Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

naturalnawodamineralna

Zamieszcza historie od: 7 marca 2011 - 21:52
Ostatnio: 28 maja 2021 - 7:56
  • Historii na głównej: 8 z 21
  • Punktów za historie: 5470
  • Komentarzy: 38
  • Punktów za komentarze: 98
 

#87350

przez (PW) ·
| Do ulubionych
PAMIĘTNIK COVIDOWY

Dzień zero (niedziela): Wieczorem lekki kaszel, myślę: standardowe jesienne przeziębienie.

Dzień 1: Lekki kaszel nadal jest, ale idę do pracy. Po południu zaczyna mnie „rozkładać”- czuję się lekko „połamana”, temperatura 37,3.

Dzień 2: Dla bezpieczeństwa ja i P. zostajemy w domu- gdyby to jednak był covid, żeby nikogo nie zarazić, choć na 99% obstawiam przeziębienie. Za „467” razem udaje mi się dodzwonić do przychodni, teleporada z lekarzem rodzinnym, L4 do końca tygodnia, P. ma home office.

Dzień 3-4: lekki kaszel powoli przechodzi, temperatura cały czas około 37, w kościach nie łamie więc to na bank przeziębienie.

Dzień 5 (piątek): Wieczorem tracę smak i węch… Informujemy osoby, które się z nami widziały (na szczęście tylko 3 szt.) o sytuacji i prosimy o pozostanie w domach („niedługo i tak pewnie zadzwoni do was sanepid z informacją o kwarantannie, no ale lepiej już teraz uważać”)

Dzień 6-7 (weekend): Czuję się dobrze, P. też, temperatura około 37, P. też (dzień 7) traci węch i smak. Próbujemy poruszyć niebo i ziemię (prywatne laboratoria i NFZ/sanepid), aby zrobić gdzieś test, choćby prywatnie („nie przyjmujemy, mamy za dużo chętnych z NFZ”) lub na NFZ (sanepid lokalny- nie odbiera, Główny Inspektor Sanitarny, infolinia ogólnokrajowa: „test tylko po skierowaniu od lekarza rodzinnego, proszę czekać do poniedziałku i dzwonić o teleporadę i skierowanie”). Czuję się dobrze, P. też,

Dzień 8 (poniedziałek): Za „758” razem udaje mi się dodzwonić do przychodni, umawiam teleporadę (sobie i P.), opisuję sytuację, lekarz: „nie dam skierowania na test bo nie ma gorączki powyżej 38. Awantura. Dostaję skierowanie. Teleporada dla P., skierowanie.

Dzień 9: Jedziemy razem na test- wymaz pobrany w tym samym momencie/dniu/godzinie.

Dzień 10: P. ma wynik pozytywny, na pacjent.gov.pl ma info o wyniku i izolacji. Mojego wyniku brak, mam na pacjent.gov.pl info o kwarantannie. P. informuje lekarza rodzinnego o pozytywnym wyniku testu, bo lekarz mimo wydania skierowania nie widzi tego w żadnym systemie. Instalujemy w telefonach aplikację „kwarantanna domowa”- moja od razu każe mi zrobić sobie fotkę, P. przez kilka godzin walczy o dostanie danych do logowania. Jego aplikacja nic od niego nie chce.

Dzień 11: Mam wynik pozytywny, kwarantanna na pacjent.gov.pl zmienia się w izolację (o dzień dłużej niż P., bo dzień później dostałam wynik). Informuję lekarza rodzinnego o pozytywnym wyniku testu, bo lekarz mimo wydania skierowania nie widzi tego w żadnym systemie. Nikt z sanepidu się z nami nie kontaktuje, więc i z 3 osobami, które miały z nami kontakt też nie.

Dzień 12-13: Nic się nie dzieje- czujemy się dobrze, zaczyna mi powoli wracać węch. Sanepid nie dzwoni, aplikacje milczą.
Dzień 13: Do P. dzwoni dzielnicowy, żeby wyszedł na balkon/do okna, bo chcą sprawdzić czy jest w domu. P. tłumaczy z której strony bloku mamy okno, dzielnicowy wysyła tam kolegę. Kolega nie potrafi znaleźć okna, później się gubi, dzielnicowy idzie szukać kolegi. Olewają temat, misja nieukończona, nie sprawdzili czy P. jest w domu.

