Profil użytkownika

niepodam ♂
Zamieszcza historie od: | 19 września 2018 - 8:51 |
Ostatnio: | 5 lutego 2025 - 12:56 |
- Historii na głównej: 54 z 55
- Punktów za historie: 5964
- Komentarzy: 409
- Punktów za komentarze: 2186
Sytuacja z 30-tysięcznego miasta.
W poniedziałek, 16 października rozpoczął się remont ulicy Piekielnej. Na ulicy tej znajdują się 2 przystanki autobusowe. Kartki z tym, że remont się rozpoczyna i przystanki są nieczynne pojawiły się na przystankach... 16 października z samego rana. Komunikatów w autobusach MPK wcześniej nadać nie raczyło.
Na ulicy Diabelnej, na którą przystanki przeniesiono jakiekolwiek słupki mówiące o tym, gdzie konkretnie ten przystanek jest pojawiły się tego dnia po 9 rano (normalnie autobusy tamtędy nie jeżdżą). Czyli mamy całą masę ludzi jadących do pracy/szkoły na przystanku między 6 a 9 rano gorączkowo szukających przystanku, którego nie ma.
Taka tam rozrywka.
W poniedziałek, 16 października rozpoczął się remont ulicy Piekielnej. Na ulicy tej znajdują się 2 przystanki autobusowe. Kartki z tym, że remont się rozpoczyna i przystanki są nieczynne pojawiły się na przystankach... 16 października z samego rana. Komunikatów w autobusach MPK wcześniej nadać nie raczyło.
Na ulicy Diabelnej, na którą przystanki przeniesiono jakiekolwiek słupki mówiące o tym, gdzie konkretnie ten przystanek jest pojawiły się tego dnia po 9 rano (normalnie autobusy tamtędy nie jeżdżą). Czyli mamy całą masę ludzi jadących do pracy/szkoły na przystanku między 6 a 9 rano gorączkowo szukających przystanku, którego nie ma.
Taka tam rozrywka.
MPK
Ocena:
161
(169)
Moje osiedle powstało w latach 80-tych zeszłego wieku. Wówczas też na jednym skwerku powstał pomnik upamiętniający to, co wcześniej w tym miejscu było. Pomnik ten jest w formie głazu z przyczepioną tabliczką. Został postawiony na wzniesieniu, otoczony wianuszkiem żywopłotu, następnie kostki brukowej i na końcu jakoś półmetrowym trawnikiem.
Jakieś 8 lat temu w innym miejscu osiedla klepisko służące za parking zostało zrewitalizowane na zabetonowany skwerek z kilkoma klombami i rzeźbą upamiętniającą to, co było tu wcześniej.
2 lata temu ktoś wpadł na genialny pomysł, że skoro i pomnik i rzeźba upamiętniają to samo, to można pomnik przenieść pod rzeźbę i będzie większe stężenie upamiętniania czy coś.
Na pytanie po co zadane na osiedlowej grupie na FB odpaliło się parę osób, że pomnik tam gdzie jest to przeszkadza, bo nie ma miejsc parkingowych, a tak będzie można to wyrównać, zabetonować i parkować. Na pytanie ile przeniesienie kilkutonowego głazu będzie kosztować odpowiedzi nie było.
Głaz został przeniesiony i ustawiony z boku betonowego placyku. To, jak wizualnie pasuje do nowoczesnej rzeźby pominę milczeniem.
Na skwerku wzniesienie po głazie zostało jak było, łącznie z żywopłotem, kostką i mikrotrawniczkiem. Miejsca do parkowania jest ile było.
Ktoś w każdym razie pewną sumę pieniędzy za przeniesienie głazu przytulił. I o to, podejrzewam, chodziło.
Jakieś 8 lat temu w innym miejscu osiedla klepisko służące za parking zostało zrewitalizowane na zabetonowany skwerek z kilkoma klombami i rzeźbą upamiętniającą to, co było tu wcześniej.
2 lata temu ktoś wpadł na genialny pomysł, że skoro i pomnik i rzeźba upamiętniają to samo, to można pomnik przenieść pod rzeźbę i będzie większe stężenie upamiętniania czy coś.
