Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mlodaMama23

Zamieszcza historie od: 17 czerwca 2015 - 8:16
Ostatnio: 1 lutego 2024 - 20:42
  • Historii na głównej: 46 z 75
  • Punktów za historie: 12811
  • Komentarzy: 1089
  • Punktów za komentarze: 5879
 

#81332

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Orange. Nie wiem, kto mianował ich siecią numer 1, chyba że są samozwańcami.

Mam u nich usługi stacjonarne, cudowne Love. Z racji miejsca zamieszkania, prędkość jaką jestem w stanie mieć, to max 20 Mb/s, i ani krzty więcej. Biorąc pod uwagę, że mam tv internetową, więc moje łącze demonem prędkości nie jest.

Ale do brzegu. Wiadomo, że Orange wycofywało jeden kanał telewizyjny, dzięki czemu można było rozwiązać umowę bez ponoszenia konsekwencji. Szczerze mówiąc zastanawiałam się nad tym dość intensywnie. Od decyzji odejścia od operatora odwiodła mnie wiadomość od pana, który robił mi przyłącze, że w mojej miejscowości ciągną światłowód, więc niedługo pewnie będziemy przepinać na światłowód. Pani na infolinii jeszcze w listopadzie/grudniu przekonywała, że w pierwszym kwartale bieżącego roku światłowód zostanie podłączony. Ok, czekam.

Niestety mój internet zaczął mocno szwankować. Mocno to znaczy, że wczytywanie Google trwało kilka minut. Tv nie używana, tylko komputer i telefon podłączony do sieci, a internet albo wolny, albo co chwilę go rozłącza. Zgłaszam pierwszą reklamację. Przyjechał technik, coś przepiął, śmiga. Nawet szybciej niż normalnie. Ale za kilka dni, znów to samo. Internet faluje, raz jest, raz nie ma. Wściec się idzie. Tym razem zmienili kable od nas z domu, do centralki i gdzieś jeszcze. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że na światłowód nie ma co liczyć przez najbliższe 3 lata. Podpięli tylko blokom na nowo wybudowanym osiedlu (ach ta siła pieniądza). Świetnie. Pan technik pojechał, internet wrócił "do normy", tzn zwalnia, rozłącza itp.

Dość, mąż zadzwonił, dopytać o tą możliwość rozwiązania umowy. Sorry, do 1.1.2018 był czas, teraz już po ptakach. Rozwiązać umowy z winy Orange się nie da, bo usługę świadczą, a to że praktycznie tego nie ma? Nieważne, oni naprawiają, więc usługa jest. Tylko tak ma to wyglądać, że co kilka dni ma ktoś do mnie przyjeżdżać i naprawiać? Szukamy adresu pod którym Orange nie może fizycznie świadczyć usługi, bo nie ma warunków. "Przeniosę" tam usługę, kiedy się okaże że się nie da, Orange będzie musiało rozwiązać cyrograf. Lokalny mały dostawca, świadczy usługę światłowodu do 300 mb/s, plus bogaty pakiet kanałów, za cenę niższą od tego co płacę teraz, a patrząc po opiniach, internet nie zawodzi, tak jak internet giganta.
Sieć nr 1, ha ha ha ha.

Orange internet

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (162)

#80886

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jaki Orange ma bajzel.

Zmieniliśmy adres zamieszkania, więc nasze Love musiało powędrować za nami. Zgłosiłam prośbę o przeniesienie internetu, konsultant oddzwonił, potwierdził adres, datę i godzinę oraz, co najważniejsze mój aktualny numer telefonu, pod którym będę dostępna dla pana montera. Co ważne, zarówno pan przyjmujący zlecenie na przeniesienie, jak i pan umawiający wklepywali mój aktualny numer, czyli ten, pod który oni sami do mnie dzwonili.

Pan monter umówiony był między 8-10 rano. Dochodzi 10, pana montera ani widu ani słychu, więc dzwonię dopytać, o co chodzi. Pani na infolinii obiecała pogonić sprawę. Krótko przed 11 dzwoni do mnie konsultant z Orange, mówiąc, iż monter był, ale w domu nikogo nie zastał, że dodzwonić się nie mógł i na kiedy następny termin umówić. We mnie zawrzało i zabulgotało, bo siedzę w domu, co rusz spoglądając na zegarek, gdyż ważne sprawy do ogarnięcia miałam.