Dzień 14-15: Nic się nie dzieje- czujemy się dobrze, P. zaczyna powoli wracać węch. Sanepid nie dzwoni, aplikacje milczą.

Dzień 16: Do P. dzwoni dzielnicowy, żeby wyszedł na balkon/do okna, bo chcą sprawdzić czy jest w domu. P. mówi, że jest w wannie- nieważne, proszę szybko wyjść na balkon! Wychodzi, tym razem go znaleźli, pełen sukces.

Dziś jest dzień 17, moim zdaniem już od paru dni jesteśmy niepotrzebnie uwięzieni w domu. 2 z 3 osób, z którymi się widzieliśmy miały test, oba testy negatywne, więc raczej już wtedy nie zarażaliśmy, bo spędziliśmy kilka godzin w jednym pomieszczeniu więc raczej by się zarazili.

P.s. 1: Koleżanka A. miała test, wyszedł negatywny. Po trzech dniach wydzwaniania i kilku rozmów m.in. z sanepidem w mieście A. w końcu ktoś zdejmuje z niej kwarantannę.

P.s. 2: Kolega D. miał test, wyszedł negatywny. Pd trzech dniach wydzwaniania do sanepidu w mieście B., który ciągle nie odbiera jest wkurzony, bo nadal ma kwarantannę (sprawdzała go policja już po wyniku testu) i nie może wyjść do pracy/sklepu.

P.s. 3: Koleżanka R. ma męża, mąż ma wynik pozytywny, objawy, ona z nim mieszka. Sanepid do nich nie dzwonił, ona nie ma kwarantanny, od ponad tygodnia próbuje się dodzwonić do przychodni (po teleporadę/L4) lub sanepidu (w ww. mieście B, który nigdy nie odbiera, aby założyli jej kwarantannę) a pracodawca codziennie dopytuje na jakiej podstawie nie przychodzi do pracy. W końcu po ponad tygodniu dostaje skierowanie na test (i kwarantannę) a do męża dzwoni sanepid, więc przy okazji pytają kiedy koledze D. (ten sam sanepid, to samo miasto) zniknie kwarantanna, bo przecież ma wynik negatywny. Sanepid odpowiada, że kwarantanna nie zniknie, ma na niej siedzieć 10 dni mimo wyniku negatywnego, bo nie ma podstawy prawnej/rozporządzenia itp. na podstawie którego można skrócić kwarantannę.

P.s. 4: Trzy godziny później kolega D. informuje nas, że jego kwarantanna uległa skróceniu...
Wszystko powoli zbliża się do końca, a ja już tęsknię za tym korowodem absurdów, którego Bareja by nawet nie wymyślił…

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (151)

#44255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trzymajcie mnie bo jeszcze mnie trzęsie...

Wczoraj koło 23.00 moja teściowa źle się poczuła - na tyle źle, że teść zadzwonił pod 999 i opisał objawy: Kobieta lat 60, wymioty, ból żołądka, silny ból lewego ramienia, ból, duszność, ucisk w klatce piersiowej, dotąd nie chorowała, paląca. Wy już wiecie co to, prawda?

Ciekawe, czy dyspozytor(ka), który odebrał tez wiedział? Bo skoro udzielono odpowiedzi "mamy inne wezwania, nie przyjedziemy" to albo tam pracują idioci albo... idioci.

Dobrze, że teść był w domu (często wyjeżdża), miał auto i dobry szpital blisko, zawał przeszła nieźle, stenty wstawili. Ale co gdyby mieszkali daleko/nie mieli auta/była sama w domu?

Wytłumaczcie mi, jak to jest, urwał, możliwe?

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 690 (758)

#37485

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odwiedziłam ostatnio pierwszy raz w życiu okulistę, bo zaczęłam mieć wrażenie, że po dłuższej chwili czytania czegokolwiek rozmazują mi się literki. Poszłam do nieznanej mi pani, bezpłatnie, z NFZ. Pani była bardzo miła, zrobiła wg. mnie dużo badań, wszystko wytłumaczyła. Diagnoza: 0,75 astygmatyzm, prawdopodobnie zawężone pole widzenia w jednym oku, kupić okulary i nosić.

