Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

pusia

Zamieszcza historie od: 16 grudnia 2010 - 22:03
Ostatnio: 31 maja 2024 - 14:21
  • Historii na głównej: 27 z 40
  • Punktów za historie: 10990
  • Komentarzy: 241
  • Punktów za komentarze: 2012
 

#90400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawiła się ostatnio historia na temat małych dzieci na placach zabaw. O ile rozumiem, że mniejszych dzieci trzeba pilnować, o tyle nie zgadzam się, że starsze mogą latać jak dziki, nie zważając na nic, bo po to jest plac. Plac zabaw jest dla wszystkich i młodszych i starszych, więc każde z dzieci powinno być uczone, żeby zwracać uwagę na otoczenie.

Ale inaczej sprawa się ma na sali zabaw, typu małpi gaj. Tam to chyba można wszystko pod nazwą "dobra zabawa". Przychodzę z 4 letnią córką, płacę niemałe pieniądze, a w środku okazuje się, że akurat odbywają się urodziny. No ale przecież już zapłaciłam nie ma odwrotu.

Dziecko moje wspina się na konstrukcję, a tu pani animatorka przez mikrofon ogłasza konkurs dla grupy, na oko 9 latków, "kto pierwszy dotrze do zjeżdżalni!" I tym sposobem cała chmara nabuzowanych cukrem małpiszonów, biegnie potrącając się nawzajem, na inne niczego nieświadome dzieci, które miały nieszczęście, znaleźć się na ich drodze. Poziom hałasu jest większy niż generuje startujący samolot, więc nawet nie krzykniesz, żeby ostrzec własne dziecko.

Zaczynam uważniej pilnować córki i proponuję przejście na kącik dla maluchów, z małym basenem z kulkami i klockami. Po 5 minutach przyjemnej zabawy, na salę wbiega część gości urodzinowych i na hurra wskakuje na każdą możliwą rzecz. Rodzice młodszych się buntują, zwracają uwagę, co pomaga tyle co zmarłemu kadzidło. Rodzice urodzinowych dzieci, piją kawę i zagryzają ciastkiem, ciesząc się, że ich dzieci mają szansę się wybiegać. Obsługa tłumaczy to tym, że są urodziny, czasem zwróci uwagę przez mikrofon, co pomoże tylko na chwilę.

I tym sposobem płacę za godzinną zabawę, a większość czasu spędzam pilnując, żeby córka przeżyła i lawirujemy pomiędzy każdą wolną atrakcją, a grupą urodzinowych dzieci. Urodziny odbywają się w każdy dzień tygodnia, w różnych godzinach, więc pozostaje wizyta z samego rana, kiedy większość jest w szkole, lub przedszkolu.

małpi gaj

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (137)

#85364

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obok mnie mieszka bardzo młode małżeństwo z dwójką dzieci. Starsze ma 6 lat, młodsze rok. Nie kumplujemy się jakoś, jesteśmy bardziej na przelotne cześć, czasem z dziewczyną chwilę zagadam, jej mąż jest za to bardzo dziwny, więc gadki z nim raczej unikam.

Ostatnio zapukali do nas, samochód oddali do mechanika, a taka sytuacja jest, że z młodszym dzieckiem trzeba do lekarza jechać. Okej, nie ma sprawy, podrzucimy ich, tylko wiadomo muszą zabrać fotelik. No i ładujemy się do samochodu, sąsiad pakuje dziecko na tylne siedzenie, ale tak patrzę, a on zapiął pas, a dłuższy przełożył tylko wokół fotelika. Nie wiem czy dobrze to opisałam, ale ochrona dla tego fotelika żadna, bo przy każdym najmniejszym zakręcie wysunąłby się.

Bezpieczeństwo najważniejsze więc pytam, czy on nie zapina tego fotelika, bo przecież ten krótszy pas też powinien iść wokół, są do tego nawet specjalne zaczepy. Na to, jego żona z fochem mówi: "Widzisz! Mówiłam ci, że to się też zapina, bo ten fotelik zawsze się buja na każdą stronę, a ty nie słuchałeś!" Kopara mi opadła i pytam jak w takim razie jeździli z dzieckiem do tej pory? No normalnie, ona siedziała z tyłu i trzymała na zakrętach.

Nie chcę nawet myśleć, co by było przy jakiejś stłuczce, albo gdy jedno z nich musiałoby jechać z dzieckiem samo.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (247)

#86042

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja mama pracowała jako niania i gosposia. Zajmowała się córką znanego sportowca, stamtąd dostała referencje i niejako z polecenia dostała pracę u pewnego polityka. Historia działa się kilka lat temu, żadnych szczegółów nie podam, więc można darować sobie dochodzenie kto to był.

