigdy więcej nie będę ubezpieczała niczego w tej firmie.

ubezpieczenie

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (218)

#68648

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem osobą, która rozumie to, że nie każdy musi wszystko wiedzieć i we wszystkim się orientować. Nie narzekam, gdy ktoś musi coś sprawdzić, nawet jeżeli uznawany jest za osobę, która orientuje się w temacie. Rozumiem całkowicie, że nie każdy wie wszystko, nawet w swojej dziedzinie i zawsze jest co co musi sprawdzić.

Interesuję się komputerami, lubię pograć w gry, potrafię co nie co naprawić, a jak nie wiem jak, to google zawsze pomoże. Nie wyglądam na taką osobę, pewnie ze względu na to, że ubieram się dziewczęco, nawet jak na dziewczynę przystało- sukienki, spódniczki.

Niedawno moja siostra dostała się na studia, gdzie potrzebny jest jej komputer, zdolny do normalnego działania programów specjalistycznych (często graficznych). Jako, że znam się na sprzęcie, poprosiła mnie, abym wybrała taki, który poradzi sobie z nimi. Zgodziłam się. Udałyśmy się do nowo otwartego sklepu w moim mieście - przez pierwsze tygodnie po otwarciu było wiele promocji, więc stwierdziłyśmy, że możemy coś tam znaleźć. I się udało.

Laptop na promocji, tańszy o około tysiąc złotych, jednak z jednymi z lepszych parametrów. Mi już się oczy zaświeciły, że sama chcę takiego, jednak siostra stwierdziła, że nie odpowiada jej wygląd. Na sklepie nie było podobnych, dlatego stwierdziłam, że zapytam się sprzedawcy, czy jest jakiś laptop o podobnych parametrach na magazynie, lub z możliwością zamówienia. On chwilę postał, zaprowadził nas do jednego z laptopów na wystawie. Przedział cenowy był podobny (był troszkę droższy od normalnej ceny tego pierwszego). Sprawdziłam parametry i załamałam się. Nie miał nawet połowy tego co poprzedni. Cenę podbijał jedynie dotykowy ekran. (Dla osób które orientują się: Pierwszy miał procesor Intel Core i5 czterordzeniowy od 2,7 do 3,0 GHz, kartę graficzną Nvidię Geforce GTX 920 M 2 GB, 8 GB ramu i 1 Terabajt pamięci wbudowanej, a wskazany przez sprzedawcę miał: procesor Intel Core i5 dwurdzeniowy 1,8 do 2,2 GHz, kartę graficzną Intel Graphic HD 4000, 4 GB ramu i 500 GB pamięci). Zwróciłam mu uwagę, że chodziło mi o podobne parametry, a nie cenę. Zaparł się, że są takie same. Dopiero gdy mu przeczytałam jakie miał laptop, który ja wskazałam, a jakie ma ten, który on wskazał, stwierdził, że (cytuję) "no i co z tego" i poszedł obrażony.

Całkowicie bym rozumiała, gdyby nawet po tym jak zwróciłam uwagę stwierdził, że jednak mam rację i sprawdziłby gdziekolwiek czy mają coś podobnego. Jednak nie rozumiem obrażania się i wciskania na siłę laptopa, który zupełnie różni się od wskazanego, żeby tylko zarobić.

