Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

myscha

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2011 - 14:35
Ostatnio: 14 kwietnia 2024 - 15:32
  • Historii na głównej: 38 z 63
  • Punktów za historie: 22903
  • Komentarzy: 184
  • Punktów za komentarze: 2046
 
zarchiwizowany

#32428

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Było sobie małżeństwo. Staż małżeński mieli już dosyć długi, znali się od szkoły średniej, więc wydawałoby się, że znali się na wylot jak łyse konie. Dla obserwatorów z boku (do których i ja należałam) był to udany związek ludzi około trzydziestki. Byli ze sobą, kiedy było biedniej i kiedy stopa materialna im wzrosła, kupili mieszkanie, samochody. Brakowało im tylko dziecka.
I tu pojawił się problem, bo pomimo tego, że obydwoje bardzo chcieli potomka, nie udawało się to. Zaczęło się chodzenie po lekarzach, badania, leczenie. Krzysiek (nazwijmy tak bohatera opowieści) nie ukrywał przed znajomymi, że taki fakt ma miejsce, opowiadał o tym, przejmował się, no widać było, że jego żona ma szczęście, bo małżonek na pewno będzie dobrym ojcem. Wiele czasu i pieniędzy upłynęło i w końcu dobra nowina. Ewa zaszła w ciążę. Bliźniaki. Radość w rodzinie, już niedługo...
Nasza znajomość rozluźniła się około 4 miesiąca ciąży Ewy, bo ja akurat z moim mężem wyprowadziliśmy się z osiedla. Później dotarła do nas wiadomość: w szóstym miesiącu Krzysiek zostawił żonę i odszedł do kochanki, z która spotykał się już od dosyć dawna.
Rozmawiałam z Ewą, pytałam się, dlaczego w takim razie starali się tak o dziecko, skoro on już wcześniej planował odejście. W końcu to nie była wpadka. Jego odpowiedź, przytoczona przez Ewę:
- Bo dzieci są fajne.
Nie jest istotne, bo zapewne padną pytania, że zostawił jej i dzieciom mieszkanie, płacił alimenty (miał z czego). Kobieta poradziła sobie dzielnie, dzieciaki zdrowe i mądre, ale jak nazwać to, co się stało?

rodzina

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (241)
zarchiwizowany

#31364

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zwierząt u nas dostatek: pies, koty, żółw, no i moje najulubieńsze - szczury. Dom duży, z ogrodem, więc zwierzyna żyje sobie w zgodzie. Czasem zdarza się, że któreś zachoruje. I tak stało się z moim Zgredkiem - szczurem. Zaczęła wyłazić mu sierść, więc trzeba do lekarza. Dotąd szczurzyska zdrowe były, więc żadnego wetrynarza "na stałe" nie miały.
Pytam mamy, gdzie chodzi ze swoim psem. Oj, świetny lekarz, dużo pieniędzy nie bierze, nie naciąga, leczy, z psem wszystko OK. Poprosiłam mamę, żeby zadzwoniła do niego spytać się, czy przyjmie takiego pacjenta. To, co odpowiedział jej lekarz, zatrzęsło mną i telepie nadal. Dowiedziała się, że szczura trzeba natychmiast uśpić, najlepiej wszystkie trzy, bo szczury przenoszą choroby, nawet krwotoczne zapalenie płuc, nie zdajemy sobie sprawy, jakie to niebezpieczne zwierzęta. A poza tym nie przyjmie, bo się brzydzi. I to wszystko bez obejrzenia zwierzęcia, po usłyszeniu tylko, że sierść mu wyłazi. I na nic tłumaczenie, że to nie są dzikie szczury, tylko domowe, oswojone i czyściutkie, nie mające kontaktu z "inną rzeczywistością" niż dom.
Ja to wszystko usłyszałam z relacji mamy, którą też trochę zatkało, bo nie powiedziała mu nic, a jeśli chodzi o mnie, to miał szczęście, że nie było mnie w pobliżu, bo spokojnie by nie było.
Nie łatwiej było powiedzieć, że nie zajmuje się gryzoniami?

zwierzęca służba zdrowia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (124)
zarchiwizowany

