Profil użytkownika

pasiek_medic
Zamieszcza historie od: | 15 czerwca 2013 - 18:11 |
Ostatnio: | 25 października 2013 - 22:52 |
O sobie: |
Ratownik Medyczny - w trakcie kształcenia, wolontariusz na Izbie Przyjęć |
- Historii na głównej: 4 z 5
- Punktów za historie: 1680
- Komentarzy: 10
- Punktów za komentarze: 36
Pracuję jako ratownik (w trakcie nauki)- wolontariusz w szpitalu miejskim.
Wygląda to mniej więcej tak, że kursuję pomiędzy izbą przyjęć, a poradnią chirurgiczną (w zależności od ilości pacjentów).
Podczas moich wycieczek pomiędzy tymi dwoma salami mam okazje przyglądać się pacjentom zanim jeszcze wejdą do poradni.
I zobaczyłem go: chłopak, ok 18 lat, 2 metry wzrostu, wagi raczej piórkowej, ubrany w stylu osiedlowych cwaniaków (spodnie z krokiem w kolanach, rondel i kaptur na głowie). Zwrócił moją uwagę tym, że dogryzał większości innych oczekujących.
W końcu przyszła jego kolej. Wszedł do poradni:
[L]ekarz: Witam, co się stało?
[C]hłopak: Bolą mnie żebra, zostałem zbutowany 2 tygodnie temu, na pewno są pęknięte.
L: No ok, zaraz to ustalimy. Proszę się rozebrać.
Po badaniu:
L: Ratownik zabierze pana na rentgen zrobić zdjęcie, potem pan wróci, ustalimy co dalej i prawdopodobnie za tydzień do kontroli.
C: Nie mogę! Ja mam taką pracę, że mnie w domu miesiąc nie ma. Jutro wyjeżdżam.
L: Spokojnie, dostanie pan L4.
C: Ale szefie, to nie wchodzi w grę!
L: Proszę pana taka jest okrutna rzeczywistość, musi pan współpracować.
C: Ja chcę tylko zdjęcie!
L: (jeszcze spokojniej) No dobrze, ale za tydzień do kontroli.
C: Nie chcesz zrobić mi zdjęcia to się k***a pier***.. -
po czym trzasnął drzwiami i wyszedł zostawiając nas wszystkich ze szczękami na ziemi.
Wygląda to mniej więcej tak, że kursuję pomiędzy izbą przyjęć, a poradnią chirurgiczną (w zależności od ilości pacjentów).
Podczas moich wycieczek pomiędzy tymi dwoma salami mam okazje przyglądać się pacjentom zanim jeszcze wejdą do poradni.
I zobaczyłem go: chłopak, ok 18 lat, 2 metry wzrostu, wagi raczej piórkowej, ubrany w stylu osiedlowych cwaniaków (spodnie z krokiem w kolanach, rondel i kaptur na głowie). Zwrócił moją uwagę tym, że dogryzał większości innych oczekujących.
W końcu przyszła jego kolej. Wszedł do poradni:
[L]ekarz: Witam, co się stało?
[C]hłopak: Bolą mnie żebra, zostałem zbutowany 2 tygodnie temu, na pewno są pęknięte.
L: No ok, zaraz to ustalimy. Proszę się rozebrać.
Po badaniu:
L: Ratownik zabierze pana na rentgen zrobić zdjęcie, potem pan wróci, ustalimy co dalej i prawdopodobnie za tydzień do kontroli.
C: Nie mogę! Ja mam taką pracę, że mnie w domu miesiąc nie ma. Jutro wyjeżdżam.
L: Spokojnie, dostanie pan L4.
C: Ale szefie, to nie wchodzi w grę!
L: Proszę pana taka jest okrutna rzeczywistość, musi pan współpracować.
C: Ja chcę tylko zdjęcie!
L: (jeszcze spokojniej) No dobrze, ale za tydzień do kontroli.