sklep_elektroniczny

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (401)
zarchiwizowany

#68495

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Studiuje na uczelni artystycznej. Jak na wszystkich uczelniach wyższych, tak samo i u mnie musimy odbyć praktyki. Mój wydział ma podpisane porozumienie z nowo powstała instytucja kultury, wiec większość osób uczęszczała na praktyki wlasnie tam. Czasem musieliśmy byc w instytucji w czasie zajec, jednak jako jedyni mieliśmy usprawiedliwiona nieobecność na zajeciach, gdzie sprawdzają listy. Praktyki mieliśmy wykonać do konca września (do konca sesji poprawkowej), jednak wszyscy, którzy chodzili do instytucji chcieli załatwić wszystko do konca sesji letniej (do konca czerwca).
Pierwszy rok, większość osob dopiero było na pierwszym roku jakichkolwiek studiów, wiec chcieliśmy dowiedziec sie od profesora, ktory jest za razem opiekunem praktyk, jak wypełnić dokumenty i jak całe podpisywanie praktyk zaczac. Jedna osoba poszła sie zapytac. Dowiedziała sie, ze w takich ilościach mamy pobrać dokumenty, wypełnić sami, pojsc do instytucji po podpis, a potem wrocic do niego. Łatwa sprawa. Do danego dnia mieliśmy uzupełnić dokumenty, aby dwie osoby poszły po podpis. Poszli, wrócili, napisali na grupie. Okazało sie, ze zupelbie inaczej mamy wszystko zaczac, najpierw musimy dostać skierowanie od uczelni, a dopiero pozniej pojsc po podpis. Nikt o tym wczesniej nie wiedział, po to sie pytaliśmy profesora. Gdy zapytaliśmy sie, czemu nas wprowadził w błąd, stwierdził, ze powinnismy sami wiedziec (tak, studenci pierwszego roku, gdzie żadnej instrukcji na stronie nie było). Załatwiliśmy podpisy, nastał czas na oddanie dokumentów. Mieliśmy dodatkowo napisac sprawozdanie z odbytych praktyk. Znowu zapytaliśmy sie profesora, jak mamy je napisac, na czym mamy sie głownie skupic. Powiedział, ze mamy napisac z datami co robiliśmy i powinno byc ok. Dostaliśmy wpisy, oddaliśmy wszystkie dokumenty i po problemie. No prawie.
Na drugim roku, w kwietniu na jedne zajecia wbiegł dosłownie, opiekun praktyk. Co sie stało? Uczelnia miała sprawdzanie dokumentów. Okazało sie, ze wszystkie sprawozdania z praktyk sa blednie napisane i mamy na ich poprawienie 2 tygodnie bo inaczej cofają zaliczenie z pierwszego roku. Gdy tylko wyszedł, zaczęliśmy sie smiac. Zajec juz nie dokończyliśmy, bo sam wykładowca stwierdził, ze nie ma sensu. Wieczorem na wspólnym mailu pojawił sie dokument. Miał 10 stron A4 pisanych w Wordzie- opis jak maja nasze sprawozdania wygladac. Następnie dostaliśmy maila od Pani z dziekanatu- uważamy ja za osobę, z ktorej zdaniem każdy sie musi liczyć i która tak na prawdę utrzymuje wydział w działaniu. Wysłała nam dokument ze sprawozdaniem do wypełnienia. Zupełnie inny niz dostaliśmy wczesniej, na pierwszym roku. Napisała co mamy i jak wypełnić. Po dwóch tygodniach profesor chciał sprawdzic, jak każdy napisał sprawozdanie. Ja miałam wypełniony według zaleceń Pani z dziekanatu- wszystko było dobrze. Kolega miał 5 stron A4, pisane wedlug wytycznych profesora- okazało sie, ze wszystko złe zapisał. Inna kolezanka napisała jedna czesc podobnie do mnie, (dotycząca charakterystyki instytucji). Profesor był ja nia zły, bo... ściągnęła ode mnie. Co z tego, ze jedyne słowo jakie sie powtarzało to nazwa instytucji.
Ostrzegaliśmy pierwszaków, powiedzieliśmy jak maja wypełnić dokumenty. Mam nadzieje, ze w czerwcu nie będziemy mieli problemów z wydaniem dyplomu ukończenia studiów, ze względu na źle napisane sprawozdania na pierwszym roku studiów.

Studia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (27)
zarchiwizowany

#67482

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś historia o głupocie niektórych kierowców.

W połowie drogi z mojego domu do pobliskiego miasta jest cmentarz. Jeden z większych w okolicy. Z miasta prowadzi do niego ścieżka rowerowa z chodnikiem, całość oświetlona. Lampy są jednak postawione tak, że kończą się przy wjeździe na parking przy cmentarzu, czyli z końcem ścieżki.

