Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

myscha

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2011 - 14:35
Ostatnio: 23 listopada 2023 - 7:28
  • Historii na głównej: 35 z 60
  • Punktów za historie: 22584
  • Komentarzy: 177
  • Punktów za komentarze: 1979
 

#90465

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Żebyście nie mówili, że nie można doprosić się diagnozy dysleksji i innych dys-.

Syn mojej przyjaciółki jest osobą bardzo inteligentną i bardzo szybko przyswajającą wiedzę, szczególnie w zakresie języków - zarówno obcych, jak i język polski z całą gramatyką i ortografią nie stanowi dla niego wyzwania. W podstawówce z sukcesami brał udział w różnych konkursach. Jednocześnie problemem jego jest, że nie lubi zmian i tłumów ludzi. Przy czym te tłumy, to już może być rozwrzeszczana klasa.

Po skończeniu podstawówki, przyszedł czas na gimnazjum, czyli wszystko nowe - szkoła, koledzy w klasie, nauczyciele, nowe przedmioty - a przede wszystkim - język rosyjski. Na ogarnięcie i przyzwyczajenie się do nowych warunków chłopak potrzebował trochę czasu, a los chciał, że w połowie września trafił do szpitala, co kosztowało go chyba koło 3 tygodni nieobecności.
Wychowawczyni była bardzo wyrozumiała, inni nauczyciele dali czas na uzupełnienie zaległości, tylko dziwił się, że pani od rosyjskiego jakoś krzywo na niego patrzy, ciągle próbuje go pytać, udowadniać, że nic nie umie. Chłopak jeszcze bardziej zamknął się w sobie, na lekcje rosyjskiego chodził jak za karę, zaczął się bać, unikać.

Rodzicom nic nie powiedział, bo po co się mają denerwować, ocenami też się nie chwalił i dopiero wyszło, że półrocza nie miał zaliczonego. Poprawka. Nauczycielka z satysfakcją dała mu zakres materiału.

Wtedy też okazało się, to już powiedzieli koledzy, z którymi zdążył nawiązać dobre stosunki, że kiedy nie było go w szkole, bo leżał w szpitalu, nauczycielka wskazując puste miejsce stwierdziła:
- A to ten chłopiec, on ma dysleksję, on sobie nie poradzi
i jak widać, próbowała mu to udowodnić.

Chłopak zawziął się, materiału się nauczył, zaliczył. jednak przedmiot nie stał się jego ulubionym, ciągły stres na widok nauczycielki, znowu specjalne odpytywania, udowadnianie nieistniejącego. W końcu pod koniec drugiej klasy kobieta stwierdziła
- Ty jednak nie masz dysleksji, ty jesteś po prostu leniwy.

Jak widać nie jest potrzebny psycholog, żeby komuś udowodnić dysfunkcję

szkoła

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (166)

#89870

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Razem z mężem zajmujemy się małą poligrafią cyfrową. Historia ta zaczęła się ponad rok temu, kiedy przyszedł do nas pewien klient. Z racji charakterystycznej urody wskazującej na pochodzenie i lekko pokaleczonego języka polskiego, roboczo nazwaliśmy go Maharadża.

- Ja chcę wydrukować ulotki, ja mam pieniądze, ja płacę, ja 100 złotych zapłacę.

Wyjaśniłam mu, co może zrobić ze swoimi 100 złotymi, albo ile ulotek za to wydrukować. Nie był zadowolony, więc przestał mnie zauważać, zaczął rozmawiać z moim mężem. Nie miałam nic przeciwko, widocznie kobieta to nie partner do interesów. Jakoś doszli do porozumienia, ulotki były czarno-białe, cena wyższa, przychodzi do odbioru, on płaci 100 zł, przecież mówił, że tyle zapłaci. W bólach wytrząsnął resztę pieniędzy.
Bo on wcześniej drukował gdzie indziej za 100.
To niech tam idzie drukować.
Nie może, bo tamci już nie istnieją.
Za jakiś czas chce dodruk, ale w kolorze.

