Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

myszolow

Zamieszcza historie od: 17 sierpnia 2015 - 9:17
Ostatnio: 7 lipca 2017 - 15:48
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 1018
  • Komentarzy: 120
  • Punktów za komentarze: 1271
 

#74469

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio odwiedziłam znajomych, z którymi nie widziałam się już od dłuższego czasu. Mieszkają w miejscowości turystycznej, więc kiedy zaproponowali żebym wpadła do nich na weekend bardzo się ucieszyłam - możemy nadrobić stracony czas i przy okazji zwiedzić turystyczne miasteczko w którym mieszkają.

Znajomi kupili 7 lat temu połówkę bliźniaka z lat '60, wyremontowali, zagospodarowali ogród itp. W ciągu tych siedmiu lat dorobili się też dwójki cudownych dzieciaków.

Żyli sobie spokojnie na osiedlu podobnych im domków. Niestety właściciel drugiej połówki bliźniaka zmarł, rodzina zdecydowała że nie jest w stanie bez niego utrzymać domu i wystawiła go na sprzedaż.
Nieruchomość kupił koleś, który wymyślił sobie że zorganizuje w niej noclegi dla pracowników sezonowych, których w tym miasteczku nie brakuje.
Znajomi mają teraz duży problem, widzę że ta sytuacja frustruje ich i zżera od środka.

Wyobraźcie sobie - mieszkacie w bliźniaku, do tej pory mieliście przez ściany około czwórki sąsiadów (pan który zmarł, jego żona z dziećmi). Teraz sąsiadów za ścianami jest około 35 (!) osób (nie przesadzam, na każdej kondygnacji są średnio trzy pomieszczenia do których nowy sąsiad wstawił łóżka piętrowe tak że w każdym pokoju nocują 4 osoby). Taka ilość ludzi, nawet jeśli nie urządza imprez, to po prostu hałasuje. Jak wspominałam to budownictwo z lat 60, więc ściany cienkie itp. Naprawdę słychać tych lokatorów!

Kolejna kwestia to słownictwo. U panów pracujących "na sezonie" dominują przerywniki na "k" i "ja pier.." Wspominałam że znajomi mają dwójkę małych dzieci? Wyobraźcie sobie, dzieci bawią się w ogródku (w sąsiednim, bliźniaczym ogródku panowie sezonowi przy obowiązkowym piwku po robocie, codziennie) i co chwilę dzieci są raczone "k" i "p". To samo w pokojach dzieci - chcesz otworzyć okno, bo upał, a tam lecą wiązanki z balkonu obok który należy do sąsiada. Uprzejme zwracanie uwag nie skutkuje.

Znajomi są załamani... Wydawało im się, że znaleźli swoje miejsce na ziemi, wyremontowali, włożyli mnóstwo serca, a tutaj nagle 35 osób za ścianą i przekleństwa na każdym kroku.

"Sąsiedzi" nie imprezują ani nic takiego, po prostu taka masa ludzi jest GŁOŚNA, ale to nie jest przesłanka żeby wezwać policję, bo nie robią imprez z głośną muzyką. Dodatkowo to przeklinanie. Przypadkowi ludzie ciągle za płotem (rotacja w "hoteliku" jest duża).

Jeden znajomy poszedł tam incognito na przeszpiegi, jednak Pan sąsiad-właściciel podpisuje umowy z lokatorami i wydaje się, że odprowadza podatki od tego procederu więc podkablowanie do US nic nie da.

Od razu uprzedzam pytania - sąsiad nie ma żadnego oficjalnego hostelu ani tabliczki na płocie, po prostu ogłasza się, że ma pokoje na portalach ogłoszeniowych.
Sprawa druga to proszę nie sugerujcie wojny podjazdowej, w stylu niszczenia czegokolwiek sąsiadowi itp - moi znajomi nie są tacy, nie pójdą i nie wymażą drzwi kupą, nie doleją do puszki piwa środka na przeczyszczenie ani nic takiego :p hehe. Bo już miałam kiedyś historie gdzie komentujący jako jedyne rozwiązanie widzą tylko sabotaż i wojnę. Znajomi mają małe dzieci i nie chcą żadnych wojen z "piwkującymi" lokatorami, bo boją się o dzieci.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (200)

#74097

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Naszą wspólnotę mieszkaniową tworzy kilka małych budynków. Jakiś czas temu wspólnota zgromadziła pieniądze na postawienie na uboczu podwórza altany - zamysł był bardzo jednoznaczny, altana miała stanowić miejsce spotkań żeby wieczorem posiedzieć sobie, zrobić grilla, zaprosić znajomych (wszyscy stwierdzili, że nie będzie to uciążliwe dla nikogo z racji ustronnego miejsca). Cieszyliśmy się, że będziemy mieć namiastkę ogrodu i przede wszystkim ta altana jako miejsce spotkań.
Zaznaczę jeszcze raz, że wszyscy wiedzieli do czego ma służyć altana.

