Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

prasbs

Zamieszcza historie od: 16 lutego 2011 - 16:43
Ostatnio: 24 listopada 2015 - 13:44
  • Historii na głównej: 30 z 37
  • Punktów za historie: 21824
  • Komentarzy: 211
  • Punktów za komentarze: 1503
 

#48771

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piątym wieszczem się stałem. I w dodatku ulubionym, choć przyszywanym, wujkiem.

Jakiś czas temu zebrałem czeredę (w ilości sztuk 3) sąsiedzkiej młodzieży i wybraliśmy się na nieodległy stok aby skorzystać z pogody i pojeździć na nartach. Młodzież miała pod moim okiem doskonalić raczej niewielkie umiejętności.

Jazda układała się wyśmienicie, pogoda dopisywała, humory także. Stok nieduży, płaski, idealny do nauki. Pokazywałem co i jak, wymyślałem ćwiczenia, chłopcy ćwiczyli sumiennie i widać było, że sprawia im to dużą frajdę.

Niestety jak zawsze, znajdzie się ktoś, komu taka idylla mocno przeszkadza. Ktoś, w postaci jegomościa w moim wieku kilka razy przejechał dość szybko i dość blisko uczącej się grupki i widać było że niezbyt jest zadowolony „zawalidrogami”. W pewnym momencie chyba nie wytrzymał, bo kiedy mijał nas przy następnym zjeździe zatrzymał się i podniesionym głosem dał do zrozumienia, że jak chcemy się uczyć to on zaprasza na oślą łączkę. Może wtedy nie będziemy przeszkadzać ludziom którzy UMIEJĄ jeździć. Poza tym dowiedziałem się, że małolaty mają zupełnie niedobrany sprzęt który zagraża ich bezpieczeństwu, a dodatkowo zostało to skwitowane komentarzem rzuconym półgębkiem: „...no ale jak ludzi nie stać na porządny sprzęt...”. I pojechał.

Przysłowiowa kopara mi opadła, ale pół metra śniegu stłumiło odgłos uderzenia. Rodzice chłopaków na sprzęt nie szczędzili, wszystko renomowanych marek, specjalnie dobierane do wieku i umiejętności przez fachowców. Wierzcie mi, na dolnych półkach to nie leżało. Dodatkowo, siłowy styl jazdy malkontenta ewidentnie wskazywał, że jest naturszczykiem i na każdym ostrzejszym stoku kończyłby zjazd na czterech literach.

Chłopcy spojrzeli na mnie z konsternacją, ale szybko ich uspokoiłem:
- Się nie przejmujcie, jeździcie lepiej od niego i zobaczycie, jeszcze będzie okazja się odegrać.

Jako się rzekło, okazja się zdarzyła.
Jegomość przeszarżował (swoją drogą do dziś nie wiem jak można przeszarżować na tak łagodnym stoku) i zaliczył pięknego orła z wypięciem nart w pakiecie. Zatrzymaliśmy się obok, żeby zobaczyć czy nic się nie stało. Nic się nie stało. Zaciskał, co prawda zęby ale chyba ze złości i wstydu niż z bólu. Najmłodszy i najbardziej wygadany z naszej grupy Krzysiek, podjechał po narty nieszczęśnika. Dogonił je i zatargał z powrotem ale widziałem że podczas krótkiej drogi ogląda je ciekawie. Przyszedł, wręczył leżącemu jego niesforne, uciekinierki i zasugerował.
- Jak pan chce, to wujek (to o mnie) niedużo bierze za lekcje jazdy. Może pana poduczy.
Ale zaraz się poprawił.
- Ale nie sorki, sprzęt tani, z Decathlonu to pewnie pana już na lekcje nie stać.
I pojechał, a my za nim usiłując nie wybuchnąć śmiechem.

Na dole chłopaki popatrzyli na mnie podejrzliwie.
- Wujek, ale skąd wiedziałeś?
Normalnie wybryk natury. Przewiduje przyszłość.

...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (762)

#45757

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarza się, że od samego rana w Wigilię, dom mój zapełnia się sąsiadami bliższymi i dalszymi. Powód oczywisty i co roku ten sam: żony, a właściwie ich tradycyjne „wynoś się i nie przeszkadzaj mi tu, jak nie umiesz pomóc”. No to mężowie skwapliwie i jakże chętnie, od wczesnych godzin rannych pukają do moich drzwi w celu przezimowania do pierwszej gwiazdki.

Zimowanie polega na popijaniu kawy lub herbaty przy kominku i opowiadaniu historyjek nadających się na piekielnych. Takoż i w tym roku, już wczesnym przedpołudniem kilku sąsiadów szukało u mnie schronienia. A ja, będąc uczynnym członkiem naszej małej społeczności, schronienia udzieliłem. Po pewnym czasie rozmowa zeszła na jakieś tematy samochodowe, toteż przenieśliśmy się wszyscy do garażu, coby sobie unaocznić temat, na przykładzie mojego auta.