C: Nie chcesz zrobić mi zdjęcia to się k***a pier***.. -
po czym trzasnął drzwiami i wyszedł zostawiając nas wszystkich ze szczękami na ziemi.
Poradnia chirurgiczna
Ocena:
123
(149)
zarchiwizowany
Skomentuj
(12)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
W odpowiedzi na historię: #53566 thewhip
Całkiem niedawno zaistniała sytuacja:
Na dyżurze byłem ja i 2 pielęgniarki.
w pokoju obserwacyjnym był jeden pacjent, któremu zleciała kroplówka. Ok, zaraz przyjdę wyciągnę.
W drodze do pokoju zabiegowego, zaczął się "horror"... Dwie karetki: jedna ze wstrząsem anafilaktycznym, druga z menelem-nieprzytomnym, dodatkowo trzeba lecieć do laboratorium zanieść badania innej pacjentki, które są potrzebne na już. Wyciągnięcie kroplówki trzeba przełożyć.
Po ok 20 minutach, już idąc na pokój obserwacyjny w poczekalni jeden z pacjentów dostał ataku padaczki, kolejne 10 minut.
Gdy w końcu doszedłem na pokój obserwacyjny pacjent z kroplówką siedział na łóżku i wrzeszczał, że wezwie telewizję, sądy i inne instytucje, a ja jestem głupkiem bo go olałem. Po uspokojeniu pacjenta okazało się, że wenflon wyciągnął sobie sam, bo nie będzie już dłużej czekać i chce iść do domu.
To, że pielęgniarki, ratownicy, lekarze, itp. dawno u Was nie byli, nie oznacza, że zapomnieli. Czasem trzeba poczekać, bo inni też potrzebują pomocy.
Pozdrawiam;) Do nie zobaczenia w szpitalu. Miłego dnia:)
Całkiem niedawno zaistniała sytuacja:
Na dyżurze byłem ja i 2 pielęgniarki.
w pokoju obserwacyjnym był jeden pacjent, któremu zleciała kroplówka. Ok, zaraz przyjdę wyciągnę.
W drodze do pokoju zabiegowego, zaczął się "horror"... Dwie karetki: jedna ze wstrząsem anafilaktycznym, druga z menelem-nieprzytomnym, dodatkowo trzeba lecieć do laboratorium zanieść badania innej pacjentki, które są potrzebne na już. Wyciągnięcie kroplówki trzeba przełożyć.
Po ok 20 minutach, już idąc na pokój obserwacyjny w poczekalni jeden z pacjentów dostał ataku padaczki, kolejne 10 minut.
Gdy w końcu doszedłem na pokój obserwacyjny pacjent z kroplówką siedział na łóżku i wrzeszczał, że wezwie telewizję, sądy i inne instytucje, a ja jestem głupkiem bo go olałem. Po uspokojeniu pacjenta okazało się, że wenflon wyciągnął sobie sam, bo nie będzie już dłużej czekać i chce iść do domu.
To, że pielęgniarki, ratownicy, lekarze, itp. dawno u Was nie byli, nie oznacza, że zapomnieli. Czasem trzeba poczekać, bo inni też potrzebują pomocy.
Pozdrawiam;) Do nie zobaczenia w szpitalu. Miłego dnia:)
Ocena:
114
(194)
O wszechwiedzy ludzkiej...
Pewnego dnia między mną, a koleżanką wywiązała się rozmowa:
Ja: Co u twojego ojca słychać? (wyszedł ze szpitala po zawale)
Koleżanka: Nie denerwuj mnie.
J: O co chodzi?
K: No bo muszę cały czas za nim łazić, bo ma się nie przemęczać i latam za nim posyłając do łóżka..
J: Cały dzień w łóżku to go szlag jasny trafi, dajcie mu coś lekkiego porobić od czasu do czasu...
