Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

niepodam

Zamieszcza historie od: 19 września 2018 - 8:51
Ostatnio: 17 kwietnia 2024 - 15:58
  • Historii na głównej: 49 z 50
  • Punktów za historie: 5576
  • Komentarzy: 354
  • Punktów za komentarze: 1873
 

#88731

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniało mi się po przeczytaniu https://piekielni.pl/88724 .

Pracowałem w niewielkiej, "rodzinnej" firmie. "Rodzinność" polegała na tym, że w firmie pracowała (choć lepszym określeniem jest "była zatrudniona") też żona szefa, ale mniejsza z tym.

Pracowało mi się całkiem dobrze przez pierwszych kilka lat. Po tym czasie trochę zaczęło mi ciążyć, że szefu lubi wściubiać nos wszędzie, nawet w projekty, w których formalnie nie jest częścią zespołu.

Pewnego dnia miałem z nim jakieś spięcie, mówiąc szczerze - wkurzył mnie. Nie pamiętam, czym. Jakieś pół godziny później (jak średnio co pół roku) zadzwoniła rekruterka z firmy headhunterskiej, w której lata wcześniej zostawiłem swoje dane. Na ogół dziękowałem za zainteresowanie i mówiłem, że pracy nie szukam. Teraz postanowiłem porozmawiać.

Rozmowę przeszedłem, dostałem propozycję - dużo atrakcyjniejszą finansowo. Firma to średniej wielkości korporacja, ale ludzie wywarli na mnie bardzo dobre wrażenie. Wciąż się jednak wahałem, w końcu lojalność, rodzinna firma, wypracowana pozycja... Powiedziałem, że dam znać w piątek.

W środę klient (z USA) zażyczył sobie godzinnego spotkania o 19. Do pracy przyszedłem na 8. Powiedziałem swojemu managerowi, że sorry, nie będę siedział cały dzień w biurze. Manager na to, że spoko, on rozumie, w sumie to i tak on będzie gadał, a reszta się będzie nudzić.

A więc o godzinie 16 zbieram manatki i wychodzę. No ale po drodze mijam biurko szefa.
- Ty wychodzisz? Przecież o 19 masz spotkanie.
- Ustaliłem z managerem, że mnie nie będzie. Przepracowałem już dzisiaj 8 godzin.
- No ale jak to? Klient chce się spotkać, musimy o niego zadbać...
- Sorry, ja mam życie prywatne.
- Dobra, jutro i w piątek mnie nie ma, pogadamy w poniedziałek.

Na drugi dzień podpisałem umowę z nowym pracodawcą. W poniedziałek na rozmowę z szefem przyniosłem wypowiedzenie.

Dopiero w nowej firmie zrozumiałem, jak wiele drobnych rzeczy w tej małej firmie, chwalącej się rodzinną atmosferą było nienormalnych i patologicznych.

Teraz wiem, że trzymanie się tej firmy tyle lat to był naprawdę syndrom sztokholmski i strach przed zmianami.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (175)

#88676

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #88653 przypomniała mi sytuację sprzed paru lat.

Poranek, jadę samochodem do pracy. Zatrzymuję się na czerwonym świetle, przede mną stoi sobie czarna Skoda Rapid, czekamy na skręt w lewo.

Nagle po prawej mija nas rowerzysta, wjeżdża na czerwonym na skrzyżowanie, przecina 3 pasy w jedną stronę, mija wysepkę na środku i popindala w to lewo.

W tym momencie kierowca Skody włącza gwizdki i rusza za nim. Nieoznakowany radiowóz. Zatrzymują go jakieś 200 m dalej.

Na drugi dzień na stronie lokalnego dziennika pojawił się artykuł na ten temat. Pan rowerzysta tłumaczył się ponoć, że mandatu nie powinien dostać, bo to on ryzykuje.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (157)

#88636

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia https://piekielni.pl/88630 przypomniała mi:

Pracowałem kiedyś w firmie robiącej oprogramowanie wewnętrzne dla dostawcy usług internetowych. Program ten odpowiadał (między innymi) za włączanie i wyłączanie usług klientom.

W nowym wdrożeniu miał być bajer, że jeśli ktoś ma w systemie ustawioną datę wygaśnięcia umowy - system automatycznie zdezaktywuje mu usługę (wcześniej wszystko było ręcznie).

Wszystko przeszło przez testy wewnętrzne, klienckie i nadeszła noc wdrożenia. O godzinie 1 w nocy kolega odpowiedzialny za ten system dostał sygnał od adminów, że włączają nową wersję, patrzy więc w logi...

System zdezaktywował usługę jednemu użytkownikowi, drugiemu, trzeciemu... Zanim został awaryjnie wyłączony poszło około 300 dezaktywacji.