Jak to w takim gronie i przy takiej okazji bywa – jeden z sąsiadów zauważył, że coś nie tak z moją bramą – podniósł ją i zaczął majstrować. Drugi sąsiad zauważył, że dość nieudolnie przykleiłem sobie osłonę na ścianę garażu. Zaczął domagać się kleju i uparł się, że to zaraz poprawi. Wywiązała się ogólna krzątanina - nic co mogłoby urągać randze święta, ale ktoś z zewnątrz pewnie mógłby pomyśleć, że praca wre na całego.

I jak na złość, ktoś z zewnątrz się trafił. Dwóch sąsiadów akurat stało na zewnątrz, na „dymku”, więc to w ich kierunku poszła pierwsza salwa w stylu „bo to się nie godzi pracować – zwłaszcza tak ciężko, bo to czas spokoju ma być a nie pracy, bo to grzech prawie śmiertelny...” Ekskomuniki tylko brakowało, choć było już blisko.

Wyjrzałem na zewnątrz. Z okna samochodu, grzmiała tak jedna z dalszych sąsiadek – emerytka pani Maria. Nie przejęliśmy się specjalnie, bo przyzwyczailiśmy się do jej wybuchów i prób naprawy świata przy użyciu donośnego głosu, dlatego – delikatnie mówiąc – zawsze staramy się uprzejmie ją ignorować. Poza tym ma ona bardzo miłego męża, który właśnie siedział na miejscu kierowcy i starał się ją powstrzymywać.

Zważywszy na to co powyżej, życzyliśmy im tylko gromko „wesołych świąt”. Ta, zobaczywszy, że nic nie wskóra odpuściła i kazała mężowi, ostrym tonem, jechać.
Pojechali ale zaraz na końcu ulicy się zatrzymali. Pod bramą Karola - sąsiada, który prowadzi mały warsztacik samochodowy. Usłyszeliśmy że dzwonią... Pech jednak chciał, że sąsiad ten stał był obok mnie i właśnie zaczynał sączyć drugą herbatę. Gdy dobiegł do nas charakterystyczny dźwięk dzwonka, skurczył się tylko z lekka i stwierdził coś w stylu „ojojoj...” Znając jego żonę, która bardzo nie lubi jak jej się w kuchni przeszkadza, musiałem mu przyznać rację. Historia milczy na temat, niewątpliwie ekspresyjnej, konwersacji jaka się odbyła a my, nie zdziwiliśmy się kiedy goście szybko wrócili do nas.

Zatrzymali się, z auta wygramoliła się nasza bohaterka i zażądała wydania Karola.
- Bo, panie Karolu, potrzebujemy szybkiego przeglądu, do syna jedziemy, a to daleko. Pan zrobi szybko.
Mówiąc szczerze - osłupiałem. Karol jednak grzecznie odpowiedział.
- Ale pani Mario, ja dziś nie pracuję.
- Panie Karolu, bo my bardzo potrzebujemy, jak my pojedziemy 60 km (!!!) bez sprawdzenia auta.
- No ale sama pani przed chwilą nas nawracała, że dziś nie wolno pracować, choć my tylko z kolegami rozmawiamy.
- Ale...
Dotarło. Poczerwieniała.
Mąż pani Marii dotychczas milczący skomentował tylko.
- To teraz masz nowe słowo do tych swoich krzyżówek: hipokryzja.

Życzył nam wesołych, zapakował milczącą już żonę do samochodu i pojechali. Stwierdziliśmy że poczekamy i zobaczymy czy święta naprawdę odmieniają ludzi. Może i tak – do dziś podobno nikogo nie skrytykowała.

...

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 858 (924)

#44666

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dla odmiany: zły piesek... niedobry... do budy!

Jakiś czas temu stałem sobie w korku na przedmieściu. Korek długi, toteż miałem czas przyjrzeć się okolicy i ludziom chodzącym za swoimi sprawami po chodniku. Okolica zabudowana jednorodzinnie, za każdym prawie ogrodzeniem, poszczekiwał jakiś pies. No właśnie... nie ZA każdym. Brama na jednej z posesji była otwarta, a w niej stały, groźnie szczerząc kły dwa pokaźnych rozmiarów owczarki, chyba niemieckie. Przyznam, groźnie to wyglądało. Co prawda, nie biegały po okolicy, tylko stały przed bramą i ujadały, ale wyraźnie było widać, że nikomu w pobliże nie pozwolą podejść.

Ludzie już kilkadziesiąt metrów wcześniej przechodzili w pośpiechu na drugą stronę ulicy, nie zważając na samochody. Widziałem nawet kilku stałych zapewne bywalców siłowni, postury takiej, że jedną ręką mogliby mnie podnieść razem z połową samochodu, nie przerywając przy tym picia piwa. Ci też się nie odważyli – jak tylko zobaczyli psy, zawrócili bez słowa.

