Profil użytkownika
misguided
Zamieszcza historie od: | 29 grudnia 2012 - 20:38 |
Ostatnio: | 22 kwietnia 2021 - 7:06 |
- Historii na głównej: 79 z 123
- Punktów za historie: 13901
- Komentarzy: 244
- Punktów za komentarze: 1315
Kupiłam ostatnio samochód. I nie, historia nie będzie o piekielnych sprzedawcach, którzy za cenę samochodu z salonu sprzedają zardzewiały samochód po wypadku. Będzie o ubezpieczeniu.
Samochód kupiłam w komisie. Jego poprzedni właściciel ubezpieczył go w jednej firmie na dni. W momencie gdy go kupiłam, przed przerejestrowaniem na siebie umowa przeszła na mnie, czyli dni do zarejestrowania samochodu płacić miałam tak jak poprzedni właściciel, potem miałam zdecydować, albo zostaje i płacę temu ubezpieczycielowi raz do roku, albo zmieniam ubezpieczyciela.
Następnego dnia po zakupie samochodu dostałam z firmy ubezpieczającej smsa. Na początku informowali o tym, że umowa przeszła na mnie, a potem straszyli, że muszę zapłacić karę za to, że minął już za długi czas od kupna samochodu, a ja dalej mam wpisane płatności za dni! Zdziwiłam się, że uznali samochód kupiony dnia poprzedniego o godzinie 17 (gdzie infolinia pracuje do 18), za samochód kupiony dawno temu.
Dzwonię na infolinię. Po usłyszeniu muzyczki Pani poinformowała mnie, że samochód by przecież kupiony 6 lutego 2020 roku. Ja zrobiłam wielkie oczy, stwierdziłam, że widocznie ktoś się pomylił, bo samochód kupiłam 2 czerwca (widocznie ktoś przestawił dzień i miesiąc). Pani znowu zaczęła straszyć karą, ja się wtrąciłam, że w umowie sprzedaży mam jak byk napisane 2 czerwca. Zapytałam Panią jak to można rozwiązać.
Miałam dwie opcje. Albo wysłać LISTOWNIE oryginał umowy sprzedaży samochodu. Tu zwróciłam uwagę, że w tym momencie ta umowa upoważnia mnie do poruszania się samochodem, a także będzie mi potrzebna przy jego przerejestrowaniu. Zapytałam się o skan, ewentualnie przesłanie mailem. Pani stwierdziła, że mailem nic nie można, chyba, że sposób drugi, poprzedni właściciel mailem ma napisać sprostowanie. Spoko, druga opcja bardziej do mnie przemawiała.
Zadzwoniłam do poprzedniego właściciela, przeprosił za zamieszkanie, od razu przy mnie w słuchawce napisał maila. Zapewnił, że da znać jak tylko dostanie odpowiedź od ubezpieczyciela.
Godzinę później dostałam informację, że ubezpieczyciel przyjął poprawkę. Zadzwoniłam więc na infolinię dowiedzieć się czy wszystko jest ok, oraz jakie składki będę płacić (przy problemie z datą nie chcieli mi nic mówić). Znowu trafiłam na tą samą Panią. Poklikała, stwierdziła, że nie ma nic w systemie, żadnej zmiany, cały czas ta sama data. Poleciła zadzwonić następnego dnia, jak nie, to za 2 dni.
Od razu zapytałam się o sposób rezygnacji z ubezpieczenia, na wypadek jakbym zobaczyła, że gdzieś indziej mogę płacić mniej. Zostałam poinstruowana, ze mogę zrobić to jedynie LISTOWNIE. Na pytanie o mail, kobieta stwierdziła, że broń Boże.
No cóż, zdziwiłam się, bo duży ubezpieczyciel, nic nie można załatwić mailowo, ale stwierdziłam, że może mają takie zabezpieczenia.
Następnego dnia znowu zadzwoniłam na infolinię, odebrał tym razem Pan. Nakreśliłam sytuację, powiedziałam, że poprzedni właściciel pisał maila. Jednak nadal data nie była poprawiona. Zapytałam się Pana co mam z tym zrobić, bo na następny dzień byłam umówiona na przerejestrowanie samochodu oraz ze znajomą agentką ubezpieczeniową, która miała mi wybrać ubezpieczenie. Pan stwierdził od razu, że przecież mogę mailem wysłać skan umowy, w treści napisać numer ubezpieczenia i po chwili powinno być ok. Zdziwiłam się, mówiłam Panu, że Pani poinstruowała mnie inaczej. Stwierdził, że pewnie o tym nie wiedziała. Cóż, cudownie. Zapytałam także o to, jak zrezygnować z ubezpieczenia. Pan podał mi adres strony, na którym wystarczyło podać numer ubezpieczenia, powód i datę zakupu samochodu, a po chwili dostałam smsa z informacją o rezygnacji z umowy.
Dało radę elektronicznie? Jak widać tak.
Drugi akt zacznie się, gdy dostanę rachunek za ubezpieczenie dzienne, bo o tym nie chcieli mi powiedzieć, mam czekać na LIST.
Samochód kupiłam w komisie. Jego poprzedni właściciel ubezpieczył go w jednej firmie na dni. W momencie gdy go kupiłam, przed przerejestrowaniem na siebie umowa przeszła na mnie, czyli dni do zarejestrowania samochodu płacić miałam tak jak poprzedni właściciel, potem miałam zdecydować, albo zostaje i płacę temu ubezpieczycielowi raz do roku, albo zmieniam ubezpieczyciela.
Następnego dnia po zakupie samochodu dostałam z firmy ubezpieczającej smsa. Na początku informowali o tym, że umowa przeszła na mnie, a potem straszyli, że muszę zapłacić karę za to, że minął już za długi czas od kupna samochodu, a ja dalej mam wpisane płatności za dni! Zdziwiłam się, że uznali samochód kupiony dnia poprzedniego o godzinie 17 (gdzie infolinia pracuje do 18), za samochód kupiony dawno temu.
Dzwonię na infolinię. Po usłyszeniu muzyczki Pani poinformowała mnie, że samochód by przecież kupiony 6 lutego 2020 roku. Ja zrobiłam wielkie oczy, stwierdziłam, że widocznie ktoś się pomylił, bo samochód kupiłam 2 czerwca (widocznie ktoś przestawił dzień i miesiąc). Pani znowu zaczęła straszyć karą, ja się wtrąciłam, że w umowie sprzedaży mam jak byk napisane 2 czerwca. Zapytałam Panią jak to można rozwiązać.
Miałam dwie opcje. Albo wysłać LISTOWNIE oryginał umowy sprzedaży samochodu. Tu zwróciłam uwagę, że w tym momencie ta umowa upoważnia mnie do poruszania się samochodem, a także będzie mi potrzebna przy jego przerejestrowaniu. Zapytałam się o skan, ewentualnie przesłanie mailem. Pani stwierdziła, że mailem nic nie można, chyba, że sposób drugi, poprzedni właściciel mailem ma napisać sprostowanie. Spoko, druga opcja bardziej do mnie przemawiała.