Dom był ogromny, piętrowy, z taką ilością łazienek i sypialni, że mogłyby zamieszkać tam ze 4 rodziny. Pominę już wystrój i wyposażenie, bo wiadomo, że w grę wchodziły duże pieniądze.
Pan polityk raczej w tym domu nocował niż mieszkał, a tajemnicą poliszynela jest, że większość czasu spędzał u kochanki, za to w domu urzędowała niepracująca żona, gdzie odwiedzał ją jej kochanek. Zatrudnione opiekunki również tam mieszkały, a do sprzątania przychodziły trzy panie.

Mieli niespełna dwuletnią córeczkę, do opieki nad nią były dwie nianie, w tym właśnie moja mama. Do jej obowiązków należało jeszcze ugotowanie wegetariańskiego posiłku raz dziennie. Dowiedziała się, że żadna opiekunka nie zagrzała tam dłużej miejsca, ale nie wiadomo z jakich przyczyn, więc postanowiła spróbować.

Plan dnia był z góry narzucony i tyczył się raczej pani domu, która w większości oddawała się swoim pasjom, czyli malowaniu i ćwiczeniu jogi. Wytyczone na to były godziny, pomiędzy którymi musiała jeszcze znaleźć czas na kosmetyczkę i spotkania z kochankiem. W tym czasie nianie organizowały zajęcia dziecku, zabawy, nauka, drzemki. Jedyna chwila, kiedy ta mała dziewczynka spędzała czas ze swoimi rodzicami, a przynajmniej jedną połową, był właśnie obiad. Zaraz po posiłku matka beznamiętnie żegnała się z córeczką i zamykała się w swojej części domu. Z opowieści mojej mamy, ten właśnie moment był jednym z najgorszych, bo kilkunastomiesięczne dziecko bardzo pragnęło uwagi swojej rodzcielki, tak bardzo, że wyrywało się żeby za nią biec.

Jeżeli myślicie, że matka tuliła chociaż swoje dziecko do snu, to się mylicie. Dawała jej tylko buzi i znikała u siebie, a zajmowały się tym naprzemiennie nianie. To znaczy jednego dnia jedna, następnego druga, bo dziecko spragnione jakiejkolwiek bliskości, trzeba było przytulać kilka godzin, w efekcie spało się z nią w małym łóżku. Kulminacyjnym momentem, w którym moja mama zdała sobie sprawę, że nie wytrzyma tam ani dnia dłużej, była chwila po obiedzie, kiedy pani domu wstała, jej córeczka uczepiła się jej nogi, a ta ją odepchnęła i kazała ją zabrać. Dziecko wrzeszczało "MAMAAAA" w dzikiej rozpaczy, a ta całkowicie to ignorując zniknęła za drzwiami.

Druga niania zwolniła się tego samego dnia. Moja mama pracowała tam... 2 tygodnie. I jak wspomina o 2 za długo, bo patrzenie na to, jak bardzo można mieć w dupie swoje dziecko łamie serce.

PS. W komentarzach zarzucacie, że dziecko nie mogło mieć więzi z matką na tyle, żeby za nią płakać. Opisałam tutaj niecałe dwa tygodnie, więc ciężko stwierdzić jak było przez resztę czasu. Opiekunki zmieniały się praktycznie co chwilę, a jedyną stałą osobą w życiu tego dziecka była ta matka. Podczas posiłku mała siedziała przeważnie u niej na kolanach, w ramkach były zdjęcia z podróży "szczęśliwej" rodzinki, tata wracając dawał jej buziaka, więc jakąś więź jednak mieli.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (183)

#85965

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam ostatnio z ciężarną koleżanką na spacerze, załatwiając od razu różne sprawy, więc trochę się nachodziłyśmy. Wracając, odezwała się potrzeba pójścia do toalety, a ona zaproponowała żebyśmy poszły do niej skorzystać. Nigdy nie widziałam jak mieszka, jakoś nie było okazji, spotykałyśmy się na mieście, a czasem u mnie.

Od razu po wejściu uderzył mnie smród taki zleżały, nic konkretnego, bardziej zaduch niewietrzonego mieszkania. Na prawo była otwarta kuchnia, z której bałabym się cokolwiek zjeść, na lewo łazienka, na wprost pokój. Podłoga chyba nigdy nie zamiatana, o myciu nie wspomnę. Nie było żadnych oględzin, nawet nie ściągałam butów czy kurtki, ale co zobaczyłam tego już nie odzobaczę.

