Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

myscha

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2011 - 14:35
Ostatnio: 28 marca 2024 - 8:17
  • Historii na głównej: 36 z 61
  • Punktów za historie: 22737
  • Komentarzy: 180
  • Punktów za komentarze: 2009
 
zarchiwizowany

#22826

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakoś mnie wzięło na wspominki studenckie, dziś na temat ukaranej chciwości.
Jak wiadomo, życie studenckie bez imprez marne jest, więc jak się tylko dało, spotykaliśmy się w celach konsumpcji, pogadania, potańczenia itp. Moi rodzice nie mieli nic przeciwko, więc często spotykaliśmy się u mnie w domu. Niewielka grupa 8-10 osób. Zjeść coś trzeba, wypić, zrobiono składkę, z której, uchwałą większości zostałam wyłączona, bo przecież dałam mieszkanie i przygotowałam co nieco, alkohol został zakupiony bez mojego wkładu. Po zakończeniu okazało się, że została jedna butelka wódki.
Po kilku dniach jeden z kolegów, nazwijmy go Czaruś, przypomniał sobie o pozostałościach.
Cz - Została jedna butelka!
J - Została, zgadza się, będzie na następny raz.
Cz - Nie, wiesz co, przynieś ją mi.
J - Po co ci teraz? Spotkamy się na imprezie, będzie jak znalazł.
Cz - No to ja ją przyniosę na imprezę, ale teraz oddaj.
j - Jak sobie życzysz, przyjedź do mnie i zabierz.
Cz - Nie, lepiej przynieś na uczelnię. Jutro.
Powiadomiłam resztę o niecnych planach, żeby nie myśleli, że w zmowie przetraciliśmy z Czarusiem butelkę, zdziwienie, ale co się będziemy kłócić, niech bierze. Przyniosłam nawet pozostałe 3 paczki czipsów, w tym 2 otwarte. Czaruś poważnie wytłumaczył mi, że te otwarte nie nadają się już, ale pełną schował do plecaka. Razem z butelką.
Radość nie trwała długo, jakaś sprawiedliwość musi być, bo kilkanaście minut później, bez niczyjej pomocy Czarusiowi spadł plecak z niewielkiej ławeczki, ot takiej jakie w salach gimnastycznych w szkołach stoją i nawet ta wysokość wystarczyła, żeby butelka potłukła się w drobny mak, pozostawiając szkło, cudny zapach, zalane podręczniki i zeszyty, a nie zostawiając w tych zeszytach zbyt wielu notatek, bo atrament się rozpuścił. A przed nami jeszcze zajęcia.
Zima, sezon grzewczy, sala usytuowana w piwnicy, bez okien, Czaruś ułożył mokre książki na kaloryferze, w sali smród jak w gorzelni. Wykładowca nie skomentował, tylko jakoś tak dziwnie ustawiał się w pobliżu owego kaloryfera.
Nie pamiętam, czy po kolejnych imprezach pozostawały jeszcze jakieś butelki, ale z pewnością Czaruś nie chciał już więcej zwrotów.

czasy studenckie

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (204)
zarchiwizowany

#22775

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czasy studenckie.
Mieliśmy jedną wykładowczynię, która kolokwia przygotowywała indywidualnie dla każdego studenta. Nie mieliśmy do niej o to pretensji, była naprawdę sprawiedliwa, nikt nie czuł się oszukany, że kolega ma łatwiejsze pytania, czy po znajomości znane wcześniej.
Siadamy do pisania, przed każdym ląduje kartka z zestawem pytań, podpisana "firmowo" imieniem i nazwiskiem. Patrzę na pytania, czarna dziura w pamięci, nie umiem nic. No, nie nauczyłam się, wyłącznie moja wina. Po przesiedzeniu i patrzeniu się w kartkę oddałam pracę czystą. Jest termin poprawkowy. Na poprawie dostaję... tę samą kartkę. Super, udało się kolokwium zaliczyć.
Oczywiście informacja obiegła lotem błyskawicy wszystkich zaufanych, następne kolokwium, znów pytania indywidualne i w tym momencie pytanie inteligentnego inaczej kolegi:
- Pani doktor, a jak ktoś nic nie napisze, to dostanie tą samą kartkę na poprawie?