Zadzwoniłam do poprzedniego właściciela, przeprosił za zamieszkanie, od razu przy mnie w słuchawce napisał maila. Zapewnił, że da znać jak tylko dostanie odpowiedź od ubezpieczyciela.
Godzinę później dostałam informację, że ubezpieczyciel przyjął poprawkę. Zadzwoniłam więc na infolinię dowiedzieć się czy wszystko jest ok, oraz jakie składki będę płacić (przy problemie z datą nie chcieli mi nic mówić). Znowu trafiłam na tą samą Panią. Poklikała, stwierdziła, że nie ma nic w systemie, żadnej zmiany, cały czas ta sama data. Poleciła zadzwonić następnego dnia, jak nie, to za 2 dni.
Od razu zapytałam się o sposób rezygnacji z ubezpieczenia, na wypadek jakbym zobaczyła, że gdzieś indziej mogę płacić mniej. Zostałam poinstruowana, ze mogę zrobić to jedynie LISTOWNIE. Na pytanie o mail, kobieta stwierdziła, że broń Boże.
No cóż, zdziwiłam się, bo duży ubezpieczyciel, nic nie można załatwić mailowo, ale stwierdziłam, że może mają takie zabezpieczenia.
Następnego dnia znowu zadzwoniłam na infolinię, odebrał tym razem Pan. Nakreśliłam sytuację, powiedziałam, że poprzedni właściciel pisał maila. Jednak nadal data nie była poprawiona. Zapytałam się Pana co mam z tym zrobić, bo na następny dzień byłam umówiona na przerejestrowanie samochodu oraz ze znajomą agentką ubezpieczeniową, która miała mi wybrać ubezpieczenie. Pan stwierdził od razu, że przecież mogę mailem wysłać skan umowy, w treści napisać numer ubezpieczenia i po chwili powinno być ok. Zdziwiłam się, mówiłam Panu, że Pani poinstruowała mnie inaczej. Stwierdził, że pewnie o tym nie wiedziała. Cóż, cudownie. Zapytałam także o to, jak zrezygnować z ubezpieczenia. Pan podał mi adres strony, na którym wystarczyło podać numer ubezpieczenia, powód i datę zakupu samochodu, a po chwili dostałam smsa z informacją o rezygnacji z umowy.
Dało radę elektronicznie? Jak widać tak.
Drugi akt zacznie się, gdy dostanę rachunek za ubezpieczenie dzienne, bo o tym nie chcieli mi powiedzieć, mam czekać na LIST.
Ocena:
132
(142)
Od początku wybuchu pandemii przytyłam. Nie jakoś dużo, ale zauważalnie. Wszystko przez zamknięte siłownie (na którą wcześniej chodziłam regularnie, 3-4 dni w tygodniu) i stres z wiszącą groźbą zwolnień w firmie, w której pracuje. Nie ruszałam się, zajadałam stres, często dochodziły 2-3 piwa wieczorem. W pewnym momencie to zauważyłam, zaczęłam pilnować z powrotem to co jem, pije mniej, ćwiczę w domu. Wiem jednak, że waga nie zniknie nagle.
Niedawno udało mi się w końcu pojechać do rodziców, bo od końcówki stycznia widywaliśmy się tylko na wideo rozmowach. Pod koniec mojej wizyty mama zwróciła mi uwagę, że przytyłam, że muszę coś z tym zrobić, kontrolować jedzenie, może badania, bo to na pewno hormony. Mamę uspokoiłam, powiedziałam jak wyglądało moje żywienie w tym roku, zapewniłam, że już coś z tym robię. Rozmowa jednak bardziej przebiegała w stylu wyrzutów od mojej mamy, że muszę obowiązkowo schudnąć nie ważne jak.
Gdzie piekielność?
Jakieś dziesięć minut później, gdy pakowałam się do samochodu z zamiarem odjazdu mama wręczyła mi wielkie opakowanie ciasta. Nie takiego zwykłego, ale torciku, z kremem czekoladowym. Gdy nie chciałam wziąć całego, mówiłam, że maksymalnie połowę (i tak z zamiarem poczęstowania współlokatorów), obraziła się. Bo specjalnie bez mojej wiedzy robiła mi ciasto, a ja nie chcę go ze sobą wziąć.
Niedawno udało mi się w końcu pojechać do rodziców, bo od końcówki stycznia widywaliśmy się tylko na wideo rozmowach. Pod koniec mojej wizyty mama zwróciła mi uwagę, że przytyłam, że muszę coś z tym zrobić, kontrolować jedzenie, może badania, bo to na pewno hormony. Mamę uspokoiłam, powiedziałam jak wyglądało moje żywienie w tym roku, zapewniłam, że już coś z tym robię. Rozmowa jednak bardziej przebiegała w stylu wyrzutów od mojej mamy, że muszę obowiązkowo schudnąć nie ważne jak.
Gdzie piekielność?
Jakieś dziesięć minut później, gdy pakowałam się do samochodu z zamiarem odjazdu mama wręczyła mi wielkie opakowanie ciasta. Nie takiego zwykłego, ale torciku, z kremem czekoladowym. Gdy nie chciałam wziąć całego, mówiłam, że maksymalnie połowę (i tak z zamiarem poczęstowania współlokatorów), obraziła się. Bo specjalnie bez mojej wiedzy robiła mi ciasto, a ja nie chcę go ze sobą wziąć.
Ocena:
133
(141)
Dzisiaj o tym, jak stałam się rasistką.
Niedziela, rano, niektórzy wracają jeszcze z imprez, lub je kontynuują. Ja szłam wtedy do pracy. Okolica była bardziej imprezowa- dużo klubów i barów. Przechodząc obok jednego z nich zaczepił mnie dorosły facet, na oko po trzydzietce, czarnoskóry. Widać było po nim, że trochę wypił, ale nie zataczał się. Zaproponował mi piwo. Ja zdziwiona, bo średnio chciałabym iść z nieznajomym na piwo. Podziękowałam za propozycję i powiedziałam, że spieszę się do pracy. Chwilę pomarudził, nie chciał przyjąć odmowy, ja uparta, co chwilę odmawiałam. W pewnym momencie powiedziałam mu, że muszę już koniecznie iść, bo jestem już spóźniona.
On spojrzał się na mnie ze złością w oczach i oznajmił:
"Nie chcesz się ze mną umówić dlatego, że jestem czarny! Je**na rasistka!".
Niedziela, rano, niektórzy wracają jeszcze z imprez, lub je kontynuują. Ja szłam wtedy do pracy. Okolica była bardziej imprezowa- dużo klubów i barów. Przechodząc obok jednego z nich zaczepił mnie dorosły facet, na oko po trzydzietce, czarnoskóry. Widać było po nim, że trochę wypił, ale nie zataczał się. Zaproponował mi piwo. Ja zdziwiona, bo średnio chciałabym iść z nieznajomym na piwo. Podziękowałam za propozycję i powiedziałam, że spieszę się do pracy. Chwilę pomarudził, nie chciał przyjąć odmowy, ja uparta, co chwilę odmawiałam. W pewnym momencie powiedziałam mu, że muszę już koniecznie iść, bo jestem już spóźniona.