Wracałam raz nocą z miasta do domu. Droga w tych godzinach jest głównie pusta, jednak już kawałek przed cmentarzem zauważyłam stojący samochód. Trudno nie było go zauważyć, gdyż stał na długich światłach. Zwolniłam, żeby bez problemu ominąć samochód świecący mi prosto w oczy. Kilka metrów przed nim ledwo zauważyłam otwarte maksymalnie drzwi i chłopaka stojącego za nimi. Ledwo go wyminęłam, w ostatnim momencie zjeżdżając na pobocze.

Co kierowało chłopakiem? Widział, że zbliżał się inny samochód, może nie wiedział, że stoi na długich, ale samo wypatrzenie postaci ubranej na czarno, stojącej za światłami (nawet krótkimi) jest bardzo trudne.

droga

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 40 (144)
zarchiwizowany

#67462

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Były sobie trzy dziewczyny, które w mieście, w którym się uczą chciały wynająć mieszkanie. Dwie nie miały nic przeciwko, aby zajmować wspólny pokój, ba, nawet nie miały problemu, aby spać na jednej kanapie, jeżeli wychodziłoby taniej. Szukały więc mieszkania dwu pokojowego, wiadomo, wychodziłoby taniej niż trzy pokojowy, zwłaszcza, że szukały go w centrum (obydwie uczelnie znajdowały się w centrum miasta, a chciały mieć krótki dojazd). Umówiły się na oglądanie pewnego mieszkania. Idealnie położone, dwie z trójki mogłyby chodzić na uczelnię na piechotę, jedna miałaby pod bokiem tramwaj, którym jechałaby od 7 minut do 10 w korkach. Specjalnie przejechały 150 kilometrów, aby to mieszkanie obejrzeć. Zadzwoniły do właścicielki, gdy były na miejscu. Właścicielka zaczęła coś kręcić, a to, że ma daleko do mieszkania (mieszkała w sąsiednim mieście, które prawie połączone jest z tym pierwszym). Następnie próbowała przekonać, że mieszkanie jest za małe dla trzech osób. Gdy to nie poskutkowało, próbowała delikatnie dowiedzieć się, aby sprawdzić czy przypuszczenia się sprawdziły. Dziwiła się, że dwie dziewczyny nie mają nic przeciwko, aby zajmować jeden pokój. Jeszcze bardziej dziwne było dla niej to, że nie miały nic przeciwko, aby spać na jednej kanapie! Próbowała dowiedzieć się, czy może dziewczyny nie są razem, wiadomo, najpierw trzeba dowiedzieć się o orientacji osób, którym wynajmuje się mieszkanie, później prawdopodobnie przyjdzie kolej na plotki, akta policyjne i badania psychiatryczne. Tak, niedoszła właścicielka mieszkania stwierdziła, że skoro z inną dziewczyną nie mamy problemu, aby spać razem, to na pewno jesteśmy parą (zapytała się o to w prost). Szkoda tylko, że tą dziewczyną jest moja siostra, a ona o tym została poinformowana w trakcie pierwszego telefonu.