K: Nie, bo ma leżeć!! A dodatkowo ma wysokie ciśnienie, aż 120/90.
J: Nie wysokie, tylko książkowe..
K: Moja mama ma nadciśnienie i wie kiedy jest za wysokie!!!
J: Nie chce mi się kłócić... (i tak by to nic nie dało) Tabletki bierze jak lekarz przykazał?
K: Tak ale tylko pół, bo jak jadł całe o 7 rano, to o 14 go po niej głowa bolała. Więc mama daje mu tylko pół.
J: WTF? Czemu nie idziecie do rodzinnego pogadać o tym?
K: A po co mu głowę zawracać? Mama już różne tabletki miała, to wie co i jak...
J: Ta... zapewne. A lekarz to idiota...
Z mądrością ludzi starszych nie wygrasz...
Pewnego dnia między mną, a koleżanką wywiązała się rozmowa:
Ja: Co u twojego ojca słychać? (wyszedł ze szpitala po zawale)
Koleżanka: Nie denerwuj mnie.
J: O co chodzi?
K: No bo muszę cały czas za nim łazić, bo ma się nie przemęczać i latam za nim posyłając do łóżka..
J: Cały dzień w łóżku to go szlag jasny trafi, dajcie mu coś lekkiego porobić od czasu do czasu...
K: Nie, bo ma leżeć!! A dodatkowo ma wysokie ciśnienie, aż 120/90.
J: Nie wysokie, tylko książkowe..
K: Moja mama ma nadciśnienie i wie kiedy jest za wysokie!!!
J: Nie chce mi się kłócić... (i tak by to nic nie dało) Tabletki bierze jak lekarz przykazał?
K: Tak ale tylko pół, bo jak jadł całe o 7 rano, to o 14 go po niej głowa bolała. Więc mama daje mu tylko pół.
J: WTF? Czemu nie idziecie do rodzinnego pogadać o tym?
K: A po co mu głowę zawracać? Mama już różne tabletki miała, to wie co i jak...
J: Ta... zapewne. A lekarz to idiota...
Z mądrością ludzi starszych nie wygrasz...
Po zawale...
Ocena:
679
(727)
http://piekielni.pl/51335 -> część dalsza mojej walki o wolontariat. Ze szczęśliwym zakończeniem.
Przepraszam, że tak późno, ale postanowiłem trochę poczekać na rozwój sytuacji.
Po zaniesieniu ubezpieczenia do działu kadr dostaliśmy z kolegą informację, że szpital ma akredytację i nasza sprawa została wstrzymana na jeden tydzień. OK, nie ich wina (chyba) poczekamy.
Jako, że przypadkowo 2 tygodnie później byliśmy w pobliżu szpitala, postanowiliśmy wejść i zapytać jak sprawa się toczy... Proszą nas jeszcze o tydzień czasu, bo coś tam nie pasuje im w papierach (nie naszych), ale mamy iść porozmawiać z oddziałową.
Oddziałowa po ustaleniu wszystkich spraw poprosiła nas o nasze książeczki z sanepidu. Po pobieżnym obejrzeniu zauważyła, że nie mamy pewnego badania i że musimy je zrobić jeżeli dalej chcemy wolontariat... (Dla uściślenia: w szpitalu, w którym będziemy mieć praktykę zawodową nie są wymagane, tak samo jak w szpitalu, w którym wolontariat załatwił sobie kolega).
No, cóż... w naszej przychodni dowiedzieliśmy się, że koszt tego badania to 115zł + 50zł (u lekarza medycyny pracy pieczątka jest na pieniądze) = 165zł
Szpital badań nie opłaca, bo o nas nie prosił, a szkoła w sprawy uczniów się nie miesza. Musielibyśmy zapłacić z własnej kieszeni.
"Lekko" poddenerwowani wymyśliliśmy, że można by zapytać o wolontariat w szpitalu w innej miejscowości.