Pomyślałem sobie wtedy coś o braku wyobraźni właściciela, ale żaden konstruktywny pomysł nie zdążył przyjść mi do głowy, bo na chodniku zmaterializowała się dość wiekowa i przygarbiona babuleńka. W jednej ręce dzierżyła niewielką siatkę z zakupami, a w drugiej trzymała laskę. Kuśtykała dość szybko w kierunku szczerzących się kłów jakby ich w ogóle nie widziała. Zamarłem.

Kiedy babcia przekroczyła umowną granicę terytorium, jeden z psów skierował się w jej stronę i głuchym warkotem dał do zrozumienia, że to nie najlepszy pomysł. Ta jednak szła dalej w zaparte, a ściślej mówiąc – wcześniej obranym kursem i najwyraźniej nie zamierzała go zmieniać.
Doszła już prawie do samego psa. Ten przysiadł z mordem w ślepiach...

W komiksach, rysownicy oddają ruch, rozmazując poruszające się obiekty. Właśnie tak pamiętam laseczkę pani babci. Uderzenie było tak szybkie, że prawie nie do zarejestrowania przez ludzkie oko. A skowyt tak głośny, że nawet silniki samochodów stojących w korku przycichły z wrażenia. Psy się zdematerializowały z perymetru chyba jeszcze szybciej, a babulka poczłapała dalej jakby nic się nie stało. Doszła do przejścia, a ja z szacunkiem (i dużą dozą troski o samochód, który nie jest odporny na ciosy drewnianą laską) ją przepuściłem.

Jeszcze długo potem nie mogłem dojść do siebie.

...

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 825 (929)

#44622

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Założenie było takie, że przy pierwszej, nadarzającej się okazji, dam upust swojej wrodzonej złośliwości :) i powetuję sobie wredny wczorajszy dzień, na bogu ducha winnej ofierze. Złośliwy nawet trochę byłem ale jednocześnie los potwierdził słuszność twierdzenia, że „nie ma tego złego...” No i ofiara wcale nie bogu ducha winna.

Wiozłem Warsa do weterynarza. Wars to pies sąsiada. Sąsiad nie mógł, to ja z racji nadmiaru wolnego czasu się zaoferowałem. Zresztą wiszę mu przysługę to nie mogłem odmówić...

Rano było ślisko toteż turlałem się dość wolno, poza tym nawet jakbym chciał to nie dałbym rady szybciej, ponieważ przede mną, migając żółtymi światełkami, sunęła solniczka. Rozrzucała na boki kilogramy chlorku wapnia w bryłkach, więc w trosce o lakier samochodu, zachowywałem dość duży odstęp. Nie spieszyło mi się i wyprzedzać nie zamierzałem, w zamian za to delektowałem się pouczającą rozmową z psem, podziwiając jednocześnie topniejący w rowach brudny śnieg. A nawet jeśli wpadłbym na taki genialny pomysł to i tak się nie dało, bo z naprzeciwka sunął do pracy zaspany sznurek samochodów, a droga była jednojezdniowa – taka zwykła leśna ulica tylko może trochę szersza.

W pewnym momencie we wstecznym lusterku błysnęły „długie” samochodu jadącego za mną. Bardzo ładne Q7 tak nawiasem mówiąc. Za chwilę błysk się powtórzył w towarzystwie dźwięku klaksonu. Wzruszyłem ramionami i obaj z Warsem lekceważąco skomentowaliśmy niezdrowy pośpiech kierowcy. Ten jednak nie dawał za wygraną – dźwięczał, błyszczał aż w końcu znalazł lukę i nas wyprzedził. Z narażeniem życia i krzaków przy drodze. Jak potem widziałem tak samo jak mnie, traktował solniczkę.

W pewnym momencie wyprzedził ją omal nie wbijając się w busa z naprzeciwka, po czym gwałtownie zahamował, blokując pas i doprowadzając do zatrzymania całego ruchu w naszą stronę. Kierowca wysiadł z auta, podbiegł do ciężarówki i bardzo ekspresyjnie, z użyciem głównie górnych kończyn jął coś perswadować. Po czym skierował do mojego samochodu. Zacząłem żałować, że Wars nie jest rottweilerem tylko labradorem – pieszczochem. Zeźlony kierowca dopadł do nas i krzyknął „pan poczeka, będzie pan świadkiem”. I wrócił do swojego samochodu.

Pomyślałem, że w zasadzie nie wiem o co chodzi i co mi do złego humoru kierowcy – szaleńca, ale ciekawość zwyciężyła. Zaczekałem. Policja przyjechała szybko. W międzyczasie zdążyliśmy udrożnić ruch, audi i solniczka zjechały na pobocze, a ja zatrzymałem się obok na dość szerokim w tym miejscu „murku” oddzielającym pasy ruchu.