Powiadomiłam, że w domu jestem nieprzerwanie, nikt nie dzwonił - ani na telefon, ani do furtki, więc pan monter ma się u mnie zjawić dziś, teraz, zaraz (ja wiem, roszczeniowa postawa, ale od ok. tygodnia korzystaliśmy z internetu na kartę, udostępnianego z telefonu, więc zrozumcie chęć posiadania czegoś lepszego, tym bardziej że mam tv internetową, więc bez łącza nie ma tv).

Coby ochłonąć, ubrałam berbecia i poszłam do sklepu. W drodze mijam znajome białe autko, czyli pan monter wrócił. Nawrót i pędzę, coby dopilnować, żeby zadzwonił chociaż. Cóż się okazało? Pan monter był, owszem, ale teraz mają takie zasady, że zanim wejdą na podwórko czy zadzwonią do drzwi, muszą najpierw zadzwonić na telefon.

To co, pan nie dzwonił? Ano dzwonił, ale ktoś mądry inaczej nie zaktualizował tam mojego numeru. Pan przepraszał i pokazywał, że on ma u siebie stary numer.

Więc ja pytam, po co po dziesięciokroć konsultanci potwierdzali mój numer jako ten, na który będzie się pan techniczny kontaktował? No po co?

orange

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (114)

#80799

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wycieczka do ZUS-u jak wygląda, każdy wie. Jak się ma szczęście to ludzi jest dużo. Ja dzisiaj szczęścia nie miałam i, gdy przybyłam do tego przybytku przede mną było 26 osób. Dziecię w nosidełku śpi, czekamy. Dużo ludzi chyba zrezygnowało, bo numerki leciały dość szybko. Ja miałam numerek 155, na ekranie wyświetlony 154, więc zaraz moja kolej. Ale nie, przychodzi Piekielna, patrzy na ekran i wywiązuje się taki dialog:

P: Teraz ja wchodzę, bo mam numerek 146.
J: Nie proszę pani, teraz wchodzę ja, gdyż jak pani zauważyła zaraz będzie 155, a pani ma 146. 155 mam ja, więc ja teraz wchodzę.
P: Ale ja musiałam załatwić coś na drugiej sali, teraz ja wchodzę, bo mam wcześniejszy numerek.
J: Ja też mam sprawę do innego okienka, ale skoro wzięłam numerek tutaj, to siedzę i czekam, a nie wykłócam się. Proszę sobie wziąć nowy numerek i czekać jak wszyscy.
I tu nastąpił koronny argument:
P: Ja jestem starsza, mnie się należy!

Nosz urwał nać.

J: Nie, nie należy się, są numerki jest kolejka, jak się nie pilnuje to trudno. Ja pół godziny siedzę z niemowlakiem i nie narzekam.

Akurat wskoczył mój numer, więc zbieram się do pokoju, a babsko pędzi (wygrała wyścig, bo z nosidełkiem wolniej się chodzi). Na szczęście pani w pokoju naprostowała babsko, które czerwone na twarzy wyszło, złorzecząc coś o puszczających się gówniarach.

I kurczę, mam już dość tego kultu "mnie się należy bo: jestem w ciąży, jestem z dzieckiem, jestem starszy, mam chorą córkę, cierpię na brak mózgu" itp. Kiedy się należy to się należy, ale wymuszanie różnych przysług bo tak, robi się irytujące i, wcale się nie dziwię że społeczeństwo staje się odporne i gruboskórne.

ZUS chamstwo

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (180)

#80033

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnej urzędniczce, przypomniała mi sytuację, jak z mamą składałyśmy wnioski o alimenty z MOPS.

Generalnie sprawa zawsze wyglądała tak że prócz wniosku, zawsze trzeba było mieć tonę papierów, kser itp. Wymagane było, aby dostarczyć zaświadczenie od komornika, że egzekucja jest nieskuteczna i za każdym razem odpis wyroku alimentacyjnego, coś w tym tonie.

Ja miałam sprawę u innego komornika, siostry u innego. I o ile ten drugi nie robił problemów, o tyle pierwszy stwierdził, że mają umowę z MOPS o tym, że mają sobie te wyroki wyciągać z archiwum, bo oni nie będą co rok wydawać, bo wyrok się nie zmienia, o ile rodzic nie podniósł/obniżył alimentów.