On spojrzał się na mnie ze złością w oczach i oznajmił:
"Nie chcesz się ze mną umówić dlatego, że jestem czarny! Je**na rasistka!".
Ocena:
185
(229)
Pracuję w mediach, a dokładniej w czymś w stylu telewizji internetowej. Moja praca powiązana jest z programami na żywo, współpracuję ze studiem nagraniowym, z plikami, które to studio wypuszcza, czy takimi, które w programach mają się pojawić.
W związku z koronawirusem w marcu wprowadzono w mojej firmie pracę zdalną. Większość firmy opustoszała, oczywiście nie mój dział. Zostaliśmy jednak z ograniczonymi siłami, przez wprowadzenie pracy na zmiany. W skrócie, gdy codziennie pracujemy w zespole np. 10 osobowym, tak ilość nasza została zmniejszona do 5. Szef jednak zapewnił, że zarząd o tym wie, dlatego zostali przy tylko najważniejszych i najbardziej popularnych programach, abyśmy mogli wyrobić się w tej pracy.
Ostatnio dostaliśmy maila od zarządu na temat pracy w tych trudnych czasach. Wychwalali osoby pracujące w biurze, a także i osoby pracujące zdalnie, bo po kilku miesiącach wyszło, że poziom pracy się nie obniżył. Dodatkowo zaznaczyli, aby nie pracować dłużej niż przepisowe 8 godzin dziennie, że trzeba mieć też czas dla siebie. Rozwinęli się na kilka linijek jak to praca nie jest najważniejsza, że zawsze coś może poczekać do dnia następnego. Cudowny zarząd prawda?
Może i dla ludzi pracujących zdalnie.
Od początkowych założeń po zmianach w pracy nie ma już śladu. Pojawiło się dużo, nowych programów, które musimy ogarnąć, często zostając po godzinach (które są do wiecznego nieoddania).
Co w tym piekielnego? Aby program mógł powstać, zarząd musi potwierdzić i wyrazić zgodę. Więc teraz zarząd dokłada nam pracy, przez co zamiast 8 godzin dziennie, pracujemy 10, a nawet 12, a przy okazji pisze jak to ważne jest, aby pracować według zasad i się nie przepracowywać.
W związku z koronawirusem w marcu wprowadzono w mojej firmie pracę zdalną. Większość firmy opustoszała, oczywiście nie mój dział. Zostaliśmy jednak z ograniczonymi siłami, przez wprowadzenie pracy na zmiany. W skrócie, gdy codziennie pracujemy w zespole np. 10 osobowym, tak ilość nasza została zmniejszona do 5. Szef jednak zapewnił, że zarząd o tym wie, dlatego zostali przy tylko najważniejszych i najbardziej popularnych programach, abyśmy mogli wyrobić się w tej pracy.
Ostatnio dostaliśmy maila od zarządu na temat pracy w tych trudnych czasach. Wychwalali osoby pracujące w biurze, a także i osoby pracujące zdalnie, bo po kilku miesiącach wyszło, że poziom pracy się nie obniżył. Dodatkowo zaznaczyli, aby nie pracować dłużej niż przepisowe 8 godzin dziennie, że trzeba mieć też czas dla siebie. Rozwinęli się na kilka linijek jak to praca nie jest najważniejsza, że zawsze coś może poczekać do dnia następnego. Cudowny zarząd prawda?
Może i dla ludzi pracujących zdalnie.
Od początkowych założeń po zmianach w pracy nie ma już śladu. Pojawiło się dużo, nowych programów, które musimy ogarnąć, często zostając po godzinach (które są do wiecznego nieoddania).
Co w tym piekielnego? Aby program mógł powstać, zarząd musi potwierdzić i wyrazić zgodę. Więc teraz zarząd dokłada nam pracy, przez co zamiast 8 godzin dziennie, pracujemy 10, a nawet 12, a przy okazji pisze jak to ważne jest, aby pracować według zasad i się nie przepracowywać.
Ocena:
141
(151)
Od bardzo długiego czasu mam komórkę w różowej sieci. Rok temu, ze względu na całkiem przyjemną ofertę (większy internet w tej samej cenie, plus nowy flagowiec jednego z producentów, który wyszedł miesiąc wcześniej), przedłużyłam umowę z siecią pół roku przed jej zakończeniem.
Miesiąc później dzwoni do mnie nieznany numer. Zmieniałam wtedy pracę, rozsyłałam CV, więc telefon odebrałam. Niestety zamiast rekrutera w słuchawce usłyszałam Panią, która przedstawiła się jako konsultantka różowej sieci.
P: Jako że niedługo kończy się Pani umowa, mam dla Pani do zaproponowania wspaniałą ofertę, idealnie przystosowaną do Pani wymagań.
Ja: Dziękuję bardzo, ale miesiąc temu przedłużyłam umowę w punkcie sprzedaży państwa sieci. Dostałam to co chciałam więc wątpię, aby mogła Pani zaproponować coś lepszego.
P: Ale to można podpisać jeszcze raz, z małymi zmianami w umowie! Tak jak mówiłam, oferta jest spersonalizowana tylko dla Pani! Do zaproponowania mam 10 GB internetu.
J: Gdyby oferta była spersonalizowana, to wiedziałaby Pani, że mam na chwilę obecną 20 GB internetu, powiększone miesiąc temu z 15.
P: To w takim razie mam dla Pani tablet za złotówkę.
J: Nie dziękuję, nie potrzebuję tabletu, korzystam z komórki, a tablet by się mi kurzył.
P: Ale to jest tablet! Wszyscy chcą mieć tablety.
J: Jak widać jestem wyjątkiem.
P: W takim razie mam dla Pani taką ofertę, że Pani nie odmówi. Komórka, Huawei P20, prawie najnowszy model, z dopłatą 100 zł i powiększeniem abonamentu o 20 zł.
J: Gdyby oferta była przygotowana pode mnie, to wiedziałaby Pani, że miesiąc temu w tej samej kwocie abonamentu, co do tej pory miałam, z dopłatą 100 zł dostałam komórkę Huawei P30 Pro, czyli to ten najnowszy model, który wyszedł dwa miesiące temu. Dziękuję, mam jednak lepszą komórkę za niższą cenę.
P: To ja w takim razie nie mam nic więcej dla Pani do zaoferowania.
No cóż, a nie mówiłam?
Miesiąc później dzwoni do mnie nieznany numer. Zmieniałam wtedy pracę, rozsyłałam CV, więc telefon odebrałam. Niestety zamiast rekrutera w słuchawce usłyszałam Panią, która przedstawiła się jako konsultantka różowej sieci.
P: Jako że niedługo kończy się Pani umowa, mam dla Pani do zaproponowania wspaniałą ofertę, idealnie przystosowaną do Pani wymagań.
Ja: Dziękuję bardzo, ale miesiąc temu przedłużyłam umowę w punkcie sprzedaży państwa sieci. Dostałam to co chciałam więc wątpię, aby mogła Pani zaproponować coś lepszego.