Cóż się okazało – pan szalony kierowca audi podjechał za blisko solniczki i dostał na odlew jakimś kamyczkiem prosto w błyszczący, nowiutki reflektor swojego cacka. Reflektor się zarysował jedynie ale ten krzycząc prawie, domagał się mandatu dla kierowcy ciężarówki, notatki – żeby mieć podkładkę przy żądaniu odszkodowania i jeszcze przeprosin na kolanach za to, że odważono się posypywać solą ulicę w zimie i przy temperaturze -3 stopnie.

Pomyślałem „dureń”. Sam jest sobie winien, a teraz jeszcze dostanie po uszach za to całe zamieszanie jakie spowodował. Policjanci kazali mi opowiedzieć jak było, toteż jako przykładny obywatel, opowiedziałem tak, jak to opisałem powyżej. Z dużą dozą złośliwej, jako się rzekło, dbałości o szczegóły. Zainteresowany też się przysłuchiwał i myślałem że dotrze do niego, że właśnie strzelił sobie w kolano ale ten chyba nie za bardzo kojarzył, bo co chwila powtarzał „tak właśnie było”, kiwając z aprobatą głową. Policjanci za to, im dłużej słuchali tym mniej rozumieli. W końcu jednak obowiązek wziął górę. Kiedy kierowca audi dostał mandat za spowodowanie zagrożenia w ruchu drogowym, myślałem że wybuchnie.

Krzyczał chyba głośniej od swojego klaksonu. Mundurowi byli jednak niewzruszeni, załatwili sprawę do końca, mandat wręczyli i już mieliśmy się zbierać, kiedy otworzyły się tylne drzwi audi i wyprysnęła z nich, tak na oko sześcioletnia, dziewczynka. Wrzasnęła „piesek!” i zaczęła pędzić w kierunku mojego samochodu (to typowa reakcja dzieci, kiedy widzą Warsa, a jeśli dodatkowo – tak jak teraz – wystawia ozór na cała długość i śmieje się pełną gębą, nie ma mocnego który by się oparł jego urokowi).
Mała gotowa była za wszelką cenę dopaść psa, który przyglądał jej się zachęcająco zza szyby, jednak na szczęście dla niej potknęła się na trochę jeszcze śliskim asfalcie i pięknym ślizgiem wbiła się we mnie. I dobrze, bo chociaż się trochę potłukliśmy to udało się ją wyhamować i uchronić przed wbiegnięciem prosto pod – wolno ale jednak jadące – samochody. Jak się już wszyscy otrząsnęliśmy, jeden z policjantów podniósł małą i z dość dużym opanowaniem zaczął ją pouczać.
- A to ty nie wiesz, że samemu nie można odpinać pasów?
- Jakich pasów plose pana?
[…]
Kierowca audi dostał drugi mandat. Za „niemanie” fotelika dla dziecka i za to, że nie miało zapiętych pasów. Nawet nie protestował. Moim zdaniem powinien jeszcze oberwać za to, że nie zablokował drzwi, ale chyba nie ma takiego czegoś w taryfikatorze.

Podobno spieszył się do przedszkola.

...

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1081 (1127)

#31349

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Powinienem mieć wyrzuty sumienia. Choćby dlatego, że ich nie mam. Ale nie mam i już, co mnie dość dziwi. I drażni.

Jakiś czas temu (dialogi przytoczone w miarę dokładnie).
Zakupy w hipermarkecie. Wyłożyłem już zakupy do bagażnika, a za mną zmaterializował się pan w ubraniu dość zużytym i twarzą owiniętego w folię tostera.
- Mogę odprowadzić wózek? – Zapytał bez zbytecznych konwenansów w stylu „potrzebuję na bułkę”.
Przyjrzałem mu się uważnie i obdarzyłem najszczerszym uśmiechem zarezerwowanym tylko dla najbliższych.
- Nie.
Zatchnął się. Na krótką chwilę włączył mu się tryb stanby, ale szybko się zresetował i popatrzył na mnie jakbym był Marsjaninem.
Popatrzyłem na niego jakbym Marsjaninem nie był. Tak przez kilka sekund trwała nasza „bez słów rozmowa”.
Poszedł. Pojechałem.

Kilka dni później sytuacja się powtórzyła.
- Mogę odprowadzić wózek?
- Nie.
Chyba mnie poznał. Marsjanin w jego wzroku wyjrzał nieśmiało ale zaraz powrócił do własnych spraw. Poszedł. Pojechałem.

Kilka dni później.
- Mogę odprowadzić wózek? – jego wzrok świadczył o tym, że zdecydowanie mnie poznał.
- Nie. – mój wzrok świadczył, o lekkim zainteresowaniu.
- Ale dlaczego?
Ożeż, oznaki procesów myślowych i upór godny pochwały!
- Lubię odprowadzać wózki.
Poszedł. Pojechałem.

Następne kilka dni później.
- Mogę..?
- Nie!
- Ale pan odprowadzi wózek. Ja tylko chciałbym monetę z niego.
Trzeba przyznać - nie spodziewałem się.
- Lubię tę monetę.
- To może dałby mi pan inną...
Prawie się złamałem.
- Nie...
Poszedł. Pojechałem.

