Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

nipman

Zamieszcza historie od: 17 listopada 2013 - 17:53
Ostatnio: 23 września 2017 - 21:31
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 1827
  • Komentarzy: 91
  • Punktów za komentarze: 413
 

#74532

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Albo świat totalnie zwariował, albo ja (chociaż do tego już mi niewiele brakuje).

Pożyczyłem koleżance (aktualnie już byłej) namiot na dwa festiwale, bo potrzebowała. Spoko - ktoś potrzebuje, pożyczę jak nie korzystam, no problemo. Wszystko było ładnie pięknie, dopóki nie przyszedł czas upomnienia się o rzeczowy namiot do zwrotu.

Ona nie może, bo jedzie na OFFa (a oboje mieszkamy w Katowicach), mogę sobie go odebrać z jakiegoś sklepu na PKP, bo ona nie ma czasu, ewentualnie mogę wziąć taksówkę i go odebrać... Potem usłyszałem, że jestem niezrównoważony i powinienem spier...
A to dopiero początek.

Na wyjazd oczywiście mojej rzeczy nie odzyskałem, jakimś cudem udało mi się przetrwać bez namiotu.
Kolejna część batalii - zmiana taktyki. Nagle mam się kontaktować z jej współlokatorką (której nota bene kompletnie nie znam), bo ona mi tego namiotu nie odda i koniec.

Nie potrafię pojąć, jak ludzie mogą być takimi niewdzięcznymi szujami - nie dość, że z czystej chęci pomocy człowiek pożycza rzeczy (a namiot swoje kosztował), a w podzięce spotyka się z czymś takim...
Mam już nauczkę - już nigdy nikomu niczego nie pożyczę.

pseudoznajomi

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 323 (337)
zarchiwizowany

#70716

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Centrum miasta, godzina piąta rano- konieczność wizyty w aptece celem nabycia wspomagaczy na receptę, bez których funkcjonować się nie da.

Jako zadeklarowany palacz- spacerek ze szlugą. Zakupy dokonane, fajna spalona- dobrze by było wyrzucić. Kosza w promieniu 50 metrów niet. No trudno- może w drodze do samochodu się coś znajdzie. W ciągu 150 metrowej drogi w zasięgu kosza niet (przechodząc obok targowiska i przystanków autobusowych). Na szczęście kosz był przy kebabie, w okolicy którego zostawiłem swój wehikuł.

Mało piekielne? W moim odczuciu- miasto, które ubiegało się o zostanie Europejską Stolicą Kultury, owszem.

służby_miejskie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (175)

#56505

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W nawiązaniu do http://piekielni.pl/40917

Pracowałem przez kilka miesięcy na ochronie hurtowni. Stawka naprawdę psia, wymagania kosmiczne, ale i tak największym piekłem (jak to bywa w przypadku profesji ochroniarza hali) byli klienci.

Zwłaszcza ci osobnicy, którzy bez plakietki "niepełnosprawnego" (z góry przepraszam za to określenie) ładują się na miejsce dla niepełnosprawnych na parkingu hali...

Z racji tego, że wówczas pełniłem służbę na wejściu, musiałem werbalnie przeganiać klientów bez plakietki, zajmujących miejsca dla niepełnosprawnych.

Telefon od kierownika zmiany standardowy "Ktoś zajął miejsce dla niepełnosprawnych, powiedz mu żeby przeparkował".

Radiostacja w dłoń i spacerek na parking. Oponent z rodzaju typowego dwumetrowego "karkonosza" z dziarą na pół łapy.

Grzecznie tłumaczę, że to miejsce dla niepełnosprawnych, w razie niezastosowania się do prośby (po dłuższej dyskusji przeplatanej z łaciną strony przeciwnej) argument o straży miejskiej i odholowaniu pojazdu (stary Opel Vectra).

Typ w końcu przeparkował, wracam na swoje miejsce "warowania".

Jegomość wkracza władczym krokiem do hali i tymi słowami zwraca się do mnie:
- Masz szczęście, że tu jest monitoring bo bym ci już dawno przypierd*olił.

Słodko...

ochrona

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 638 (682)

#56310

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarzenie to miało miejsce na półmetku mojego pobytu w ogólniaku.

Był sobie takowy jegomość (T) w mojej klasie, który preferował lekki styl życia - imprezki, chlanie, do nauki niezbyt się garnął. Za to do cudzej własności jak najbardziej.