- Jak to drożej za kolor? Jak mam płacić za kolor, to niech tego koloru będzie tyle, żebym wiedział za co płacę.

Ja za takie zużycie tonera policzyłabym więcej, ale niech będzie, cena wcześniej podana, damy radę. Za projekt nie zapłacił, przy płaceniu za ulotki tak kombinował, żeby niepostrzeżenie schować stówę do kieszeni. Na szczęście pieniądze leżały na biurku, mój mąż ich nie dotykał, więc łatwo było udowodnić, że czegoś brakuje. Z łaski dopłacił.

- A poza tym ja przyjeżdżam tu 50 kilometrów, ja paliwo zużywam.
- Pana wybór, proszę znaleźć sobie coś bliżej.
- Ja chcę u was drukować.

Następny telefon w poprzedni czwartek. O dwudziestej. Jakieś poprawki do wprowadzenia.

- OK, jutro wprowadzę i wyślę do sprawdzenia.
- Jak to jutro?
- Dzisiaj już nie pracuję.

Następnego dnia wysłane poprawki, i cena, wyższa niż poprzednio, bo wiadomo co dzieje się na rynku. Przyjmijmy dla historii, że to było 350 złotych. Oczywiście SMS-em, bo maila nie odbiera, godz. 14, dzwoni, że gdzie poprawki. Wysłane. A, rzeczywiście. 16 - akcept.

- Ja za 2 godziny będę po odbiór.
- Za 2 godziny to nie będzie jeszcze czego odbierać, bo nie zdążę zrobić.
- Ile można drukować, ja jestem niedaleko, ja potem nie będę.

Przyjechał jak dostał wiadomość, że może odebrać.

- Ja płacę 250 zł, bo zima idzie i mam przestój.
- Podałem 350 i też zima idzie.
- Nie dostałem ceny.
- SMS - Proszę.
- To 300.
- 350, bo nie wydaję ulotek.

Zapłacił, obraził się, nawet do widzenia nie powiedział.

- Może już nie wróci - rozmarzyłam się.
- Wróci, wróci - podsumował mąż - gdzie on drugiego takiego cierpliwego osła znajdzie.

uslugi

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (177)

#75801

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po pogrzebie mojej mamy na grobie zostało Jej zdjęcie oprawione w ładną, ażurową, mosiężną ramkę. Nie było przymocowane, po prostu stało i przez kilka miesięcy nikomu w niczym nie przeszkadzało.

Kika dni temu zrobiliśmy odkrycie - ramka została ukradziona, ale zdjęcie przełożone do innej, zwykłej z tworzywa sztucznego.
Czyżby nowy poziom hieny cmentarnej, z wyrzutami sumienia?

cmentarz

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (180)

#87062

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W tej historii nie będzie nic o polityce, sytuacji w Polsce, ani o pewnej grupie osób. Wszystko skupia się wokół jednej sprawy.

Jestem matką osoby transseksualnej. Oswojenie się z tą sytuacją zajęło mi i mojemu mężowi sporo czasu, szczególnie, że inaczej niż przyjmuje się za wzorzec, przez 16 lat nie przyszło nikomu do głowy, że to dziecko to nie chłopiec. Zabawy, gry, zainteresowania, ubrania zawsze były chłopięce. Chłopiec - chociaż trochę inny - bardziej wrażliwy, delikatniejszy, ale chłopiec. Wiadomość była jak uderzenie obuchem, jakaś nierzeczywistość, dziwny żart, ale jednak (a minęły już 3 lata) okazała się prawdą. Powoli przyzwyczajaliśmy się do nowego imienia i formy żeńskiej. Tylko dziadek (mieszkający pod tym samym adresem co my) powiedział, że na pewno, nigdy, nie zwróci się jak do kobiety. Nie i już. Nie odrzucił, nie unikał, ale cały czas to był wnuk, nie wnuczka.
W kontaktach z naszymi znajomymi i rodziną zachowywaliśmy dużą ostrożność. W końcu to ludzie z różnymi poglądami, a ukrywanie czegoś, co trudno ukryć nie ma sensu, ale okazało się, że właściwie wszyscy, którym o tym mówiliśmy zachowali się w porządku, rozumieli, wspierali nas. Przekrój wieku 40-80 lat.