Na pytanie po co zadane na osiedlowej grupie na FB odpaliło się parę osób, że pomnik tam gdzie jest to przeszkadza, bo nie ma miejsc parkingowych, a tak będzie można to wyrównać, zabetonować i parkować. Na pytanie ile przeniesienie kilkutonowego głazu będzie kosztować odpowiedzi nie było.
Głaz został przeniesiony i ustawiony z boku betonowego placyku. To, jak wizualnie pasuje do nowoczesnej rzeźby pominę milczeniem.
Na skwerku wzniesienie po głazie zostało jak było, łącznie z żywopłotem, kostką i mikrotrawniczkiem. Miejsca do parkowania jest ile było.
Ktoś w każdym razie pewną sumę pieniędzy za przeniesienie głazu przytulił. I o to, podejrzewam, chodziło.
Ocena:
93
(97)
Jakiś rok temu kupiłem sobie słuchawki z mikrofonem do komputera - sprzęt niezbędny mi do pracy.
Po paru miesiącach podczas spotkania koledzy zaczęli narzekać, że z mojego mikrofonu dochodzą trzaski, na następnym spotkaniu nie było mnie już słychać w ogóle.
Potestowałem sprzęt z kilkoma kompami, podłączyłem nawet sam mikrofon - nie działa. Złożyłem reklamację w sklepie. Wybrałem opcję zwrotu pieniędzy - w międzyczasie przeprosiłem się ze swoim starym zestawem, który jak się okazało z komputerem klienta działa lepiej niż ten nowy.
Po 2 tygodniach dostałem odpowiedź - serwis usterki nie znalazł i sprzęt wraca do mnie. Odebrałem. Działa.
Gdzie piekielność?
Mikrofon na moim zestawie miał niewielkie uszkodzenie wizualne. Odesłany jest nowiusieńki. W ten sposób sklep mógł olać mój wybór zwrotu gotówki wymieniając wadliwy komponent na nowy i twierdząc, że usterki nigdy nie było.
Po paru miesiącach podczas spotkania koledzy zaczęli narzekać, że z mojego mikrofonu dochodzą trzaski, na następnym spotkaniu nie było mnie już słychać w ogóle.
Potestowałem sprzęt z kilkoma kompami, podłączyłem nawet sam mikrofon - nie działa. Złożyłem reklamację w sklepie. Wybrałem opcję zwrotu pieniędzy - w międzyczasie przeprosiłem się ze swoim starym zestawem, który jak się okazało z komputerem klienta działa lepiej niż ten nowy.
Po 2 tygodniach dostałem odpowiedź - serwis usterki nie znalazł i sprzęt wraca do mnie. Odebrałem. Działa.
Gdzie piekielność?
Mikrofon na moim zestawie miał niewielkie uszkodzenie wizualne. Odesłany jest nowiusieńki. W ten sposób sklep mógł olać mój wybór zwrotu gotówki wymieniając wadliwy komponent na nowy i twierdząc, że usterki nigdy nie było.
Ocena:
133
(153)
Przypomniało mi się po przeczytaniu https://piekielni.pl/90034
Koleżanka mojej mamy, lat 60+, dostała w 2021 roku opieprz od swojej matki.
Opieprz był za to, że woli czytać książkę niż oglądać transmisję z pogrzebu Krzysztofa Krawczyka. W swoim własnym mieszkaniu.
Mimo że za Krawczykiem nigdy nie przepadała.
Koleżanka mojej mamy, lat 60+, dostała w 2021 roku opieprz od swojej matki.
Opieprz był za to, że woli czytać książkę niż oglądać transmisję z pogrzebu Krzysztofa Krawczyka. W swoim własnym mieszkaniu.
Mimo że za Krawczykiem nigdy nie przepadała.
rodzina
Ocena:
136
(152)
Ostatnio średnio raz w miesiącu pokonuję pieszo mostek nad torami między moim osiedlem, a osiedlem sąsiednim. Mostek przeszedł generalny remont jakieś 8 lat temu o ile dobrze pamiętam. Ale dopiero teraz uderzyła mnie jedna rzecz.
