Profil użytkownika

niepodam ♂
Zamieszcza historie od: | 19 września 2018 - 8:51 |
Ostatnio: | 6 czerwca 2025 - 23:04 |
- Historii na głównej: 56 z 57
- Punktów za historie: 6273
- Komentarzy: 430
- Punktów za komentarze: 2270
O produkcji elektrośmieci będzie.
Teściowa zażyczyła sobie boomboxa, żeby miał radio, CD i najlepiej odtwarzacz kaset.
Poszliśmy z żoną do Mediaexperta, za troszkę ponad 200zł zakupiliśmy sprzęt znanej niegdyś marki JVC. Kaset nie ma ale ma CD, ma radio, jest prosty w obsłudze. Sprawdziliśmy na szybko - płyta gra, radio gra. W najbliższy weekend zawieźliśmy sprzęt. Teściowa szczęśliwa... przez dwa dni. Aż nie spróbowała posłuchać płyty, bo jak się okazuje - jak płyta jest dłuższa to piosenki zaczynają pod koniec przeskakiwać.
Sprzęt kupiony stacjonarnie, na zwrot bez podania przyczyny jest tydzień. Tydzień minął dawno zanim pojechaliśmy znowu do teściów. A więc reklamacja, serwis przysłał kuriera, kurier zabrał sprzęt. Po dwóch tygodniach kurier przywiózł nieszczęsnego boomboxa z powrotem, w pudełku oprócz sprzętu karteczka samoprzylepna z pieczątką serwisu i opisem, co zostało wymienione.
Może i zostało toto wymienione, ale jak przeskakiwało tak przeskakuje.
Reklamacja druga. Po dwóch tygodniach dostaliśmy z powrotem pieniądze.
Stwierdziliśmy, że może te 200zł to jednak za niski budżet. Zamówiliśmy Aiwę za ponad 400zł.
Muzyka odtwarzana z CD przeskakuje już od pierwszej piosenki. Zapakowaliśmy ustrojstwo z powrotem i odesłaliśmy na drugi dzień.
Wszystko sprawdzane rzecz jasna na kilku płytach.
Ja się pytam po jaką cholerę coś takiego produkować? Jeśli ktoś w dzisiejszych czasach kupuje sprzęt z możliwością odtwarzania CD - robi to prawdopodobnie po to, by słuchać muzyki z płyt CD. Mało kto raczej machnie ręką na takie niedociągnięcie ręką.
Jedziemy dzisiaj obczaić 20 letniego Panasonica z OLX.
Edit: Panasonic okazał się być bardziej 30 letni, za to w pełni sprawny i będzie zapewne teściowej służył jeszcze długo.
Teściowa zażyczyła sobie boomboxa, żeby miał radio, CD i najlepiej odtwarzacz kaset.
Poszliśmy z żoną do Mediaexperta, za troszkę ponad 200zł zakupiliśmy sprzęt znanej niegdyś marki JVC. Kaset nie ma ale ma CD, ma radio, jest prosty w obsłudze. Sprawdziliśmy na szybko - płyta gra, radio gra. W najbliższy weekend zawieźliśmy sprzęt. Teściowa szczęśliwa... przez dwa dni. Aż nie spróbowała posłuchać płyty, bo jak się okazuje - jak płyta jest dłuższa to piosenki zaczynają pod koniec przeskakiwać.
Sprzęt kupiony stacjonarnie, na zwrot bez podania przyczyny jest tydzień. Tydzień minął dawno zanim pojechaliśmy znowu do teściów. A więc reklamacja, serwis przysłał kuriera, kurier zabrał sprzęt. Po dwóch tygodniach kurier przywiózł nieszczęsnego boomboxa z powrotem, w pudełku oprócz sprzętu karteczka samoprzylepna z pieczątką serwisu i opisem, co zostało wymienione.
Może i zostało toto wymienione, ale jak przeskakiwało tak przeskakuje.
Reklamacja druga. Po dwóch tygodniach dostaliśmy z powrotem pieniądze.
Stwierdziliśmy, że może te 200zł to jednak za niski budżet. Zamówiliśmy Aiwę za ponad 400zł.
Muzyka odtwarzana z CD przeskakuje już od pierwszej piosenki. Zapakowaliśmy ustrojstwo z powrotem i odesłaliśmy na drugi dzień.
Wszystko sprawdzane rzecz jasna na kilku płytach.
Ja się pytam po jaką cholerę coś takiego produkować? Jeśli ktoś w dzisiejszych czasach kupuje sprzęt z możliwością odtwarzania CD - robi to prawdopodobnie po to, by słuchać muzyki z płyt CD. Mało kto raczej machnie ręką na takie niedociągnięcie ręką.
