Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

prasbs

Zamieszcza historie od: 16 lutego 2011 - 16:43
Ostatnio: 24 listopada 2015 - 13:44
  • Historii na głównej: 30 z 37
  • Punktów za historie: 21824
  • Komentarzy: 211
  • Punktów za komentarze: 1503
 
zarchiwizowany

#7957

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lokalny, niewielki supermarket. Tłum jak diabli, kolejki do kasy zakręcone. Kasjerki pracowały z szybkością (i świadomością) robotów przemysłowych.
Stałem sobie w kolejce do kasy jako trzeci, za mną dość mocno hałasująca grupka młodzieży (trudno ocenić jak bardzo młoda była rzeczona młodzież, bo nie odwracałem się, ale „na ucho” wiek późnolicealny)
Kasjerka kasowała właśnie człowieka już dość leciwego. Trafiła na wino, przez niego zakupione i odruchowo rzuciła: „dowód poproszę”.
Klienta najpierw wmurowało w posadzkę, a potem wydał on odgłos przetykającego się zlewu. Dźwięk ów chyba sprowokował kasjerkę do podniesienia wzroku, co zaowocowało u niej wielkim rumieńcem. Przeprosiła, bez dalszych pytań skasowała, on zapłacił i poszedł.
Następna była pani tak na oko lat 40. Na taśmie dwa egzotyczne piwa. Kasjerka, gdy po nie sięgnęła, znowu odruchowo rzuciła „dowód poproszę”. Tu nastąpił głośny wybuch śmiechu ze strony klientki i podobna do poprzedniej reakcja kasjerki.
Przez ten czas dało się zauważyć, że głośna do tej pory, młodzież stała się dziwnie milcząca.
Nadszedł czas na moje zakupy. Kasjerka kasowała i nieuchronnie zbliżała się do zakupionego, przeze mnie piwa. Chwyciła je, przeciągnęła nad czytnikiem i zaczęła wymawiać zaklęcie. Zreflektowała się jednak i po słowie „dowód” zerknęła na mnie szybko i już bez słowa skończyła moje zakupy.
Spokojnie je pakowałem na końcu kasy, kiedy na taśmie pojawiły się 3 piwa, postawione, przez cichych młodych ludzi stojących w kolejce za mną. Kasjerka z szybkością światła (jakby te piwa ją parzyły) skasowała i bez pytania odebrała należność. Młodzieńcy, chowając się za każdą możliwą przeszkodą terenową, w zorganizowanym pośpiechu i ciszy opuścili sklep.
Tak, wiem – powinienem zareagować, ale byłem zajęty powstrzymywaniem się, przed wybuchnięciem śmiechem.

.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (298)