Uzbrojone w tą wiedzę oraz stos papierów idziemy na pewniaka składać wnioski. A tam zonk. Trafiłyśmy do wstrętnej starej baby, która stwierdziła że tak łatwo nie będzie. Oczywiście doczepiła się do braku wyroku od komornika. Tłumaczymy, że komornik powiedział że nie, że mają w archiwum te wyroki itp itd. Baba że nie, wyrok musi być, koniec kropka.

Cóż, idziemy do komornika, prosić o wydanie tego świstka. Pamiętam, że miałyśmy albo oryginał tego wyroku przy sobie, albo wydaną kopię z zeszłego roku. Cóż, komornik w zaparte, nie wydają i koniec. Wybłagałyśmy żeby nam chociaż przystawiły pieczątkę, że zgodne z oryginałem, bo nam prukwa nie przyjmie. Udało się, powrót, z modlitwą na ustach żeby jej ta pieczątka wystarczyła. Babsko pokręciło nosem, ale świstek przyjęła.

Ale ale, kolejny problem. Bo mama ma inne nazwisko, a ja mam inne, widziała wyrok rozwodowy więc pyta o co chodzi. Mama tłumaczy, że po rozwodzie wróciła do panieńskiego nazwiska, u mnie nie wiedziała że może, to zostałam z nazwiskiem po ojcu. Babsko więc mówi, że potrzebne zaświadczenie z USC o zmianie nazwiska. Oczy nam prawie wypadły z oczodołów, bo jak matuala składała te wnioski od przeszło 10-ciu lat, tak zaświadczenie nie było nigdy potrzebne. Chyba już nie miała się do czego doczepić, to szukała dziury w całym.

Straciłyśmy pół dnia na coś, co powinno zająć góra pół godziny. I to nie my jedne miałyśmy problemy akurat z tą urzędniczką. Dawała się we znaki wszystkim, którzy do niej trafili. Ot, taka upierdliwa się trafiła.

urzędniczka

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (166)

#79929

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zachciało mi się serwisowania telefonu.

Kupiłam Sony m4 aqua, telefon używany, ale jeszcze na gwarancji, w stanie idealnym. Po ok miesiącu użytkowania padło gniazdo USB. Zdarza się. Jak każdy zdrowo myślący, stwierdziłam, że uszkodzenie nie z mojej winy, gwarancja jest, faktura jest to wysyłamy do serwisu.

Dzisiaj dostałam odpowiedź z w-support.pl. Otóż moi drodzy, według serwisu, w telefonie doszło do ingerencji bądź ogólnego grzebania w telefonie i trzeba wymienić płytę główną, oraz odnowić telefon. Przez odnowę telefonu rozumiemy wymianę wszystkich zewnętrznych elementów na nowe "najwyższej jakości". Nie wiem po co, bo na ekranie jest założone szkło hartowane cały czas, a tylny panel bez ani jednej rysy gdyż od nowości noszony w etui. Koszt naprawy bagatela 1170 zł (a zapłaciłam za niego 300 zł). Tyle nawet nowy nie kosztował. Kazałam im odesłać z powrotem.

Zapłacę za to 50 zł, a i tak będę musiała iść do serwisu i zapłacić za gniazdo USB, chociaż obawiam się, że telefon może wrócić w dużo gorszym stanie niż przed serwisowaniem.
Nie polecam.

serwis sony

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (115)

#79693

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jechałam wczoraj autobusem.

Na przystanku wsiadła pani, która zaraz po przekroczeniu progu się przewróciła. Druga pani, na oko po 40 rż., rzuciła się z pomocą, ja, jako że byłam też blisko, pomogłam. Pani dostała jakiegoś niedowładu w nogach, bo nie dało się jej postawić na nogi. W końcu się udało.

Co w tym piekielnego?

Ano to, że całej sytuacji przyglądał się pan, który jak zobaczył dwie baby, które siłują się z człowiekiem, stwierdził, że treść w telefonie jest bardziej interesująca.

Widział, że nie dajemy sobie rady (ja w 8. miesiącu ciąży, ta druga pani też osiłkiem nie była), mimo to nie raczył ruszyć odwłoka, żeby nam pomóc.