studia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (287)
zarchiwizowany

#22320

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po wojnie, jak wiadomo na terenach wcześniej zamieszkanych przez Niemców, a po wojnie odzyskanych, pozostawały domy i mieszkania przeznaczone do zasiedlenia przez Polaków. W takim mieszkaniu w Gdańsku mieszkali moi dziadkowie.
Właśnie dzisiaj naszło moją mamę na wspominki, jeszcze po tylu latach zachwycała się cudnymi meblami, z jakich przychodziło im korzystać i przy okazji opowiedziała mi historię.
Kilka lat później dziadkowie z córkami przeprowadzili się do Warszawy, do mieszkania sporo mniejszego, więc i meblami trzeba było coś zrobić, część zostawili, a najciekawsze zabrali ze sobą do nowego mieszkania. Między innymi była tam sofa, obita aksamitem, z haftami, solidna przedwojenna robota. Sofa służyła wyłącznie do siedzenia, bo do leżenia była za wąska.
Akurat w odwiedziny przyjechała mama mojej babci i okazało się, że nie ma gdzie położyć jej spać, a sofa, jedyne nadające się miejsce jest niewygodna. Po pierwszej spędzonej nocy, a miało być ich jeszcze kilka moja prababcia postanowiła się z sofą rozprawić. Pod nieobecność dziadka, wzięła siekierę i odrąbała oparcie, licząc na to, że będzie jej wygodnie. Podobno wtedy właśnie dziadek zrobił jej pierwszą prawdziwą awanturę, a miał łzy w oczach widząc stan mebla.
Niestety, sofa nadal była niewygodna do spania. Następnego dnia prababcia doszła do wniosku, że mebel i tak do niczego, ale Niemcy na pewno pod obiciem ukryli pieniądze i złoto. Niestety, nie znalazła niczego, ale los sofy podzieliło jeszcze kilka krzeseł, które rozpruła razem ze swoją córką, a moją babcią.
Nie wiem jakim cudem, ale obydwie dożyły dosyć sędziwego wieku. Może dziadek stwierdził, że szkoda odpowiadać jak za zabicie człowieka.

rodzina

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (194)
zarchiwizowany

#21034

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Powoli zbliżal się koniec planowanej pracy, a firma jest w domu, więc snuję się spokojnie. W klatce Bestiom zaczęło się nudzić, szczególnie jednej, więc gdy przechodziłam obok klatki, Bestia złapała stopa, aby udać się na moim ramieniu na przejażdżkę po domu.
Akurat traf chciał, że przyszła klientka. Zrzuciłam Bestię na biurko, poszłam otworzyć furtkę. Pani elegancka, ufryzowana itp., więc prowadząc ją do pracowni od razu mówię
- przepraszam na moment, sprzątnę tylko zwierzę z biurka, chyba, że pani gryzonie nie przeszkadzają.
(P) - nie, skąd, nie musi pani zabierać.
Tymczasem Bestia zaszyła się za monitorem i na widok kllientki wystawiła tylko łepek. Przybrała najsłodszą minę świata
(P) - jaki on piękny, jakie ma oczka, a jakie uszka, no jak w kreskówkach normalnie...
Myślałam, że będzie gorzej, a tu pani się zachwyca. Nawet próbuje wyciągnąć rękę, żeby Bestię pogłaskać, przed czym panią ostrzegłam, bo Bestia szczerzyła już zęby, co mogło nawet uchodzić za uśmiech, ale nie ze mną te numery.
W międzyczasie przszedl mój syn, więc poprosiłam o zabranie jednak zwierza. Wyciągam go zza monitora, najpierw Bestia, a potem to, co do tyłka mu przyrosło i jest nieco dłuższe niż on sam.
(P) z obrzydzeniem - jaki on ma ogon. Fuu! To jest szczur!!!