Ok, trzeba to trzeba, ale że to wydatek czasem dość spory, to postanowiłam skorzystać z dofinansowania u mnie w firmie. Kadrowiec umówił mnie na wizytę w prywatnej przychodni (bardzo exclusive), która "obsługuje" nasza firmę w celu potwierdzenia wady i uzyskania wniosku z zaleceniem noszenia okularów niezbędnego do uzyskania refundacji. Oto czego dowiedziałam się od Pani Okulistki (wyjątkowo niemiłej i wrednej baby zresztą):

- wadę mam, potwierdziła, ale.... to bez sensu okulary, teraz to wszyscy wszystkim by tylko okulary dawali, "niech pani popatrzy w autobusie np. wszyscy prawie w okularach od małego dziecka po starsze osoby, to bez sensu", bo okulary to łatwo dać, ale pani młoda jest, niech się oko przyzwyczaja i sobie radzi...
- ona nie ma sprzętu, żeby tu zrobić wystarczające badania
- nie ma też na nie czasu
- a w ogóle to tu jest medycyna pracy, a nie poradnia okulistyczne, więc co ja chcę (nosz kur**, zaświadczenie do pracy!)
- (na skierowaniu z pracy mam wpisane "praca przy komputerze powyżej 4h dziennie"), wg. okulistki: nie to niemożliwe, przecież ja jestem tylko sekretarką to tyle nie siedzę przy komputerze, tyle to pani w banku siedzi a nie ja. I pani okulistka wie, że ja to przecież a to kawę zrobię, a to jakieś papiery przyniosę i na bank przed komputerem tyle nie siedzę (kij z tym, że pracuję na stanowisku asystenckim, ale nie w sekretariacie- pani okulistka wie lepiej, co robię w pracy)

Koniec końców wniosku na okulary nie dostałam, straciłam czas (2h w czasie pracy), kasę na dojazd, mnóstwo nerwów swoich i kadrowca, który jak wysłuchał mojej relacji to też się, delikatnie mówiąc, zdenerwował - bo nawet jeśli pani okulistka nie widzi potrzeby noszenia przeze mnie okularów, to ma obowiązek poinformować o tym mojego pracodawcę, a ta pani nie wypisała ani pozytywnego, ani negatywnego wniosku.

Po interwencji (...i awanturze) kadrowca z mojej firmy u dyrekcji placówki na następny dzień z samego rana zadzwoniła do mnie pani z rejestracji przychodni zapraszając po odbiór zaświadczenia o konieczności noszenia okularów korekcyjnych...

Zaświadczenie odebrałam. Jest bez wpisanej wady wzroku, a co za tym idzie, nie takie jak trzeba...

okulista

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 507 (559)

#27475

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z cyklu Matka Roku, lub raczej Metoda Wychowawcza Roku:

Sytuacja sprzed paru minut. Wracam do domu z zakupami, wszystkie bloki na moim osiedlu mają na dole garaże. Pani Matka wracała z synkiem, około 4-5 lat ze spaceru, mały na czterokołowym rowerku. Otworzyła garaż i kazała małemu zaprowadzić do środka rowerek. Sęk w tym, że dzieci w tym wieku nie są jeszcze ani silne, ani super skoordynowane, a w garażu było ciemno jak w miejscu, gdzie plecy tracą swa szlachetną nazwę i był w nim dość wysoki próg. Małemu zajęło to chyba o 3 sekundy za długo, niż wymagane przez matkę 5 sekund i zniecierpliwiona zamknęła małego w tym ciemnym garażu zanim zdążył z niego wyjść. Chłopczyk płakał i dobijał się do drzwi, za którymi stała matka drąc na niego swą paszczę tak, że chyba całe osiedle ją słyszało.

Gratulacje. Superniania byłaby z Pani dumna.

