Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

pedientka

Zamieszcza historie od: 23 lipca 2016 - 19:54
Ostatnio: 19 kwietnia 2018 - 10:51
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 378
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 46
 

#81780

przez (PW) ·
| Do ulubionych
10 lat temu napisałam maturę, na studia się nie wybierałam tylko na zaoczne dokształcanie w szkole policealnej, więc uznałam, że najwyższa pora poszukać etatu.

Pracowałam od szesnastego roku życia - w kolportażu, w usługach czy przy inwentaryzacjach. Zdarzało mi się też dorabiać w osiedlowym sklepie w czasie urlopów czy L4 stałych pracowników. Niestety tam pracowałam na czarno, toteż papierka poświadczającego doświadczenie w tej branży nie miałam, a nie każdy potencjalny pracodawca wierzy na tzw. gębę. Pełna wiary zarejestrowałam się w PUPie, bo młode i naiwne dziewczę sądziło, że faktycznie można tam pracę znaleźć, a kompetentne pracownice pomogą i doradzą. Klops, nic z tego nie wyszło.

Przez dłuższy czas nie znalazła się żadna sensowna oferta, dlatego też pomyślałam, że fajnie byłoby skorzystać z jakiegoś kursu*. Mnie zaciekawił ten z obsługi kasy fiskalnej, toteż kolejny raz pełna wiary w tę instytucję udałam się do osoby odpowiedzialnej za organizację kursów. Tam dowiedziałam się, że owszem, jest taki kurs w (powiedzmy) terminie 20-23.03, 20 miejsc, bezpłatny, że po egzaminie otrzymuje się certyfikat, bla bla. Generalnie pani organizatorka rozpływała się nad słusznością ukończenia tegoż szkolenia i rozwijała wizję świetlanej kariery po jego ukończeniu. Ale...
Ale zostałam zapytana o doświadczenie. Doświadczenie w handlu. Ponieważ bezpłatny kurs przysługiwał tylko osobom, które posiadały minimum dwa lata pracy w tej branży.

Osłupiałam, podziękowałam za to kuriozum i w końcu pracę w handlu znalazłam sama.
A kurs w PUPie się ostatecznie nie odbył ze względu na... zbyt małą ilość chętnych. Się nie dziwię, ale do dzisiaj się zastanawiam, czy więcej szczęścia miały osoby chcące się doszkalać w dziedzinie florystyki, księgowości czy komputerów, bo takie kursy również oferowano.


*Nie wiem, czy to coś zmienia, ale te szkolenia były całkowicie "lokalne". Akcja działa się jeszcze przed boomem na kursy organizowane z pieniędzy europejskich funduszy.

Urząd pracy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (115)

#74222

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio sporo pracowałam razem z narzeczonym, więc gdy już mieliśmy wolne od pracy to woleliśmy odpocząć poza domem na świeżym powietrzu. Skutkowało to tym, że kurz zagnieździł się w każdym kącie mieszkania, psie kłaki fruwały w powietrzu, nagromadziło się sporo prania...

W końcu powiedziałam "dość" i postanowiłam wziąć się za gruntowne porządki. Chłopa wraz z psem oddelegowałam do naprawy altanki na działce, a sama uzbrojona po pachy w detergenty i ściery wzięłam się do ostrej roboty.

Pralka stojąca w łazience kończy kolejny cykl, kafelki lśnią, a ja właśnie intensywnie szoruję wannę gdy słyszę walenie do drzwi. Okazało się, że to sąsiadka z samej góry. Rzadko się odwiedzamy, nie mamy ku temu powodu ani nawet za bardzo sposobności, ale tym razem również nie poznałam przyczyny, gdyż tak jak staruszka wlazła do przedpokoju tak zzieleniała, zbladła, spurpurowiała... po czym bez słowa wystrzeliła do siebie na górę.

Kuriozum trwało kilkanaście sekund, więc ani nie zamknęłam drzwi od łazienki, ani wejściowych, które są naprzeciwko. Przedpokój wąski, toteż przy obu otwartych drzwiach wszystko widać jak na dłoni. Hm, może sąsiadce coś się przypomniało, gdy zobaczyła mnie umorusaną mleczkiem do czyszczenia, może mleko na gazie zostawiła? Olałam sprawę, stwierdziłam, że skończę tę łazienkę, ogarnę się i zajrzę później do niej na górę.

Minęło może z pół godziny, gdy słyszę domofon. Policja. Do mnie. Zgłoszenie mają. Podobno dochodzi do mnie do aktów przemocy i patologi wszelakiej. Owszem, zgładziłam dwa pająki, ale nie wiedziałam, że pajęczaki mają wtyki w policji. Bardziej zaciekawiona niż przestraszona wpuszczam do środka mundurowych. Pytają czy mam zwierzęta.

Tak, mam, psa konkretnie - mały, kudłaty kundel - zdjęcie nawet pokazałam, bo na lodówce wisi, teraz z narzeczonym na działce jest. Pytam, czy może uciekł jakoś przez ogrodzenie i kogoś ugryzł, napadł, przewrócił, pod auto wpadł - bo w jakim celu pytają mnie o mojego zwierza? Tym bardziej, że jeśli coś by się stało, to narzeczony z pewnością by do mnie zadzwonił.

Stwierdzono, że dostali zgłoszenie, że psa w brutalny sposób pozbawiłam życia, dlatego panowie bardzo proszą o dostarczenie futrzaka do mieszkania. Na działki jest 5 minut piechotą, toteż łapię za komórkę i dzwonię. Pies wymęczony hasaniem po trawie, ale na moje oko żywy i w dobrej formie. Policjanci pokiwali głowami, potarmosili futro, zapytali, czy aby na pewno nie mam i nie miałam innych zwierząt, grzecznie się pożegnali i poszli na górę.

Usiadłam, zapaliłam papierosa i zaczęłam zbierać myśli - wizyta sąsiadki, jej zawał i interwencja policji zaczęły mi się układać w całość. Poszłam na górę. Tam zostało mi wykrzyczane w twarz, że... ona myślała, że ja paskudna, taka owaka, uśmierciłam psa piorąc go w pralce.

Zdębiałam, ale odzyskałam rezon, bo faktycznie prałam średniej wielkości psa w automacie, ale pluszowego. Kurz się zebrał na starym prezencie od faceta, więc postanowiłam go uśmier... ups, znaczy wyprać.

Policjanci mnie o żadną pralkę ani jej zawartość nie wypytywała, toteż sama do końca nie wiem, co sąsiadeczka napluła im do ucha.

Nie wiem, czy stan faktyczny dotarł do staruszki, ale wiem na pewno, że nieprędko znajdzie się teraz pretekst do następnych odwiedzin.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (280)

1