A co innego? chomika to jednak nie przypominało.

firma własna

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (191)
zarchiwizowany

#20942

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyszła do nas dobra znajoma. Wiedzina ciekawością, bo niedawno zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Teraz mieszkamy w piętrowym domu jednorodzinnym. Dosyć istotny w tej historii jest rozkład pomieszczeń. Dom nie jest duży, na parterze jest salon połączony z kuchnią i jadalnią, łazienka, oraz przy samym wejściu nieduży pokoik, na górze trzy sypialnie i łazienka. Oprócz mieszkania urządziliśmy tam firmę.
W pokoiku obok wejścia jest część "produkcyjna" i dotamtąd najczęściej docierają klienci, a na piętrze, jest część biurowa i komputerowa, gdzie nie zaprasza się nikogo bez rzeczywistej pilnej potrzeby. Dla nas oznacza to ciągłe bieganie pomiędzy piętrami.
Gdy Ania do nas przyszła, w domu panował stan tuż po przeprowadzce. Niby meble ustawione, ale jeszcze nie zagospodarowane. Oprowadziłam Anię po domu, ale jakoś tak krępowała się zajrzeć do każdego pomieszczenia, miała tylko ogólny pogląd na rozkład.
(A) - Jaki piękny kredens, musisz go zestawić na parter, to taka ozdoba.
(J) - Nie mam miejsca na niego na dole, a na piętrze jest mu idealnie.
(A) - Ale musisz, bo jest piękny
(J) - Na dole już mam witrynę, gdzie ustawiłam co miałam ustawić
(A) - To ją wyrzuć.
No dobrze, mój wzrok powiedział jej, że chyba przesadziła.
(A) - Po co ci te szczury?
(J) - Przynajmniej nie drą dziobów, jak twoje papugi.
(A) - Usuń synowi z pokoju komputer, on za dużo gra.
(J) - On nie ma u siebie w pokoju komputera, korzysta z naszego.
Argumenty dotyczące dziecka się skończyły.
(A) - A w ogóle firam powinna być na jednym piętrze, po co tak biegać?
(J) - Dobrze mi robi, straciłam już parę kilo - podchodzę do tego z uśmiechem
(A) - Ale tak się nie da
(J) - Nie da się zrobić jej na jednym piętrze.
(A) - No komputery możesz postawić tu.
(J) - W salonie? Czasem mam ochotę przyjmować gości, kawka na xeroxie, zakąski na gilotynie, brzmi ciekawie.
(A) - No to tu - jadalnia.
(J) - Aniuuu!
(A) - A tu co jest, łazienka?
(J) - Tak.
(A) - To zlikwidujcie łazienkę, po co wam łazienka na parterze.
(J) - Zajrzyj do środka.
(A) - Nie, nie będę zaglądała, ale można tam wstawić
biurka, komputery, zrobić biuro
(J) - Zajrzyj...
(A) - Na górze pomieszczenia mieszkalne, na dole firma.
Tracę cierpliwość, nie chcę już nawet dyskutować o potrzebie łazienki na parterze.
(J) - Zajrzyj...
(A) - No dobra. O k...! tam jest tylko sam kibel i umywalka! I nie ma miejsca!

Mimo wszystko nadal ją lubię, tylko nie biorę sobie do serca jej cennych rad.