Aż w końcu spotkałam znajomą, mającą syna w tym samym wieku co moje dziecko. Chłopcy (jak jeszcze obydwaj byli chłopcami) bardzo się przyjaźnili, spędzali ze sobą dużo czasu, potem jakoś się to rozlazło i praktycznie od dłuższego czasu nie utrzymywali kontaktu. Zresztą podobnie jak i my, rodzice.
- O, co słychać, jak M.?
No co ukrywać, nie ma M., jest A. I znowu słowa wsparcia, że takie życie, trzeba wspierać, nie odrzucać, kochać itp. Powiedziałam, że owszem, kochamy, tylko dziadek ma pewien problem z zaakceptowaniem sytuacji.
- Co się dziwisz, to starszy człowiek, trzeba i dziadka zaakceptować i kochać, bo nic innego nie poradzicie. Musicie być silni.
Pierdu, pierdu, tona słodyczy.

Kilka dni później dziadek wrócił do domu wyraźnie wkurzony. Znajoma gdzieś go spotkała i zaczęła swoją litanię: że to moda to całe LGBT, że jedni napędzają drugich, sami nie wiedzą czego chcą, że to TRZEBA LECZYĆ, a nie ustępować i kilka minut takiego wykładu.
A doświadczenie w wykładach ma, bo ta kobieta jet nauczycielką, to ona wychowuje dzieci późnopodstawówkowe, pokazuje im kierunek nietolerancji. Może spodziewała się, że dziadek łyknie jej gadanie, może zasieje jakiś ferment, skłóci nas? Nie wiem. Chyba łatwiej byłoby mi to przełknąć, gdyby przy spotkaniu ze mną wyraziła swoje poglądy, a nie jak sądziła wzięła się za najsłabsze ogniwo.

A dziadek odpowiedział jej coś w swoim stylu, zupełnie nie po jej myśli, broniąc swojej rodziny, po czym podjął decyzję, że jednak ma wnuczkę i od tej pory konsekwentnie zwraca się do niej w rodzaju żeńskim. Tyle dobrego, a znajomą omijam.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (236)

#86310

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziecka mojego nigdy nie wychowywałam w karnym posłuszeństwie, że na każde żądanie ma być w gotowości wykonywania poleceń, co nie znaczy, że na prośbę o pomoc, czy wykonanie czegoś zapiera się rękami i nogami. Wie, że ma prawo odmówić, jeżeli czynność mu nie pasuje, przełożyć w czasie, albo po prostu, jak to pełnoletni nastolatek - zbuntować się, bo tak. Jednak większość próśb o pomoc w domu jest rozpatrywana pozytywnie. Wyjątkiem jest praca na ogrodzie - nie znosi tego.

Mój tata mieszka w domu obok, niby osobno, ale mamy wspólny ogród, którym głównie zajmuje się on i mój mąż. Raczej nie jednocześnie, każdy robi to w czasie i na odcinku odpowiadającym jemu samemu. Współistniejemy tak od jakichś 18 lat, więc żadnych nowości.

Pod nieobecność moją i męża do naszego domu wpada dziadek z propozycją nie odrzucenia:
- Chodź, pozbierasz liście.
- Nie, teraz wyjątkowo mi się nie chce.
próbował jeszcze namawiać, nie prosił o pomoc, że jemu jest potrzebne wsparcie, bardziej namawiał po prostu do opuszczenia domu i przewietrzenia się. W końcu stwierdził, że daje 10 minut i wyszedł.
Po jakimś czasie przyszedł znów i gdy zobaczył swoje wnuczę w tym samym miejscu, w którym je zostawił, zaczął wykrzykiwać:
- nie chcę cię znać, nie odzywaj się do mnie, nie będę ci mówił dzień dobry - i znów wyszedł.
Po takiej zachęcie, wiadomo, że nikt nie zerwie się polecieć grabić liście, szczególnie w tak nastawionym towarzystwie, więc trzecie wejście skończyło trzaśnięciem przez dziadka w bezpieczniki prądu, niezbyt miłą wymianą zdań.