Mostek ten jest nie za szeroki, z obu stron ma chodniki i wydzielone z jezdni ścieżki rowerowe. Chodniki natomiast są takiej szerokości, że 2 dorosłe osoby są w stanie się minąć zachowując minimalny odstęp. W czym problem?
Otóż o ile chodnik po jednej stronie drogi ma swoją kontynuację zarówno przed jak i za mostkiem, tak po drugiej urywa się z obu stron. Przejścia dla pieszych brak na którymkolwiek końcu, więc jak się łatwo domyślić - nikt nim nie chodzi.
Pytam więc, po ch.. on w ogóle jest? Przecież można by w jego miejsce poszerzyć albo chodnik z drugiej strony (którym notorycznie jadą rowerzyści), albo jezdnię (na której rowerzyści też się pojawiają, droga rowerowa także kończy się zaraz za mostkiem z obu stron).
Mostek ten jest nie za szeroki, z obu stron ma chodniki i wydzielone z jezdni ścieżki rowerowe. Chodniki natomiast są takiej szerokości, że 2 dorosłe osoby są w stanie się minąć zachowując minimalny odstęp. W czym problem?
Otóż o ile chodnik po jednej stronie drogi ma swoją kontynuację zarówno przed jak i za mostkiem, tak po drugiej urywa się z obu stron. Przejścia dla pieszych brak na którymkolwiek końcu, więc jak się łatwo domyślić - nikt nim nie chodzi.
Pytam więc, po ch.. on w ogóle jest? Przecież można by w jego miejsce poszerzyć albo chodnik z drugiej strony (którym notorycznie jadą rowerzyści), albo jezdnię (na której rowerzyści też się pojawiają, droga rowerowa także kończy się zaraz za mostkiem z obu stron).
Ocena:
129
(135)
Przypomniały mi się praktyki pewnej firmy, które mogę określić chyba tylko jako "chiński chłyt marketingoły".
Dobre parę lat temu kupiłem wąż prysznicowy firmy D. Na opakowaniu polska flaga, napis "Polski producent" i drugi - "10 lat gwarancji". Trochę mi mina zrzedła, gdy po przyniesieniu do domu doczytałem drobny druczek - "Made in PRC". No ale dobra, konkurencyjne węże też były chińskie.
Wąż działał przez 5 lat po czym zaczął cieknąć. Kupiłem nowy, innej firmy i w innym sklepie. Ale zanim wyrzuciłem ten cieknący przegrzebałem teczkę z gwarancjami i znalazłem zarówno paragon jak i ten nieszczęsny kartonik z napisami "10 lat gwarancji", "Polski producent" i "Made in PRC". Wrzuciłem całość do bagażnika, pojeździło parę tygodni aż w końcu było mi po drodze do marketu budowlanego, gdzie toto nabyłem.
No i tu wychodzi ile jest warte te 10 lat gwarancji: sklep ma cokolwiek do tego przez 2 lata, po tym czasie wchodzi gwarancja producenta. A więc musiałbym na własny koszt odsyłać wąż do producenta, a ten odda mi pieniądze (bez kosztów wysyłki), przyśle nowy wąż lub spuści mnie na drzewo.
Wąż kosztował 35 zł. Wysyłka kosztowałaby mnie z dychę jak nie lepiej. Stwierdziłem, że szkoda zachodu i wyrzuciłem całość do śmieci.
Dobre parę lat temu kupiłem wąż prysznicowy firmy D. Na opakowaniu polska flaga, napis "Polski producent" i drugi - "10 lat gwarancji". Trochę mi mina zrzedła, gdy po przyniesieniu do domu doczytałem drobny druczek - "Made in PRC". No ale dobra, konkurencyjne węże też były chińskie.