dom

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (235)
zarchiwizowany

#20869

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno temu, kiedy jeszcze młoda i głupia byłam, ze wszystkich liceów w Warszawie musiałam wybrać akurat to jedno. Cechą charakterystyczną tej szkoły było to, że prowadzona była przez zakonnice.
Najgorszą sławą cieszyła się moja wychowawczyni. Potrafiłla z jadowitym uśmiechem, w ramach miłości bliźniego oczywiście, poruszyć najczulszą strunę wrażliwości uczennic, gdzie stwierdzenie, że bezmózgowie się rysuje komuś na twarzy było tylko drobiazgiem. Bałyśmy się jej okrutnie, bo zasada w szkole była taka, że nauczyciel ma zawsze rację, a jak nie ma to patrz punkt pierwszy.
Pewnego dnia nie było jakiejś nauczycielki, więc wiadomo zastępstwo, na tablicy zastępstw opisane, że lekcja będzie w sali takiej i takiej. Po dzwonku zwlekłyśmy się piętro niżej, poszłyśmy pod odpowiednią salę, ale tam zajęte. Wyszedł do nas nauczyciel PO (panowie w tej szkole też uczyli, ale byli na tyle starzy i brzydcy, że teraz nawet, po ponad dwudziestu latach nie zawiesiłabym na żadnym oka, oczywiście gdyby wyglądali nadal tak jak wtedy), kazał zrobić w tył zwrot i odmaszerować. Wróciłyśmy niespiesznie do naszej sali, a tu drzwi zamknięte.
Któraś próbowała szarpać za klamkę, na co z klasy wyszła nasza wychowawczyni i stwierdziła, że nas nie wpuści. Udało nam sie ustalić, że w klasie siedzi około pięciu uczennic, którym najzwyczajniej nie chciało się schodzić na planowaną lekcję, zostały z lenistwa, nie z nadgorliwości w klasie, po dzwonku przyszła wychowawczyni, zamknęła drzwi i rozpoczęła lekcję polskiego. Reszcie wpisała nieobecność.
Reszta grzecznie usiadła na korytarzu, co zobaczyła przechodząca inna siostra.
- Co wy dziewczęta robicie tutaj? Nie powinnyście być na lekcji?
- Powinnyśmy, ale siostra nie wpuszcza nas do klasy.
Wyjaśniłyśmy wszystko. Zakonnica poszła do klasy. Długo trwało, zanim tamta otworzyła jej drzwi. Chwilę porozmawiały, wychowawczyni wróciła do klasy znowu zamykając drzwi, nasza "wybawicielka" wróciła i mówi:
- Dziewczęta, rozmawiałam z siostrą, dzisiaj już was nie wpuści na lekcję, ale przeprosicie ją i będzie w porządku.

Taak, przeprosimy za to, że zamknęła nam drzwi przed nosem.

szkoła

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (261)
zarchiwizowany

#17288

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Razem z mężem prowadzimy małą firmę poligraficzną.
Wiadomo, że zadowoleni z usług klienci przekazują kontakt swoim znajomym, i w ten sposób mieliśmy właśnie fazę na wietnamskie knajpki. Pracowało się z nimi bardzo dobrze, więc gdy pewnego dnia nasz stały klient, zwany potocznie Malutkim, powiedział, że jego kolega też by chciał ulotki, nie mieliśmy nic przeciwko.
Kolega przyjechał na umówione spotkanie, pojechaliśmy za nim do jego lokalu. I tu zdziwienie: dotychczasowe bary były niewielkie, bez specjalnego wystroju, a tutaj widzimy dwupiętrowy lokal, elegancki jak mało co, bar z alkoholem, po prostu inna klasa. Właściciel, przedstawiający się jako Tomek, mówiący naprawdę ładnie po polsku.
Do zrobienia też bardzo dużo: oprócz standardowych ulotek i kart menu, do wykonania kasetony podświetlane, banery, wyklejenie szyb. Knajpkę podobno niedawno przejął od kuzyna, więc musi zaprowadzić własne porządki.
Jakoś nie spodobało mi się tam, szczególnie, gdy przy stoliku obok usiadła jakaś grupka mężczyzn. Zamówili coca-colę, nie zachowywali się ani zbyt głośno, ani wulgarnie, ale jakoś zwracali uwagę na siebie. Zawołali Tomka, o coś wypytywali, on grzecznie im odpowiadał.
Już zaczęłam się zastanawiać nad warunkami zlecenia, czyli ile wziąć zaliczki, jakie mniej więcej będą koszty (ogromne). Warto wspomnieć, że od poleconych klientów zaliczki braliśmy niewielkie, a przy drobnych zamówieniach nie braliśmy wcale.
W pewnym momencie panowie wstają, robi się ich jakby więcej, trzech zatrzymuje się przy naszym stoliku, reszta podchodzi do pracowników przy barze.
(P)an - Czy ... (tu pada wietnamskie nazwisko Tomka)?
(T)omek - Tak
(P) legitymując się - Policja ... (tu padła nazwa policji, nie pamiętam, ale coś wspólnego z granicami miała) Dokumenty proszę, jesteś aresztowany. Państwo poczekają - to do nas.
Siedzimy, rozglądam się. Pracownicy (wietnamscy, jedna Polka) stoją przed barem, są legitymowani, miny nietęgie.
Policjant podchodzi do nas.
(P) - A państwo to tutaj po co?
- No, poligrafia, ulotki, te rzeczy...
- Czy rozpoczęliście już realizację zamówienia?
- Nie, dopiero pierwszy raz spotkaliśmy się, aby omówić, jeszcze nic nie zrobiliśmy...
- To dobrze, on za szybko z więzienia nie wyjdzie.
Spisali nasze dane - wypuścili z lokalu.