#26514

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Warszawskie osiedle bloków. Ludzi zna się z widzenia, mniej więcej kojarzy się kto gdzie mieszka. Niedziela wielkanocna. Ludzie masowo idą do kościoła. Ze wszystkich alejek osiedlowych, ludzie spływają do jednej, bo do kościoła prowadzi "wąskie gardło". Nie ma innej możliwości, trzeba przejść przed wejściem do klatki schodowej w jednym bloku.
W pewnym momencie z klatki wychodzi dwoje ludzi - mężczyzna i kobieta, tak około 50 lat, rozglądają się, i nagle pan zaczyna bić panią, zwracając jeszcze na siebie uwagę okrzykami typu "a masz, a masz". Pani woła na odmianę "o jej!". Robi się zamieszanie, ludzie przystają, wlepiają oczy. Do bijących się dobiega pies, który wyraźnie staje w obronie pani, zaczyna skakać i ujadać. Bijący zabierają psa i wracają do klatki. Ludzie powoli dochodzą do siebie, komentując pod nosem idą do kościoła. Koniec przedstawienia.
Nie, nie stała się nikomu żadna krzywda, choć moi rodzice (bo to oni byli) jeszcze długo wstydzili się pokazać sąsiadom na oczy. A powody były takie:
Po śmierci psa moja mama nie mogła znaleźć sobie miejsca, musiała mieć nowego i koniecznie teriera. Żadnego rodowodowego, byle charakter się zgadzał. Znalazła ogłoszenie, że ktoś takiego chce sprzedać. Rodzice pojechali na miejsce, w okazałym domu z ogródkiem przywitali ich właściciele pieska.
Pies był okazem nędzy i rozpaczy. Chudy, sierść skołtuniona, nigdy w życiu nie strzyżony, roztrzęsiony jakiś. Państwo stwierdzili, że go nie chcą, bo on dziwny jakiś, nie szczeka.
Państwo też byli dziwni, bo pies nie miał
- schronienia - mieszkał w jamie wygrzebanej w ziemi pod drzewem
- miski z wodą - może dlatego dwa razy wyciągany był ze studni, a może z innego powodu
- jedzenie rzucane było gdzie popadnie.
Moja mama przejęła się bardzo losem zwierzaka, zabrała go do domu. Długo trwało, zanim pies przyzwyczaił się, że nikt go tutaj nie uderzy, że na jedenie nie trzeba polować. Do tego okazało się, że ma padaczkę. Pies był prawie normalny. No właśnie, prawie.
Były to czasy, kiedy tabliczka "psy wyprowadzać wyłącznie na smyczy" była traktowana tak samo jak ta o deptaniu trawników i zakazie gry w piłkę, czyli jakby jej nie było, więc psy najczęściej biegały luzem. Dioguś też był puszczany, tylko czasami coś przestawiało się w umyśle psiaka i zaczynał uciekać. Nie było możliwości złapania go. Ani na przysmak, ani na wołanie, z obłędem w oczach gnał przed siebie i zatrzymywał się, kiedy stwierdzał, że nikt mu nie grozi. Był jeden sposób, odkryty przez przypadek. Nie wolno było dotknąć jego pani. Wtedy zaczynał szczekać (a podobno nie umiał) i bronić. Nie rzucał się, żeby pogryźć, tylko odepchnąć "napastnika".
I stąd ta cała akcja, a że akurat w czasie, gdy wielu ludzi szło do kościoła? Nie można było poczekać, bo pies by gdzieś uciekł.
Jakim trzeba być człowiekiem, żeby doprowadzić zwierzę do takiego stanu? Stanu, którego pomimo wielu lat czułej opieki nie udało się odwrócić, bo do końca życia pies miał różne odchyły.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (268)
zarchiwizowany

#24664

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez moją koleżankę Monikę (M).
M jechała z rodziną na działkę. Ona z rodzicami w samochodzie, a przed nimi jej brat, niedawno kupił motor, zrobił prawo jazdy, więc niech ma radochę z jazdy. Akcja rozgrywa się na oczach rodziców. Na jadącego przepisowo brata wyjeżdża zza zakrętu samochód. Centymetry dzielą go od stłuczki, motor przewraca się, chłopak na ziemi, a z samochodu WYTACZA się kierowca. Ojciec wyskakuje ze swojego samochodu, łapie gościa za klapy, próbuje nim potrząsnąc, żeby nie powiedzieć, że obić mu ryło.
I dochodzimy do punktu kulminacyjnego, oddaję głos Monice, która opowiadała mi to następnego dnia, kiedy odwiedziłam ją na tej działce
M - I wiesz, co się okazało? To był ksiądz! Niedużo brakowało, żeby tata obił księdza.
Ja - Może mu się należało...
M - Księdzu?
Ja - No, jeżeli zataczający się wyszedł z samochodu.
M - Na pewno był zmęczony, może całą noc się modlił.
Ja - A może pił całą noc?
M - Jak możesz tak mówić. Ale gdyby przyjechała tutaj moja ciotka, to nic jej nie mów, mielibyśmy straszny obciach w rodzinie.