Jedziemy dzisiaj obczaić 20 letniego Panasonica z OLX.
Edit: Panasonic okazał się być bardziej 30 letni, za to w pełni sprawny i będzie zapewne teściowej służył jeszcze długo.
sprzęt grający
Ocena:
152
(162)
Parę miesięcy temu wracając ze spaceru z żoną i psem spotkaliśmy sąsiadkę trzymającą na rękach małego kotka. Sąsiadka spytała, czy nie kojarzymy czyj to kot - znalazła go pod blokiem głodnego i spragnionego, zostać u niej nie może, bo jej pies się na jego widok wścieka. Kota nie kojarzyliśmy, nasz pies też miłością do niego nie zapałał, więc przechowania nie mogliśmy zaproponować.
Sąsiadkę spotkaliśmy ponownie jakiś miesiąc później, spytaliśmy o kota. Znalazła mu na szczęście nowy dom. No i dowiedziała się, skąd się u nas pod blokiem wziął.
Dostała go od kogoś pani Grażyna z drugiego piętra. Pani Grażyna jest bardzo praktykującą alkoholiczką. Kot w domu miauczał, więc zamknęła go na balkonie. A potem poszła w tango i o kocie zapomniała.
Kotu po kilku dniach udało się zejść z drugiego piętra na ziemię, gdzie znalazła go wspomniana wcześniej sąsiadka.
Pani Grażyna zagadnięta przypomniała sobie, że faktycznie, był kot. Ale w sumie to ona go nie chce więc jak ktoś chce to niech bierze.
Co trzeba mieć w głowie, żeby powierzyć opiekę nad żywym stworzeniem osobie, która nie potrafi zaopiekować się sobą?
Sąsiadkę spotkaliśmy ponownie jakiś miesiąc później, spytaliśmy o kota. Znalazła mu na szczęście nowy dom. No i dowiedziała się, skąd się u nas pod blokiem wziął.
Dostała go od kogoś pani Grażyna z drugiego piętra. Pani Grażyna jest bardzo praktykującą alkoholiczką. Kot w domu miauczał, więc zamknęła go na balkonie. A potem poszła w tango i o kocie zapomniała.
Kotu po kilku dniach udało się zejść z drugiego piętra na ziemię, gdzie znalazła go wspomniana wcześniej sąsiadka.
Pani Grażyna zagadnięta przypomniała sobie, że faktycznie, był kot. Ale w sumie to ona go nie chce więc jak ktoś chce to niech bierze.
Co trzeba mieć w głowie, żeby powierzyć opiekę nad żywym stworzeniem osobie, która nie potrafi zaopiekować się sobą?
Ocena:
98
(102)
Historia kerownika https://piekielni.pl/91871 przypomniała mi sytuację.
Pracowałem kiedyś w firmie świadczącej usługi dla post peerelowskiego molocha. Biuro mieliśmy w jednym z ich budynków, cała nasza ekipa w miarę wtedy była dosyć młoda, ludzie 25-35 lat.
W ramach restrukturyzacji przyszło do nas parę osób od zleceniodawcy - tam były cięcia, u nas przyjęli ich z otwartymi rękami jako tych znających branżę. Między innymi był Leszek, facet koło 60-tki. Leszek lubił na każdym kroku opowiadać, jak to z niejednego pieca chleb jadł i całą branżę ma w małym paluszku.
Jakoś po miesiącu Leszek koło południa przyszedł do naszej części biura z tekstem "chłopaki, chodźcie zobaczyć co znalazłem w szafie". No to idziemy.
Na miejscu zamiast do szafy Leszek podchodzi do swojego plecaka i wyciąga flaszkę wódki.
Mina mu zrzedła, gdy jednogłośnie stwierdziliśmy, że sorry, schowaj to, jesteśmy w pracy.
Za chwilę zaczęły się pielgrzymki z innych pięter (czyli z jego byłej firmy) do Leszka. Szczerze nie wiem, ile on tych flaszek w plecaku pomieścił.
Podobne pielgrzymki miały miejsce średnio raz w tygodniu. W inne dni Leszek potrafił zniknąć na pół dnia na innych piętrach.
Po kolejnych dwóch miesiącach Leszek był bardzo zdziwiony, że nie przeszedł okresu próbnego.
Pracowałem kiedyś w firmie świadczącej usługi dla post peerelowskiego molocha. Biuro mieliśmy w jednym z ich budynków, cała nasza ekipa w miarę wtedy była dosyć młoda, ludzie 25-35 lat.