Jakiś czas dochodziło do mnie, co się właściwie stało. Gdyby spotkanie doszło do skutku kilka dni wcześniej, tak jak miało zresztą być, to nie byłoby za ciekawie. Gdybyśmy nie wzięli zaliczki, bylibyśmy stratni całą robotę, gdybyśmy wzięli, nie wiadomo kto zgłosiłby się po jej odbiór - wolę nie wiedzieć za co Tomek został aresztowany.
Malutki, gdy dowiedział się po kilku dniach co się stało zrobił się jakiś zielony, blady, zaczęła go boleć głowa i uciekł na zaplecze. Nigdy więcej nie rozmawiał z nami o tym człowieku.

Restauracja wietnamska

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (226)
zarchiwizowany

#16879

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyjaciel nasz (mój i mojego męża) ogłosił pewnego dnia, że zapozna nas ze swoją nową wybranką serca. Spotykał się z nią juz od pewnego czasu, ale w końcu nadeszła ta chwila, że można ją pokazać innym.
Umówiliśmy się u nas w domu, ja jako wzorowa gospodyni przygotowałam poczęstunek (wiadomym jest, że od nas nikt głodny nie wychodzi), czekamy na gości.
Przychodzą, zapoznajemy się z Edytką. Przypominam, nie wiemy o sobie prawie nic. Nie znamy swojego poczucia humoru, przewrażliwień, upodobań, nic.
Siadamy do stołu. Wjeżdża na stół pizza własnej roboty, wszyscy się zajadają, Edytka coś dłubie w talerzu. Rozpaprała pizzę, ale objętościowo jej nie ubyło.
- Czy nie smakuje ci? Może wolisz coś innego?
- Nie, nie właściwie to ja nie jestem głodna. Przed przyjściem Arek mi powiedział "najedz się dziewczyno, tam chleba i wody nie dostaniesz", więc zjadłam.

Prawie się zakrztusiłam, bo jak znam mojego przyjaciela, NIGDY nie powiedziałby czegoś takiego. Szczególnie, że nie miało to żadnego uzasadnienia. Powiedziane było to tak, żeby on nie usłyszał, więc nie zareagował, a ja też skarżyć nie zamierzałam. Domyśliłam się, że to miał być taki dowcip, mierny, lecz niech tam. Ale trzeba przyznać, że jak na prezentację i dobre wrażenie na początek, to trafiła idealnie.
Od pewnego czasu już nie są ze sobą. W przeciwnym razie, mam wrażenie, że doprowadziłaby do tego, że facet przestałby mieć przyjaciół.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 15 (77)
zarchiwizowany

#14221

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w domu jednorodzinnym. Mieszkańcy takich domów kojarzą się raczej z osobami majętnymi, dlatego czasem zdarza się, że ktoś dzwoni do furtki z prośbą o wsparcie. Czasem proszą o jedzenie, czasem o pieniądze, albo o opłacenie rachunków, czasem o ubrania.