Czasy obecne.
- Mogę..?
- Nie!
- Bardzo potrzebuję.
- Ja też.
- Ale ja, wie pan, chyba bardziej.
To akurat nie ulegało wątpliwości.
- A na co?
- Piwo.
- Aha... ale nie.
Posze... zaraz.
- Proszę pana, pan odprowadzi wózek i przyniesie mi tę piątkę, która jest w środku.
Odprowadził, wrócił z piątką w wyciągniętej ręce. Dostał dychę.

Jutro jadę na zakupy. Boję się.

przed hipermarketem

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1216 (1322)

#30982

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wariacja na temat skradzionego auta. Zdarzyło się koledze jakiś rok temu.

Kolega wyszedł z domu z zamiarem przejażdżki – cel nieistotny. Wziął dokumenty, kluczyki wyszedł przed dom a tam pustka. Samochód nie zamerdał rurą wydechową, nie zamrugał światłami i nie zapiszczał alarmem jak zwykł to był czynić zazwyczaj.

Po pierwszym szoku kolega pobiegł na skrzyżowanie, gdzie zazwyczaj stoi patrol policji i czym prędzej poinformował panów o sytuacji. Ci sprawnie przejęli się sytuacją i równie sprawnie przyjęli zgłoszenie i natychmiast zawiadomili przez radio o poszukiwanym takim i takim aucie. W sumie pełne uznanie dla panów policjantów.

Kolega do domu wrócił i nieco załamany zaległ w fotelu. Bardzo zdziwił go telefon, który odebrał godzinę później. Bo okazało się, że jego auto zostało znalezione i właśnie jest holowane na parking policyjny. Proszą o stawienie się tu i tu celem odebrania. Takiego szczęścia, tak szybko chłop się nie spodziewał, więc ucieszony wsiadł w taksówkę i dalej na drugi koniec miasta po samochód.

Dojeżdżał już jak zadzwoniła jego żona prawie z płaczem.
- Słuchaj, ukradli nam samochód!
- No wiem Skarbie nie chciałem Cię martwić. Ale już znaleźli i właśnie jadę odebrać.
- Oj to dobrze. Zadzwoń jak go odbierzesz i przyjedź po mnie.
Trzask przerywanego połączenia.

Czy ktoś już zauważył absurdalność tej rozmowy? Bo kolega zauważył to minutę później. Zadzwonił do żony.

- Słuchaj ale skąd Ty wiesz, że samochód ukradli?
- No jak to skąd? Wyszłam ze sklepu a tu samochodu nie ma. Obeszłam cały parking dwa razy.
- Jakiego sklepu, do ciężkiej...?
- Przecież sam mi kazałeś jechać na zakupy bo Ty musisz coś załatwiać!
- ...aha, a dokumenty wzięłaś? Kluczyki może...?
- Kluczyki mam zawsze te zapasowe, przecież wiesz, a dokumenty... (grzechot drobiazgów w torebce) kurcze, zapomniałam! Zaraz, zaraz a skąd ty wiedziałeś, że go ukradli.
- Wiesz, już nieważne. Zadzwonię później, powiedz tylko gdzie mam przyjechać.

Wspólnie uznali, że nauczką za brak komunikacji będzie odjęcie tych kilku stówek za holowanie i parking, od budżetu wakacyjnego.

...

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 902 (956)

#30988

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sąsiad posiada psa. Dziwne nie? Rasa - bernardyn, lat około 10, waga >50 kg, imię – Sniff. Pies ten jest najprawdopodobniej wyznawcą stoicyzmu w stopniu, w którym samego Chryzypa doprowadziłby do zdumienia.

Sumiennie spełnia swoje obowiązki jakimi są codzienne, samodzielne obchody całego osiedla, a także alarmowanie mieszkańców o obcym samochodzie na terenie. Tak – w Sniffie budzi się wilcza natura jego przodków zawsze wtedy, kiedy w pobliżu znajdzie się obcy samochód. Auta przyjezdne gania i obszczekuje bardzo sumienie a te mniejsze próbuje łapać i zakopywać w ogródku sąsiada. Znany jest przypadek, kiedy próbował dotkliwie pogryźć w zderzak malucha naszego dostawcy pizzy i tylko interwencja sąsiada uchroniła Tomka od strat materialnych. Co ciekawe – kierowców nie rusza, omija ich równie szerokim co pogardliwym łukiem. Dla swoich łagodny i uczynny, daje się tarmosić i głaskać, a dzieci lubi bardziej niż certyfikowana przedszkolanka.