I nie, nie był to staruszek, tylko zdrowy facet, na oko dobijający do 40.

Uprzedzając, wydaje mi się, że w takiej sytuacji nie trzeba prosić o pomóc, tylko to jest taki odruch, bo nie chodzi o ustąpienie miejsca czy coś.

A pani, która zaniemogła nie była pijana czy coś, była po chemioterapii i wyszła z domu pierwszy raz, więc była jeszcze słaba.

Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy?

autobus znieczulica

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (244)
zarchiwizowany

#79654

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja mama w swej niezmierzonej naiwności, kilka lat temu wzięła na siebie umowę w Play na internet mobilny, dla "koleżanki". Co było potem, łatwo się domyślić, koleżanka abonament przestała płacić, mamie nic o tym nie mówiąc, a że adres kontaktowy był podany nie mamy a koleżanki, to mama nic nie wiedziała o pismach zarówno z sieci, jak później z innych instytucji. Czas płynął, a do mamy w pewnym momencie zapukał komornik. No może ni dosłownie zapukał, zainteresował się jej rachunkiem bankowym, i zaczął zabierać pokaźną kwotę co miesiąc (mama ma limit w koncie na 1000 zł, jak wpływało wynagrodzenie to komornik zabierał ponad 1000 zł na raz). Cóż, mama więc do adwokata, pytać czy da się coś ze sprawą zrobić. Szczęśliwie okazało się że sprawa do wygrania, zakończona dla mojej mamy pomyślnie, pismo od komornika przyszło że sprawa zamknięta, no super. Akurat mama spłaciła kredyt za meble (dla pieniaczy, mama zanim dostała zajęcie egzekucyjne, zdążyła wziąć meble na raty, więc nigdzie nie figurowała z zajęciem), to postanowiła zmienić telewizor na większy. Znalazłam, mamie się podoba to w samochód i do sklepu coby zakupu ratalnego dokonać. A tu psikus. Jeden bank odmawia po weryfikacji, a bank w którym mama miała spłacone dwa kredyty odmówił po wpisaniu nr PESEL. Lekka konsternacja, bo o cóż może chodzić. Nie ma co, jedziemy do banku dopytać. A w banku się okazuje, że pani szanowna komornik, owszem, sprawę zakończyła, ale nie zaprzątnęła sobie głowy tym, aby odpowiedni papierek wysłać do banku, co by matuli negatywny wpis w BIG nie blokował. Oczywiście teraz pewnie minie z miesiąc zanim pani komornik pismo raczy wystawić, zanim dojdzie do centrali i zajęcie zostanie usunięte. Dlatego pałam totalnym obrzydzeniem do tej instytucji, dojechać człowieka, zająć mu co się da to potrafią szybko, ale później odkręcić nie ma komu.

Coby nie było, sprawę udało się wygrać ze względu na jej przeterminowanie.

komornik

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (41)

#79523

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam w sklepie na drobnych zakupach. Jednym z zakupów było masło. Na cenówce cena 4,85. Idę do kasy, biorę paragon, i co widzę? Masło, cena na paragonie 5,75. Niby nic, ale praca w handlu, nauczyła mnie, że nieważne czy 10 gr, czy 10 zł, to są moje pieniądze i nie będę ich nikomu za darmo oddawać. Wracam, staję w kolejce i pokazuję pani Kasjerce, że cena paragonowa różna jest od tej na metce.

[J]a: Widzi pani, tu na metce jest cena 4,85, a na paragonie 5,75.
[K]asjerka: No tak, towar przyszedł, dziewczyny nie zdążyły ometkować. - I patrzy na mnie tak, jakby to miało starczyć.
[J]: No tak, ale ja chcę to masło kupić za taką cenę, jaka jest na metce.
Pani kasjerka zaczyna coś mętnie tłumaczyć, o tym towarze i nowych metkach.
[J]: Wie pani co, pracowałam w sklepie, i jeśli cena na półce była taka, to klient za taką cenę towar kupował.
[K]: No to jak pani pracowała w sklepie, to powinna nas pani zrozumieć.
[J]:Rozumiem, i nie mam pretensji, chcę tylko żeby została mi zwrócona różnica w cenie. Pracowałam na ciut większym sklepie, z ciut większym asortymentem i klienta nie interesowało, czy ktoś zdążył zmienić cenę czy nie.