Taka zwykła scena z życia, ale dziadek obraził się. I na moją i mojego męża sugestię, że przeprosiny nie są tym, czego powinien oczekiwać, obraził się również na nas i oznajmił, że czeka na przeprosiny od nas wszystkich, bo został upokorzony.
Na próby załagodzenia konfliktu z najmłodszej strony, odpowiedział, że przeprosiny nie są szczere i ich nie przyjmie.
Właśnie mija miesiąc od awantury i nadal nie rozmawiamy.

dom rodzinny

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (166)

#84115

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piątek, o godz. 18, jak zresztą jest opisane we wszystkich możliwych miejscach, zamykam firmę. Przede mną bardzo trudne dni, urywają się telefony od rodziny.

Godzina 20. Dzwoni jakiś numer, dość krótko, nie zdążyłam odebrać. Normalnie bym nie oddzwaniała, ale dzisiaj nic nie jest normalne, więc myśląc, że może ktoś kolejny z rodziny, czyjego numeru nie znam, oddzwaniam.

Okazuje się, że to pan klient. Pyta się, czy możliwe jest zrobienie jakiejś pracy. Tak, możliwe, a na kiedy pan to chce, bo w poniedziałek zamknięte na głucho, wyłączone telefony, mogę się zająć dopiero we wtorek.

- To jak to, dzisiaj nie mogę przynieść?

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (227)

#83295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Córka znajomych chodziła do przedszkola, które było jakieś dwie ulice od naszego domu. Mała miała - jak to ma wiele dzieci - ulubioną przytulankę owieczkę. Z nią chodziła do przedszkola, z nią zasypiała. Bez owieczki nic nie mogło się dziać. I któregoś dnia nie zabrała jej z przedszkola.
Mama Małej zadzwoniła do mojego męża, żeby podszedł do przedszkola i owieczkę zabrał, a ona podjedzie do nas trochę później.

Mąż mój podszedł do placówki, zadzwonił domofonem, a na pytanie w jakiej sprawie odpowiedział; "Chciałem odebrać owieczkę". Został wpuszczony na korytarz, a z sali do szatni wypchnięto jakąś dziewczynkę, że tatuś po nią przyszedł. Nie wiem, może dziewczynka miała na imię Oleczka, może ktoś nie zrozumiał, ale trzeba było się nieźle rozejrzeć, żeby znaleźć jakąś opiekunkę i wytłumaczyć pomyłkę. Faktem jest, że mąż w tym przedszkolu był pierwszy raz, nikt go nie mógł kojarzyć, a pracownicy przedszkola nie było za wesoło, jak okazało się, że naprawdę niewiele brakowało, żeby nie ta "owieczka" wyszła za bramę.

przedszkole

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 228 (236)

#68565

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Razem z mężem prowadzimy małą firmę poligraficzną. Część prac wykonujemy u siebie, ale bywa tak, że trzeba coś zlecić na zewnątrz i to niekoniecznie w jedno miejsce. Na przykład dużą pracę zlecamy do firmy [A], z niej należy przewieźć do [B] do uszlachetnienia, po czym wraca to do [A] do oprawy, a część do mnie do „wykończenia".

Czasem zdarzają się naprawdę duże nakłady, wtedy do przewiezienia pomiędzy firmami potrzebny jest solidny dostawczy samochód - i takim samochodem dysponuje mój klient [K], właściciel firmy.

Mamy taki układ, że przy dużych pracach, zamawianych zresztą przez niego, daje swojego kierowcę albo sam wsiada i zawozi. Współpraca kwitnie od wielu lat i się sprawdza. Tak było i tym razem.

Pośpiech okropny, bo materiały potrzebne na już, jednego dnia z [A] do [B], drugiego dnia rano telefon, że o 10.00 praca do odbioru z [B] i przewiezienia do [A], klient powiadomiony, osobiście ma pojechać odebrać.