Zaznaczam, że koleżanka nie pochodzi z małej miejscowości, od urodzenia w Warszawie, nie była też wedy małą dziewczynką wierzącą w każde słowo duszpasterza, ale kobietą około 30 lat, rodzice bardzo wspierali jej wersję wydarzeń, a na mnie patrzyli jakoś dziwnie, kiedy powiedziałam własne zdanie.
Dzięki takim ludziom księża czują się bezkarnie, bo ksiądz nie pije alkoholu, jego upaja całonocna modlitwa i daje mu napęd do jeżdżenia pod wpływem... modlitwy.

księża

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 291 (315)
zarchiwizowany

#22979

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niezbyt często mam okazję pojeździć komunikacją publiczną, ale niedawno skorzystałam z autobusu.
Dużo ludzi nie było, nawet nie wszystkie miejsca siedzące zajęte, gwar rozmów, a nad tym wszystkim górują głosy dwóch na oko gimnazjalistek, dosyć opisowo rozmawiających o różnych aspektach prowadzenia się ich koleżanki z klasy. Z kim i jak i dlaczego do tego jest w poczcie sztandarowym. I nagle w nawiązaniu do rozmowy panienek dał się słyszeć głos dziecka, może 6-7 lat:
- Mamo, a co to jest prezerwatywa?
Mama trochę zbladła, a w autobusie nagle zrobiło się cicho. Dał się posłyszeć jedynie szelest uszu, które jak czasze anten satelitarnych ustawiały się na odbiór. W końcu jakieś sapnięcie starszej pani, chichot panienek i znów chłopiec:
- Mamo, no powiedz mi, co to ta prezerwatywa.
- No, mamuśka dawaj - to już był przedstawiciel męskiej części młodzieży zaludniającej autobus. Tak na zachętę. I znowu chichoty.
Na co mama, co prawda bardziej do zgromadzonej publiczności, niż do syna:
- Popatrz synku na tych ludzi. Każdy z nich dobrze wie, co to jest i do czego służy, ale i tak każdy z nich czeka, aż ci wytłumaczę. Połowa z nich będzie udawała, że nie słucha, a druga połowa nawet nie będzie udała, tylko zacznie jeszcze dyskutować. A na pytanie odpowiem ci w domu.
Po czym nie speszona wróciła do przerwanej lektury gazety.

komunikacja_miejska

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (319)
zarchiwizowany

#22826

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakoś mnie wzięło na wspominki studenckie, dziś na temat ukaranej chciwości.
Jak wiadomo, życie studenckie bez imprez marne jest, więc jak się tylko dało, spotykaliśmy się w celach konsumpcji, pogadania, potańczenia itp. Moi rodzice nie mieli nic przeciwko, więc często spotykaliśmy się u mnie w domu. Niewielka grupa 8-10 osób. Zjeść coś trzeba, wypić, zrobiono składkę, z której, uchwałą większości zostałam wyłączona, bo przecież dałam mieszkanie i przygotowałam co nieco, alkohol został zakupiony bez mojego wkładu. Po zakończeniu okazało się, że została jedna butelka wódki.
Po kilku dniach jeden z kolegów, nazwijmy go Czaruś, przypomniał sobie o pozostałościach.
Cz - Została jedna butelka!
J - Została, zgadza się, będzie na następny raz.
Cz - Nie, wiesz co, przynieś ją mi.
J - Po co ci teraz? Spotkamy się na imprezie, będzie jak znalazł.
Cz - No to ja ją przyniosę na imprezę, ale teraz oddaj.
j - Jak sobie życzysz, przyjedź do mnie i zabierz.
Cz - Nie, lepiej przynieś na uczelnię. Jutro.
Powiadomiłam resztę o niecnych planach, żeby nie myśleli, że w zmowie przetraciliśmy z Czarusiem butelkę, zdziwienie, ale co się będziemy kłócić, niech bierze. Przyniosłam nawet pozostałe 3 paczki czipsów, w tym 2 otwarte. Czaruś poważnie wytłumaczył mi, że te otwarte nie nadają się już, ale pełną schował do plecaka. Razem z butelką.
Radość nie trwała długo, jakaś sprawiedliwość musi być, bo kilkanaście minut później, bez niczyjej pomocy Czarusiowi spadł plecak z niewielkiej ławeczki, ot takiej jakie w salach gimnastycznych w szkołach stoją i nawet ta wysokość wystarczyła, żeby butelka potłukła się w drobny mak, pozostawiając szkło, cudny zapach, zalane podręczniki i zeszyty, a nie zostawiając w tych zeszytach zbyt wielu notatek, bo atrament się rozpuścił. A przed nami jeszcze zajęcia.
Zima, sezon grzewczy, sala usytuowana w piwnicy, bez okien, Czaruś ułożył mokre książki na kaloryferze, w sali smród jak w gorzelni. Wykładowca nie skomentował, tylko jakoś tak dziwnie ustawiał się w pobliżu owego kaloryfera.
Nie pamiętam, czy po kolejnych imprezach pozostawały jeszcze jakieś butelki, ale z pewnością Czaruś nie chciał już więcej zwrotów.