W ramach restrukturyzacji przyszło do nas parę osób od zleceniodawcy - tam były cięcia, u nas przyjęli ich z otwartymi rękami jako tych znających branżę. Między innymi był Leszek, facet koło 60-tki. Leszek lubił na każdym kroku opowiadać, jak to z niejednego pieca chleb jadł i całą branżę ma w małym paluszku.
Jakoś po miesiącu Leszek koło południa przyszedł do naszej części biura z tekstem "chłopaki, chodźcie zobaczyć co znalazłem w szafie". No to idziemy.
Na miejscu zamiast do szafy Leszek podchodzi do swojego plecaka i wyciąga flaszkę wódki.
Mina mu zrzedła, gdy jednogłośnie stwierdziliśmy, że sorry, schowaj to, jesteśmy w pracy.
Za chwilę zaczęły się pielgrzymki z innych pięter (czyli z jego byłej firmy) do Leszka. Szczerze nie wiem, ile on tych flaszek w plecaku pomieścił.
Podobne pielgrzymki miały miejsce średnio raz w tygodniu. W inne dni Leszek potrafił zniknąć na pół dnia na innych piętrach.
Po kolejnych dwóch miesiącach Leszek był bardzo zdziwiony, że nie przeszedł okresu próbnego.
praca alkohol
Ocena:
140
(146)
Znowu o paczkomatach będzie. Tym razem o tych oryginalnych, prawilnych, z InPostu.
W okresie przedświątecznym / poblackfridayowym zwykle paczkomat najbliżej mnie jest przepełniony. Zdarza się więc przekierowanie paczek do innych paczkomatów. Luzik, i tak chodzę z psem, przejdę się dalej, odbiorę.
Problem się zaczyna, gdy przekieruje mi paczkę do jednego z dwóch paczkomatów przy pobliskich biurowcach.
Paczkomaty są oddalone od siebie o 80 m w linii prostej. Jest to na tyle blisko, że stojąc przy jednym możemy otworzyć z aplikacji skrytkę w tym drugim. A wtedy, jeśli akurat furtka w płocie je oddzielającym jest zamknięta, trzeba popylać już 300 m naokoło i trzymać kciuki, żeby nam nikt paczki nie zajumał.
"Trzeba czytać opis paczkomatu w takim razie!" ktoś mógłby powiedzieć. Jeden ma w opisie "przy wjeździe do parkingu podziemnego", drugi "przy biurowcu X". Problem w tym, że wjazdy do parkingów podziemnych są zarówno przy jednym jak i drugim, a biurowiec X nie ma swej nazwy widocznej nigdzie na pierwszy rzut oka.
"To może zdjęcie" - ktoś mógłby zaproponować. Na obu w tle znajduje się ten sam biurowiec (żeby było śmieszniej - nie jest to biurowiec X), zdjęcia łudząco podobne do siebie.
InPost nie raczy też namalować numerka paczkomatu w żadnym widocznym miejscu. Napisałem do InPostu. Ponoć jest to widoczne gdzieś na ekranie, oni problemu nie widzą.
Ja nauczyłem się już, żeby z tamtych paczkomatów otwierać skrytkę przez ekran paczkomatu, nie przez aplikację. Ale co roku widzę w tamtym miejscu masę ludzi ganiających panicznie między dwoma punktami.
W okresie przedświątecznym / poblackfridayowym zwykle paczkomat najbliżej mnie jest przepełniony. Zdarza się więc przekierowanie paczek do innych paczkomatów. Luzik, i tak chodzę z psem, przejdę się dalej, odbiorę.
Problem się zaczyna, gdy przekieruje mi paczkę do jednego z dwóch paczkomatów przy pobliskich biurowcach.
Paczkomaty są oddalone od siebie o 80 m w linii prostej. Jest to na tyle blisko, że stojąc przy jednym możemy otworzyć z aplikacji skrytkę w tym drugim. A wtedy, jeśli akurat furtka w płocie je oddzielającym jest zamknięta, trzeba popylać już 300 m naokoło i trzymać kciuki, żeby nam nikt paczki nie zajumał.
"Trzeba czytać opis paczkomatu w takim razie!" ktoś mógłby powiedzieć. Jeden ma w opisie "przy wjeździe do parkingu podziemnego", drugi "przy biurowcu X". Problem w tym, że wjazdy do parkingów podziemnych są zarówno przy jednym jak i drugim, a biurowiec X nie ma swej nazwy widocznej nigdzie na pierwszy rzut oka.
"To może zdjęcie" - ktoś mógłby zaproponować. Na obu w tle znajduje się ten sam biurowiec (żeby było śmieszniej - nie jest to biurowiec X), zdjęcia łudząco podobne do siebie.