Pani na to do mnie jeszcze bąknęła, że teraz takie będą ceny masła i trzeba się przyzwyczaić. Serio?
I żeby nie było. Ja wiem, rozumiem, dużo pracy, ktoś tej ceny nie zdążył zmienić. Ale pani nie powinna ze mną dyskutować. Do mnie na kasę klienci przychodzili z fotkami cenówek, żeby mi pokazać że cena na półce faktycznie była niższa. Oddawałam różnicę, i szłam zdjąć starą cenę, bez wchodzenia w dyskusję. Takie prawo klienta. Niby tylko złotówka różnicy, ale pójdę do 10 sklepów i w każdym "orżną" mnie, a to na 50 gr, a to na 20 gr, i się robi parę złotych. Jak nigdy nie kontrolowałam paragonów, tak chyba zacznę.

sklepy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (179)
zarchiwizowany

#78922

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jechałam dzisiaj pociągiem. Zwykłe Koleje śląskie. Wiadomo, że jak wsiadamy na stacji, na której nie ma kasy biletowej, można kupić bilet u konduktora bez dopłat, natomiast wsiadając na stacji z kasą, dopłata wynosi 5 zł.
Na stacji z kasą, wsiadł pan i podszedł do pani konduktor coby zakupić bilet. Myślę może nie zdążył w kasie czy co. Ale nie, pan świadomie nie kupił biletu wcześniej, a na informację że bilet będzie 5 zł droższy, przestał być miły. Zwyzywał tą biedną kobietę od nieogarniętych, idiotek itp. Pani tłumaczy cierpliwie, że jest wywieszony regulamin, gdzie jest wyraźnie napisane jakie są zasady kupowania biletu w pociągu. Pan w krzyk, że on dwa razy z tej stacji jechał i nie płacił nic dodatkowo. Pani po kilku minutach takiej przepychanki zaczęła tracić cierpliwość i mniej grzecznie pyta czy kupuje czy nie, bo ona czasu nie ma. Pan za bilet zapłacił, kiedy mnie mijał czuć było że wypity. Wracał jeszcze dwa razy żeby nawtykać pani konduktor, za to, że prawidłowo wypełniła swój obowiązek. I teraz pytanie, kto był piekielny. Pasażer, bo zrobił awanturę Bogu ducha winnej kobiecie, czy poprzedni konduktorzy, którzy sprzedawali bilet bez dopłaty? W sumie, gdyby nie dwa poprzednie przypadki (a może on tylko ściemniał, że tak kupił), nie byłoby dzisiejszego zajścia. Co i tak nie zmienia faktu że chamstwo się szerzy.

pociąg bilet pasażer

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 36 (86)

#77748

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pogoda sprzyja, to z młodym moim chodzimy co dzień na plac zabaw. Uzbrojeni w wiaderko, łopatki i co tam dziecku do zabawy w piasku potrzeba. Ale jesteśmy w mniejszości, jeśli chodzi o przynoszenie swoich zabawek do piaskownicy. Większość rodziców zabiera dziecko do piaskownicy bez niczego. Dosłownie. Mój młody ma fioła na punkcie swojego wiaderka i łopatki.

Można mu było zabrać wszystko, byle nie te dwie rzeczy. Do czasu, aż zobaczył, że kiedy jakieś dziecko zabiera jego zabawkę, to później nie chce oddać. Więc on już automatycznie reaguje zabieraniem co swoje, jak widzi że ktoś się bawi jego rzeczą. Ale tu piekielność rodziców się pokazuje. Taki zestaw do piaskownicy na allegro to koszt 10-16 zł. Serio, ciężko odżałować i kupić żeby dziecko nie musiało się prosić? Ewentualnie zabrać z domu ciężko?

Większość rodziców przywozi dzieci w wózkach, co to za problem wrzucić to do koszyka i po sprawie. Ale nie, a potem głupie tłumaczenie "zostaw to jest chłopczyka/dziewczynki, nie nasze nie możesz się bawić", taki szkrab 1-1,5 roku nie rozumie i jest histeria. A wystarczyłoby po prostu zabrać te nieszczęsne gadżety i nie było by problemu.
Nie, bo po co.

plac zabaw

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (258)