P: Ale to można podpisać jeszcze raz, z małymi zmianami w umowie! Tak jak mówiłam, oferta jest spersonalizowana tylko dla Pani! Do zaproponowania mam 10 GB internetu.
J: Gdyby oferta była spersonalizowana, to wiedziałaby Pani, że mam na chwilę obecną 20 GB internetu, powiększone miesiąc temu z 15.
P: To w takim razie mam dla Pani tablet za złotówkę.
J: Nie dziękuję, nie potrzebuję tabletu, korzystam z komórki, a tablet by się mi kurzył.
P: Ale to jest tablet! Wszyscy chcą mieć tablety.
J: Jak widać jestem wyjątkiem.
P: W takim razie mam dla Pani taką ofertę, że Pani nie odmówi. Komórka, Huawei P20, prawie najnowszy model, z dopłatą 100 zł i powiększeniem abonamentu o 20 zł.
J: Gdyby oferta była przygotowana pode mnie, to wiedziałaby Pani, że miesiąc temu w tej samej kwocie abonamentu, co do tej pory miałam, z dopłatą 100 zł dostałam komórkę Huawei P30 Pro, czyli to ten najnowszy model, który wyszedł dwa miesiące temu. Dziękuję, mam jednak lepszą komórkę za niższą cenę.
P: To ja w takim razie nie mam nic więcej dla Pani do zaoferowania.
No cóż, a nie mówiłam?
Ocena:
137
(145)
Dzisiaj będzie o zdradzie, zaufaniu i pilnowaniu w związku.
Ja związek zawsze traktowałam poważnie. Jeżeli chce być z druga osobą to znaczy, że chcą z nią być, a nie doprawiać mu rogów. Nigdy nie zachowywałam się w związku w sposób zastanawiający, czy na pewno jestem wierna. Ani na początku, ani na późniejszych etapach nie miałam sytuacji, w której ktoś by mógł mnie posądzić o jakąkolwiek próbę zdrady. Nie miałam nic do ukrycia, więc nawet nie czułam potrzeby wylogowywania się z mediów społecznościowych. Wiedziałam, że nic złego nie robię, to po co mam cokolwiek ukrywać? Niestety, myliłam się.
Jak wyglądało zaufanie w naszym związku?
1. Ja nie mogłam mieć kolegów, nawet takich, z którymi utrzymuję kontakt przez internet. Bo jeżeli dziewczyna gra w gry, interesuje się komputerami, ma kolegów płci męskiej, to znaczy, że nie jest godna zaufania. Nie powinnam miło z nimi spędzać czasu, być zadowolona po udanym meczu albo rozgrywce. Po co mi koledzy, kiedy mam kochającego chłopaka, który sam chce też ze mną pograć? Oczywiście tutaj zaznaczę, że nie spędzałam z kolegami więcej czasu niż z chłopakiem. Od czasu do czasu z nimi pisałam, raz na 2-3 tygodnie pograłam.
Z drugiej strony on oczywiście mógł mieć koleżanki. W sumie on tylko kumplował się z samymi dziewczynami. Jak ja zaczynałam mu to wypominać, on był zły. Bo z chłopakami się nie dogaduje więc robię wszystko, aby on był samotny, bez jakichkolwiek znajomych.
2. Gdy wyjechałam z uczelnią na wystawy do innego miasta, kontrolował mnie, kazał dawać ciągle znać. Gdy tylko nie odpisywałam, dzwonił i robił awantury. Nie rozumiał, że czasami nie wypada na wernisażu siedzieć z komórką w nosie. Gdy tylko dowiedział się, że na dziesięć osób jest w grupie dwóch chłopaków (w tym jeden ze swoją dziewczyną), kazał mi robić zdjęcia co jakiś czas gdzie jestem i co robię. Czemu ze mną tam nie pojechał? Nie chciał marnować czasu i pieniędzy.
Eks w pewnym momencie dostał zaproszenie od swojego znajomego do Berlina. Od razu mi powiedział, że w sumie mógłby mnie zabrać, ale koledze nie mówił, że ma dziewczynę. Czemu? Bo kolega jest gejem i ma wtyki w modelingu, więc zaprzepaściłby swoje szanse na karierę modela.
Gdy wyjechał nie dawał znaku życia przez 12 godzin. Jak ja już zaczęłam panikować, że coś mu się stało, bez wzruszenia napisał, że chciał pokazać jak się czuł jak ja wyjechałam z uczelni. Oczywiście przez resztę pobytu prawie nie dawał znaku życia, jak potem się przyznał, że miał fajniejsze rzeczy do robienia (alkohol, narkotyki i imprezy) a poza tym musiał ode mnie odpocząć.
3. W wakacje zdecydowaliśmy się popracować przez dwa miesiące, aby we wrześniu razem pojechać na wakacje. Ja znalazłam pracę w sklepie odzieżowym (zwykła sieciówka). Bywało, że musiałam zostawać do jedenastej- dwunastej w nocy (aby posprzątać sklep). Eks oczywiście uważał, że to podejrzane, bo jak to możliwe, że niby sklep zamykają o 22, a ja siedzę dłużej. Zaczął już robić mi awantury, że "na pewno daję d*py jakiemuś kierownikowi". Potem zaczął mnie odbierać z wieczornych zmian, spod samych drzwi wyjściowych galerii.
On za to wakacyjnej pracy nie mógł znaleźć. Marudził, że jest biedny, wszyscy mają go za nieudacznika, bo nie może znaleźć pracy. Nie chciał oczywiście pracować w jakiś sklepach. Musiał obowiązkowo w zawodzie! Co z tego, że skończył dopiero pierwszy rok studiów, a na darmowe praktyki się nie godził. W pewnym momencie zaczął narzekać, że tylko pracuję, nie mam czasu dla biednego chłopaka i przeze mnie musiał poszukać koleżanek, z którymi może spędzać czas, aby nie siedzieć w samotności całe wakacje.
4. Czytał moje wiadomości. Ja nic do ukrycia nie miałam, niech se czyta. Jednak ja jego nie mogłam.
Pewnego dnia odkryłam, przez przypadek zerkając na jego maila (był zalogowany u mnie na komputerze i pokazał się jego mail a nie mój), że ma konto na portalu randkowym. Pierwszy raz weszłam bez jego wiedzy na jakiekolwiek jego konto. Zalogowałam się na portal. Według opisu był singlem, szukającym związku na całe życie, a w wiadomościach z dziewczynami pisał o mnie jako o koleżance. Tego było za dużo. Zwróciłam mu uwagę, liczyłam, że jakoś się wytłumaczy. Jednak zrobił mi awanturę o to, że sprawdziłam jego maila i konto. Stwierdził, że to moja wina, że powinnam mu zaufać, ale jak nie potrafię, to nie wie czy ten związek ma sens.
W sumie to tylko żałuję straconego czasu, mogłam idiotę zostawić szybciej.