Garaż w bloku

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 632 (712)

#24557

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna opowieść z cyklu "piekielni kurierzy". Zamawiałam w pracy kuriera, trasa Katowice-Szczecin, przewóz dokumentów, bardzo bardzo ważnych, których niedostarczenie wiązałoby się dla firmy ze stratą tysięcy, o ile nie milionów złotych. Tak więc naprawdę ważna rzecz. Dodatkowo dokumenty musiały znaleźć się z Szczecinie u naszego pracownika nie później niż o 10.00 rano, bo o 11.00 ze Świnoujścia wypływał statek, na który miały być one dostarczone, a jeszcze trzeba je do tego portu zawieźć. Dzwonię do różnych firm, najtaniej wysyłka z dostarczeniem na 10.00 rano wyszła w firmie DajPanDokumenty.

Dzwonię na infolinię, żeby się upewnić, czy na pewno na 10.00 będą, czy tak się da i w ogóle. Gorące zapewnienia, że tak. Zamawiam kuriera. Po 2h przyjeżdża wybitnie niekumaty jegomość, któremu musiałam tłumaczyć za co jaka opłata, bo w smsie ze zgłoszeniem z infolinii dostał tylko cyfry załóżmy: 30,20,35 (30,00 pln przesyłka, 20,00 dopłata za dostarczenie na 10.00, 35,00 dokumenty zwrotne - czyli przesyłka z podpisaną kopią odbioru z powrotem do naszej firmy). Dodam tylko, że na liście przewozowym jak byk jest zaznaczone krzyżykiem "dostarczenie do 9.00 (do 10.00 w miesiącach listopad-marzec)". Akurat to był grudzień, dlatego na 10.00.

Ok, poszło. Dzień następny, godzina 10.00, pracownik w Szczecinie zgłasza, że nie dostał jeszcze paczki. Dzwonię na infolinię, a tam.... mało mnie szlag na miejscu nie trafił, informacja, że "nie ma możliwości dostarczenia tego na 10.00 w Szczecinie, bo to daleko od bazy, czy coś w tym stylu i w ogóle oni nie przyjmują zgłoszeń z opcja "do 10.00" do tej miejscowości.

Ja - stan przedzawałowy, nie będę cytować co powiedziałam panu na infolinii, mając w głębokim poważaniu, że mnie nagrywają. Generalnie zapytałam, dlaczego w takim razie przyjęli takie zgłoszenie, czemu mam to potwierdzone na kopii listu przewozowego, czemu na infolinii wczoraj powiedziano mi, że się da, i czemu za to zapłaciłam i takie zgłoszenie przeszło przez system??? Odpowiedź:
- Nie wiem jak to się stało. :)

Pomijam moje wiszenie na telefonie z infolinią, szukanie i przyspieszanie kuriera, jazda naszego pracownika chyba 200km/h, ale w 15 minut (po wielu przyspieszeniach pana kuriera - w sumie nie jego wina, bo on nie miał możliwości dostarczenia paczki wcześniej) nasz pracownik zdążył wbiegając na rampę czy ten pomost, który łączy nadbrzeże ze statkiem, w momencie odczepiania go. Nieważne, zdążył, miliony uratowane!

I ciąg dalszy: reklamacja zgłoszona na infolinię, mam czekać na kontakt. Po 2 tygodniach dostaję maila, że tu pani jakaś tam, w sprawie zgłoszenia reklamacyjnego, że o co to chodziło...? No to ja opisuje setny raz, wysyłam skan listu przewozowego. Po tygodniu odpowiedź: "Reklamacja uznana za bezzasadną - nie ma możliwości dostarczenia takiej przesyłki w to miejsce w opcji ′do 10.00′". Ja znowu piszę, (było to w połowie stycznia), że jak to, skoro potwierdzone, skoro infolinia, skoro zapłaciłam, skoro pan kurier przyjął, skoro mam to zaznaczone na kopii listu itd... I co?

Do dnia dzisiejszego firma DajPanDokumenty się nie odezwała....

firma kurierska DajPanDokumenty

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 455 (563)

#22380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana przez koleżankę, młodą lekarkę, pracującą na szpitalnym oddziale ratunkowym (SOR)...

Dzień jak co dzień, przywożą jakiegoś Pana Żulika (Z), który rozbił sobie nos czy coś w tym stylu. Z. siedzi i czeka w poczekalni, coś tam mamrocze, pachnie nieprzyjemnie, generalnie jednak nie jest zalany w trupa i nie stwarza większych problemów. Korytarzem idzie sobie Pani Sprzątająca (S) pchając przed sobą swój wózek wypełniony szmatkami, płynami itp.