Wąż działał przez 5 lat po czym zaczął cieknąć. Kupiłem nowy, innej firmy i w innym sklepie. Ale zanim wyrzuciłem ten cieknący przegrzebałem teczkę z gwarancjami i znalazłem zarówno paragon jak i ten nieszczęsny kartonik z napisami "10 lat gwarancji", "Polski producent" i "Made in PRC". Wrzuciłem całość do bagażnika, pojeździło parę tygodni aż w końcu było mi po drodze do marketu budowlanego, gdzie toto nabyłem.
No i tu wychodzi ile jest warte te 10 lat gwarancji: sklep ma cokolwiek do tego przez 2 lata, po tym czasie wchodzi gwarancja producenta. A więc musiałbym na własny koszt odsyłać wąż do producenta, a ten odda mi pieniądze (bez kosztów wysyłki), przyśle nowy wąż lub spuści mnie na drzewo.
Wąż kosztował 35 zł. Wysyłka kosztowałaby mnie z dychę jak nie lepiej. Stwierdziłem, że szkoda zachodu i wyrzuciłem całość do śmieci.
Pokieruj wodą
Ocena:
91
(109)
Wspominam sobie mój remont generalny sprzed 4 lat i przypomniało mi się, jak to wybieraliśmy z żoną drzwi.
Uparłem się na drzwi drewniane, ostatecznie fornirowane. Zawsze mi się takie marzyły, na poprzednim mieszkaniu mieliśmy sosnowe z marketu (własnoręcznie szlifowałem i lakierowałem), więc stwierdziłem, że sorry, idziemy ze standardem w górę nie w dół, na MDF się nie godzę. Żona ustaliła budżet - bo znając mnie wziąłbym to, co mi się podoba nie patrząc na koszty ;).
Zaczęliśmy od Salonu Drzwi, który był najbliżej. Obejrzeliśmy to, co na wystawie - spodobały mi się drzwi firmy A. Pytam panią sprzedającą o te drzwi - niestety, firma A miała tyle zamówień, że robi w tej chwili tylko drzwi dla klientów instytucjonalnych. Ja potrzebuję 5 sztuk, nie 100, więc nawet nie przyjmą zamówienia.
Pani może mi zaproponować drzwi firmy B. Fornir 0,8mm, pod spodem MDF. Patrzę na to, co na wystawie, podoba mi się średnio. 0,8mm drewna to też nie to, co bym chciał. Bo z drewnianych to ma jeszcze firmę C, ale to droooogo, strasznie drooogo, nawet nie mówię ile.
- Ale co się pan tak uparł na to drewno? MDF też jest ładny, prawie nie widać różnicy.
- Chodzi mi też, że jak coś się zarysuje to na drewnie tak nie widać... - już nie wspominam, że ja różnicę widzę.
- Ale to są bardzo wytrzymałe okleiny!
Biorę wzornik i próbuję zarysować paznokciem.
- Śrubokręt panu dać? - pyta pani, po czym bierze nożyczki i jedzie po wzorniku. Zostaje biała szrama, a pani opada szczęka.
- ...to są takie pasty, to można zapastować... - próbuje jeszcze pani.
Wychodzę.
W kilku następnych salonach sytuacja podobna - albo firma B lub podobna z 0,8mm forniru albo C, ale to droooogo, nawet nie liczymy ile.
W końcu trafiamy do salonu drzwi pana Edzia. Gdybym tam nie przejeżdżał to po googlach w życiu bym nie znalazł, bo google tego nie pokazuje. "Salon" wygląda tak, że mam ochotę wyjść od razu - barak z obłażącym szyldem, w środku ciemno. Marki drzwi dwie - w tym C co wszędzie są droooogo.
Pan Edzio spytany o drzwi drewniane mówi że owszem, ma, firmę C. I nie mówi, że drooogo, mówi policzymy. Tu rabat producenta na ten kwartał, tu rabat bo 5 sztuk, poza tym to droooogo to już ma wliczoną cenę ościeżnicy... i robi się drożej o stówkę od drzwi firmy B gdzie indziej, w każdym razie w budżecie. Drzwi zamówiłem, są piękne, literka C użyta nieprzypadkowo.
Ja rozumiem, że każda sroczka swój ogonek chwali, ale bez przesady...