InPost nie raczy też namalować numerka paczkomatu w żadnym widocznym miejscu. Napisałem do InPostu. Ponoć jest to widoczne gdzieś na ekranie, oni problemu nie widzą.
Ja nauczyłem się już, żeby z tamtych paczkomatów otwierać skrytkę przez ekran paczkomatu, nie przez aplikację. Ale co roku widzę w tamtym miejscu masę ludzi ganiających panicznie między dwoma punktami.
paczkomaty
Ocena:
91
(105)
Paczkomaty, jako świetny wynalazek, wdarły się przebojem w nasze życie. Coraz więcej firm kopiuje to rozwiązanie z lepszym lub gorszym skutkiem. Jak się łatwo domyśleć po stronie, na której jesteśmy - będzie o tych gorszych.
Mowa o DPD we współpracy z Żabką.
Niejednokrotnie zamawiałem już paczkę do odbioru w pobliskiej Żabce, ale teraz żona nieopacznie zamówiła paczkę do AUTOMATU w Żabce. Tak, DPD postawiło swój automat w środku Żabki. W czym problem?
Żabka ta znajduje się na parterze 10 piętrowego budynku. Wszystkie lokale na parterze tego budynku mogłyby spokojnie reklamować się jako miejsca wolne od 5G, 4G, 3G i jakiegokolwiek G. W sensie - zasięg telefonii komórkowej jest tam znikomy, Internetu - żaden.
Automaty DPD mają natomiast to do siebie, że nie mają żadnego wyświetlacza i klawiatury, odbiór należy wyklikać w aplikacji. Aplikacja potrzebuje Internetu. Żeby automat oddał paczkę - musisz stać przy automacie, który znajduje się bliżej zaplecza niż drzwi wejściowych.
Rozumiecie problem?
W dniu dzisiejszym po trzeciej nieudanej próbie odbioru poprosiłem przemiłą panią kasjerkę o pomoc. Pani przedstawiła mi procedurę:
1. Otwieramy drzwi do Żabki na oścież, blokujemy blokadą.
2. Łapiemy zasięg Internetu, klikamy "Odbierz paczkę".
3. Z telefonem w ręce BIEGIEM lecimy do automatu, żeby załapał że jesteśmy w jego pobliżu.
4. Trzymamy kciuki żeby się udało.
Zadziałało za drugim podejściem, ale do tego automatu nic nigdy więcej nie zamówię.
Mowa o DPD we współpracy z Żabką.
Niejednokrotnie zamawiałem już paczkę do odbioru w pobliskiej Żabce, ale teraz żona nieopacznie zamówiła paczkę do AUTOMATU w Żabce. Tak, DPD postawiło swój automat w środku Żabki. W czym problem?
Żabka ta znajduje się na parterze 10 piętrowego budynku. Wszystkie lokale na parterze tego budynku mogłyby spokojnie reklamować się jako miejsca wolne od 5G, 4G, 3G i jakiegokolwiek G. W sensie - zasięg telefonii komórkowej jest tam znikomy, Internetu - żaden.
Automaty DPD mają natomiast to do siebie, że nie mają żadnego wyświetlacza i klawiatury, odbiór należy wyklikać w aplikacji. Aplikacja potrzebuje Internetu. Żeby automat oddał paczkę - musisz stać przy automacie, który znajduje się bliżej zaplecza niż drzwi wejściowych.
Rozumiecie problem?
W dniu dzisiejszym po trzeciej nieudanej próbie odbioru poprosiłem przemiłą panią kasjerkę o pomoc. Pani przedstawiła mi procedurę:
1. Otwieramy drzwi do Żabki na oścież, blokujemy blokadą.
2. Łapiemy zasięg Internetu, klikamy "Odbierz paczkę".
3. Z telefonem w ręce BIEGIEM lecimy do automatu, żeby załapał że jesteśmy w jego pobliżu.
4. Trzymamy kciuki żeby się udało.
Zadziałało za drugim podejściem, ale do tego automatu nic nigdy więcej nie zamówię.
paczkomat zasięg
Ocena:
150
(158)
Moja firma daje pracownikowi możliwość zamówienia sobie potrzebnego do pracy sprzętu przez specjalny portal.
Na początku września złożyłem dwa zamówienia w odstępie dwóch dni. Pierwsze doszło po niecałym tygodniu, na drugim zależało mi mniej więc sprawdzałem status raz w tygodniu i ostatecznie o nim zapomniałem.
Na początku października szykując się do 3 tygodniowego urlopu przypomniałem sobie o tym nieszczęsnym zamówieniu. Spytałem człowieka odpowiedzialnego za akceptację o co chodzi.