czasy studenckie

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (204)
zarchiwizowany

#22775

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czasy studenckie.
Mieliśmy jedną wykładowczynię, która kolokwia przygotowywała indywidualnie dla każdego studenta. Nie mieliśmy do niej o to pretensji, była naprawdę sprawiedliwa, nikt nie czuł się oszukany, że kolega ma łatwiejsze pytania, czy po znajomości znane wcześniej.
Siadamy do pisania, przed każdym ląduje kartka z zestawem pytań, podpisana "firmowo" imieniem i nazwiskiem. Patrzę na pytania, czarna dziura w pamięci, nie umiem nic. No, nie nauczyłam się, wyłącznie moja wina. Po przesiedzeniu i patrzeniu się w kartkę oddałam pracę czystą. Jest termin poprawkowy. Na poprawie dostaję... tę samą kartkę. Super, udało się kolokwium zaliczyć.
Oczywiście informacja obiegła lotem błyskawicy wszystkich zaufanych, następne kolokwium, znów pytania indywidualne i w tym momencie pytanie inteligentnego inaczej kolegi:
- Pani doktor, a jak ktoś nic nie napisze, to dostanie tą samą kartkę na poprawie?

studia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 220 (288)
zarchiwizowany

#22320

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po wojnie, jak wiadomo na terenach wcześniej zamieszkanych przez Niemców, a po wojnie odzyskanych, pozostawały domy i mieszkania przeznaczone do zasiedlenia przez Polaków. W takim mieszkaniu w Gdańsku mieszkali moi dziadkowie.
Właśnie dzisiaj naszło moją mamę na wspominki, jeszcze po tylu latach zachwycała się cudnymi meblami, z jakich przychodziło im korzystać i przy okazji opowiedziała mi historię.
Kilka lat później dziadkowie z córkami przeprowadzili się do Warszawy, do mieszkania sporo mniejszego, więc i meblami trzeba było coś zrobić, część zostawili, a najciekawsze zabrali ze sobą do nowego mieszkania. Między innymi była tam sofa, obita aksamitem, z haftami, solidna przedwojenna robota. Sofa służyła wyłącznie do siedzenia, bo do leżenia była za wąska.
Akurat w odwiedziny przyjechała mama mojej babci i okazało się, że nie ma gdzie położyć jej spać, a sofa, jedyne nadające się miejsce jest niewygodna. Po pierwszej spędzonej nocy, a miało być ich jeszcze kilka moja prababcia postanowiła się z sofą rozprawić. Pod nieobecność dziadka, wzięła siekierę i odrąbała oparcie, licząc na to, że będzie jej wygodnie. Podobno wtedy właśnie dziadek zrobił jej pierwszą prawdziwą awanturę, a miał łzy w oczach widząc stan mebla.
Niestety, sofa nadal była niewygodna do spania. Następnego dnia prababcia doszła do wniosku, że mebel i tak do niczego, ale Niemcy na pewno pod obiciem ukryli pieniądze i złoto. Niestety, nie znalazła niczego, ale los sofy podzieliło jeszcze kilka krzeseł, które rozpruła razem ze swoją córką, a moją babcią.
Nie wiem jakim cudem, ale obydwie dożyły dosyć sędziwego wieku. Może dziadek stwierdził, że szkoda odpowiadać jak za zabicie człowieka.