Specjalnie nie trzęsłam się nad tą pracą, bo system zawsze działał, czekałam na hasło z [A], że mogę odebrać "swoją" część odciętą z dużego arkusza do dalszej obróbki, w międzyczasie zajęłam się czymś innym.

Ok. godziny 13 we względny spokój wdarł się telefon z firmy klienta. Zadzwoniła pani [D], najważniejsza osoba po szefie, z pytaniem, kiedy otrzyma część pracy, którą ja mam przygotować. Odpowiadam, że dzisiaj nie ma na to sposobu, bo pracy z tym jest bardzo dużo, a ja jeszcze nie dostałam wiadomości, że mogę zabrać to z [A]. Mam czas do 16, żeby przywieźć do klienta, na pewno nie zdążę.

No to się zaczęło: że ona to musi dostać już, natychmiast, bo ma zamówienia, bo będę mogła sobie to wyrzucić, ona nie weźmie, jak będzie za późno itp.

Staram się zachować spokój, tłumaczę, że dzisiaj nie zdążę, zresztą zadzwonię do [A], dowiem się, kiedy mogą mi to oddać i na jutro przygotuję. Z łaską wielką i fukaniem, pani [D] się zgadza na następny dzień.

Dzwonię do [A]. Zdziwienie - przecież ta praca jeszcze nie wróciła z [B]. Spieszyło się klientowi, czekają ciągle, a pracy nie ma. Zgłupiałam. Dzwonię do [D].

- W [A] nie mają jeszcze tej pracy.
- No tak, bo szef jeszcze po nią nie pojechał - odpowiada spokojnie [D] i, zwracając się do szefa - [K], kiedy pojedziesz po pracę?
- A wpół do trzeciej.

Nie miałam już nic więcej do powiedzenia. Jak tego klienta lubię i szanuję, tak tego dnia miałam bardzo mieszane uczucia.

uslugi

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (221)

#79949

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wróciłam właśnie z teatru. Wszystkie przedstawienia w tym teatrze są od 15 roku życia, więc dzieciarni tam nie uświadczysz. Na drzwiach wejściowych na widownię napis: "prosimy nie śmiecić w teatrze, a szczególnie nie przyklejać gum do żucia do foteli".
Wydaje mi się, że aby przywiesić taką kartkę, trzeba znaleźć pod fotelem niejedną gumę.
Dorośli ludzie w teatrze?

teatr

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (145)

#78126

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapisałam się na pewną specjalistyczną konsultację dotyczącą spraw zdrowotnych. Prywatnie, zapisy przez internet, można wybrać termin, godzinę, lekarza. Najwygodniej było mi wybrać datę 2 maja, możliwość była. Dla ścisłości 1 i 3 maja zaznaczone było jako niepracujące.

Otrzymałam od razu e-maila z potwierdzeniem rezerwacji. Później SMS-a z przypomnieniem o wizycie, dzień przed wizytą jeszcze jednego maila. I tak przygotowana wyruszyłam na wyprawę do pobliskiej Warszawy.
Ponieważ akurat tego dnia od rana upodobała mnie sobie paskudna migrena, poprosiłam mojego męża, żeby mnie podwiózł, pomimo daty międzyświątecznej na ulicach wcale nie było luźno, ledwo udało się znaleźć miejsce do zaparkowania (bo Śródmieście), trafiłam do budynku, a tam od portiera dowiedziałam się, że oni dzisiaj nie pracują. I w ogóle to było już dużo pacjentów, którzy też tak przyszli i poszli.

Próbowałam jeszcze zadzwonić do przychodni, bo nie do końca uwierzyłam portierowi, ale jak nie pracują, to i telefonu nie było komu odebrać. Na stronie internetowej, na FB, nigdzie nie ma wzmianki, że nieczynne, że przepraszają, czy coś. Potrafią wysyłać wiadomości o wizytach, a o odwołaniu już nie.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (221)