Okazało się, że system nie sprawdzał, czy data wyłączenia usługi nadeszła, tylko czy jest ustawiona w ogóle. Zaczął więc wyłączać usługi wszystkim, którzy mieli umowy terminowe.

Niestety tutaj nie wystarczyło przywrócić bazy danych. Wyłączenie i włączenie usługi polega na wysłaniu odpowiedniego sygnału do fizycznego urządzenia. Tyle dobrze, że system wypisywał co i komu faktycznie wyłącza. Ręczne przywracanie usług zajęło (już całemu zespołowi) resztę nocy.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (171)

#88620

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniało mi się po przeczytaniu https://piekielni.pl/88612 .

Kolega pracował kiedyś w serwisie samochodowym.
Pewnego zimowego dnia przyjechał do nich kumpel szefa - nazwijmy go Januszem. Lawetą. Z rozwalonym busem na pace.
Za chwilę mechanik dostał od szefa polecenie zmiany wszystkich czterech opon w tym busie na jakieś używane, ale jeszcze dobre.

Czemu tak?

Firma transportowa Janusza zatrudniła nowego kierowcę, młodego chłopaka z niewielkim doświadczeniem. Chłopak dostał busa na łysych oponach i trasę na Czechy. Przez góry. Zimą.

Co mogło pójść nie tak?

Nie wyrobił na którymś zakręcie, zatrzymał się na drzewie. Na szczęście obrażenia kierowcy niewielkie, bus natomiast skasowany konkretnie. Janusz natychmiast zajarzył, że gdy rzeczoznawca z firmy ubezpieczeniowej zobaczy, w jakim stanie są opony to o odszkodowaniu będzie mógł pomarzyć. No ale od czego jest kumpel - właściciel serwisu...

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 218 (224)

#88587

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Za 2 tygodnie w moim mieście odbędą się wybory do rad osiedli. Postanowiłem poświęcić dziś pół godziny na przejrzenie listy kandydatów z mojego osiedla i wrzucenie nazwisk w wujka Googla, żeby zobaczyć, kto ma jakie pomysły na to, co będzie w tej radzie robił. Kandydatów jest 19 sztuk (miejsc w radzie z mojego rejonu 9, więc prawdopodobieństwo wejścia jak rzut monetą), oto, czego mi się udało o kandydatach dowiedzieć:

* o kilku - że są już w tej radzie osiedla,
* o kilku - miejsce zatrudnienia,
* jeden zagrał w szkolnej adaptacji "Lalki" i namalował obraz, który następnie był sprzedawany na Allegro (ofert kupna nie było),
* jeden był członkiem Komisji Oceny Projektów dla dofinansowania przez UE i startował w biegu charytatywnym,
* jeden przetłumaczył film dokumentalny,
* jeden opublikował rozprawę doktorską na wydziale teologicznym,
* jeden jest w radzie nadzorczej spółdzielni mieszkaniowej,
* jeden jest wędkarzem i w styczniu złowił taaaaaką rybę,
* jednemu 5 lat temu jakieś psy pogryzły żonę.

I w końcu, szok! Jeden jest w tej radzie i robi coś, czym się może pochwalić.

Poza jednym wyjątkiem - zero dostępnych na pierwszy rzut oka informacji, że ten ktoś ma na swoje miejsce w tej radzie jakikolwiek pomysł. Brak strony internetowej kandydata, nawet brak głupiego posta na profilu na Facebooku, jeśli ktoś takowy posiada.

Więc sorry, skoro im się nie chce już na tym etapie - czemu mi ma się chcieć na kogokolwiek z nich głosować?

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (158)

#88399

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Crannberry https://piekielni.pl/88396 przypomniała mi, jak ponad 10 lat temu wybraliśmy się ze znajomymi na wczasy.

Zgadaliśmy się w 6 osób - 3 pary. Rozważyliśmy destynacje, padło na Bułgarię.

My z (wtedy jeszcze nie) żoną mieliśmy samochód, kolega z pary A także. Para B była niezmotoryzowana, oboje świeżo po zrobieniu prawka - ale 2 samochody na 6 osób to aż nadto. Koszty paliwa i tak się zsumuje i podzieli na 6.

Pierwszy zgrzyt pojawił się przy wyborze konkretnej miejscówki. Propozycja - okolice Warny lub okolice Burgas. Kolega z pary B kategorycznie odrzucił Burgas, bo to 100km dalej, "on nie będzie płacił za paliwo, żeby te 100km dalej dojechać". Wyśmialiśmy go, że przecież i tak jedziemy 1300km w jedną stronę, 100km w tą czy w tą to żadna różnica, tym bardziej, że na miejscu też będziemy jeździć. Nie i już, możemy jechać bez niego albo mu zasponsorować te 100km. W końcu ulegliśmy, nie robiło nam to specjalnie różnicy.