Uparłem się na drzwi drewniane, ostatecznie fornirowane. Zawsze mi się takie marzyły, na poprzednim mieszkaniu mieliśmy sosnowe z marketu (własnoręcznie szlifowałem i lakierowałem), więc stwierdziłem, że sorry, idziemy ze standardem w górę nie w dół, na MDF się nie godzę. Żona ustaliła budżet - bo znając mnie wziąłbym to, co mi się podoba nie patrząc na koszty ;).
Zaczęliśmy od Salonu Drzwi, który był najbliżej. Obejrzeliśmy to, co na wystawie - spodobały mi się drzwi firmy A. Pytam panią sprzedającą o te drzwi - niestety, firma A miała tyle zamówień, że robi w tej chwili tylko drzwi dla klientów instytucjonalnych. Ja potrzebuję 5 sztuk, nie 100, więc nawet nie przyjmą zamówienia.
Pani może mi zaproponować drzwi firmy B. Fornir 0,8mm, pod spodem MDF. Patrzę na to, co na wystawie, podoba mi się średnio. 0,8mm drewna to też nie to, co bym chciał. Bo z drewnianych to ma jeszcze firmę C, ale to droooogo, strasznie drooogo, nawet nie mówię ile.
- Ale co się pan tak uparł na to drewno? MDF też jest ładny, prawie nie widać różnicy.
- Chodzi mi też, że jak coś się zarysuje to na drewnie tak nie widać... - już nie wspominam, że ja różnicę widzę.
- Ale to są bardzo wytrzymałe okleiny!
Biorę wzornik i próbuję zarysować paznokciem.
- Śrubokręt panu dać? - pyta pani, po czym bierze nożyczki i jedzie po wzorniku. Zostaje biała szrama, a pani opada szczęka.
- ...to są takie pasty, to można zapastować... - próbuje jeszcze pani.
Wychodzę.
W kilku następnych salonach sytuacja podobna - albo firma B lub podobna z 0,8mm forniru albo C, ale to droooogo, nawet nie liczymy ile.
W końcu trafiamy do salonu drzwi pana Edzia. Gdybym tam nie przejeżdżał to po googlach w życiu bym nie znalazł, bo google tego nie pokazuje. "Salon" wygląda tak, że mam ochotę wyjść od razu - barak z obłażącym szyldem, w środku ciemno. Marki drzwi dwie - w tym C co wszędzie są droooogo.
Pan Edzio spytany o drzwi drewniane mówi że owszem, ma, firmę C. I nie mówi, że drooogo, mówi policzymy. Tu rabat producenta na ten kwartał, tu rabat bo 5 sztuk, poza tym to droooogo to już ma wliczoną cenę ościeżnicy... i robi się drożej o stówkę od drzwi firmy B gdzie indziej, w każdym razie w budżecie. Drzwi zamówiłem, są piękne, literka C użyta nieprzypadkowo.
Ja rozumiem, że każda sroczka swój ogonek chwali, ale bez przesady...
Ocena:
172
(186)
Przeczytałem odgrzewaną historię o meblach kuchennych i mi się przypomniało, jak to moje meble kuchenne były montowane.
Pierwszego dnia panowie po 10 godzinach walki zmontowali moją kuchnię, któreś drzwiczki im się obiły w transporcie więc zapowiedzieli doróbkę za tydzień. Ale zlew i sprzęty można podłączać.
Mój hydraulik/gazownik następnego dnia przyjechał podłączać sprzęty. Okazało się, że panowie mając zarówno zlew jak i płytę gazową w rękach wycięli otwór pod zlew o centymetr za duży, ale za to, w ramach rekompensaty, otwór pod płytę gazową o centymetr za mały. O ile otwór w blacie poszerzyć się dało bez problemu, to już z tym pod zlew "zabawa" zajęła ze 3 godziny. Gdy po tygodniu powiedziałem o tym montażyście stwierdził, że to niemożliwe, on przecież mierzył.
Pod zlewem zażyczyłem sobie szufladę wysuwaną na kopnięcie - czyli servodrive od Bluma. Po tygodniu użytkowania wyszło, że ustrojstwo działa jakoś 7 razy na 10, a sama szuflada wydaje z siebie "łiiiiii".