Ja związek zawsze traktowałam poważnie. Jeżeli chce być z druga osobą to znaczy, że chcą z nią być, a nie doprawiać mu rogów. Nigdy nie zachowywałam się w związku w sposób zastanawiający, czy na pewno jestem wierna. Ani na początku, ani na późniejszych etapach nie miałam sytuacji, w której ktoś by mógł mnie posądzić o jakąkolwiek próbę zdrady. Nie miałam nic do ukrycia, więc nawet nie czułam potrzeby wylogowywania się z mediów społecznościowych. Wiedziałam, że nic złego nie robię, to po co mam cokolwiek ukrywać? Niestety, myliłam się.
Jak wyglądało zaufanie w naszym związku?
1. Ja nie mogłam mieć kolegów, nawet takich, z którymi utrzymuję kontakt przez internet. Bo jeżeli dziewczyna gra w gry, interesuje się komputerami, ma kolegów płci męskiej, to znaczy, że nie jest godna zaufania. Nie powinnam miło z nimi spędzać czasu, być zadowolona po udanym meczu albo rozgrywce. Po co mi koledzy, kiedy mam kochającego chłopaka, który sam chce też ze mną pograć? Oczywiście tutaj zaznaczę, że nie spędzałam z kolegami więcej czasu niż z chłopakiem. Od czasu do czasu z nimi pisałam, raz na 2-3 tygodnie pograłam.
Z drugiej strony on oczywiście mógł mieć koleżanki. W sumie on tylko kumplował się z samymi dziewczynami. Jak ja zaczynałam mu to wypominać, on był zły. Bo z chłopakami się nie dogaduje więc robię wszystko, aby on był samotny, bez jakichkolwiek znajomych.
2. Gdy wyjechałam z uczelnią na wystawy do innego miasta, kontrolował mnie, kazał dawać ciągle znać. Gdy tylko nie odpisywałam, dzwonił i robił awantury. Nie rozumiał, że czasami nie wypada na wernisażu siedzieć z komórką w nosie. Gdy tylko dowiedział się, że na dziesięć osób jest w grupie dwóch chłopaków (w tym jeden ze swoją dziewczyną), kazał mi robić zdjęcia co jakiś czas gdzie jestem i co robię. Czemu ze mną tam nie pojechał? Nie chciał marnować czasu i pieniędzy.
Eks w pewnym momencie dostał zaproszenie od swojego znajomego do Berlina. Od razu mi powiedział, że w sumie mógłby mnie zabrać, ale koledze nie mówił, że ma dziewczynę. Czemu? Bo kolega jest gejem i ma wtyki w modelingu, więc zaprzepaściłby swoje szanse na karierę modela.
Gdy wyjechał nie dawał znaku życia przez 12 godzin. Jak ja już zaczęłam panikować, że coś mu się stało, bez wzruszenia napisał, że chciał pokazać jak się czuł jak ja wyjechałam z uczelni. Oczywiście przez resztę pobytu prawie nie dawał znaku życia, jak potem się przyznał, że miał fajniejsze rzeczy do robienia (alkohol, narkotyki i imprezy) a poza tym musiał ode mnie odpocząć.
3. W wakacje zdecydowaliśmy się popracować przez dwa miesiące, aby we wrześniu razem pojechać na wakacje. Ja znalazłam pracę w sklepie odzieżowym (zwykła sieciówka). Bywało, że musiałam zostawać do jedenastej- dwunastej w nocy (aby posprzątać sklep). Eks oczywiście uważał, że to podejrzane, bo jak to możliwe, że niby sklep zamykają o 22, a ja siedzę dłużej. Zaczął już robić mi awantury, że "na pewno daję d*py jakiemuś kierownikowi". Potem zaczął mnie odbierać z wieczornych zmian, spod samych drzwi wyjściowych galerii.
On za to wakacyjnej pracy nie mógł znaleźć. Marudził, że jest biedny, wszyscy mają go za nieudacznika, bo nie może znaleźć pracy. Nie chciał oczywiście pracować w jakiś sklepach. Musiał obowiązkowo w zawodzie! Co z tego, że skończył dopiero pierwszy rok studiów, a na darmowe praktyki się nie godził. W pewnym momencie zaczął narzekać, że tylko pracuję, nie mam czasu dla biednego chłopaka i przeze mnie musiał poszukać koleżanek, z którymi może spędzać czas, aby nie siedzieć w samotności całe wakacje.
4. Czytał moje wiadomości. Ja nic do ukrycia nie miałam, niech se czyta. Jednak ja jego nie mogłam.
Pewnego dnia odkryłam, przez przypadek zerkając na jego maila (był zalogowany u mnie na komputerze i pokazał się jego mail a nie mój), że ma konto na portalu randkowym. Pierwszy raz weszłam bez jego wiedzy na jakiekolwiek jego konto. Zalogowałam się na portal. Według opisu był singlem, szukającym związku na całe życie, a w wiadomościach z dziewczynami pisał o mnie jako o koleżance. Tego było za dużo. Zwróciłam mu uwagę, liczyłam, że jakoś się wytłumaczy. Jednak zrobił mi awanturę o to, że sprawdziłam jego maila i konto. Stwierdził, że to moja wina, że powinnam mu zaufać, ale jak nie potrafię, to nie wie czy ten związek ma sens.
W sumie to tylko żałuję straconego czasu, mogłam idiotę zostawić szybciej.
Ocena:
133
(137)
Czytając historię #82614, przypomniała mi się sytuacja sprzed pół roku, tylko nie o kocie, ale o psie.
Moja przyjaciółka postanowiła, że chce mieć psa. Nie za dużego, bo mieszka w bloku, najlepiej szczeniaka. Znalazła koleżankę, której suczka urodziła kilka małych piękności (zwykłe kundelki, ale prześliczne). Umówiła się z nią, że tego i tego dnia odbierze pieska.
Był tylko jeden problem. Przyjaciółka pracuje po 8 godzin dziennie w sklepie, nie może zabierać ze sobą psa. Rozwiązaniem byłaby pomoc mamy, z którą mieszka i która jest na emeryturze, jednak mama przyjaciółki nie chciała się zgodzić. Prosiła mnie o radę jak ja namówić, bo ona już nie ma odwrotu i psa wziąć musi.
Powiedziałam jej zgodnie z prawdą, że może ją przekona, ale jak jest nieugięta, to lepiej odwołać psa, skoro to jej mama ma się nim zajmować przez większość dnia. Od razu dodałam, że pies może nie jest wymagający jak dziecko, ale trzeba się nim zajmować prawie 24h na dobę, zwłaszcza przez pierwsze dni. Pewnie zrobi jakieś szkody, będzie sikać, będzie trzeba sprzątać co chwila po nim mieszkanie.
Przyjaciółka się nie posłuchała, odebrała psa. Jej mama oczywiście nie była zadowolona, ale jakoś to przełknęła, bo co ma innego zrobić. Koleżanka zadowolona, zdjęcia wysyła, wszędzie dodaje, chwali się psem.
Niestety następnego dnia napisała mi, że musi oddać psa. Zapytałam się czemu. Odpowiedziała, że sika wszędzie, tylko nie na podwórku, załatwił jej kupą dywan, wszystko gryzie, nawet ją, biega, skacze, rozwala wszystko a w nocy nie daje jej spać. Dodała, że myślała, że będzie grzeczny.