W końcu osiągnęliśmy porozumienie, miejscówka i urlopy zaklepane, umawiamy się na wyjazd - o ile pamiętam czwartek, godzina 7 rano mieliśmy się spotkać pod domem B, rozmieścić ich i bagaże w samochodach po czym ruszać w świat. Wszystko dogadane 2 miesiące wcześniej. Plan - dnia pierwszego docieramy do granicy Węgry / Rumunia, śpimy w namiocie na polu biwakowym na Węgrzech, dnia drugiego ruszamy dalej i docieramy na miejsce koło 22.

Moja dziewczyna przypomina sobie, że jej śpiwór po ojcu może pamiętać jeszcze czasy komuny i mówi w towarzystwie, że musi coś lepszego kupić. Nie ma problemu, rodzice kolegi B mają firmę, która szyje między innymi śpiwory, po znajomości będzie taniej a na pewno solidnie. O śpiwór i cenę dopytujemy się 2 miesiące, bez efektów. W końcu kupujemy normalny śpiwór w sklepie tydzień przed wyjazdem. Kolega walnął lekkiego focha, bo przecież jeszcze tydzień, on by ten śpiwór załatwił.

W tydzień wyjazdu - od poniedziałku przypominajki na gadu gadu, że jedziemy, dogadywanie, co by warto zabrać, itp, itd.

Środa wieczór. Skończyliśmy się pakować, któreś z nas zagadało na gg do A i B, czy gotowi na wyjazd. A - jak najbardziej. Tymczasem B:
- Tak, prawie gotowi, jeszcze tylko jutro wymienić walutę i kupić meble do małego pokoju.
- Jaka waluta? Jakie meble? Przecież jutro o 7 rano ruszamy.
- Jak to jutro? Przecież pojutrze.
- Jutro. Od 2 miesięcy o tym mówimy.
- O cholera, faktycznie... To musimy wyjechać później, my nie mamy waluty jeszcze.
- O której kantor u was otwierają?
- O 9.
- To o 9:30 jesteśmy u was.

Ostatecznie wyjechaliśmy o 10:30, bo - jak się na miejscu okazało - kolega B musiał poczekać na brata, żeby mu przekazać klucze do mieszkania.

3 i pół godziny poślizgu. Na pierwszy nocleg na biwaku na Węgrzech przy granicy z Rumunią zajeżdżamy koło północy. Rozkładamy namioty, informujemy właściciela, że wyjeżdżamy wcześnie rano i idziemy spać.

Wstajemy o 6, mycie, śniadanie, w przelocie mijamy właściciela biwaku - mówimy, że o 7 wyjeżdżamy. OK, nie ma problemu.

Spakowaliśmy manatki do samochodów, chcemy wyjechać... Szlaban na wyjeździe zamknięty. Idziemy do kantorka właściciela - pusto, zamknięte. Spotykamy kogoś z innych gości - facet mówi, że widział jak z 15 minut wcześniej właściciel wyjeżdża na zakupy. Sterczymy pod szlabanem ponad godzinę. O 8:30 facet w końcu wrócił i nas wypuścił... Szkoda było czasu na opieprzanie.

W końcu na miejscu byliśmy około 1 w nocy.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (183)

#88359

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolega pracował parę lat temu jako kierownik warsztatu na zajezdni MPK. Średnia wieku załogi 60+, posłuch miał słaby jako "gnojek co przyszedł i się rządzi".

Któregoś dnia zobaczył, że autobus który stał na stanowisku "do przeglądu" znaczy teren. Mechanika ni widu ni słychu - kolega podszedł więc, otworzył klapę silnika. Zobaczył, że silnik jest cały uwalany olejem - ewidentny wyciek. Zostawił więc otwartą klapę i poszedł zająć się czym innym.

Niedługo później patrzy - ten sam autobus stoi na stanowisku do wyjazdu, teren znaczy nadal. Znalazł mechanika. Pyta:
- Zrobił pan przegląd temu autobusowi?
- No zrobiłem.
- A nie zauważył pan czegoś dziwnego?
- Klapa od silnika była otwarta.
- No i?
- No i zamknąłem.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (238)

#88161

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniało mi się, jak podpisywałem ostatnio umowę na łącze internetowe.

Umowa u poprzedniego operatora mi się skończyła, czas rozejrzeć się po konkurencji, jakie ma promocje. Akurat promocja się trafiła, 10 zł miesięcznie taniej niż cena standardowa, plus 3 miesiące gratis.
Chciałem zamówić usługę przez Internet. Zamówienie przez Internet polegało na tym, że oddzwania do mnie konsultant i muszę mu podać masę danych osobowych. No nie, to ja się przejdę do salonu, tam przynajmniej widzę, że rozmawiam z pracownikiem sieci, a nie oszustem chcącym wziąć na mnie kredyt.