#7666

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja zdarzyła się wczoraj, czyli 8 marca i jest dość nieprawdopodobna. Jest również długa i cukierkowo słodka, więc osoby uczulone na taki typ opowieści są proszone o jej pominięcie. Nie występują w niej „piekielni”, tylko ich przeciwieństwa.
Wracałem z delegacji trasą, którą pokonuję dość często. Postanowiłem zatrzymać się w znajomym barze przy drodze, gdzie czasami jadam - niezbyt często ale wystarczająco, aby obsługa – w większości żeńska - znała mnie z widzenia. Wszedłem, zostałem przywitany z uśmiechem (jak zawsze!), rzuciłem obligatoryjne „Wszystkiego dobrego” bo Dzień Kobiet trwał w najlepsze. Zamówiłem zestaw dnia (karkówka z dodatkami), od razu zapłaciłem bo takie tam panują zwyczaje i zacząłem szukać stolika.
Sala jadalna jest dość duża i zawsze jest sporo miejsca, jednak wtedy bar przeżywał najazd jakiejś sporej wycieczki bo wolny stolik znalazłem dopiero po chwili. Siadłem, rozejrzałem się… obsługa zwijała się jak nigdy, z kuchni dobiegały krzyki typu „no co z tymi pierogami!?”. Właśnie, co ciekawe wszyscy goście zajadali się pierogami.
Po okresie oczekiwania, nieco dłuższym niż zazwyczaj, podeszła do mnie kelnerka i z uroczym uśmiechem postawiła przede mną talerz z… pierogami. Do kłótliwych nie należę, zasoby cierpliwości posiadam też nie najmniejsze, więc grzecznie zwróciłem uwagę, że to pomyłka bo zamawiałem zestaw. Dziewczyna w lekkiej konsternacji przeprosiła i pobiegła wymienić. Widziałem jeszcze, że konsultowała się przy kasie z koleżanką, wskazując na mnie. Spostrzegły, że się im przyglądam, posłały uśmiechy (mówiłem, że będzie słodko), odwzajemniłem się i przystąpiłem do dalszego oczekiwania. Czekałem dość długo, w międzyczasie goście zaczęli się rozchodzić, atmosfera robiła się luźniejsza.
Podeszła wreszcie do mnie kelnerka (inna niż poprzednio) niosąc oczywiście talerz z pierogami. Byłem już dość głodny a pierogi wyglądały nieźle więc stwierdziłem , że jak już tak bardzo nalegają to ja zjem te pierogi a rozliczę się później. Dziewczyna chyba nie zrozumiała ale zostawiła danie i poszła.
Jadłem właśnie przedostatniego, kiedy podeszła do mnie pierwsza kelnerka z… moim zamówionym zestawem dnia. Zobaczyła, że jem i lekko zbaraniała.
- To Pan zmienił zamówienie?
- Nie, ale Pani koleżanka, po raz drugi przyniosła mi te nieszczęsne pierogi, nie miałem serca odmówić.
Widziałem, że dziewczynie właśnie się przelało. Chyba wyszło z niej zmęczenie. Wyglądała tak, jakby zaraz miała wybuchnąć albo się rozpłakać, więc uznałem za stosowne zareagować.
- Jadła już Pani obiad?
- Nie (?)
- To proszę usiąść ze mną i zjeść tę karkówkę. Tak w ramach zadośćuczynienia za moje długie czekanie.
[gwoli wyjaśnienia: w kącie sali stał stolik, przy którym jak zauważyłem bywając tam wcześniej, obsługa często się posilała – w ramach przerwy zapewne, więc nie byłoby to takie dziwne ]
- Nie mogę, szefowa może zaraz przyjść.
- To ja sobie z nią porozmawiam. Właśnie należy się Pani przerwa.
Chyba już nie miała siły się spierać, rozejrzała się po sali, która już się wyludniła, siadła i zaczęła jeść.
Trochę sobie porozmawialiśmy i byłoby bardzo miło gdyby nie to, że przed stolikiem zmaterializowała się Szefowa. Widać było pytanie w jej oczach i niemą zapowiedź bury dla kelnerki, więc szybko zabrałem głos, opisując całą sytuację. Skończyłem czymś w stylu „Jako rekompensatę za inne danie, stracony czas wypije Pani z nami kawę”. Nie liczyłem na to specjalnie ale zgodziła się(!). Oczywiście rozmowa, która się potem toczyła, była przesłodzona do granic możliwości ale miła: „że jedzenie super, że obsługa jeszcze bardziej (a jaka profesjonalna ;) ), że zawsze jak mogę to przyjeżdżam itp.” Skończyło się na ogólnej wesołości i zaproszeniach do ponownej wizyty. Oczywiście wymogłem na niej brak jakichkolwiek negatywnych konsekwencji dla dziewczyn. I zamierzam to sprawdzić w najbliższym czasie. Czyli za tydzień.
Żeby nie było – 8 PLN za pierogi (całkiem niezłe) dopłaciłem. Kawę dostałem „od firmy”.
Historyjkę dedykuję wszystkim, których „piekielność” bierze się z przemęczenia.

.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 487 (649)

#7632

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dość dawno temu, we wczesnych czasach popeerelowskich, opiekowaliśmy się (dwudziestka dorosłych osób, głównie mężczyzn, w tym ja) grupą młodzieży z zespołem Downa. Takie warsztaty, nazwijmy to.
Rzecz działa się w niewielkim miasteczku w środkowej Polsce. Wybraliśmy się całą grupą, wraz z podopiecznymi na spacer. Przechodziliśmy akurat obok sklepu a ponieważ było ciepło postanowiliśmy wejść do niego celem nabycia czegoś mokrego. Przed sklepem na ławce siedziały dwie panie oddając się plotkom. Typowy obrazek tej okolicy.
Padło na mnie i „mojego” muminka. Weszliśmy. W środku, za ladą dziewczę, a obok dwóch „dresów” zajętych namiętnym flirtem. Weseli, rozchichotani itp. Nie zdążyliśmy nawet zamknąć drzwi i się przywitać, kiedy jeden z amantów, chcąc się pewnie popisać, krzyknął (tak, że prawdopodobnie słychać było na całym rynku): „Nie wchodzić z psami!”. Odruchowo odpaliłem „No tak, do świń nie ma po co” i wyszliśmy.
Za chwilę wypadli za nami kolesie z zamiarem wiadomym, ale jak zobaczyli całą naszą grupę podjęli zorganizowany odwrót.
Tak szybko, jak oni znikali w sklepie, tak jedna z kobiet siedzących przed sklepem, cała czerwona wpadła do środka i za chwile, tym razem całe, towarzystwo wypadło i uciekło w siną dal. Cała ta akcja odbyła się w takim tempie, że dokładnie pamiętam tylko kobietę stojącą w drzwiach sklepu, z kijem od miotły i krzyczącą coś w stylu „Nie macie tu już wstępu, ojcu i matce opowiem co tu się działo, gówniarzeria…”
Scena jak z jakiegoś filmu, ale jest prawdziwa i będę ją pamiętał do końca życia.