Raz przyszło dwóch chłopaków, ok. 16-17 lat. Z okna wychyliła się moja babcia (miała swój pokój na parterze z dobrym widokiem na furtkę), zorientowała się, o co chodzi, wyciągnęła 10 złotych i podała mi, abym im dała. Jej pieniądze, jej wola. Chłopcy gorąco podziękowali i zaoferowali swoją pomoc - może przy koszeniu trawnika, porządkowaniu podwórka itp. Oni już to robili u innych i byli bardzo chwaleni i w ogóle... Akurat nic nie było do roboty, ale nie powiem, ujęła mnie ta chęć.
Zaczęli przychodzić coraz częściej, jakoś o tej pracy już nie wspominali, ale parę złotych dostawali. Zawsze mieli jakąś listę potrzeb - to na buty, to na podręczniki. Później przychodził jeden - brat ciężko chory w szpitalu, na leki potrzeba. Aż któregoś razu doszłam do wniosku, że znalazłaby się jakaś praca. Zaproponowałam malowanie ogrodzenia. Oczywiście, bardzo chętnie. Umówiliśmy się na konkretny dzień, kupiłam farbę, wszystko przygotowane, tylko brakuje młodego człowieka. Nie ma go tydzień, dwa, trzy... Płot pomalowaliśmy sami, on dostał od nas ksywkę "artysty malarza".

Jeszcze niedawno napisałabym, że tyle go było. Ale nie, z miesiąc temu znowu przyszedł. Koniecznie chciał się ze mną widzieć, akurat mnie nie było. Rozmawiał z nim mój mąż. Artysta odszedł z niczym.
Od momentu niedoszłego malowania minęły jakieś trzy lata.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (186)
zarchiwizowany

#13439

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jechałam kiedyś z moim mężem samochodem. Okres przed Bożym Narodzeniem, jakieś ostatnie zakupy, chcemy gdzieś jeszcze podjechać do sklepu.
Pech chciał, że mąż wjechał w ulicę, gdzie był zakaz, wycofać się nie ma jak, trudno zamykamy oczy i jedziemy. Okazuje się, że takich delikwentów było dużo więcej i specjalnie dla nich stała na poboczu straż miejska. Zatrzymują, będzie mandat, punkty, proszą o dokumenty, mąż podaje. Strażnik idzie pokontemplować dokumenty, wraca po dłuższym czasie ze złymi wiadomościami. Prawo jazdy utraciło ważność (badania lekarskie). Ups. Rzadko ogląda się swoje dokumenty i nie pamięta się o takich rzeczach.
Co robimy? - pyta się retorycznie strażnik.
Mąż chciał dać jakieś pieniądze, strażnik katgegorycznie odmówił.
- Teraz powinniśmy wezwać policję, zabrano by panu prawo jazdy... itd., ale to dużo czasu i kłopot niepotrzebny.
Wyglądało jakby dopraszali się o łapównkę, ale jednak nie.
- Gdybyśmy pana puścili, ale pan nie może prowadzić pojazdu, gdyby coś się stało.
Wtedy ja zaproponowałam, że przesiądę się na miejsce kierowcy i dalej ja poprowadzę samochód.
- Ale pani też ma okulary.
- Ale ja mam ważne prawo jazdy.
- Dobrze, niech się pani przesiądzie.
Usiadłam za kierownicą.
- To co, teraz pani wypisujemy mandat? Nam wszystko jedno komu.
Zgodziłam się, jest wina, niech będzie i kara. Pan wziął bloczek, popatrzył, machnął ręką i nas puścił. Tak przed Bożym Narodzeniem - jak zaznaczył.

straż miejska

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (178)