Drałujemy więc z żoną do pobliskiego salonu operatora w osiedlowym centrum handlowym. Jedynym człowiekiem na miejscu jest pan z plakietką "kierownik salonu". Pan wypełnia dane, daje mi ofertę do przeczytania... No nie. Cena niepromocyjna, brak 3 miesięcy gratis. Pokazuję panu promocję na stronie. Pan kierownik twierdzi, że ta promocja obowiązuje tylko w pakiecie z telewizją. Na stronie takiego info brak. Pan mówi, że pewnie na komórce nie widać, to tylko z TV, ta oferta co on mi przedstawia to najlepsze, co mi może za sam Internet zaproponować. Żegnamy się. Umowy nie podpisuję.

Idziemy do domu, sprawdzamy warunki promocji na komputerze. Informacji, że obowiązuje tylko z TV wciąż brak.

Jedziemy do innego salonu tego operatora. Pracownik tamtego salonu bez problemu promocję widział i na ofertę z niej podpisał ze mną umowę.

I teraz możliwe piekielności widzę dwie: albo operator nie przekazuje oferty wszystkim salonom, albo pan kierownik ma wyższą prowizję od oferty niepromocyjnej i próbował mnie bezczelnie naciągnąć.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (166)

#87922

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia https://piekielni.pl/87902 przypomniała mi, jak kupowałem mojego pierwszego smartfona - coś koło roku 2014.

Telefon kupiłem na Allegro. Przesyłka pocztą do pracy.

Minął tydzień, ani telefonu ani awizo. Proszę sprzedającego o numer przesyłki. Według trackingu paczka leży sobie w urzędzie pocztowym X.

Pojechałem więc. Odstałem swoje, mówię pani w okienku, że mam informację, że czeka na mnie przesyłka nadana na adres Piekielna 666, podaję numer przesyłki. Na co pani:

- A co ta przesyłka robi u nas? Przecież Piekielną obsługuje poczta Y. Od nas listonosz nawet awizo nie nosi na Piekielną.
- A skąd ja mam to wiedzieć co ona robi u was?
- A faktycznie. Skąd pan ma to wiedzieć. To dobrze że pan przyszedł, bo by wróciła do nadawcy.

poczta

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (136)

#87659

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dla mnie bardziej zabawne niż piekielne, ale wrzucę, co mi tam, może też się ktoś uśmiechnie.

Jakieś 3 lata temu wynajęliśmy z żoną miejsce parkingowe w garażu podziemnym, zlokalizowane w nowym bloku obok naszego. Właścicielką miejsca jest pani mieszkającą wówczas za granicą, z nami umowę podpisał jej syn mający na ten cel stosowne pełnomocnictwo. Umowa z miesięcznym okresem wypowiedzenia. Do tego zapłaciliśmy kaucję zwrotną za pilota do bramy wjazdowej - wszystko zawarte w umowie.

Przez 3 lata bezproblemowo używaliśmy miejsca, płaciliśmy regularnie, kontakt z panem ograniczał się do prośby o udostępnienie miejsca 2 razy w roku w celu wymiany kół na letnie / zimowe.

Pod koniec listopada żona odebrała telefon z nieznanego numeru - okazuje się, że pani właścicielka wróciła do kraju i chce miejsce odzyskać - najlepiej już, teraz, zaraz. No ale chwila, raz że miesiąc wypowiedzenia, dwa że my byśmy chcieli odzyskać kaucję za pilota. Pani odpowiedziała, że ona się w takim razie musi dowiedzieć. Po paru dniach pani odezwała się znów, że faktycznie, skoro mamy umowę to do końca grudnia poczeka.

Zaczęliśmy szukać innego miejsca na wynajem. Znaleźliśmy kilka ofert. Ale postanowiliśmy się też dowiedzieć, czy developer nie ma przypadkiem miejsc na sprzedaż. Okazuje się, że ma i to dosyć sporo - nastąpił ewenement na skalę krajową, developer przeszacował liczbę miejsc w garażu podziemnym i 1/3 wciąż stoi pusta - w związku z czym cena zrobiła się całkiem okazyjna. Ponadto jest do sprzedania miejsce praktycznie "pod" naszym dotychczasowym - poziom niżej. Stwierdziliśmy, że co własne to własne, stać nas, nie trzeba się będzie przejmować, że kolejny wynajmujący się rozmyśli z dnia na dzień. W ciągu niecałych trzech tygodni staliśmy się właścicielami miejsca i zwolniliśmy wynajmowane odzyskując kaucję.

Gdy wczoraj (26 stycznia) wychodziłem z garażu rzuciła mi się w oczy kartka na tablicy ogłoszeń - ktoś ma miejsce postojowe do wynajęcia. Wzrok mój przykuł dość charakterystyczny numer telefonu. Zrobiłem fotkę. W domu porównałem z historią połączeń żony.

Tak, to ten sam numer.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (190)