Pewnego dnia w Sniffa wstąpił – już nie wilk nawet – a prawdziwy diabeł. Na osiedle próbowała wjechać ciężarówka z logo jakiejś firmy budowlanej. Niby nic dziwnego – dookoła kilka budów lub remontów to i takie zjawiska pogodowe się zdarzają. Zazwyczaj po kilku minutach nierównej walki na decybele i moc silnika pies dawał za wygraną ale nie tym razem. Teraz ostentacyjnie usiadł na środku drogi, oznajmił przybycie intruzów donośnym (na granicy bólu) „wof”, wyszczerzył kły i warcząc czekał. Kierowca się zatrzymał i zatrąbił. Następne „wof” i groźny warkot były jedyną odpowiedzią. W szoferce ciężarówki było kilku panów, ale żaden, widząc ponad 50 kilo rozwścieczonego psa nie odważył się wyjść. Trąbili, straszyli podjeżdżaniem do Sniffa ale ten nie dawał za wygraną.

Zbiegło się pół osiedla, pies został odciągnięty siłą i zamknięty w swoim kojcu gdzie awanturował się jeszcze przez godzinę. Panowie z ciężarówki zostali przeproszeni i pojechali w swoją stronę.

O incydencie zapomnieliśmy zwłaszcza, że następnego dnia uwagę mieszkańców przykuła wieść, że z 2 posesji zginęła spora ilość materiałów budowlanych. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, więc mieliśmy temat na sąsiedzkie pogadanki w stylu „kto, kiedy i jak?”

Sniff cały dzień był niespokojny, „wofał” bez powodu co chwila.

W nocy pobudka! Szczekanie psa i szarpanie siatki słyszeli chyba Marsjanie. Kto mógł tak jak stał (a właściwie spał) wybiegł na zewnątrz. Tam zastaliśmy scenę prawie westernową. Sniff, warcząc stał po jednej stronie drogi a po drugiej – sparaliżowani strachem - czterej jegomoście z pokaźnych rozmiarów stalowymi belkami na ramionach. Jak się potem okazało byli to pasażerowie ciężarówki, którą tak ładnie przywitał nasz stróż prawa. I oczywiście sprawcy zniknięcia materiałów.

Jak ten pies wyczuł intencje złodziei nikt nie potrafi wyjaśnić, w każdym razie od tamtego czasu nazywamy go Szeryf.

...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1064 (1106)

#30979

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na chandrę dobre są dwa sposoby: solidnie się zmęczyć lub kupić sobie coś fajnego. To znaczy jest jeszcze kilka, ale na mnie te akurat działają.

Tak więc zmęczyłem się na basenie, po czym pojechałem do centrum handlowego na zakupy. Po zakupach, aby wyjechać z parkingu należy opłacić należność w kasie automatycznej i tam zakodowany bilet włożyć do automatu przy wyjeździe. Wyjazd jest tylko jeden, czasu ma się 15 min. od momentu opłacenia, więc w przypadku dużego ruchu i zatorów, kierowcy czekający w autach robią się nieco... no, nerwowi się robią.

Tak też nerwowo sobie stoję i czekam. Korek się zrobił, auta nie jadą. Wszyscy trąbią ale nikomu jakoś nie śpieszno wyjść i zobaczyć co się dzieje. No cóż, jak zwykle pada na tego, któremu się nie spieszy. To wyszedłem.
Przy bramce stoi kobieta i raz za razem wpycha do otworu swój bilet i za każdym razem otrzymuje komunikat „bilet nieopłacony”.

Każdy może się zagubić (znam ostatnio ten stan), toteż pełen wyrozumiałości wyjaśniłem pani jak opłaca się należność za parking. Widać było nagłe olśnienie, a zaraz potem czerwone policzki – pewnie ze wstydu. Kierowniczka wyskoczyła z auta (zostawiając włączony silnik!) i krzyknęła:

- To ja szybko pobiegnę! Dziękujęęęęęę.

Rozłożyłem tylko ręce w geście bezradności skierowanym w stronę następnych kierowców, drugiemu w kolejce wyjaśniłem werbalnie co się stało. Ten, zamiast zrozumieć – bo co innego mu zostało - zaczął wyklinać biedną kobietę od blondynek i technicznych dyletantek. Po co? Nie wiem, w końcu tego nie słyszała.

Kobieta wróciła, prawie ze łzami w oczach.
- Automat jest nieczynny.
- Przy tamtym wejściu... – Tu wskazałem kierunek. – jest jeszcze jeden. Pani szybko idzie.
- Oj, dziękuję panu.

Pobiegła, goniona wyzwiskami wyżej wymienionego kierowcy. Za chwilę wróciła uradowana, uruchomiła bramkę i rozpływając się w przeprosinach i podziękowaniach odjechała. Cała ta akcja trwała może 5-7 min, ale przez ten czas kierowca następnego auta w kolejce zagłuszał warkot wielu silników przerabianiem na głos słownika wulgaryzmów.
Jak już się uspokoił podjechał do bramki i włożył bilet. Zanim odszedłem zdążyłem zobaczyć na wyświetlaczu komunikat „bilet nieopłacony”.
- Co, za długo pan stał?
- Jak to za długo?
- No, minęło 15 min. od momentu opłacenia.
- Ja nic nie płaciłem. To tu się nie płaci? (Stek wyzwisk skierowanych w stronę dziwnie milczącej bramki)