Koleżanka siedząc w gabinecie, nagle słyszy krzyki:
S: No co pan robi, panie, co to ma być!!!
Okazało się, że ten chwilę wcześniej zabrał jej z wózka, gdy nie patrzyła, płyn do mycia szyb (był z alkoholem) i jednym łykiem pozbawił pełną butelkę zawartości...
S: Panie, no co pan robi?!!
Z. (z klasycznym bananem na twarzy): Aaaa, trzeba było sobie pilnować.

Zagłębie

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 800 (828)

#20339

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Za górami, za lasami, a dokładniej 3 lata temu w Korbielowie postanowiłam się wraz z lubym ponapawać się białym szaleństwem. I udało się, aczkolwiek nie w tej odmianie o jaką mi chodziło - zamiast śniegu miałam przyjemność obcowania z NFZ.

Do rzeczy: ja - deska, mój facet-narty. Zaraz po świętach, koniec grudnia, śniegu nie za dużo, za to lodu - a owszem. Ale da się jeździć, nie ma tego co się lubi, to się korzysta z tego co jest. Drugi zjazd i mój chłopak zaliczył porządną, lodową glebę efektem której była zmiana położenia jego barku. Decyzja: GOPR.

Akt pierwszy: dzwonię. Z komórki, w Korbielowie, połączyło mnie z alarmowym GOPRu najpierw w Rabce, potem chyba w Zawoi, a potem jeszcze gdzieś, zanim dotarłam do właściwej stacji.
Ok, mówię o co chodzi, widzę po chłopaku, że nie jest dobrze, a raczej nie ma obniżonego progu odporności na ból. Pan już jedzie. Luby zielono-fioletowy, ledwo siedzi/leży na ławce, nic nie mówi. Ok, jest Pan Goprowiec (PG).

Okazało się, że nic przeciwbólowego dać nie może (ok, rozumiem), usztywnił ramię folią spożywczą na kawałku tektury z napisem GOPR. PG był sam. Na nartach. Pytam o skuter GOPRu - nie mają, nosze na płozach - też nie. Ale PG mówi, że "może nam załatwić ZA DARMO zjazd kolejką krzesełkowa na dół... Super, swoją drogą ciekawe co by było gdyby był tam orczyk, a nie krzesło? No nic, PG z moim, ja sama z deską, nartami i kijkami (to akurat wyglądało nieco komicznie).

Akt drugi: Luby wygląda gorzej niż źle, zwija się i zaciska zęby. Do szpitala. Karetka? PG mówi, ze może wezwać, ale będą z 2-3 godziny. Super po raz drugi. My we dwójkę, ja nie miałam prawa jazdy jeszcze. PG okazał się natomiast pod tym względem nie piekielnym, lecz wspaniałym, zszedł ze mną do auta (około 1 km) w swoich butach narciarskich, wsiadł, założył buty mojego faceta i podwiózł auto pod sam wyciąg. Chwała mu za to!

Akt trzeci: jedziemy autem do szpitala. Prowadzi (a jakże!) mój luby, jedną ręką i coraz bledszy, ale wyjścia nie ma. Pije wodę mineralną. Dojechaliśmy po 50 min. Izba przyjęć, czy tam SOR (nie wiem, nie odróżniam). Kolejka na jakieś 10 osób, prawie wszyscy owinięci cudowną folią z napisami GOPR - złamane nogi, ręce, itp. Czekać i się nie wychylać Pani Pielęgniarka (PP) każe. Ok.
Wpada babka z rozciętą głową. PP każe jej tez czekać. Babce leje się krew po twarzy, prowizoryczny opatrunek jaki trzyma przy czole, cały czerwony. Puka do pokoju pielęgniarek, PP daje jej wacik 2x2 cm i mówi, żeby nie była taka nerwowa.