Okazało się, że moja firma wypowiedziała właśnie umowę temu dostawcy sprzętu ze względu na opóźnienia w dostawie. A co do mojego zamówienia to zostałem przekierowany do innej osoby.
Osoba, do której zostałem przekierowany przekierowała mnie jeszcze dalej, uroki korporacji. W końcu dostałem zapewnienie, że ktoś zajmie się sprawą. Jeszcze raz napisałem kiedy jestem na urlopie i kiedy wracam.
Wróciłem dzisiaj, 28 października. Na mailu znalazłem info, że moje zamówienie zostało wysłane 11 października. 16 października kurier nie zastał mnie w domu (a to niespodzianka) i przekierował paczkę do punktu UPS. Niestety, nie raczył napisać, do którego. Dzwoniłem na infolinię UPS - pani nie znajduje przesyłki po adresie, a numer przesyłki nie jest zgodny z numeracją stosowaną przez UPS.
Poinformowałem osobę z mojej firmy, napisałem maila do dostawcy. 10 minut później dostałem info odnośnie numeru przesyłki i punktu odbioru (na szczęście 15 minut piechotą ode mnie a nie na drugim końcu miasta). Więc prawdopodobnie happy end. Ale już się nie dziwię, że moja firma rozwiązała umowę z tym dostawcą.
Na początku września złożyłem dwa zamówienia w odstępie dwóch dni. Pierwsze doszło po niecałym tygodniu, na drugim zależało mi mniej więc sprawdzałem status raz w tygodniu i ostatecznie o nim zapomniałem.
Na początku października szykując się do 3 tygodniowego urlopu przypomniałem sobie o tym nieszczęsnym zamówieniu. Spytałem człowieka odpowiedzialnego za akceptację o co chodzi.
Okazało się, że moja firma wypowiedziała właśnie umowę temu dostawcy sprzętu ze względu na opóźnienia w dostawie. A co do mojego zamówienia to zostałem przekierowany do innej osoby.
Osoba, do której zostałem przekierowany przekierowała mnie jeszcze dalej, uroki korporacji. W końcu dostałem zapewnienie, że ktoś zajmie się sprawą. Jeszcze raz napisałem kiedy jestem na urlopie i kiedy wracam.
Wróciłem dzisiaj, 28 października. Na mailu znalazłem info, że moje zamówienie zostało wysłane 11 października. 16 października kurier nie zastał mnie w domu (a to niespodzianka) i przekierował paczkę do punktu UPS. Niestety, nie raczył napisać, do którego. Dzwoniłem na infolinię UPS - pani nie znajduje przesyłki po adresie, a numer przesyłki nie jest zgodny z numeracją stosowaną przez UPS.
Poinformowałem osobę z mojej firmy, napisałem maila do dostawcy. 10 minut później dostałem info odnośnie numeru przesyłki i punktu odbioru (na szczęście 15 minut piechotą ode mnie a nie na drugim końcu miasta). Więc prawdopodobnie happy end. Ale już się nie dziwię, że moja firma rozwiązała umowę z tym dostawcą.
firma
Ocena:
128
(136)
Przypomniało mi się po przeczytaniu https://piekielni.pl/91351.
Ładnych parę lat temu szedłem sobie z psem. Pies zdecydowanie obronny - z 7 kg żywej wagi, wówczas z 13 lat na karku, więc w razie czego trzeba go bronić. Nauczony przykrymi doświadczeniami wypatrywałem więc innych psów na horyzoncie, żeby zawczasu reagować.
Zobaczyłem w odległości jakichś 100m kobietę idącą przez łąkę, zdawało mi się, że koło niej w wysokiej trawie mignął mi psi ogon. Skupiłem więc wzrok w tamtym kierunku - co to za pies, czy się znamy...
- E, ty! Poje..ny jakiś jesteś? - słyszę niespodziewanie od tej pani.
- Co? - zdążyłem spytać
- Co się k..a gapisz po..ie? Spier..j! - oświadczyła niewiasta pokazując mi środkowy palec.
Wzruszyłem ramionami, popukałem się w czoło i poszedłem w kierunku domu odprowadzany stekiem wyzwisk.
Jakiś rok później - idę znowu z psem przez osiedle, przed sobą (tym razem wyraźnie) widzę małego, czarnego psa wlokącego się łapa za łapą. Kawałek za nim idzie kobieta - nie skojarzyłem jej nijak. Z przeciwka idzie starsza pani ze swoim yorkiem. Starsza pani spotyka się z małym czarnym, uśmiecha się do niego, zaczyna standardowe "o jaki ty śliczny" wyciągając rękę. W tym momencie kobieta się odpala i rozpoznaję głos i ton...