Reklamacja.
Przyjechał monter - inny niż montował całość u mnie. Stwierdził, że szuflada jest lekko krzywa, tył jest niedokręcony no i prowadnice do wymiany. Tył dokręcił. Prowadnic na wymianę ze sobą nie ma, przekaże szefostwu, przeprosił i zapowiedział się za tydzień.
Szuflada dalej robi "łiiiiiii" i wysuwa się 7 razy na 10.
Tydzień później - przyjechał monter, który montował u mnie kuchnię. Stwierdził, że szuflada jest jednak prosta ale prowadnice do wymiany owszem, są. Ale on prowadnic nie ma ze sobą. Przyjedzie za tydzień.
Tydzień później - przyjechał jeszcze inny monter, tym razem z prowadnicami. Stare okazały się być zawalone pyłem - prawdopodobnie po wieszaniu górnych szafek. Szuflada przestała robić "łiiiiiii" i zaczęła wysuwać się za każdym razem. Kwestii jej prostoty nie drążyłem.
Jakoś po roku od zdarzyło mi się mocniej pociągnąć za uchwyt od szuflady pod piekarnikiem. Szuflada się wysunęła, ale front został mi w rękach. Czemu?
Panowie montażyści mieli trochę za krótkie wkręty. Wkręty te wyrwały kawałek frontu od wewnętrznej, niewidocznej strony płyty (szuflada nie "systemowa" tylko ze względu na wymiary zwykła, na prowadnicach kulkowych). Przykleili więc front na taśmę dwustronną, wkręty wkręcili na pałę dla niepoznaki i pojechali w siną dal.
Doprowadzenie tego do stanu używalności zajęło mi jakieś 15 minut i wymagało ode mnie tak zaawansowanych narzędzi jak wiertarka i większe wiertło do wykonania fazki (dla nie mających totalnie pojęcia o stolarce - wokoło otworu, przez który przechodzi wkręt wierci się większy, płytki, w którym chowa się łeb tego wkręta, przez co wkręt bardziej wystaje z drugiej strony).
Po roku zaczął się też blokować front od zmywarki w połowie otwierania. Ale nie za każdym razem, tak średnio 1 na 5 otwarć miałem z wyraźnym oporem, który trzeba pokonać. W końcu znalazłem problem - panowie zamontowali front na 2 z 4 wkrętów przewidzianych przez producenta, więc po otwarciu front zaczął lekko odstawać. A jak przy zamykaniu nie przyległ na czas do zmywarki to haczył o listwę maskującą.
Pierwszego dnia panowie po 10 godzinach walki zmontowali moją kuchnię, któreś drzwiczki im się obiły w transporcie więc zapowiedzieli doróbkę za tydzień. Ale zlew i sprzęty można podłączać.
Mój hydraulik/gazownik następnego dnia przyjechał podłączać sprzęty. Okazało się, że panowie mając zarówno zlew jak i płytę gazową w rękach wycięli otwór pod zlew o centymetr za duży, ale za to, w ramach rekompensaty, otwór pod płytę gazową o centymetr za mały. O ile otwór w blacie poszerzyć się dało bez problemu, to już z tym pod zlew "zabawa" zajęła ze 3 godziny. Gdy po tygodniu powiedziałem o tym montażyście stwierdził, że to niemożliwe, on przecież mierzył.
Pod zlewem zażyczyłem sobie szufladę wysuwaną na kopnięcie - czyli servodrive od Bluma. Po tygodniu użytkowania wyszło, że ustrojstwo działa jakoś 7 razy na 10, a sama szuflada wydaje z siebie "łiiiiii".
Reklamacja.
Przyjechał monter - inny niż montował całość u mnie. Stwierdził, że szuflada jest lekko krzywa, tył jest niedokręcony no i prowadnice do wymiany. Tył dokręcił. Prowadnic na wymianę ze sobą nie ma, przekaże szefostwu, przeprosił i zapowiedział się za tydzień.