.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (624)

#7527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nieopodal biura naszej firmy jest bar. Taki w którym od początku jego istnienia (a było to dawno) nie zmieniło się nic. Ta sama, łuszcząca się lamperia na ścianach, twarde, niewygodne krzesła, te same obrusy w kratkę - nierzadko ze śladami plam, tanie, wyblakłe landszafty na ścianach. Wreszcie te same kucharki, często bardzo głośno plotkujące w kuchni – wszystko słychać w pomieszczeniu, gdzie się je. Jedyna nowość, to młodziutka dziewczyna, która wydaje posiłki. Ale te wszystkie wady niweluje ogromna zaleta – jedzenie w tym barze jest genialne. I tanie.
W godzinach południowych, ustawiają się kolejki, a schodzi tam bardzo różne towarzystwo – od „żulików”, którzy przychodzą na tanią zupkę, przez emerytów po biznesmenów „pod krawatem”, z okolicznych biur.
Razu jednego po długim okresie oczekiwania na wolne miejsce, zasiadłem w rogu i czekałem na zamówione danie. W naprzeciwległym kącie, siedziały dwie kumoszki, w okolicach sześćdziesiątki. Obok jednej stały kule. Tak na pierwszy rzut oka – mohery.
Gdzieś w środku dobrze ubrany i „ważny” Pan w średnim wieku, odebrał właśnie obiad, odstawił i cofnął się jeszcze aby wziąć sztućce – stały w kubkach przy ladzie. Wziął, obejrzał i… się zaczęło.
Że widelec niedomyty, że tu się nie dba o higienę, że skąd on ma wiedzieć co je jak tu wszystko takie brudne - i zaczyna się nakręcać. Dziewczę za ladą, próbowało mu podać nowy, czysty widelec, ale ten nawet nie zauważył, zaczął straszyć Sanepidem, PIPem, FBI i czym tam jeszcze.
Na sali ucichło, ale zanim ktoś zdążył zareagować poderwała się jedna z ww babć (w życiu nie widziałem, żeby starsza osoba, która używa kul, poruszała się tak zwinnie), wycelowała w pieniacza kulę i – dosłownie – ryknęła:
- (nie pamiętam dokładnie ale coś w tym stylu) Będzie cicho, gówniarz jeden. Dostał to niech je i idzie a nie mi tu dziecko straszy. A jak spróbuje komuś donieść to znajdę i gnaty poprzetrącam…
A do dziewczyny:
- Ewunia, nic Ci nie jest? – panna była lekko oniemiała – To przynieś mi jeszcze herbaty.
I jak gdyby nigdy nic, wróciła do przerwanej rozmowy z koleżanką. Awanturnik zjadł, wyszedł i nigdy go tam więcej nie widziałem.
Jak tu nie polubić takiego „mohera” :)

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 904 (1030)

#7351

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja działa się w jakże popularnym, w tym serwisie, hipermarkecie. Okres przedświąteczny, tłum, koszyki zapakowane po brzegi, kolejki do kas długie na kilometr. Stałem już czas jakiś, przede mną klient, jak wszyscy, nieco zirytowany kolejkami, z koszykiem jak wyżej - właśnie w trakcie kasowania. Trwało to dość długo, bo jeszcze dwa produkty miały złe kody. W międzyczasie do klienta podeszła (chyba) żona, po krótkiej rozmowie oznajmiła że ona poczeka na ławce za kasami.
Kasjerka skończyła kasować (wyszło dobre kilka setek), pan podaje jej kartę, ta przeciąga... i odmowa.
- Pani spróbuje jeszcze raz!
Kasjerka spróbowała i znowu odmowa. Po trzecim razie klient zaczął się pienić, że taki „gorący” okres a tu awaria. Kasjerka na to, że raczej nie, bo wcześniej wiele osób płaciło kartami i wszystko było ok. Na szczęście 15 m. dalej był bankomat, pan stwierdził, że szybko podejdzie. Kolejkowicze zacisnęli zęby, ale cóż było robić, czekali.
Po, rzeczywiście krótkiej, chwili wrócił klient, bez pieniędzy i zaczyna się pieklić, że jednak awaria i że jak to tak może być itd.
Wtrąciłem się grzecznie, że to jednak nie awaria bo ludzie wypłacają pieniądze z tego bankomatu (widać go było z miejsca gdzie staliśmy).
Tu klient nieco się zadumał, gestem przywołał partnerkę i zadał kluczowe pytanie:
- Kochanie, brałaś jakieś pieniądze z tego konta?
Ta z niewinnym uśmiechem i oczami jak u kota ze Shreka (a oczy miała ładne, muszę to przyznać):
- Nie, wczoraj tylko byłam na zakupach z Hanką.
Pan, po dłuższej chwili, z lekkim jękiem:
- Ale tam było ponad 3000.
- Ooo, nie wiedziałam, że tylko tyle...
Skończyło się na anulowaniu zakupów co oznaczało następne kilka minut czekania – choć dało się zauważyć wyraźnie weselsze miny kolejkowiczów.