- Odpie*l się od mojego psa, stara babo! Swojego sobie macaj! Spie*j ode mnie! Durna prukwa!
Mijam się za chwilę ze starszą panią, wymieniamy zażenowane spojrzenia. Nasze psy się witają. Za chwilę dochodzę do małego czarnego, może to moja nadinterpretacja ale mam wrażenie, że jego wzrok mówi "jest mi strasznie smutno".
Parę razy jeszcze potem widziałem tą kobietę z tym psem na osiedlu. Pies za każdym razem wyglądał, jakby miał depresję.
Ładnych parę lat temu szedłem sobie z psem. Pies zdecydowanie obronny - z 7 kg żywej wagi, wówczas z 13 lat na karku, więc w razie czego trzeba go bronić. Nauczony przykrymi doświadczeniami wypatrywałem więc innych psów na horyzoncie, żeby zawczasu reagować.
Zobaczyłem w odległości jakichś 100m kobietę idącą przez łąkę, zdawało mi się, że koło niej w wysokiej trawie mignął mi psi ogon. Skupiłem więc wzrok w tamtym kierunku - co to za pies, czy się znamy...
- E, ty! Poje..ny jakiś jesteś? - słyszę niespodziewanie od tej pani.
- Co? - zdążyłem spytać
- Co się k..a gapisz po..ie? Spier..j! - oświadczyła niewiasta pokazując mi środkowy palec.
Wzruszyłem ramionami, popukałem się w czoło i poszedłem w kierunku domu odprowadzany stekiem wyzwisk.
Jakiś rok później - idę znowu z psem przez osiedle, przed sobą (tym razem wyraźnie) widzę małego, czarnego psa wlokącego się łapa za łapą. Kawałek za nim idzie kobieta - nie skojarzyłem jej nijak. Z przeciwka idzie starsza pani ze swoim yorkiem. Starsza pani spotyka się z małym czarnym, uśmiecha się do niego, zaczyna standardowe "o jaki ty śliczny" wyciągając rękę. W tym momencie kobieta się odpala i rozpoznaję głos i ton...
- Odpie*l się od mojego psa, stara babo! Swojego sobie macaj! Spie*j ode mnie! Durna prukwa!
Mijam się za chwilę ze starszą panią, wymieniamy zażenowane spojrzenia. Nasze psy się witają. Za chwilę dochodzę do małego czarnego, może to moja nadinterpretacja ale mam wrażenie, że jego wzrok mówi "jest mi strasznie smutno".
Parę razy jeszcze potem widziałem tą kobietę z tym psem na osiedlu. Pies za każdym razem wyglądał, jakby miał depresję.
pies psiarze
Ocena:
118
(138)
Przypomniało mi się, jak podpisywałem ostatnio umowę na łącze internetowe.
Umowa u poprzedniego operatora mi się skończyła, czas rozejrzeć się po konkurencji, jakie ma promocje. Akurat promocja się trafiła, 10 zł miesięcznie taniej niż cena standardowa, plus 3 miesiące gratis.
Chciałem zamówić usługę przez Internet. Zamówienie przez Internet polegało na tym, że oddzwania do mnie konsultant i muszę mu podać masę danych osobowych. No nie, to ja się przejdę do salonu, tam przynajmniej widzę, że rozmawiam z pracownikiem sieci, a nie oszustem chcącym wziąć na mnie kredyt.
Drałujemy więc z żoną do pobliskiego salonu operatora w osiedlowym centrum handlowym. Jedynym człowiekiem na miejscu jest pan z plakietką "kierownik salonu". Pan wypełnia dane, daje mi ofertę do przeczytania... No nie. Cena niepromocyjna, brak 3 miesięcy gratis. Pokazuję panu promocję na stronie. Pan kierownik twierdzi, że ta promocja obowiązuje tylko w pakiecie z telewizją. Na stronie takiego info brak. Pan mówi, że pewnie na komórce nie widać, to tylko z TV, ta oferta co on mi przedstawia to najlepsze, co mi może za sam Internet zaproponować. Żegnamy się. Umowy nie podpisuję.
Idziemy do domu, sprawdzamy warunki promocji na komputerze. Informacji, że obowiązuje tylko z TV wciąż brak.
Jedziemy do innego salonu tego operatora. Pracownik tamtego salonu bez problemu promocję widział i na ofertę z niej podpisał ze mną umowę.
I teraz możliwe piekielności widzę dwie: albo operator nie przekazuje oferty wszystkim salonom, albo pan kierownik ma wyższą prowizję od oferty niepromocyjnej i próbował mnie bezczelnie naciągnąć.