Szuflada dalej robi "łiiiiiii" i wysuwa się 7 razy na 10.
Tydzień później - przyjechał monter, który montował u mnie kuchnię. Stwierdził, że szuflada jest jednak prosta ale prowadnice do wymiany owszem, są. Ale on prowadnic nie ma ze sobą. Przyjedzie za tydzień.
Tydzień później - przyjechał jeszcze inny monter, tym razem z prowadnicami. Stare okazały się być zawalone pyłem - prawdopodobnie po wieszaniu górnych szafek. Szuflada przestała robić "łiiiiiii" i zaczęła wysuwać się za każdym razem. Kwestii jej prostoty nie drążyłem.
Jakoś po roku od zdarzyło mi się mocniej pociągnąć za uchwyt od szuflady pod piekarnikiem. Szuflada się wysunęła, ale front został mi w rękach. Czemu?
Panowie montażyści mieli trochę za krótkie wkręty. Wkręty te wyrwały kawałek frontu od wewnętrznej, niewidocznej strony płyty (szuflada nie "systemowa" tylko ze względu na wymiary zwykła, na prowadnicach kulkowych). Przykleili więc front na taśmę dwustronną, wkręty wkręcili na pałę dla niepoznaki i pojechali w siną dal.
Doprowadzenie tego do stanu używalności zajęło mi jakieś 15 minut i wymagało ode mnie tak zaawansowanych narzędzi jak wiertarka i większe wiertło do wykonania fazki (dla nie mających totalnie pojęcia o stolarce - wokoło otworu, przez który przechodzi wkręt wierci się większy, płytki, w którym chowa się łeb tego wkręta, przez co wkręt bardziej wystaje z drugiej strony).
Po roku zaczął się też blokować front od zmywarki w połowie otwierania. Ale nie za każdym razem, tak średnio 1 na 5 otwarć miałem z wyraźnym oporem, który trzeba pokonać. W końcu znalazłem problem - panowie zamontowali front na 2 z 4 wkrętów przewidzianych przez producenta, więc po otwarciu front zaczął lekko odstawać. A jak przy zamykaniu nie przyległ na czas do zmywarki to haczył o listwę maskującą.
www.piomeb.eu
Ocena:
170
(174)
Kontynuacja https://piekielni.pl/89458 .
Mama złożyła w banku reklamację na pobrane opłaty - za powtórne wydanie karty, za brak transakcji kartą, za coś tam jeszcze. Zażyczyła sobie dostać odpowiedź na maila - nie ma takiej możliwości, można wysłać SMSem. OK.
SMSa ani maila do dziś ni widu ni słychu, za to jest przelew przychodzący na koncie.
Parę dni później - telefon. Pan dzwoni z ankietą o satysfakcji klienta z obsługi. Moja matka pierwsze co to opisała nieszczęśnikowi całą sytuację. Ankieter wysłuchał i odpalił skrypt:
- W skali od 0 do 10 jak bardzo jest pani zadowolona z usług banku?
- Zero.
- Ale dlaczego?
- Przed chwilą panu powiedziałam.
- Rozumiem. W skali od 0 do 10 jak prawdopodobne jest że poleci pani nasz bank rodzinie i znajomym?
- Zero.
- Ale dlaczego?
- Przed chwilą powiedziałam!
...
Przy piątym pytaniu "dlaczego" moją matkę szlag trafił i się rozłączyła.
Mama złożyła w banku reklamację na pobrane opłaty - za powtórne wydanie karty, za brak transakcji kartą, za coś tam jeszcze. Zażyczyła sobie dostać odpowiedź na maila - nie ma takiej możliwości, można wysłać SMSem. OK.
SMSa ani maila do dziś ni widu ni słychu, za to jest przelew przychodzący na koncie.
Parę dni później - telefon. Pan dzwoni z ankietą o satysfakcji klienta z obsługi. Moja matka pierwsze co to opisała nieszczęśnikowi całą sytuację. Ankieter wysłuchał i odpalił skrypt:
- W skali od 0 do 10 jak bardzo jest pani zadowolona z usług banku?
- Zero.
- Ale dlaczego?