Po zaniesieniu podań do 2 szpitala dostaliśmy informację, że musimy poczekać 2 tygodnie bo prezes jest na wakacjach (deja vu?). Dzwonią po tygodniu, że udało im się skontaktować z prezesem, który jak najbardziej wyraża zgodę. Dzień później (dzisiaj) zanieśliśmy ubezpieczenie. Z działu kadr pokierowano nas do oddziałowej, z którą ustaliliśmy, że nie potrzebujemy żadnych dodatkowych badań oraz inne sprawy.
FINAŁ: pierwszy dyżur już za tydzień. Jak się chce, to się da wszystko załatwić.
Przepraszam, że tak późno, ale postanowiłem trochę poczekać na rozwój sytuacji.
Po zaniesieniu ubezpieczenia do działu kadr dostaliśmy z kolegą informację, że szpital ma akredytację i nasza sprawa została wstrzymana na jeden tydzień. OK, nie ich wina (chyba) poczekamy.
Jako, że przypadkowo 2 tygodnie później byliśmy w pobliżu szpitala, postanowiliśmy wejść i zapytać jak sprawa się toczy... Proszą nas jeszcze o tydzień czasu, bo coś tam nie pasuje im w papierach (nie naszych), ale mamy iść porozmawiać z oddziałową.
Oddziałowa po ustaleniu wszystkich spraw poprosiła nas o nasze książeczki z sanepidu. Po pobieżnym obejrzeniu zauważyła, że nie mamy pewnego badania i że musimy je zrobić jeżeli dalej chcemy wolontariat... (Dla uściślenia: w szpitalu, w którym będziemy mieć praktykę zawodową nie są wymagane, tak samo jak w szpitalu, w którym wolontariat załatwił sobie kolega).
No, cóż... w naszej przychodni dowiedzieliśmy się, że koszt tego badania to 115zł + 50zł (u lekarza medycyny pracy pieczątka jest na pieniądze) = 165zł
Szpital badań nie opłaca, bo o nas nie prosił, a szkoła w sprawy uczniów się nie miesza. Musielibyśmy zapłacić z własnej kieszeni.
"Lekko" poddenerwowani wymyśliliśmy, że można by zapytać o wolontariat w szpitalu w innej miejscowości.
Po zaniesieniu podań do 2 szpitala dostaliśmy informację, że musimy poczekać 2 tygodnie bo prezes jest na wakacjach (deja vu?). Dzwonią po tygodniu, że udało im się skontaktować z prezesem, który jak najbardziej wyraża zgodę. Dzień później (dzisiaj) zanieśliśmy ubezpieczenie. Z działu kadr pokierowano nas do oddziałowej, z którą ustaliliśmy, że nie potrzebujemy żadnych dodatkowych badań oraz inne sprawy.
FINAŁ: pierwszy dyżur już za tydzień. Jak się chce, to się da wszystko załatwić.
Wolontariat vs biurokracja part2
Ocena:
298
(350)
Wolontariusz w szpitalu podobno zawsze się przyda, a tym bardziej jeżeli jest w trakcie kształcenia na kierunku medycznym...
Razem z kolegą chodzimy do szkoły policealnej, na kierunek ratownictwo medyczne. Pewnego dnia wymyśliliśmy sobie, że dobrze będzie jeszcze przed wrześniowymi praktykami podpatrzeć jak wygląda praca w szpitalu, bez karzącej ręki nauczyciela nad głową.
Pojechaliśmy do wybranej przez nas placówki i dowiedzieliśmy się, jakie papiery mamy załatwić i że będziemy jak najbardziej mile widziani.
I tu się zaczyna cała piekielność.
1. Podanie o wolontariat: Zawiezione, mają zadzwonić za 3 dni z działu kadr, po spotkaniu rady szpitala i jej zgodzie. Mija tydzień i nic, więc dzwonimy do działu kadr. Odpowiedź? Dział kadr nic nie wie na temat wolontariatu, ale obiecuje się doinformować. Zadzwonią za 3 dni.