Umowa u poprzedniego operatora mi się skończyła, czas rozejrzeć się po konkurencji, jakie ma promocje. Akurat promocja się trafiła, 10 zł miesięcznie taniej niż cena standardowa, plus 3 miesiące gratis.
Chciałem zamówić usługę przez Internet. Zamówienie przez Internet polegało na tym, że oddzwania do mnie konsultant i muszę mu podać masę danych osobowych. No nie, to ja się przejdę do salonu, tam przynajmniej widzę, że rozmawiam z pracownikiem sieci, a nie oszustem chcącym wziąć na mnie kredyt.
Drałujemy więc z żoną do pobliskiego salonu operatora w osiedlowym centrum handlowym. Jedynym człowiekiem na miejscu jest pan z plakietką "kierownik salonu". Pan wypełnia dane, daje mi ofertę do przeczytania... No nie. Cena niepromocyjna, brak 3 miesięcy gratis. Pokazuję panu promocję na stronie. Pan kierownik twierdzi, że ta promocja obowiązuje tylko w pakiecie z telewizją. Na stronie takiego info brak. Pan mówi, że pewnie na komórce nie widać, to tylko z TV, ta oferta co on mi przedstawia to najlepsze, co mi może za sam Internet zaproponować. Żegnamy się. Umowy nie podpisuję.
Idziemy do domu, sprawdzamy warunki promocji na komputerze. Informacji, że obowiązuje tylko z TV wciąż brak.
Jedziemy do innego salonu tego operatora. Pracownik tamtego salonu bez problemu promocję widział i na ofertę z niej podpisał ze mną umowę.
I teraz możliwe piekielności widzę dwie: albo operator nie przekazuje oferty wszystkim salonom, albo pan kierownik ma wyższą prowizję od oferty niepromocyjnej i próbował mnie bezczelnie naciągnąć.
Ocena:
190
(210)
Rzecz działa się prawie 20 lat temu, ale historia o kosztach wieczoru panieńskiego mi ją przypomniała.
W czasach, gdy ledwo zacząłem pracować po studiach a moja jeszcze nie żona była studentką na stypendium socjalnym mój kolega ze studiów zaprosił nas na składkową domówkę na sylwestra.
Kolega pochodził ze znacznie lepiej sytuowanej rodziny, niż ja - rodzice po skończeniu studiów kupili mu mieszkanie i samochód, gdzie my wynajmowaliśmy pokój a z pojazdów mieliśmy rowery.
Pamiętając domówki z czasów studenckich zakładałem, że posiedzimy przy wódce wyborowej z Hop Colą na zapojkę zagryzając jakimiś chrupkami i sałatką. Ustalenie było takie, że on robi zaopatrzenie a potem się rozliczymy. Mnie poprosił, żebym upiekł sernik.
Na miejscu wyszło, że jest na bogato. Sałatki, koreczki, kabanosy, Finlandia jako wódka z Coca Colą na zapojkę. OK, pobawiliśmy się do chyba 4 nad ranem i wróciliśmy do domu.
Ciśnienie mi się podniosło, gdy przyszło do rozliczenia. Kolega stwierdził, że skoro on i jego narzeczona udostępniają lokal i dowóz produktów to za te produkty nie płacą. Przedstawił rachunki i podzielił na pozostałych gości. Kwota wyszła trochę wyższa, niż się ówcześnie płaciło za miejsce na imprezie sylwestrowej w lokalu.
Do dziś pamiętam, że na rachunku znalazł się duży słój majonezu Hellmans i kilogramowa paczka sera Hochland, gdzie na to, co znalazło się na stole nie zeszła nawet połowa.
Uniosłem się honorem, zapłaciłem nie wspominając kosztów składników na mój sernik, po prostu w styczniu było trochę chudziej. Z następnych domówek u tego kolegi się wymówiłem, kontakt się nam urwał parę lat później, nie żałuję.
edit, bo mi się przypomniało: jakieś pół roku po fakcie spotkałem się z innymi ludźmi z naszej studenckiej paczki, którzy to się z tamtego sylwestra wymówili. Wyszło, że wymówili się, bo kolega odstawił podobną akcję po wcześniejszej organizowanej przez siebie domówce, na której nie byłem.
W czasach, gdy ledwo zacząłem pracować po studiach a moja jeszcze nie żona była studentką na stypendium socjalnym mój kolega ze studiów zaprosił nas na składkową domówkę na sylwestra.
Kolega pochodził ze znacznie lepiej sytuowanej rodziny, niż ja - rodzice po skończeniu studiów kupili mu mieszkanie i samochód, gdzie my wynajmowaliśmy pokój a z pojazdów mieliśmy rowery.
