Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

myscha

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2011 - 14:35
Ostatnio: 19 kwietnia 2024 - 10:52
  • Historii na głównej: 38 z 63
  • Punktów za historie: 22915
  • Komentarzy: 185
  • Punktów za komentarze: 2063
 
zarchiwizowany

#60727

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Syn mój skończył właśnie szkołę podstawową. Przez ostatnie 3 lata jego klasą opiekowała się naprawdę fajna wychowawczyni. Osoba mądra, zrównoważona, dbająca o uczniów. Mój syn nigdy nic złego o niej nie powiedział.
Zupełnie inaczej, niż jego kolega Krzysiek. Zauważyłam, że tamten wypowiada się o wychowawczyni źle, więc dopytałam się w luźnej rozmowie, dlaczego jej tak nie lubi.
- Bo pani jest chamska, ubliżała nam i... (tu chwila zastanowienia nad użyciem wyrazu) używała wulgaryzmów.
Nie wyobrażałam sobie pani w tej akcji, więc drążę temat dalej.
- Jak byliśmy na wycieczce kilkudniowej (mojego syna tam nie było, więc relacji wcześniej nie znałam) to ze ściany sypał się tynk, to Jacek wziął kilof (nie pytajcie, myślę, że coś co mu ten kilof zastąpiło, niech będzie widelec, albo łyżka) i zaczął ten tynk odłupywać. Zrobiła się dziura.
Ustaliłam, że ściana była z karton-gipsu, więc jest to możliwe. Chłopak zaczął rozkręcać się przy opowieści, coraz lepiej się bawił.
- Dziura zrobiła się duża, że można było zajrzeć do pokoju obok, wtedy Maciek zaczął zasypywać ją chrupkami. Łamał chrupki i wsypywał do dziury. Wtedy przyszła pani i zaczęła na nas krzyczeć. No taka chamska była.
Nie wiem co było dalej, jaka kara, odpowiedzialność finansowa na kogo spadła. Wiem tylko, że Krzyś zdziwił się mocno, kiedy powiedziałam, że pani była delikatna, bo ja bym im nogi z pleców powyrywała za to. Dzieci były wtedy w czwartej klasie

wycieczka szkolna

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 13 (47)
zarchiwizowany

#58745

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dopisuję ciąg dalszy historii http://piekielni.pl/58637#comments
Panią Klientkę podesłała nam zaprzyjaźniona drukarnia, żebyśmy zrobili przygotowalnię, a oni będą drukować. Drukarnia nie brała udziału w ustaleniach graficznych, cała korespondencja szła przez naszą firmę. Nie trwało to dwóch dni, jak byłoby można wywnioskować z poprzedniej historii, tylko ok. 3 tygodni, chociaż roboty na 3 dni. W końcu finisz. Czekamy na ostateczny akcept (terminy im się zbliżają) i akcept nie przychodzi. Może jakaś zwierzchność chce jeszcze to obejrzeć, może coś nowego wymyślili, kto wie, nie upominamy się.
Około godz. 14.00 telefon z drukarni:
- Gdzie pliki do druku?
- Nie mamy akceptu.
- Jak to, przecież akcept przyszedł do nas.
Tak, dobrze wiedzieć. Zainteresowany jak zwykle dowiaduje się na końcu.

uslugi

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (43)

#58637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Firma czynna jest od 9.00 do 18.00. Przynajmniej tak wiedzą klienci.

Pierwszy dzień - robimy ulotki. Od rana gorąca linia na mailu. Pani klientka wysyła poprawki, od nas wychodzą naniesione, klientka sprawdza, kolejne zmiany, nowe pomysły. Około 13.00 kontakt się urywa, klientka znika. Trochę spokoju, można zająć się innymi zamówieniami. Do końca dnia pracy żadnych wiadomości w wiadomej sprawie.

Drugi dzień - rano przeglądam maile. Wiadomość z godz. 20.45 dnia poprzedniego - nowe poprawki. Wiadomość z godz. 6.50 dnia obecnego - "dlaczego nie dostałam jeszcze naniesionych poprawek?"

uslugi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 479 (555)

#57511

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakieś 20 lat temu moi rodzice wybudowali dom. Wyprowadzili się z Warszawy do pobliskiej miejscowości. Mieszkanie sprzedali, pozałatwiali wszystkie formalności, popodawali gdzie trzeba nowy adres i poszli mieszkać.

Po prawie 20 latach zadzwonił pan, który obecnie jest właścicielem starego mieszkania. Zadał sobie dużo trudu, żeby odnaleźć numer telefonu, ale w swojej skrzynce pocztowej znalazł dwa awiza na listy polecone adresowane do moich rodziców - do każdego z nich z osobna. Pan podał numery przesyłek.