Całe szczęście udało mi się ją przekonać aby pies został. Powiedziałam jej, ze to szczeniak, że to minie, dałam kilka porad (np obserwować kiedy po jedzeniu pies się załatwia, aby iść wtedy na spacer, zobaczyć jego reakcje, poznać go, wybawić się z nim przed snem itd). Niestety na ten moment pies wyprowadzany jest przez mamę przyjaciółki, która głównie się nim zajmuje. Przyjaciółka dodaje jedynie słodkie zdjęcia jakiego ma cudownego psa.
Co jest w tym najgorsze? Przyjaciółka z chłopakiem zdecydowali się na rozpoczęcie starań się o dziecko. Jego do poprzedniej właścicielki oddać nie będzie mogła, więc jej mama nie będzie miała nic do powiedzenia, jak przyjaciółka odda jej dziecko pod opiekę.
Moja przyjaciółka postanowiła, że chce mieć psa. Nie za dużego, bo mieszka w bloku, najlepiej szczeniaka. Znalazła koleżankę, której suczka urodziła kilka małych piękności (zwykłe kundelki, ale prześliczne). Umówiła się z nią, że tego i tego dnia odbierze pieska.
Był tylko jeden problem. Przyjaciółka pracuje po 8 godzin dziennie w sklepie, nie może zabierać ze sobą psa. Rozwiązaniem byłaby pomoc mamy, z którą mieszka i która jest na emeryturze, jednak mama przyjaciółki nie chciała się zgodzić. Prosiła mnie o radę jak ja namówić, bo ona już nie ma odwrotu i psa wziąć musi.
Powiedziałam jej zgodnie z prawdą, że może ją przekona, ale jak jest nieugięta, to lepiej odwołać psa, skoro to jej mama ma się nim zajmować przez większość dnia. Od razu dodałam, że pies może nie jest wymagający jak dziecko, ale trzeba się nim zajmować prawie 24h na dobę, zwłaszcza przez pierwsze dni. Pewnie zrobi jakieś szkody, będzie sikać, będzie trzeba sprzątać co chwila po nim mieszkanie.
Przyjaciółka się nie posłuchała, odebrała psa. Jej mama oczywiście nie była zadowolona, ale jakoś to przełknęła, bo co ma innego zrobić. Koleżanka zadowolona, zdjęcia wysyła, wszędzie dodaje, chwali się psem.
Niestety następnego dnia napisała mi, że musi oddać psa. Zapytałam się czemu. Odpowiedziała, że sika wszędzie, tylko nie na podwórku, załatwił jej kupą dywan, wszystko gryzie, nawet ją, biega, skacze, rozwala wszystko a w nocy nie daje jej spać. Dodała, że myślała, że będzie grzeczny.
Całe szczęście udało mi się ją przekonać aby pies został. Powiedziałam jej, ze to szczeniak, że to minie, dałam kilka porad (np obserwować kiedy po jedzeniu pies się załatwia, aby iść wtedy na spacer, zobaczyć jego reakcje, poznać go, wybawić się z nim przed snem itd). Niestety na ten moment pies wyprowadzany jest przez mamę przyjaciółki, która głównie się nim zajmuje. Przyjaciółka dodaje jedynie słodkie zdjęcia jakiego ma cudownego psa.
Co jest w tym najgorsze? Przyjaciółka z chłopakiem zdecydowali się na rozpoczęcie starań się o dziecko. Jego do poprzedniej właścicielki oddać nie będzie mogła, więc jej mama nie będzie miała nic do powiedzenia, jak przyjaciółka odda jej dziecko pod opiekę.
Ocena:
156
(190)
zarchiwizowany
Skomentuj
(1)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
W związku z tarczą antykryzysową.
Moja współlokatorka pracuje w niewielkiej firmie. Ze względu na panującą pandemię firma ma problemy, jak dużo innych w naszym kraju. Jednak zdecydowała, że po coś jest ta tarcza antykryzysowa, prawda? Więc starają się o dofinansowanie. Aby w ogóle złożyć wniosek muszą jednak zmienić kilka rzeczy.
Wypłata
Koleżanka dostała informację, że od tego miesiąca dostanie tylko 80% wypłaty. Wiadomo, może wykonywać tylko 80% swojej pracy, którą wykonywała do tej pory. Ale! Jak chce, może się postarać, pracować tyle samo ile wcześniej, a za pół roku MOŻE dostanie z powrotem 100% wynagrodzenia, oczywiście bez wyrównania za poprzednie miesiące.
Urlop
Pewnego dnia dowiedziała się, że musi wykorzystać połowę swojego urlopu do końca czerwca. Kilka dni już wykorzystała, bo na początku roku była na wycieczce, jednak zostało jej jeszcze sporo dni. Musi je teraz wykorzystać, siedzieć w sumie 2 tygodnie w domu, bo gdzie teraz wyjedzie? Co z tego, że zwykle urlopy trzymała na wyjazdy, a teraz liczyła, że z czasem się wszystko uspokoi i będzie mogła na kilka dni pojechać do domu. Ma je wykorzystać, bo inaczej firma się z nią pożegna.
Moja współlokatorka pracuje w niewielkiej firmie. Ze względu na panującą pandemię firma ma problemy, jak dużo innych w naszym kraju. Jednak zdecydowała, że po coś jest ta tarcza antykryzysowa, prawda? Więc starają się o dofinansowanie. Aby w ogóle złożyć wniosek muszą jednak zmienić kilka rzeczy.
Wypłata
Koleżanka dostała informację, że od tego miesiąca dostanie tylko 80% wypłaty. Wiadomo, może wykonywać tylko 80% swojej pracy, którą wykonywała do tej pory. Ale! Jak chce, może się postarać, pracować tyle samo ile wcześniej, a za pół roku MOŻE dostanie z powrotem 100% wynagrodzenia, oczywiście bez wyrównania za poprzednie miesiące.
Urlop
Pewnego dnia dowiedziała się, że musi wykorzystać połowę swojego urlopu do końca czerwca. Kilka dni już wykorzystała, bo na początku roku była na wycieczce, jednak zostało jej jeszcze sporo dni. Musi je teraz wykorzystać, siedzieć w sumie 2 tygodnie w domu, bo gdzie teraz wyjedzie? Co z tego, że zwykle urlopy trzymała na wyjazdy, a teraz liczyła, że z czasem się wszystko uspokoi i będzie mogła na kilka dni pojechać do domu. Ma je wykorzystać, bo inaczej firma się z nią pożegna.
Ocena:
-7
(23)
Mój tata jest leśniczym. W związku z tym rodzice mieszkają w leśniczówce - domu jednorodzinnym pośrodku lasu. Dodatkowym atutem jest to, że mieszkają na Mazurach więc okolica spokojna, piękna, można odpocząć od zgiełku miasta. Leśniczówka nie jest ich własnością, tylko Lasów Państwowych (więc w sumie Państwa), przez to muszą przestrzega kilku zasad - tabliczka o nazwie leśnictwa (taka, jak przy szkołach, urzędach itd), w święta państwowe musi być wywieszona flaga, wydzielona część na biuro wraz z poczekalnią, a także i zakaz podnajmowania i wynajmowania domu nawet na krótki okres.
