Profil użytkownika
normalnyCzlowiek123
Zamieszcza historie od: | 30 kwietnia 2020 - 16:45 |
Ostatnio: | 26 września 2023 - 13:08 |
- Historii na głównej: 11 z 12
- Punktów za historie: 1207
- Komentarzy: 40
- Punktów za komentarze: 182
poczekalnia
Skomentuj
(18)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Wiadomość niżej można potraktować jako rozładowanie frustracji – powoli kończą mi się nerwy.
Kupiłem wraz z narzeczoną mieszkanie w nowej inwestycji w jednym z większych miast w Polsce. Mieszkanie odebraliśmy pod koniec lutego. Wziąłem urlop na 2 tygodnie i wykończyłem ściany, położyłem podłogę oraz przygotowałem w podstawowym stopniu łazienkę – krótko mówiąc, doprowadziłem mieszkanie do stanu zamieszkiwanego. Reszta dorabiana jest na bieżąco – ot np. niedawno panowie zrobili nam obudowę wanny.
Podobnie jak ja zrobiło jeszcze kilka osób – i tak sobie mieszkamy od blisko 2 miesięcy.
Większość mieszkań stała i nadal stoi pusta. Na forum mieszkańców widzę, że ludzie często nie chcą odebrać mieszkania ze względu na np. drobne dziurki w tynku. Ich prawo... Ale czy warto czekać na dewelopera kilka miesięcy (bo tyle realnie oczekuje się do kolejnego "podejścia" do odbioru) z tak błahych powodów? Do tego część nabywców wzajemnie nakręca się na grupie osiedlowej, tworząc coś w stylu spirali hejtu.
W efekcie całkiem spora grupa osób mieszkania odebrała dopiero niedawno – bądź jeszcze w ogóle. Co gorsza, ci pierwsi z samym wykończeniem też się nie spieszą.
Niektórzy do wykończenia zatrudniają "fachowców", którzy nieustannie wiercą i walą młotkiem. Ale nie dzień czy dwa, ale np. 2-3 tygodnie, a rekordziści nawet ponad miesiąc. Czasem są to sami właściciele, którzy wątpliwej jakości narzędziami wiercą cały dzień jedną dziurę. Wiem, bo zdarzało mi się prosić ich kilkakrotnie o chociaż przerwę i widziałem, że męczą ciągle jedną rzecz.
Do tego dochodzi masa innych przyjemności jak niszczenie przez "fachowców" części wspólnej (porysowane szyby i ściany, pokruszone kafelki na korytarzu etc.) czy notoryczne łamanie ustalonego przez zarządcę czasu na prace głośne (8:00-18:00 i tylko w dni robocze). Zdarzało się nawet wiercenie udarem o północy.
Moim idolem został młody "inwestor", który kiepskiej jakości sprzętem wiercił całą Wielkanoc. Na moją prośbę o odpuszczenie na chociaż kilka godzin zaczął usprawiedliwiać się, że nie obchodzi katolickich świat (ja też nie, btw – po prostu chcę czasem odpocząć), a potem... Zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Maile do zarządcy nic nie dają, a ludzie zwyczajnie ignorują prośby już zamieszkałych sąsiadów.
I tak to sobie mieszkam na "placu budowy", słuchając nieustannego i bardzo głośnego wiercenia (jakby w mieszkaniu nie było nic innego do roboty...) oraz disco-polo puszczonego przez wykończeniowców.
Cóż zrobić? Wyprowadzić się z własnego mieszkania? Nie przekonuje mnie wizja niemożności odpoczęcia w ciszy wcześniej niż przed 22:00 bądź "przyzwyczajenia się" do hałasów o częstotliwości 90-100dB, jak już mi niektórzy sugerowali (stopery są na to za słabe).
Kupiłem wraz z narzeczoną mieszkanie w nowej inwestycji w jednym z większych miast w Polsce. Mieszkanie odebraliśmy pod koniec lutego. Wziąłem urlop na 2 tygodnie i wykończyłem ściany, położyłem podłogę oraz przygotowałem w podstawowym stopniu łazienkę – krótko mówiąc, doprowadziłem mieszkanie do stanu zamieszkiwanego. Reszta dorabiana jest na bieżąco – ot np. niedawno panowie zrobili nam obudowę wanny.
Podobnie jak ja zrobiło jeszcze kilka osób – i tak sobie mieszkamy od blisko 2 miesięcy.
Większość mieszkań stała i nadal stoi pusta. Na forum mieszkańców widzę, że ludzie często nie chcą odebrać mieszkania ze względu na np. drobne dziurki w tynku. Ich prawo... Ale czy warto czekać na dewelopera kilka miesięcy (bo tyle realnie oczekuje się do kolejnego "podejścia" do odbioru) z tak błahych powodów? Do tego część nabywców wzajemnie nakręca się na grupie osiedlowej, tworząc coś w stylu spirali hejtu.
W efekcie całkiem spora grupa osób mieszkania odebrała dopiero niedawno – bądź jeszcze w ogóle. Co gorsza, ci pierwsi z samym wykończeniem też się nie spieszą.
Niektórzy do wykończenia zatrudniają "fachowców", którzy nieustannie wiercą i walą młotkiem. Ale nie dzień czy dwa, ale np. 2-3 tygodnie, a rekordziści nawet ponad miesiąc. Czasem są to sami właściciele, którzy wątpliwej jakości narzędziami wiercą cały dzień jedną dziurę. Wiem, bo zdarzało mi się prosić ich kilkakrotnie o chociaż przerwę i widziałem, że męczą ciągle jedną rzecz.
Do tego dochodzi masa innych przyjemności jak niszczenie przez "fachowców" części wspólnej (porysowane szyby i ściany, pokruszone kafelki na korytarzu etc.) czy notoryczne łamanie ustalonego przez zarządcę czasu na prace głośne (8:00-18:00 i tylko w dni robocze). Zdarzało się nawet wiercenie udarem o północy.
Moim idolem został młody "inwestor", który kiepskiej jakości sprzętem wiercił całą Wielkanoc. Na moją prośbę o odpuszczenie na chociaż kilka godzin zaczął usprawiedliwiać się, że nie obchodzi katolickich świat (ja też nie, btw – po prostu chcę czasem odpocząć), a potem... Zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Maile do zarządcy nic nie dają, a ludzie zwyczajnie ignorują prośby już zamieszkałych sąsiadów.
I tak to sobie mieszkam na "placu budowy", słuchając nieustannego i bardzo głośnego wiercenia (jakby w mieszkaniu nie było nic innego do roboty...) oraz disco-polo puszczonego przez wykończeniowców.
Cóż zrobić? Wyprowadzić się z własnego mieszkania? Nie przekonuje mnie wizja niemożności odpoczęcia w ciszy wcześniej niż przed 22:00 bądź "przyzwyczajenia się" do hałasów o częstotliwości 90-100dB, jak już mi niektórzy sugerowali (stopery są na to za słabe).
Ocena:
35
(81)
1
« poprzednia 1 następna »