Biblioteka służyła jednocześnie jako kawiarenka internetowa z kilkoma stanowiskami dla uczniów. Na przerwie, jak to na przerwie - cała klasa w bibliotece przy jednym kompie ogarniać zadanie domowe na najbliższą lekcję. Akurat zaszczyt okupowania stanowiska przypadł mnie, jednocześnie mając powierzoną od kolegi (W) MP4-kę (wówczas, w 2007 roku szał totalny). Dzwonek na lekcję, klasa się zbiera, chwila mojej nieuwagi - szałowej zabawki brak. Próba podjęcia tematu na forum klasy równa miarowemu waleniu głową w ścianę - kumpla do imprez i picia przecież nie sypną.

Poczuwając się do odpowiedzialności odkupiłem koledze MP4-kę. Ponieważ wówczas nie zarabiałem, kwartalne kieszonkowe poszło się kochać.

Zarówno ja jak i W, byliśmy w stu procentach niemal pewni, że jej nowym właścicielem został T.

Nie złapany za rękę - co zrobić. Nauczeni na własnych błędach, zaczęliśmy pilnować cenniejszych rzeczy.

Piekielność nastąpiła dwa miesiące później.

Koleżanka (K) dostała od rodziców nowy telefon. Super, wypas etc. Ja od nigdy nie miałem ciągu na nowinki techniczno-gadżeciarskie, więc nie byłem w gronie zainteresowanych funkcjami jej nowego cudeńka, nawet nie odnotowałem w swojej pamięci faktu, że komóreczkę sobie zmieniła.

Do czasu.

Wróciłem ze szkoły, fru pod prysznic. Dzwonek do drzwi, wołanie matki że do mnie. Wychodzę z łazienki przepasany ręcznikiem, a w przedpokoju komitet w składzie K, jej chłopaka (z mordem w oczach) i jej równie wkurzonych rodziców. Podobno ukradłem K telefon. Matka ze łzami w oczach, ja zażenowany swoim połowicznym negliżem, ze szczęką na podłodze. Próby tłumaczenia nie dają nic. Straszenie policją itd.

Wobec faktu, że komitet nie wydębił ode mnie przyznania się do winy, jak i sama K wątpiła żebym na jej telefon się połasił, skoro wydawało mi się, że nadal używa przedpotopowej Nokii, dali mi spokój i się zabrali z domu.

Pogadanka z rodzicami polegająca przede wszystkim na wykładaniu swojej niewinności, w głowie totalny meczet, nazajutrz ważny sprawdzian z biologii. Masakra.

Dzień następny (w atmosferze bardzo gęstej, w końcu jestem złodziejem), lekcja biologii, sprawdzian.

W połowie lekcji pukanie do drzwi - wicedyrektor przeprasza za przeszkadzanie i prosi mnie do gabinetu dyrektora. Ciśnienie skutecznie podniesione. W gabinecie T (nie wiem, jakim cudem nie zatłukłem gnoja), dyrektor i doprowadzający mnie wicedyrektor.

Dyrektor na wstępie przedstawił mi sytuację - T widział, jak zabieram K telefon i wkładam do swojego plecaka pod klasą i gdzieś idę. T natomiast jako przykładny obywatel wyjął go z mojego plecaka i... Tu następuje purpura u kolegi, bo podobnoć miałem go ukraść i nie oddać. Pokazano mi owy telefon (pierwszy raz na oczy go widziałem) w foliowym woreczku z pytaniem czy któreś z nas się przyzna, czy ma zostać wezwana policja.
[J] Proszę wezwać policję, mało tego, z kimś, kto będzie mógł zdjąć odciski palców i jednoznacznie wskazać winnego. A teraz chciałbym wrócić do klasy i dokończyć sprawdzian.

Wyszedłem z gabinetu, wróciłem do klasy, dokończyłem pisanie. Adrenalina ze mnie schodziła cały dzień.

Po moim wyjściu T przyznał się do popełnionego czynu. Żeby nie było żadnych nieporozumień, o sprawie wszyscy zapominamy, a T zostaje przeniesiony do innej szkoły. Za poradą pedagoga nie złożyłem sprawy na policję, by nie szargać ludziom nerwów (a chciałem). Szkoda, że tego wówczas nie zrobiłem.

Naprawdę nie rozumiem, jak można być taką GNIDĄ, by okradać kolegów z własnej klasy, a w dodatku wrabiać osobę trzecią w przestępstwo.

szkoła

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 669 (721)

1