Kilka lat temu, ciepłe lato, słoneczko, weekend. Moja mama siedziała na podwórku, czytała książkę. Pod bramę podjechał samochód. Mama jakoś bardzo się nie zdziwiła, czasami ludzie zostawiają samochód obok leśniczówki, aby przejść się na spacer do lasu. Z samochodu jednak wysiadł pewien pan, zaczął się rozglądać, podszedł po chwili do furtki i stwierdził, że... chce wynająć pokój w domu rodziców. Mama zdziwiona, oderwała się od książki, spojrzała się na faceta. Przeprosiła go, powiedziała, że to leśniczówka, nie pensjonat, że nawet jakby chciała nie może bo ma w umowie najmu zabronione. Pan przyznał się, że wie, że to nie hotel, ale bardziej mu się podoba okolica i chce dalej wynająć pokój, ale nawet jest w stanie zrezygnować z pełnego wyżywienia, wystarczy śniadanie i obiadokolacja.
Mama już lekko rozbawiona nadal odmawiała, stwierdziła, że ma swoją pracę, która zajmuje jej dosyć dużo czasu, zaproponowała jednak polecenie kilku ładnych pensjonatów w okolicy. Facet nie poddawał się, przeszedł do negocjacji ceny, zaproponował, 3 krotnie niższą kwotę niż miejsca w okolicy. Tutaj już moja mama zaczęła się śmiać, wytłumaczyła jak bardzo to słaba propozycja. Pan chyba się uraził, bo odpowiedział, że on jest z Warszawy i teraz powie wszystkim swoim znajomym, żeby nigdy do moich rodziców nie przyjeżdżali. Wsiadł w swój powóz i odjechał.
No cóż, powstrzymał wielkie pielgrzymki, które chciały wcześniej wynająć pokój w domu moich rodziców.
Nie rozumiem co on miał w głowie, aby przyjechać do czyjegoś domu i żądać wynajęcia pokoju. Gdybym była na miejscu mamy poprosiłabym go o jego adres, abym mogła wynająć jego mieszkanie za 2/3 krotnie niższą cenę niż rynkowa, z dodatkowym gotowaniem i sprzątaniem. Chociaż pewnie i tak nie zrozumiałby jak nienormalna była to sytuacja.
Kilka lat temu, ciepłe lato, słoneczko, weekend. Moja mama siedziała na podwórku, czytała książkę. Pod bramę podjechał samochód. Mama jakoś bardzo się nie zdziwiła, czasami ludzie zostawiają samochód obok leśniczówki, aby przejść się na spacer do lasu. Z samochodu jednak wysiadł pewien pan, zaczął się rozglądać, podszedł po chwili do furtki i stwierdził, że... chce wynająć pokój w domu rodziców. Mama zdziwiona, oderwała się od książki, spojrzała się na faceta. Przeprosiła go, powiedziała, że to leśniczówka, nie pensjonat, że nawet jakby chciała nie może bo ma w umowie najmu zabronione. Pan przyznał się, że wie, że to nie hotel, ale bardziej mu się podoba okolica i chce dalej wynająć pokój, ale nawet jest w stanie zrezygnować z pełnego wyżywienia, wystarczy śniadanie i obiadokolacja.
Mama już lekko rozbawiona nadal odmawiała, stwierdziła, że ma swoją pracę, która zajmuje jej dosyć dużo czasu, zaproponowała jednak polecenie kilku ładnych pensjonatów w okolicy. Facet nie poddawał się, przeszedł do negocjacji ceny, zaproponował, 3 krotnie niższą kwotę niż miejsca w okolicy. Tutaj już moja mama zaczęła się śmiać, wytłumaczyła jak bardzo to słaba propozycja. Pan chyba się uraził, bo odpowiedział, że on jest z Warszawy i teraz powie wszystkim swoim znajomym, żeby nigdy do moich rodziców nie przyjeżdżali. Wsiadł w swój powóz i odjechał.
No cóż, powstrzymał wielkie pielgrzymki, które chciały wcześniej wynająć pokój w domu moich rodziców.
Nie rozumiem co on miał w głowie, aby przyjechać do czyjegoś domu i żądać wynajęcia pokoju. Gdybym była na miejscu mamy poprosiłabym go o jego adres, abym mogła wynająć jego mieszkanie za 2/3 krotnie niższą cenę niż rynkowa, z dodatkowym gotowaniem i sprzątaniem. Chociaż pewnie i tak nie zrozumiałby jak nienormalna była to sytuacja.
Ocena:
171
(185)
Mam pewne uzależnienie, z którym walczę, jest to jedzenie z jednego z popularnych fast foodów. Jednak wiadomo, nie zawsze silna wola wygrywa, a raz na miesiąc takie jedzenie nie jest niczym złym, co nie?
Ostatnio więc zdecydowałam, że zamiast obiadu zjem jeden zestaw z ulubionej restauracji. Ze względu na wirusa, nie chciałam jechać komunikacją do restauracji, aby tylko odebrać jedzenie, zamówiłam to co chciałam przez jedną z popularnych aplikacji. Jedzenie szybko zostało zrobione (w końcu fast food), kurier odebrał. I przy samym wyjeździe z parkingu pomylił drogę.
Aby dojechać do mnie z fast foodu, trzeba skręcić w lewo. On pojechał w prawo. Spoko, stwierdziłam, że może to wina błędnego sygnału GPS. Potem, jak dalej w aplikacji pojawiało się, że dostawca jedzie jeszcze dalej, stwierdziłam, że może zaraz zauważy pomyłkę. Niestety tak się nie stało, czas dojazdu zaczął się wydłużać, aż w pewnym momencie z 5 planowanych minut zrobiło się 10. Dostawca stanął w miejscu, a następnie zaczął kręcić się po okolicznych małych dróżkach. Jednak w końcu jest! Udało się, zaczął kierować się w moją stronę, a czas zaczął się zmniejszać.
Jednak nie byłoby tak pięknie. Dojeżdżając do mojego bloku podjechał pod niego, a potem ruszył drogą dalej. Następnie skręcił w prawo, znowu w prawo (mój i cztery inne bloki umiejscowione są w środku kółka, gdzie kółko, to drogi dojazdowe). Następnie stanął przy moim bloku z drugiej strony i zaczął się cofać z powrotem tam skąd przyjechał. Tym razem jednak stanął z tej strony bloku, którą już raz mijał i widziałam, że rowerem podjechał pod moją klatkę. Cud! Znalazł wejście, zadzwonił domofonem.