Niestety zgodnie ze swoim celem nie posłużyła.

Mamy we wspólnocie dwie mamy małych dzieci, które uznały że ta altana to wspaniałe miejsce na garażowanie wózków oraz składowanie wszelkiego rodzaju dużych gabarytowo zabawek zewnętrznych typu ciężarówka itp. Jedna mama nawet przypina wózek zapięciem na rowery.
Jak chcesz skorzystać z altany, to najpierw musisz wyjechać z wózkami (jeden najczęściej jest zapięty, więc się nie da) i wytarabanić z niej zabawki dziecięce.

Wiem że teraz pewnie większość rodziców przyzna minusy, ale nie obchodzi mnie to za bardzo. Altana miała służyć rekreacji i grillowaniu, spotkaniom z przyjaciółmi, a nie jako wiata garażowa dla wózków lub składzik na zabawki. Uważam, że te dwie matki zachowują się piekielnie, ponieważ (może to mocne słowo, ale biorę za nie odpowiedzialność) terroryzują innych użytkowników swoim macierzyństwem. Zwróciłam im uwagę, ale to nic nie daje - w odpowiedzi matka nr 1 zaczęła zapinać wózek na zamek rowerowy, także nie da się go usunąć z altany.

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 599 (605)

#67984

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w niewielkim bloku, przy ruchliwej ulicy, przy zjeździe do centrum miasta. Sytuacja parkingowa wygląda tak, że z ulicy wygospodarowane są dwie zatoczki parkingowe na max 5 aut każda, nigdzie indziej nie można stanąć. Zatoczki nie należą do naszej wspólnoty, są "publiczne", zaznaczam jednak, że na tej ulicy stoi tylko nasz blok, następne zabudowania znajdują się ok 700 m dalej.

Na nieszczęście mieszkańców, zatoczki "zajął" jakiś handlarz autami, na potrzeby historii nazwijmy go Wąsaczem. Niestety zjazd do centrum jest tak ustawiony, że miejsca parkingowe przy naszym bloku są świetnie widoczne dla każdego przejeżdżającego pojazdu, dobrze wyeksponowane. To naprawdę dobry punkt od strony "marketingowej".

Wąsacz wygląda mi na handlarza który oczywiście nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej, ot ściąga sobie auta z Niemiec i wystawia pod naszym blokiem. Kiedyś jeden z mieszkańców podjął próby walki z Wąsaczem i efektem tego jest to, że teraz na każdym z wystawionych aut podany jest inny numer kontaktowy, kartki pisane są różnymi charakterami pisma - tak żeby wyglądało że wszystkie te wehikuły nie należą do jednej osoby. Przez ostatni rok Wąsacz zagarniał tylko jedną zatoczkę, teraz dwa auta stoją już w drugiej, tak że dla mieszkańców zostają tylko 3 miejsca parkingowe. Co więcej, po sprzedaży jakiegoś auta (zanim przyprowadzi następne) rozstawia inne swoje samochody tak, żeby nikt więcej nie mógł stanąć.

Teoretycznie nikt nic nie może mu zrobić, na kartkach ofertowych podawane są różne numery, parking jest formalnie patrząc "miejski".

Może ktoś z Was wpadnie na pomysł, jak ukrócić proceder Wąsacza? Zaznaczam że nie chcę stosować niedozwolonych chwytów, po pierwsze bo chcę zrobić wszystko zgodnie z prawem, a po drugie mam obawy, że Wąsacz mógłby się mścić (raz była z nim nieprzyjemna wymiana zdań)... Nie sądzę, że wspólnota zgodzi się na wykupienie zatoczek od miasta bo ostatnio nawet z podniesieniem Funduszu Remontowego o 20 groszy był problem...
Dziękuję każdemu kto będzie miał jakiś pomysł.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (253)

1