Wyprawa do Warszawy nie bardzo wiązała się z planami rodziców, więc mama zadzwoniła na pocztę, z której miała odebrać listy i dowiedziała się, że nadawcą jest Urząd Miejski z obecnego miejsca zamieszkania. Mama chcąc dowiedzieć się o co chodzi, poszła do urzędu, ale niczego nie dowiedziała się, bo tak naprawdę nikt nie wiedział w jakiej sprawie listy zostały wysłane, wiadomo tylko, że takie wyszły.
Udało się dotrzeć w końcu na pocztę, odebrać przesyłki i co się okazało? Urząd wysłał pismo informujące, że sąsiad zza płotu (w obecnym miejscu zamieszkania) chce wybudować coś na swojej posesji.

Tylko skąd wzięli stary adres, jeżeli podobne listy przychodziły od wielu lat na adres obecny?

urząd

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 499 (563)

#57314

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwoje ludzi. Po trzydziestce, więc już nie głupi pierwszą młodością, że "jakoś będzie". Trzecie w drodze. Ona pracuje, on cały czas zastanawia się, co chciałby robić. Uczy się (na własną rękę, nie żadne kursy) programów graficznych, żeby z umiejętnościami poszukać prazy. Jak się któregoś nauczy, dochodzi do wniosku, że ten to już przeżytek, zaczyna nowy.
Jedna pensja, kredyt na mieszkanie, dziecko w drodze. Płacz i zgrzytanie zębami, bo po zapłaceniu rachunków na życie zostaje niewiele. Czasem rodzice coś dołożą.

Jego brat zadzwonił z propozycją: łatwa praca, dorywcza co prawda, ale dobrze płatna, w dobrych warunkach. Wpadnij, dorobisz parę złotych. Przywiozę cię i odwiozę.
- No co ty, zapomnij, uczę się teraz. Nie mam czasu.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (818)

#54942

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapraszam Was dzisiaj na dobre, polskie, wiejskie wesele, gdzie jest co pojeść, popić, a i zabawić się można. A jak zabawa, to wiadomo, że sztachety w płotach bezpieczne nie są. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Na takim weselu pojawił się pan S. (dajmy na to S jak Sebastian), lat sporo po trzydziestce, ze swoją uroczą towarzyszką. Na tym samym weselu bawił się pan O. (jak Olgierd), prywatnie ojciec pana S. Obydwaj, chociaż z urodzenia Polacy, przyjechali z innego kraju.
Jedzenie, a zwłaszcza picie zaszumiało w głowach i nie wiadomo z jakiego powodu pan S. zaczął okładać swoją partnerkę pięściami. Pan O. nie pytając o przyczyny wspomniał dawne czasy, kiedy zajmował się boksem (waga mniej więcej niedźwiedzia) i jednym celnym ruchem unieszkodliwił agresora, pozwalając niedoszłej synowej oddalić się na bezpieczną odległość, po czym wrócił do przerwanych czynności, czyli spokojnej konsumpcji. Nie zważając na stos inwektyw z ust syna pod swoim adresem.

Minęło trochę czasu, do O. podszedł znajomy S. prosząc go o wyjście na zewnątrz. O. pewien, że tamten oprzytomniał i chce przeprosić, spokojnie wyszedł. Synek z dzikim błyskiem w oku czekał z przygotowanym bejsbolem w ręku. Dostał nim jednak inny gość, który zdążył odepchnąć O. Łomot spuszczony synowi był bardzo konkretny i zakończył się (po powrocie do domu) kompletnym notarialnym wydziedziczeniem syna-jedynaka. Bez prawa do zachowku, a uwierzcie, spadek zapowiadał się imponująco.

rodzina

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 713 (801)

#54711

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od wielu lat współpracuję z firmą zajmującą się ogólnie rzecz biorąc produkcją różnego typu pamiątek. Ja zajmuję się drukiem tego, czego sobie klient życzy. A to wkłady do breloczków, a to jakieś obrazki.

Pewnego dnia do firmy przyszedł klient, który chciałby obrazki komunijne dla dzieci ze swojej parafii. Niewiele, może ze 30 sztuk. Ale mają być z obrazem, który wisi u nich w kościele, żadnym innym.
Z szefem firmy mam taką umowę, że jeżeli potrzeba podjeżdżam w odpowiednie miejsce, on mi organizuje dojazd na swój koszt, a ja nieodpłatnie robię zdjęcia obiektu. Wiadomo, że przy współpracy z klientem poniesione koszty z nawiązką się zwrócą.
Tak i wtedy zaproponowałam, że podjadę (blisko było) i sfotografuję obraz.

Propozycja przyjęta była z entuzjazmem - "Bardzo proszę, fotografowanie u nas w kościele kosztuje xxx zł".
Sumy dokładnie nie pamiętam, ale znacznie przekroczyła wartość zamówienia.

Cóż, nie wiem jakie obrazki miały dzieci... i skąd.

uslugi

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 852 (884)

#53757

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historię opowiedziała mi koleżanka, która pracuje w niewielkiej firmie produkcyjnej w niezbyt dużej miejscowości. W firmie jest ok. 10 osób, warunki dobre, szefostwo bardzo w porządku, między pracownikami zgoda. Nie ma za to szczegółowo rozdzielonych zakresów obowiązków, każdy zajmuje się tym, co właśnie jest do wykonania.