Nie skomentowałem. Poszedłem sprawdzić czy przypadkiem ważność mojego biletu nie wygasła. Kierowca jeszcze kilka razy próbował odczarować swój bilet.

parking przy centrum handlowym

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 951 (993)

#29634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To będzie o tym jak to główny bohater okazał się:
1. Zaślepionym idiotą (mimo całego swojego pragmatyzmu i niemałej zdolności poznawania się na ludziach);
2. Całkiem niezłym detektywem (z dużą dozą szczęścia);
3. Cynicznym i mściwym (ale wiernym zasadom) su...em;
Historia w odróżnieniu od innych – i po długiej przerwie – sercowa. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Na początek charakterystyka - i proszę od razu – drogie Panie nie bijcie. Jestem, delikatnie ujmując, dość nieufnie nastawiony do płci pięknej. Nie chcę tu generalizować, bo sprawiła to jedna osoba, ale efekt jej poczynań podświadomie wpływa na moje postrzeganie innych kobiet.

Ale na każdego przychodzi pora, więc nie zdziwiłem się bardzo kiedy zobaczyłem JĄ. Dla wprawnego obserwatora nie trzeba dużo aby określić z jakim typem człowieka ma się do czynienia, więc już przy pierwszym spotkaniu w myślach zacząłem stawiać „ptaszki” przy cechach pożądanych i wykreślać niepożądane na mojej dawno utworzonej liście. Po drugim wszystkie pola w tabelce były wypełnione/wykreślone. Nota łączna: 100/100. Przy trzecim z niejakim zdumieniem zauważyłem że wpadłem jak ten, no... śliwek. Zdumienie było tym większe, że lista moich wymagań usypiała najwytrwalsze koleżanki, które odważyły się ją przeczytać, już przy trzeciej stronie i przestawały one być moimi koleżankami (jedna doszła do piątej ale następnego dnia wzięła dwutygodniowe zwolnienie i więcej się do mnie nie odezwała).

Znajomość kwitła w najlepsze, pełna planów – co ważne – obustronnych i chętnie werbalizowanych, dotyczących wspólnych wyjść na kolację, do teatru, wakacji czy nawet dzieci. Po niezbyt długim czasie zamieszkaliśmy razem, dzieląc radości i smutki – jak to powinno się dziać w szczęśliwym związku. Ja czasami wyjeżdżałem – bo taką mam pracę – a ona w tym czasie wyjeżdżała do swoich rodziców w dość odległym mieście.

Pewnego, pięknego dnia okazało się, że moja delegacja została odwołana. Moja wybranka już pojechała, więc postanowiłem zrobić jej niespodziankę i popędzić za nią.
(Wiem takie niespodzianki bywają niebezpieczne ale zaślepiony byłem i nawet o tym nie pomyślałem).

Popędziłem. Dla większego efektu zaparkowałem w większej odległości, bukiet w łapę i wysiadam z samochodu.
Nawet nie zdążyłem zamknąć dobrze drzwi, kiedy zauważyłem, że wychodzi. Z facetem pod rękę. Przytuleni, zapatrzeni w siebie jak parka nastolatków - burzy moich emocji chyba nie muszę opisywać. Ponieważ jednak za stary jestem na dawanie w pysk bez uprzedniego wyciągnięcia zeznań, popatrzyłem sobie trochę.
Facet – ani chybi – to były mojej JużNieWybrankiSerca. Poznałem, bo często oglądaliśmy zdjęcia, na których występował.

Pomyślałem sobie, że warto najpierw wybadać sprawę zanim zacznę walić na odlew, a ponieważ z opowieści wiedziałem o nim całkiem sporo, namierzenie delikwenta okazało się dość proste.
Lata treningów w kontaktach interpersonalnych i trochę wcześniej uzyskanych informacji pozwoliły mi, 2 dni później, siedzieć z nim w pubie przy piwku i meczu rozmawiając głównie o swoich związkach.

Okazał się całkiem do rzeczy gościem zupełnie nieświadomym tego co się dzieje, a działo się oj działo. W opisywanym czasie już 2 razy został jej byłym by zaraz potem stać się aktualnym – nie wiedział tylko biedak, że nie jedynym. Na razie nie wyprowadzałem go z błędu, wymieniliśmy się telefonami i umówiliśmy się na spotkanie tym razem z partnerkami, przy najbliższej okazji.

Najbliższa okazja nadarzyła się dwa tygodnie później, kiedy to „nasza” dziewczyna pojechała do rodziców, a ja w „delegację”. Umówiliśmy się na kolację, poczekałem w oddali aż przyjdą do pubu i zajmą stolik, głęboko odetchnąłem i wszedłem za nimi.
Muszę opisywać jej minę? Na pewno nie! Nie zdołała powiedzieć nic, za to były radośnie ale i ze zdziwieniem zakrzyknął na powitanie:
- No a gdzie twoja pani?
- No jak to? Siedzi obok ciebie.
Tym razem on zaniemówił. I to na dłużej. Musiał biedak coś przeczuwać, bo widać było jak dociera do niego to, co nieuniknione. Dziewczę wybiegło, my sobie porozmawialiśmy i wyjaśniliśmy co nieco. Do dziś jesteśmy dobrymi kumplami, jako tacy wymieniamy się niusami dotyczącymi naszej JużNaZawszeByłej.