Akt czwarty: po 1,5 godzinie czekania wchodzi mój, a w zasadzie wpełza. Wychodzi za 5 min ze skierowaniem na rentgen i idziemy w kierunku drzwi, które pokazała PP (i zniknęli tam wszyscy połamani z kolejki przed nami). Za drzwiami korytarz, następne drzwi - na zewnątrz. Budynek z rentgenem jakieś 50 m dalej. Idziemy. Po drodze mijamy tych wszystkich połamanych, chodzą na zewnątrz w obie strony, wózek inwalidzki jeden - na nim chłopiec może 8 lat z nogą w folii GOPR, reszta złamanych nóg kuca/skacze/pełźnie podpartych przez znajomych lub rodzinę, ewentualnie, jak ktoś wylądował tu sam, to na ramionach tych, co są ofoliowani GOPRem tylko na ręce. Paranoja:)

Akt piąty: w kolejce do rentgena czekamy tylko 40 min, bo nas Pan Pielęgniarz wziął jakoś szybciej, widząc, że mój facet zaraz padnie. Przed pokojem rentgenowskim z 30 osób. 2 krzesła. Około 8 złamanych nóg, których właściciele trzymają się na tych, co ich podpierali w drodze między budynkami. Ale nic to, paranoja trwa...

Akt szósty: Ok, jest decyzja, bark wybity, nastawiamy. Pełna narkoza. My zdziwienie, no ale jak trzeba to trzeba. Zabieg zrobili, luby od razu zrobił się jakiś taki bardziej żywotny (z powodu zelżenia bólu, nie z powodu narkozy). Ok, po zabiegu, PP mówi- w gips! My, że nie, PP, że trzeba, my że nie, że przecież można inaczej, że bandaż, że kupimy potem taki "usztywniacz" na bark i będzie w nim chodził. PP, że no dobrze, na wasze życzenie, ale oni nie mają bandaży. Ja w szoku, w sumie po co w szpitalu bandaże, nie?

Akt siódmy- końcowy:
PP: - to Pani pójdzie, kupi ten bandaż, jak chcecie takie usztywnienie.
Ja: - Ok, a gdzie?
PP: (myśli, wyciąga kartkę i zaczyna coś na niej rysować) Pani pójdzie w bramy głównej w lewo do świateł, potem w prawo z 300 m, potem w lewo do ronda, na rondzie prosto, za bankiem w prawo i za jakieś 500 m będzie apteka całodobowa.
Ja: - ....?
Ale co miałam zrobić, polazłam... Pół godziny marszu o północy w obcym mieście przy -20′C to w sumie normalne, żeby zdobyć bandaż dla pacjenta szpitala...
Wróciłam, usztywnienie założone, ale mojego jeszcze boli.
Ja: - A czy lekarz może dać coś przeciwbólowego?
PP: - Nie mamy nic.
Ja: - A jakąś receptę na coś mocniejszego typu jakiś ketonal czy coś?
PP: - Ibuprom mu pani kupi...

P.S.: przyjechał po nas mój tata, bo to około 1,5 godziny jazdy od nas, ja nie pojadę a mój po narkozie tym bardziej. Tata jak podjechał pod ten szpital, zabrał nas i wyjeżdżając, zanim zdążyłam cokolwiek mu opowiedzieć, westchnął:
- Nie lubię tego szpitala, 20 lat temu mnie tu źle złożyli, a podobno do teraz nic się tu nie zmieniło...

Szpital w pewnym górskim mieście

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (630)

#7609

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja znajoma wybrała się na koncert pewnego polskiego zespołu. Po koncercie panowie mieli rozdawać autografy (a w zasadzie podpisywać płyty). Znajoma, której nudziło się czekając w kolejce na zespół usiadła sobie na krześle przy jakimś stoliku, jak się później okazało, tym, przy którym miał siedzieć zespół. Pominę fakt, że zupełnie nie załapała, że powinna ustąpić im miejsca, kiedy przyszli i koleżanka jej musiała powiedzieć, żeby zeszła.
Tym samym znalazła się pierwsza w kolejce do podpisania płyty (za nią tłum ludzi)
W zasadzie, to płytę z autografem chciała dla męża.
Basista zespołu (biorąc do ręki ich płytę): - To dla kogo ma być?
Znajoma: - No dla mnie...!
Konsternacja basisty, kolejka poskładana ze śmiechu....
B: - To znaczy dla kogo?
Z (z rozbrajającą szczerością): - No, dla Grzesia.

Koncert zespołu

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 461 (649)

1