- Przed chwilą panu powiedziałam.
- Rozumiem. W skali od 0 do 10 jak prawdopodobne jest że poleci pani nasz bank rodzinie i znajomym?
- Zero.
- Ale dlaczego?
- Przed chwilą powiedziałam!
...
Przy piątym pytaniu "dlaczego" moją matkę szlag trafił i się rozłączyła.
bank klient
Ocena:
178
(194)
Moja mama, lat 70, konto w banku założyła w 1994 roku. Bank w międzyczasie został wchłonięty przez inny bank, ale można uznać, że jest stałym klientem od 25 lat. Coś koło roku 1998 do konta dostała pierwszą kartę debetową. Z karty od tego czasu aktywnie korzysta.
Miesiąc temu karta przestała działać. Mama podreptała więc do oddziału banku. Okazuje się, że karta straciła ważność. Ale gdzie jest nowa?
Nowa ponoć została wysłana - listem zwykłym, jak to zwykle bywa. List nie doszedł. Pani w okienku zamówiła nową kartę ponoć z adnotacją PILNE, zablokowała tą wydaną, przeprosiła. Zasugerowała płacenie BLIKiem. Ilu znacie 70-latków ogarniających BLIKa?
Przesyłka z banku przyszła tydzień później w czwartek i zawierała nową kartę. Od nowości zablokowaną.
Robi się problem, bo we wtorek rano mama jedzie na wakacje.
Po awanturze w oddziale banku mama dostała kubek termiczny i obietnicę wysłania nowej karty kurierem, który miał ją dostarczyć najpóźniej w poniedziałek.
W poniedziałek kurier oczywiście się nie pojawił. Mama na wakacje pojechała z gotówką.
Po powrocie znalazła kartę w skrzynce na listy, wysłana listem zwykłym. Kuriera można włożyć między bajki. Wróciła w sobotę, więc w poniedziałek rano podreptała do bankomatu (przy oddziale banku, żeby w razie problemów od razu składać reklamację) kartę aktywować.
Wisienka na torcie: w bankomacie skończyły się pieniądze.
Karta na szczęście tym razem działa.
edit, bo zapomniałem: bank nie zapomniał natomiast pobrać opłaty za wydanie kolejnej karty - zawrotne 50 gr, więc szkoda pisać pism z odwołaniem, ale niesmak pozostaje.
Miesiąc temu karta przestała działać. Mama podreptała więc do oddziału banku. Okazuje się, że karta straciła ważność. Ale gdzie jest nowa?
Nowa ponoć została wysłana - listem zwykłym, jak to zwykle bywa. List nie doszedł. Pani w okienku zamówiła nową kartę ponoć z adnotacją PILNE, zablokowała tą wydaną, przeprosiła. Zasugerowała płacenie BLIKiem. Ilu znacie 70-latków ogarniających BLIKa?
Przesyłka z banku przyszła tydzień później w czwartek i zawierała nową kartę. Od nowości zablokowaną.
Robi się problem, bo we wtorek rano mama jedzie na wakacje.
Po awanturze w oddziale banku mama dostała kubek termiczny i obietnicę wysłania nowej karty kurierem, który miał ją dostarczyć najpóźniej w poniedziałek.
W poniedziałek kurier oczywiście się nie pojawił. Mama na wakacje pojechała z gotówką.
Po powrocie znalazła kartę w skrzynce na listy, wysłana listem zwykłym. Kuriera można włożyć między bajki. Wróciła w sobotę, więc w poniedziałek rano podreptała do bankomatu (przy oddziale banku, żeby w razie problemów od razu składać reklamację) kartę aktywować.
Wisienka na torcie: w bankomacie skończyły się pieniądze.
Karta na szczęście tym razem działa.
edit, bo zapomniałem: bank nie zapomniał natomiast pobrać opłaty za wydanie kolejnej karty - zawrotne 50 gr, więc szkoda pisać pism z odwołaniem, ale niesmak pozostaje.
Santander
Ocena:
157
(165)
‹ pierwsza < 1 2 3 4 5 6 > ostatnia ›