Zaznaczyłam wcześniej, aby kurier moje zamówienie zostawił pod drzwiami. Czekałam więc stojąc i patrząc przez judasza jak moje jedzenie jest dostarczane. Słyszałam kroki na klatce schodowej, widziałam jak na foto komórce światło zapala się piętro niżej i to wszystko. Kurier zatrzymał się na niższym piętrze. Chwilę tak postałam, wyjrzałam zza drzwi, podeszłam do schodów, aby wychylić się i zobaczyć, czy coś się stało piętro niżej. Zobaczyłam dostawcę, zostawiającego moje jedzenie pod innymi drzwiami. Od razu zeszłam niżej, powiedziałam, że pomylił numery mieszkań, on zdziwiony, patrzy na numerek, a tam 60 (mój 62). Zaczął przepraszać, przekazał mi torbę z jedzeniem i się pożegnał. Jedzenie oczywiście dojechało zimne (a wiadomo, te z fast foodów najlepiej smakuje ciepłe, jednak podgrzanie w piekarniku albo mikrofalówce to jednak nie to samo). Jak nigdy staram się negatywnych ocen nie wystawiać (zwykle wystawiam pozytywne, jak dostawa przebiegnie szybko), tak tym razem wystawiłam negatywa, wraz z opisem o pomylonej drodze i pomylonym numerze drzwi.
Ja rozumiem, że może nie znał okolicy, jednak nie po to aplikacja ta posiada GPS, aby pojechać w odwrotną stronę, następnie jeździć w kółko po osiedlu nie mogąc znaleźć ulicy i numeru bloku (mój blok ma idealnie widoczny znaczek z numerem, a także i wielki napis na bokach). Zrozumiałabym gdyby nie mógł znaleźć klatki schodowej (a jest ich z 10). Tak samo i dzwonił pod poprawny numer, jednak chciał jedzenie zostawić pod drzwiami, które miały zupełnie inny numerek. Gdybym nie zauważyła, pewnie zadzwoniłby dzwonkiem, albo zapukał, a sąsiedzi zjedliby moje zamówienie. Dostawa, która zwykle trwa 5 minut, zajęła mu 20.
EDIT: Dużo ludzi w komentarzach pisze, że pomylić się to ludzka rzecz, że nie było to celowe, umyślne, nie zrobił tego złośliwie. Jednak czy zamawiając jedzenie z dowozem to powinnam się cieszyć, że w ogóle do mnie dotarło, nie patrząc na jego drogę i to w jakim stanie dojechało do mnie? Rozumiem, że każdy może się pomylić, jednak ten kurier był niekompetentną osobą. Gdybym nie uważała, prawdopodobnie nie miałabym nawet czego zjeść, bo odebraliby to moi sąsiedzi. Czy zamawiając jedzenie z dostawą nie powinnam wymagać aby jedzenie dotarło w miarę CIEPŁE, pod WŁAŚCIWY adres?
Ostatnio więc zdecydowałam, że zamiast obiadu zjem jeden zestaw z ulubionej restauracji. Ze względu na wirusa, nie chciałam jechać komunikacją do restauracji, aby tylko odebrać jedzenie, zamówiłam to co chciałam przez jedną z popularnych aplikacji. Jedzenie szybko zostało zrobione (w końcu fast food), kurier odebrał. I przy samym wyjeździe z parkingu pomylił drogę.
Aby dojechać do mnie z fast foodu, trzeba skręcić w lewo. On pojechał w prawo. Spoko, stwierdziłam, że może to wina błędnego sygnału GPS. Potem, jak dalej w aplikacji pojawiało się, że dostawca jedzie jeszcze dalej, stwierdziłam, że może zaraz zauważy pomyłkę. Niestety tak się nie stało, czas dojazdu zaczął się wydłużać, aż w pewnym momencie z 5 planowanych minut zrobiło się 10. Dostawca stanął w miejscu, a następnie zaczął kręcić się po okolicznych małych dróżkach. Jednak w końcu jest! Udało się, zaczął kierować się w moją stronę, a czas zaczął się zmniejszać.
Jednak nie byłoby tak pięknie. Dojeżdżając do mojego bloku podjechał pod niego, a potem ruszył drogą dalej. Następnie skręcił w prawo, znowu w prawo (mój i cztery inne bloki umiejscowione są w środku kółka, gdzie kółko, to drogi dojazdowe). Następnie stanął przy moim bloku z drugiej strony i zaczął się cofać z powrotem tam skąd przyjechał. Tym razem jednak stanął z tej strony bloku, którą już raz mijał i widziałam, że rowerem podjechał pod moją klatkę. Cud! Znalazł wejście, zadzwonił domofonem.
Zaznaczyłam wcześniej, aby kurier moje zamówienie zostawił pod drzwiami. Czekałam więc stojąc i patrząc przez judasza jak moje jedzenie jest dostarczane. Słyszałam kroki na klatce schodowej, widziałam jak na foto komórce światło zapala się piętro niżej i to wszystko. Kurier zatrzymał się na niższym piętrze. Chwilę tak postałam, wyjrzałam zza drzwi, podeszłam do schodów, aby wychylić się i zobaczyć, czy coś się stało piętro niżej. Zobaczyłam dostawcę, zostawiającego moje jedzenie pod innymi drzwiami. Od razu zeszłam niżej, powiedziałam, że pomylił numery mieszkań, on zdziwiony, patrzy na numerek, a tam 60 (mój 62). Zaczął przepraszać, przekazał mi torbę z jedzeniem i się pożegnał. Jedzenie oczywiście dojechało zimne (a wiadomo, te z fast foodów najlepiej smakuje ciepłe, jednak podgrzanie w piekarniku albo mikrofalówce to jednak nie to samo). Jak nigdy staram się negatywnych ocen nie wystawiać (zwykle wystawiam pozytywne, jak dostawa przebiegnie szybko), tak tym razem wystawiłam negatywa, wraz z opisem o pomylonej drodze i pomylonym numerze drzwi.
Ja rozumiem, że może nie znał okolicy, jednak nie po to aplikacja ta posiada GPS, aby pojechać w odwrotną stronę, następnie jeździć w kółko po osiedlu nie mogąc znaleźć ulicy i numeru bloku (mój blok ma idealnie widoczny znaczek z numerem, a także i wielki napis na bokach). Zrozumiałabym gdyby nie mógł znaleźć klatki schodowej (a jest ich z 10). Tak samo i dzwonił pod poprawny numer, jednak chciał jedzenie zostawić pod drzwiami, które miały zupełnie inny numerek. Gdybym nie zauważyła, pewnie zadzwoniłby dzwonkiem, albo zapukał, a sąsiedzi zjedliby moje zamówienie. Dostawa, która zwykle trwa 5 minut, zajęła mu 20.
EDIT: Dużo ludzi w komentarzach pisze, że pomylić się to ludzka rzecz, że nie było to celowe, umyślne, nie zrobił tego złośliwie. Jednak czy zamawiając jedzenie z dowozem to powinnam się cieszyć, że w ogóle do mnie dotarło, nie patrząc na jego drogę i to w jakim stanie dojechało do mnie? Rozumiem, że każdy może się pomylić, jednak ten kurier był niekompetentną osobą. Gdybym nie uważała, prawdopodobnie nie miałabym nawet czego zjeść, bo odebraliby to moi sąsiedzi. Czy zamawiając jedzenie z dostawą nie powinnam wymagać aby jedzenie dotarło w miarę CIEPŁE, pod WŁAŚCIWY adres?
Ocena:
127
(163)