Hipermarket

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1047 (1157)

#7309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podjechałem do serwisu w celu umówienia się na przegląd auta. Razem ze mną na parking przy serwisie wjechała taksówka, z której wyskoczył starszy jegomość i prawie biegiem wpadł do biura. Wszedłem tuż za nim i zastałem taką sytuację:
Pracownik serwisu, który najwidoczniej znał tegoż pana, wstał na jego widok i z uśmiechem chciał się przywitać... ale nie zdążył nic powiedzieć bo klient zarzucił go potokiem słów:
- Panie X, co wy tu odp****ie, wczoraj odebrałem samochód, przejechałem, k***a 2 km i tyle. Stanął i nie jedzie. A to samochód żony, ona was k***a zeżre na śniadanie jak się dowie, a najpierw dostanę zj**kę ja. Żona musi go mieć na jutro, bo wyjeżdża…
I tak dalej w tym klimacie. Jak już klient trochę ochłonął, a pracownikowi udało się dojść do słowa, spokojnie zapytał co się stało. Klient, też już trochę spokojniejszy (w końcu się wyładował) zaczął opowiadać:
- No wyjechałem od was, podjechałem jeszcze przed domem na stację, ale jak ruszyłem to przejechał 100m i zdechł. No i stoi przy tej stacji. Macie go ściągnąć i naprawić i to szybko bo ze mną będzie źle, a potem z ewami będzie źle.
- Tankował pan na tej stacji? (już przeczuwał co się święci)
- Tak, ale to dobra, znana stacja, zawsze tam tankuję i nic się nigdy nie stało.
- A co pan zatankował?
- No jak? 95ę... O JEZU...!
Po dłuższej chwili:
- A mówiłem babie żeby wziąć benzyniaka, to nie, uparła się na diesla. Bo tańsze paliwo! No i teraz ma tańsze! To mam przej***ne.
I tyle go widzieliśmy. Potem się dowiedziałem, że to stały klient, zawsze serwisuje u nich swój własny samochód. Jak się domyślacie, zasilany Pb95.

Serwis samochodowy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 716 (834)
zarchiwizowany

#7441

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znajomy salon z książkami, prasą, drobiazgami, itp., chodzę, oglądam, na końcu podszedłem do kasy, żeby wymienić parę uwag o nowościach z zaprzyjaźnioną sprzedawczynią. Podchodzi starsza pani…
Tu musi nastąpić retrospekcja – tę część opowiedziała mi, wspomniana wyżej znajoma.
Poprzedniego dnia rzeczona, starsza pani długo wybierała książkę. Została zapamiętana, bo radziła się sprzedawców i ponoć bardzo wybrzydzała. Kiedy już dokonała wyboru, podeszła do kasy, ale wymyśliła sobie, że kupi jeszcze ozdobną, papierową torbę – domyślamy się, że książka miała być prezentem, w ową torbę zapakowanym. Po równie długim, co w przypadku książki, procesie wybierania, zakupiła jakąś torebkę i zadowolona wyszła.
Przenosimy się do chwili, w której byłem świadkiem powtórnego wtargnięcia do sklepu klientki. Podeszła do kasy, grzecznie się przywitała i z uśmiechem , kładąc na ladzie nieco sfatygowaną (samą!) torebkę oznajmiła, że chce ją wymienić.
-…. ale dlaczego?
- Córce nie podoba się kolor!
Dziewczyny nie miały siły się sprzeczać. Zrobiły wszystko, żeby czym prędzej wyszła i żeby one mogły wreszcie wybuchnąć śmiechem.

Salon multimedialny

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 50 (268)