Dzwonią po około tygodniu: Ok, jesteśmy przyjęci, mamy się zgłosić po resztę informacji.
2. Dodatkowe ubezpieczenie: Przekazano nam w dziale kadr tylko gdzie się ubezpieczyć. W ubezpieczalni, miła pani, aby nie robić nam niepotrzebnych kosztów, prosi aby szpital się określił od czego mamy się ubezpieczyć. Ponowna wędrówka do działu kadr: Nie mają pojęcia, dzwonią do prawnika, który nie wie ale ma się dowiedzieć, prosi o tydzień czasu. Póki co cisza z jego strony..
3. Równolegle do ubezpieczenia: INNE: Po rozmowie z naszą przyszłą(?) przełożoną, dowiadujemy się, że Pan Prezes musi podpisać jeszcze jeden papierek i wszystko załatwione. Problem w tym, że Pan Prezes jest na wczasach, wróci za 2 tygodnie...
ROZWIĄZANIE SPRAWY?:
Kolega z klasy, który załatwił sobie wolontariat w ciągu 2 tygodni w innej miejscowości (w dużo większym szpitalu), doradził nam, że mamy kupić sobie najtańsze ubezpieczenie dla ratownika medycznego. W poniedziałek jedziemy dowiedzieć się na czym stoimy i zanieść ubezpieczenie..
Zobaczymy co z tego wyniknie.
Razem z kolegą chodzimy do szkoły policealnej, na kierunek ratownictwo medyczne. Pewnego dnia wymyśliliśmy sobie, że dobrze będzie jeszcze przed wrześniowymi praktykami podpatrzeć jak wygląda praca w szpitalu, bez karzącej ręki nauczyciela nad głową.
Pojechaliśmy do wybranej przez nas placówki i dowiedzieliśmy się, jakie papiery mamy załatwić i że będziemy jak najbardziej mile widziani.
I tu się zaczyna cała piekielność.
1. Podanie o wolontariat: Zawiezione, mają zadzwonić za 3 dni z działu kadr, po spotkaniu rady szpitala i jej zgodzie. Mija tydzień i nic, więc dzwonimy do działu kadr. Odpowiedź? Dział kadr nic nie wie na temat wolontariatu, ale obiecuje się doinformować. Zadzwonią za 3 dni.
Dzwonią po około tygodniu: Ok, jesteśmy przyjęci, mamy się zgłosić po resztę informacji.
2. Dodatkowe ubezpieczenie: Przekazano nam w dziale kadr tylko gdzie się ubezpieczyć. W ubezpieczalni, miła pani, aby nie robić nam niepotrzebnych kosztów, prosi aby szpital się określił od czego mamy się ubezpieczyć. Ponowna wędrówka do działu kadr: Nie mają pojęcia, dzwonią do prawnika, który nie wie ale ma się dowiedzieć, prosi o tydzień czasu. Póki co cisza z jego strony..
3. Równolegle do ubezpieczenia: INNE: Po rozmowie z naszą przyszłą(?) przełożoną, dowiadujemy się, że Pan Prezes musi podpisać jeszcze jeden papierek i wszystko załatwione. Problem w tym, że Pan Prezes jest na wczasach, wróci za 2 tygodnie...
ROZWIĄZANIE SPRAWY?:
Kolega z klasy, który załatwił sobie wolontariat w ciągu 2 tygodni w innej miejscowości (w dużo większym szpitalu), doradził nam, że mamy kupić sobie najtańsze ubezpieczenie dla ratownika medycznego. W poniedziałek jedziemy dowiedzieć się na czym stoimy i zanieść ubezpieczenie..
Zobaczymy co z tego wyniknie.
Wolontariat vs Biurokracja
Ocena:
393
(499)
1
« poprzednia 1 następna »