Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

princesstrish21

Zamieszcza historie od: 21 lutego 2017 - 14:24
Ostatnio: 19 sierpnia 2020 - 16:49
  • Historii na głównej: 10 z 13
  • Punktów za historie: 2102
  • Komentarzy: 34
  • Punktów za komentarze: 319
 

#79594

przez ~mordka ·
| Do ulubionych
Jako dziewiętnastoletniemu dziewczęciu zachciało mi się iść na studia. Żeby tam jakiekolwiek studia! Do Londynu! Jedna z największych uczelni artystycznych, na listach absolwentów znani projektanci, inny świat. Nowi ludzie, koleżanki, koledzy (z czego większość gra dla przeciwnej drużyny...). Jeden z nich jest bohaterem tej opowieści - C. C jest hetero, zupełnie nie w moim typie, ale lubimy się.

Tu mnie zaprosi na kawę, tu na lunch i oczywiście wie, że z kimś się spotykam, zupełnie nie jestem nim zainteresowana. Z początku super. Ale C chyba nasza znajomość przestaje wystarczać. Zaczyna bombardować mnie smsami - najpierw swoje zdjęcia w bieliźnie, na które nie zwracam zbytnio uwagi, a raczej odpowiadam śmiechem, potem, o zgrozo, zdjęcia swojego przyrodzenia.

Zaczynam C unikać. Zdjęcia zamieniają się w wiadomości, które zaczynają mnie przerażać: 'wiem gdzie mieszkasz' (nikt nie pomyślał, żeby kolegom z roku nie mówić, w którym akademiku mieszka...), 'uważaj wieczorem, jak będziesz wracać do domu', aż w końcu 'dzisiaj będę się pie*rzył, czy tego chcesz czy nie'. Jestem przerażona. Na uczelni działa punkt pomocy studentom, z braku innych pomysłów udaję się właśnie tam. Doradczyni aż się za głowę złapała, tego samego dnia spotkanie z panią dziekan. Dziekan każe iść na policję - posłusznie idę.

Policjantka spisuje zeznania, numer telefonu C, daje mi wybór; pozwolić im zająć się sprawą, albo, jeżeli tego sobie życzę, C może być aresztowany tego samego dnia. Litościwie pozwalam służbom się tym zająć, więc pani każe czekać na kontakt. Jej kontakt z C najwyraźniej się odbywa, po któregoś dnia łapią mnie na uczelni koleżanki z grupy C. Co ja sobie wyobrażam! Ja mu karierę zniszczę! Czy ja zdaję sobie sprawę, co ja robię? Mam natychmiast to wszystko odwołać! Uciekam zapłakana, biegnę do pani dziekan, że wszyscy wiedzą, że na mnie naskakują. Razem dzwonimy do policjantki prowadzącej sprawę - C był bardzo zaskoczony, że zgłosiłam sprawę, on myślał, że mi się to podobało! Ale oczywiście obiecał poprawę, ma się trzymać ode mnie z daleka. Zatem sprawa zamknięta, to co ja uważałam za molestowanie zostaje zarejestrowane jako 'niechciany kontakt'. Dziekan ze smutkiem stwierdza, że skoro policja umorzyła sprawę, to nie ma podstaw, by wyrzuć C z uczelni.

Do końca trzyletnich studiów to ja byłam czarną owcą, która biednemu chłopakowi narobiła problemów z policją i u dziekana; chwilami nie było się do kogo odezwać. Jedna z dziewcząt(!!!) skwitowała to słowami, że 'dziewczyn na uczelni jest dużo, i niby on tak na mnie się uwziął? Jak kusiłam p*zdą, to mam za swoje.'

Czemu teraz o tym piszę? W tym roku skończyłam studia, a tuż przed ceremonią rozdania dyplomów C napisał do mnie na Instagramie (wszędzie indziej dawno go zablokowałam), że może spotkalibyśmy się na jakieś piwo, bo przecież jesteśmy dorośli i to dziecinada dalej ten kwas między nami ciągnąć.

studia molestowanie

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (156)

#77192

przez ~princesstrish21 ·
| Do ulubionych
O Wyspowym szaleństwie związanym ze sprawdzaniem dowodów.

Na pierwszym roku studiów mieszkałam w akademiku, rzecz dzieje się w lokalnym supermarkecie typu Express. Moje zakupy: mleko, chleb ser. Żadnych artykułów 'zakazanych'. Przy kasie obsługowej wpadam na koleżankę z piętra, cześć cześć co u ciebie. Koleżanka kupuje butelkę wina, kasa wymaga zatwierdzenia od pracownika sklepu, że kupujący jest pełnoletni. Koleżanka pokazuje ID, ja pakuję swoje zakupy i czekam na nią, stwierdziłam przejdziemy się do akademika razem.
Sprzedawca (do mnie): ID proszę.
Ja: Słucham? Przecież koleżanka kupuje. Ja tylko na nią czekam.
Sprzedawca: A skąd ja mam wiedzieć, że to nie dla ciebie, skoro ją znasz?

Dla ścisłości: W UK dowody nie funkcjonują, ja polskiego dowodu nie posiadam. Anglicy legitymują się prawem jazdy bądź paszportem, ja prawka nie mam, a paszportu nie noszę przy sobie 24/7.

Drugi sprzedawca krzyczy zza stoiska z tytoniem 'Abram! No ID no sale!'

Próbuję tłumaczyć, że wpadłam na koleżankę w sklepie, mieszkamy w tym samym budynku, tylko się przywitałam... Głupio mi, że jakoś przeze mnie nie może zrobić zakupów. Abram nieugięty, jak ja nie pokażę ID, to koleżance nie sprzeda. Sfrustrowana zwracam się do faceta płacącego przy kasie obok. Może też niech pokaże ID, w końcu właśnie się do niego odezwałam. Abram odmówił zatwierdzenia sprzedaży.

Druga sytuacja, trochę bardziej piekielna. Piątek po południu, idę do Tesco po wino do pracy (tak, w piątek przed końcem pracy pozwalamy sobie wypić butelkę wina na 6-7 osób). Mój polski paszporcik w torebce, pieniążki ze zrzutki w portfelu, idę. W trampach i koszulce z Vans ale co tam, ID mam. Biorę winko, idę do kasy z człowiekiem bo samoobsługowe zamknięte. Pokazuję paszport, sprzedawca lustruje.

Sprzedawca: Ja nic nie rozumiem z tego co tu jest napisane.
Ja: Proszę, tu jest data urodzenia, jest napisane po Polsku i po Angielsku, Data Urodzenia/Date of Birth.
S: Nie sprzedam.
J: Dlaczego? Mam 22 lata.
S: Ale ja nie wiem, czy to ID jest prawdziwe.
J: Prawdziwe, tylko zza granicy. Literki i numerki takie same, opisy dany (imię i nazwisko, data urodzenia) napisane też po angielsku, czego tu nie rozumieć?
S: Ja nie wiem jak to ID powinno wyglądać, więc nie wiem czy prawdziwe.
J: To kierownika poproszę.
Kierownika podobno nie było.

Skarga poszła w jednym i drugim przypadku. Ja wiem, że dobrze, że legitymują, lepiej niż żeby sprzedawali dzieciakom alkohol i papierosy. Ale może bez przesady.

sklepy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (222)

1