wynajem_mieszkań

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (29)
zarchiwizowany

#66852

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zacznę od tego, że mieszkam na odludziu. Do sąsiadów kilometr przez las. Najbliższe miasto jest około siedem kilometrów od mojego domu. Rozumiemy lenistwo kurierów i często umawiamy się z nimi po odbiór paczek w mieście, w momencie gdy jakiś członek rodziny jest w nim. Wiadomo, kurier ma dostarczyć przesyłkę na wskazany adres, ale z uprzejmości gdy możemy odbieramy je w mieście, aby nie musiał robić dodatkowych czternastu kilometrów i nie pytał się dziesięć razy o drogę.
Niedawno umowa na telefon mojej siostry się kończyła. Zebrała ona pieniądze do dopłaty na nową komórkę, ponieważ chciała kupić jedną z wyższej półki. Rodzice dołożyli brakującą sumę, umowa już bliska końcowi, więc trzeba udać się do salonu. Pani w salonie wybrała lepszą ofertę niż była do tej pory i zamówiła telefon. Miał on przyjść w odstępie dwóch- trzech dni, kurierem razem z umową do podpisania.
W końcu jest, kurier dzwoni, pyta się jak dojechać, siostra proponuje spotkanie w mieście- miała jechać załatwić kilka spraw. Kurier się zgodził, umówili się na parkingu dużego supermarketu przy wjeździe do miasta. Siostra pojechała, czeka. [K]urier dzwoni.
K: Dzień dobry, ja jestem teraz w hotelu takim i takim (na przeciwko owego supermarketu). Nie za bardzo mam czas zajechać na parking, więc zostawię Pani paczkę na recepcji.
Siostra: Niech Pan nigdzie tej paczki nie zostawia! To po pierwsza, a po drugie ja mam chyba za nią zapłacić i podpisać umowę!
K: A no tak, to niech Pani podejdzie do hotelu.
Siostra: Proszę Pana, ja i tak robię Panu na rękę, że odbieram ją w mieście. Umówiłam się z Panem na parkingu, więc czekam na nim, jeżeli się Pan nie pojawi, to jadę do domu i tam będzie musiał Pan mi przywieźć paczkę.
Kurier trochę pomarudził, ale chwilę później był na miejscu. Okazało się jednak, że nie ma jak wydać, a przecież samochodu nie może zostawić bez ochrony. Skończyło się tym, że siostra musiała szukać sklepu, gdzie rozmienią jej pieniądze.
Już wiemy, że nigdy nie zamówimy dostawy przez daną firmę, a gdy będziemy zamawiać kolejną komórkę, zrobimy wszystko, aby wysłali innego kuriera.

kurierzy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (56)
zarchiwizowany

#66732

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj w okolicy północy musiałam jechać po moją siostrę. W jedną stronę było to około dwadzieścia kilometrów, więc trochę się przejechałam.Dla wygody wzięłam samochód rodziców, który ma dosyć dobre przyspieszenie, oraz nie należy do tych starszych. Pierwszy raz jechałam tą drogą, głównie mieściła się ona w lasach, więc nawet na prostych jechałam z prędkością około 70-80 km/h. Chyba nie spodobało się to pewnemu kierowcy. Po raz pierwszy go zauważyłam, jak zaczął świecić mi w oczy, albo źle wyregulowanymi światłami, albo włączonymi długimi. Odchyliłam lusterko tak, aby mnie nie oślepiał i jechałam dalej, ciągle z tą samą prędkością. Samochód dogonił mnie po jakimś czasie. Po sylwetce widziałam, że to jakaś starsza wersja golfa - dwójka, albo i nawet jedynka. Zaczął mnie wyprzedzać. Każdy chyba wie jak wygląda wyprzedzanie, aby to zrobić trzeba jechać szybciej niż wyprzedzany samochód, zjechać na pas obok itd. Wtedy samochód wyprzedzany nie powinien utrudniać manewru- nie powinien zjeżdżać na drugi pas, czy środek drogi, oraz jechać ze stałą prędkością. Co robiłam. Widać było, że Golfik nie dawał rady mnie wyprzedzić, przez kilka chwil jechał za mną, ale na drugim pasie, hałasując niesamowicie. Na pewno cały manewr zajął mu więcej czasu niż zwykle, a przy mnie pozostawił czarny dym wydobywający się z rury wydechowej. Jednak gdy tylko udało mu się mnie wyprzedzić, zwolnił (ja już chciałam go wyprzedzać z powrotem), a następnie włączył mu się najpierw prawy kierunkowskaz, później lewy, następnie awaryjne i zahamował. Cóż, jak widać samochód nie dał rady przyspieszyć do tych dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę, a jak już mu się udało, to było dla niego tak wielkim wysiłkiem, że kierowca postanowił, że powinien odpocząć. Tylko po co w takim razie mnie wyprzedzał?

samochód.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (20)