Aby dotrzeć do budynku, należy przejść dość wąskim chodnikiem od furtki, przy której stoją pojemniki na odpady.

Pewnego dnia na teren wkracza raźno młody mężczyzna. Akurat od strony pojemników wracała kobieta z pustym koszem na śmieci. Niezbyt młoda, niezbyt atrakcyjna, na ubranie założony miała fartuch ochronny. Mężczyzna przepchnął się obok niej nie mówiąc nawet "przepraszam", trzasnął jej drzwiami wejściowymi przed nosem i prawie wbiegł do budynku.
Kobieta spotkała go przed biurem.

K: - Dzień dobry, pan w jakiej sprawie?
M: - Sprzątaczce nie będę się tłumaczył.
K: - Nie jestem sprzątaczką, ale może będę mogła pomóc.
M: - Nie będziesz mogła. Chcę się widzieć z szefem, z panem Aleksandrem P.
K: - To musisz poczekać. Szef będzie za 10 minut.
M: - Od kiedy jesteśmy na "ty"?
K: - Wydawało mi się, że od przed chwili. Jeżeli pan nie życzy sobie takiego traktowania, to proszę mnie też tak nie traktować.

Kobieta wpuściła gbura do biura. Właściwie jedyne miejsce, gdzie mógł poczekać i być "na oku". Poburczał sobie coś, ale usiadł. Kobieta zajęła miejsce za biurkiem i zaczęła pakować jakieś druki, instrukcje obsługi, zszywać, układać, ogólnie robota mało rozwijająca, ale potrzebna.
Facet znów coś komentował na temat niskich kwalifikacji kobiety, że musi papiery przebierać i śmieci wynosić. W tym czasie przyjechał szef.
S: - O, zajęłaś się instrukcjami? Dużo zostało? Zaraz ci pomogę.
K: - Wszyscy zajęci, więc wzięłam. Ten pan na ciebie czeka.
S: - Dzień dobry panu, pan w jakiej sprawie?
M: - Czy moglibyśmy gdzieś w osobnym miejscu?
Szef i mężczyzna wyszli do drugiego pokoju, Po chwili szef wychodzi, woła panią "od instrukcji"
S: - Czy możesz przyjść do nas. Pan pyta o możliwość zatrudnienia.
I do faceta:
S: - To jest moja żona. Doskonały fachowiec, inżynier, firmę zna jak własną kieszeń. Proszę z nią porozmawiać o pracy dla pana.

K: - Myślę, że ten pan nie ma pojęcia o pracy i traktowaniu współpracowników. Niezależnie od kwalifikacji, dziękujemy panu.

Historia obiegła firmę w mgnieniu oka. Sam szef opowiadał ją jak przyszedł na produkcję nosić paczki.

mała firma

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2947 (3001)

#37309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciotka moja akurat pieliła coś w ogródku. Do domu obok niedawno sprowadzili się nowi właściciele, więc przez płot nawiązała się rozmowa z sąsiadem. Gdzies pomiędzy grządkami a grabiami, pan sąsiad przedstawia się:
- Jan Piekielny. Doktor.
Ciotka przez chwilę łapała oddech, odpowiedź szybko przyszła.
- Anna złośliwa. Teściowa magistra inżyniera.

Dom

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 621 (793)

#33232

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność z lekkim przymrużeniem oka.

Rzecz się działa kilkanaście lat temu. Dwie siostry mojego taty zapragnęły odwiedzić rodzinę w Warszawie (same mieszkają na zachodzie Polski), wsiadły więc w pociąg i to właśnie mi przypadł w udziale zaszczyt odebrania ciotek z dworca. Zapakowałam obydwie i ich bagaże do mojego ówczesnego pojazdu marki Fiat 126 i potoczyłyśmy się przez miasto do domu.
Akurat upalne lato, w samochodziku miejsca i powietrza mało, klima w postaci dwóch okien rozkręcona na maksa, a ciotki dalej gadać. Obydwie kobitki bardzo fajne, buzie im się nie zamykają całą drogę. Jedna z nich zaczęła opowiadać historię motoryzacyjną:

- No i wtedy, ta gówniara wyjechała mi z podporządkowanej, sama się przestraszyła, bo stanęła kawałek dalej, a ja do niej... - Tu się ciotka nakręca, próbuje przekrzyczeć pokasłujący z tyłu silnik i drugą ciotkę. Nie zwraca uwagi, że stajemy pod światłami. - ...Ty gówniaro, gnojówo jedna, kto cię jeździć uczył, prawo jazdy to ty chyba na bazarze kupiłaś, powinni ci zabrać, nie powinnaś za kierownicę siadać!
Wtedy z samochodu obok wychyla się dosyć barczysty pan:
- Babo jedna, czego od dziewczyny chcesz, radzi sobie jak umie i źle jej nie wychodzi. Chcesz, to ja ci k... nawrzucam.

Światła się zmieniły, pan odjechał, pozostawiając nas w niemym osłupieniu. Do samego domu ciotka się nie odezwała.

za kierownicą

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1027 (1081)