Epilog:
Ostatnio dostałem smsa: „Przepraszam, kocham Cię, może zaczniemy od nowa?”. Jednak zasada to zasada. Nie wraca się do byłych.
Zwłaszcza, że on też go dostał.

...

Skomentuj (76) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1317 (1365)

#16090

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedaleko mojego osiedla znajduje się miejsce gdzie chodzimy na większe zakupy. To znaczy niektóre leniwce jeżdżą, ale ja akurat chodzę. Dla zdrowia. Choć tylko fizycznego, bo psychiczne może ucierpieć – jak się zaraz okaże.

Historia może mało ambitna, jednak zdarzenie świetnie zamyka komentarz pewnego prostolinijnego człowieka, który – mnie akurat - rozbawił.

Żeby znaleźć się w zasięgu cywilizacji trzeba przedostać się na drugą stronę dość ruchliwej, dwupasmowej ulicy. Przejściem, które nie posiada sygnalizacji. Oznaczone jest znakiem, ostrzegającym przed niewidomymi i faktycznie - kilka razy osobę niewidomą w pobliżu widziałem. Takoż i dziś – czekałem na dziurę w ruchu ulicznym, kiedy obok stanęła dziewczyna – na oko około 15 lat – z białą laską i w ciemnych okularach.

Nastąpił krótki dialog: „Pomóc?”, „Tak, dziękuję”. Uśmiech, podanie ramienia, wymiana zdawkowych uprzejmości i typowy dialog dla rozluźnienia atmosfery: „Ładna pogoda, prawda?” „… tak, ciepło dość” (tu nawymyślałem sobie w głowie – no pewnie kretynie, pewnie dokładnie widzi to niebieskie, bezchmurne niebo - i szybko zmieniłem temat) „A gdzie pani idzie?” „A do szkoły tu obok” „Aha”.
Akurat, kiedy zakończyliśmy tę, jakże inteligentną, konwersację znaleźliśmy się na drugiej stronie ulicy. Dziewczyna podziękowała i rozeszliśmy się każde w swoją stronę.

„Sprawunki” były wyjątkowo krótkie – odebranie z pralni garnituru, więc po 5 minutach byłem z powrotem przy przejściu. A tam niespodzianka – czekał na mnie patrol policji w towarzystwie... siostry zakonnej. Ta zobaczywszy mnie, wyciągnęła rękę i prawie wrzasnęła:
- To on!

Moje sumienie, po odruchowym: „do diabł... znaczy Jezusie Nazareński, co jest!?” włączyło opcję „rachunek” w trybie priorytetowym, jednak po osiągnięciu wyniku zerowego, kazało mi spokojnie przystanąć i z ciekawością czekać na dalszy rozwój wypadków.

Policjanci mnie wylegitymowali i dowiedziałem się, że siostra oskarża mnie o molestowanie nieletnich. Na początku nie skojarzyłem – wyglądała na 40 lat, ale potem coś zaskoczyło, ze może chodzić o dziewczynę na przejściu. I tak właśnie było. Okazało się, że siostrzyczka stała przed szkołą (jakieś 200 m dalej) i wyraźnie(!) widziała jak lubieżnie dotykałem jej podopieczną.

Słysząc zamieszanie, dookoła zebrała się już grupka gapiów.

Nie chciało mi się kłócić i psuć sobie nastroju, bo pogoda ładna, miła kolacja w planach i w ogóle zapowiadał się bardzo przyjemny dzień. Dałem policjantom pranie do potrzymania, wziąłem siostrę za rękę, włożyłem sobie pod ramię demonstrując wszystkim sposób „molestowania”.
- Tak, według siostry, wygląda zachowanie lubieżne?
Wyrwała się.
- Ale ja widziałam!
Zabrałem dowód i pranie.
- Nie chce mi się kłócić. Po pierwsze, proszę zapytać zainteresowaną jak było, poza tym tu są dwie kamery – o, tam wisi kamera monitoringu miejskiego, a na rogu jest bankowa. Można sprawdzić nagrania. Jeśli jednak zdecyduje się siostra na oskarżenie to proszę koniecznie dorzucić również molestowanie osoby duchownej.

I miałem zamiar odwrócić się na pięcie i odejść w swoją stronę. Usłyszałem jednak jak całe zdarzenie spuentował pewien starszy pan z tłumku gapiów:
- No tak, pan uważa, bo zabiera pan zajęcie księdzu. Kogo on teraz będzie molestował?

...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 953 (1037)