rodzina

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (194)
zarchiwizowany

#21034

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Powoli zbliżal się koniec planowanej pracy, a firma jest w domu, więc snuję się spokojnie. W klatce Bestiom zaczęło się nudzić, szczególnie jednej, więc gdy przechodziłam obok klatki, Bestia złapała stopa, aby udać się na moim ramieniu na przejażdżkę po domu.
Akurat traf chciał, że przyszła klientka. Zrzuciłam Bestię na biurko, poszłam otworzyć furtkę. Pani elegancka, ufryzowana itp., więc prowadząc ją do pracowni od razu mówię
- przepraszam na moment, sprzątnę tylko zwierzę z biurka, chyba, że pani gryzonie nie przeszkadzają.
(P) - nie, skąd, nie musi pani zabierać.
Tymczasem Bestia zaszyła się za monitorem i na widok kllientki wystawiła tylko łepek. Przybrała najsłodszą minę świata
(P) - jaki on piękny, jakie ma oczka, a jakie uszka, no jak w kreskówkach normalnie...
Myślałam, że będzie gorzej, a tu pani się zachwyca. Nawet próbuje wyciągnąć rękę, żeby Bestię pogłaskać, przed czym panią ostrzegłam, bo Bestia szczerzyła już zęby, co mogło nawet uchodzić za uśmiech, ale nie ze mną te numery.
W międzyczasie przszedl mój syn, więc poprosiłam o zabranie jednak zwierza. Wyciągam go zza monitora, najpierw Bestia, a potem to, co do tyłka mu przyrosło i jest nieco dłuższe niż on sam.
(P) z obrzydzeniem - jaki on ma ogon. Fuu! To jest szczur!!!

A co innego? chomika to jednak nie przypominało.

firma własna

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (192)
zarchiwizowany

#20942

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyszła do nas dobra znajoma. Wiedzina ciekawością, bo niedawno zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Teraz mieszkamy w piętrowym domu jednorodzinnym. Dosyć istotny w tej historii jest rozkład pomieszczeń. Dom nie jest duży, na parterze jest salon połączony z kuchnią i jadalnią, łazienka, oraz przy samym wejściu nieduży pokoik, na górze trzy sypialnie i łazienka. Oprócz mieszkania urządziliśmy tam firmę.
W pokoiku obok wejścia jest część "produkcyjna" i dotamtąd najczęściej docierają klienci, a na piętrze, jest część biurowa i komputerowa, gdzie nie zaprasza się nikogo bez rzeczywistej pilnej potrzeby. Dla nas oznacza to ciągłe bieganie pomiędzy piętrami.
Gdy Ania do nas przyszła, w domu panował stan tuż po przeprowadzce. Niby meble ustawione, ale jeszcze nie zagospodarowane. Oprowadziłam Anię po domu, ale jakoś tak krępowała się zajrzeć do każdego pomieszczenia, miała tylko ogólny pogląd na rozkład.
(A) - Jaki piękny kredens, musisz go zestawić na parter, to taka ozdoba.
(J) - Nie mam miejsca na niego na dole, a na piętrze jest mu idealnie.
(A) - Ale musisz, bo jest piękny
(J) - Na dole już mam witrynę, gdzie ustawiłam co miałam ustawić
(A) - To ją wyrzuć.
No dobrze, mój wzrok powiedział jej, że chyba przesadziła.
(A) - Po co ci te szczury?
(J) - Przynajmniej nie drą dziobów, jak twoje papugi.
(A) - Usuń synowi z pokoju komputer, on za dużo gra.
(J) - On nie ma u siebie w pokoju komputera, korzysta z naszego.
Argumenty dotyczące dziecka się skończyły.
(A) - A w ogóle firam powinna być na jednym piętrze, po co tak biegać?
(J) - Dobrze mi robi, straciłam już parę kilo - podchodzę do tego z uśmiechem
(A) - Ale tak się nie da
(J) - Nie da się zrobić jej na jednym piętrze.
(A) - No komputery możesz postawić tu.
(J) - W salonie? Czasem mam ochotę przyjmować gości, kawka na xeroxie, zakąski na gilotynie, brzmi ciekawie.
(A) - No to tu - jadalnia.
(J) - Aniuuu!
(A) - A tu co jest, łazienka?
(J) - Tak.
(A) - To zlikwidujcie łazienkę, po co wam łazienka na parterze.
(J) - Zajrzyj do środka.
(A) - Nie, nie będę zaglądała, ale można tam wstawić
biurka, komputery, zrobić biuro
(J) - Zajrzyj...
(A) - Na górze pomieszczenia mieszkalne, na dole firma.
Tracę cierpliwość, nie chcę już nawet dyskutować o potrzebie łazienki na parterze.
(J) - Zajrzyj...
(A) - No dobra. O k...! tam jest tylko sam kibel i umywalka! I nie ma miejsca!

Mimo wszystko nadal ją lubię, tylko nie biorę sobie do serca jej cennych rad.

dom

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (235)