Pamiętając domówki z czasów studenckich zakładałem, że posiedzimy przy wódce wyborowej z Hop Colą na zapojkę zagryzając jakimiś chrupkami i sałatką. Ustalenie było takie, że on robi zaopatrzenie a potem się rozliczymy. Mnie poprosił, żebym upiekł sernik.
Na miejscu wyszło, że jest na bogato. Sałatki, koreczki, kabanosy, Finlandia jako wódka z Coca Colą na zapojkę. OK, pobawiliśmy się do chyba 4 nad ranem i wróciliśmy do domu.
Ciśnienie mi się podniosło, gdy przyszło do rozliczenia. Kolega stwierdził, że skoro on i jego narzeczona udostępniają lokal i dowóz produktów to za te produkty nie płacą. Przedstawił rachunki i podzielił na pozostałych gości. Kwota wyszła trochę wyższa, niż się ówcześnie płaciło za miejsce na imprezie sylwestrowej w lokalu.
Do dziś pamiętam, że na rachunku znalazł się duży słój majonezu Hellmans i kilogramowa paczka sera Hochland, gdzie na to, co znalazło się na stole nie zeszła nawet połowa.
Uniosłem się honorem, zapłaciłem nie wspominając kosztów składników na mój sernik, po prostu w styczniu było trochę chudziej. Z następnych domówek u tego kolegi się wymówiłem, kontakt się nam urwał parę lat później, nie żałuję.
edit, bo mi się przypomniało: jakieś pół roku po fakcie spotkałem się z innymi ludźmi z naszej studenckiej paczki, którzy to się z tamtego sylwestra wymówili. Wyszło, że wymówili się, bo kolega odstawił podobną akcję po wcześniejszej organizowanej przez siebie domówce, na której nie byłem.
impreza składka koszt
Ocena:
164
(172)
Rzecz działa się w małej, rodzinnej firmie, w której kiedyś pracowałem, już po moim odejściu.
Do firmy na poszukiwane stanowisko zgłosił się kumpel szefa. Żeby nie było oskarżeń o nepotyzm - miał przejść normalny proces rekrutacji.
Lider zespołu przeprowadził z nim więc rozmowę kwalifikacyjną. Wyszedł z niej szczerze zdumiony, że ktoś z tyloma latami doświadczenia może wiedzieć tak niewiele o wykonywanej pracy. Według jego słów - bardziej ogarnięci kandydaci przychodzą bez doświadczenia, po jakimś studium czy kursach online. Rekomendacja oczywiście negatywna.
Szef stwierdził, że co tam rekrutacja, jego kumpel da przecież radę i go przyjął wbrew rekomendacji.
Lider się wkurzył, że po co marnują mu czas na rekrutację, skoro potem jego rekomendacja nic nie znaczy. Poza tym teraz będzie musiał zarządzać pracą człowieka, którego w zespole nie chciał.
Z relacji kolegów - faktycznie, z tak nieogarniętym człowiekiem na tym stanowisku nigdy wcześniej nie mieli okazji pracować.
Mimo to, gdy podczas COVIDu redukowano etaty - kumpel szefa został, pożegnał się jego kolega z działu bijący go umiejętnościami na głowę. Dopiero gdy firma została wchłonięta przez korpo - szef przestał być szefem i jego kumpel dostał wypowiedzenie.
Do firmy na poszukiwane stanowisko zgłosił się kumpel szefa. Żeby nie było oskarżeń o nepotyzm - miał przejść normalny proces rekrutacji.
Lider zespołu przeprowadził z nim więc rozmowę kwalifikacyjną. Wyszedł z niej szczerze zdumiony, że ktoś z tyloma latami doświadczenia może wiedzieć tak niewiele o wykonywanej pracy. Według jego słów - bardziej ogarnięci kandydaci przychodzą bez doświadczenia, po jakimś studium czy kursach online. Rekomendacja oczywiście negatywna.
Szef stwierdził, że co tam rekrutacja, jego kumpel da przecież radę i go przyjął wbrew rekomendacji.
Lider się wkurzył, że po co marnują mu czas na rekrutację, skoro potem jego rekomendacja nic nie znaczy. Poza tym teraz będzie musiał zarządzać pracą człowieka, którego w zespole nie chciał.
Z relacji kolegów - faktycznie, z tak nieogarniętym człowiekiem na tym stanowisku nigdy wcześniej nie mieli okazji pracować.
Mimo to, gdy podczas COVIDu redukowano etaty - kumpel szefa został, pożegnał się jego kolega z działu bijący go umiejętnościami na głowę. Dopiero gdy firma została wchłonięta przez korpo - szef przestał być szefem i jego kumpel dostał wypowiedzenie.
korpo
Ocena:
152
(160)