Pierwszy raz widziałam, że można mieć względny porządek (wszystko ma swoje miejsce, żadnych ciuchów leżących, żadnych gratów) i równocześnie taki syf. Jak weszłam do łazienki, automatycznie poczułam, że wszystko mnie swędzi. Umywalka brudna niesamowicie, na wszelkich rurach, półkach kurz na dwa centymetry. Wanna jak z krwawego horroru, a sam kibel, to czystszy jest w starym pociągu. Było tak obrzydliwie brudno i śmierdząco, że ja, a pamiętam jeszcze korzystanie na wsi z wychodka, brzydziłam się zrobić siku nawet na małysza. Stwierdziłam, że jakoś dotrzymam do domu, a jak nie to już wolę popuścić w gacie niż skorzystać.

Nie zrozumcie mnie źle, mam w domu dwa koty, więc często moja podłoga pozostawia wiele do życzenia mimo, że przy pełzającym niemowlaku, staram się ogarniać. Nie szoruję codziennie zlewu, czasem nawet nie zmywam naczyń przez dwa dni. Ale taki brud nie powstaje w tydzień czy miesiąc. Żeby toaleta wyglądała tak jak u niej to podejrzewam, że trzeba w ogóle jej nie myć.

Nie potrafię na nią już spojrzeć tak samo, niedobrze mi się robi na samą myśl o tym, że ona tam mieszka i korzysta z tego na co dzień, a już niedługo będzie wychowywać tam dziecko.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (148)

#85925

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znalazłam w skrzynce awizo. Nic nie zamawiałam, a jeśli już to zawsze wybieram paczkomat lub kuriera, ale skoro już jest to wybrałam się na pocztę. Są tam gazety, zabawki, lodówka z napojami, słodycze, książki, mega długa kolejka i dwa okienka, z czego przeważnie tylko jedno czynne.

Po odstaniu 15 minut, nadeszła moja kolej. Obsługiwała mnie starsza pani, w wieku około emerytalnym. Witam się grzecznie, podaję awizo i słyszę:

- Z Chin?
- Słucham?
- No czy z Chin paczka?
- Nie wiem skąd, bo nie wiem co to za paczka.
- Ale ja pytam, czy zamawiała pani z Chin?
- Ja nic nie zamawiałam, więc nie wiem skąd jest paczka.
- Ale ja pytam czy z Chin, bo będę wiedziała gdzie szukać.
- A ja pani tłumaczę, że nie wiem skąd jest paczka, bo żadnej się nie spodziewałam, nic nie zamawiałam.

Kolejka dyszy mi w kark, a gdzieś z oddali słychać "Grażyna po prostu idź poszukaj".

Pani wysapała pod nosem coś w stylu "o boże", westchnęła ciężko i zniknęła na zapleczu.

Wróciła po niecałej minucie z paczką, więc tak ciężko jednak znaleźć nie było.

Ukrytej kamery nie zauważyłam, więc to chyba na poważnie. A paczka nie była z Chin, tylko z Warszawy.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (141)

#85801

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś napisałam historię o mężu mojej koleżanki, typowym Januszu. Dziś kolejna część.

Na święta przyjaciółka zaprosiła mnie do swojej mamy, jej rodzinę znam, przemili ludzie więc poszliśmy. Było sporo osób, suto zastawiony stół, jakieś wino dla milszej atmosfery, w tle włączony telewizor, leciały kolędy, taka mała, świąteczna biesiada. Jej mąż miał się zjawić trochę później, bo w ten dzień pracował.

W końcu przyszedł z plecakiem, burknął dobry wieczór i zasiadł nie przy stole jak reszta gości, ale na sofie przed telewizorem. Z plecaka wyjął dwa czteropaki Tatry, nawet uprzejmie zapytał czy nikt nie chce, po odmowie opróżnił pierwszą puszkę na dwa razy. Zdrowo sobie beknął, po czym złapał za pilota i zaczął szukać lepszego programu.

Gdybym nie widziała tego na własne oczy i nie znała go trochę, to bym nie uwierzyła. Jego żona nie powiedziała nic (opisałam to, że poza jej 'uległością' to naprawdę fajna dziewczyna). Jej mama poprosiła, żeby usiadł przy stole i się zachowywał, po czym ze zrezygnowaną miną go zignorowała. Reszta zrobiła to samo i jakoś atmosfera się polepszyła. Janusz pił dalej swój trunek i oglądał telewizję, nie uczestnicząc w spotkaniu.

Uprzedzając pytania dlaczego nikt nic nie powiedział mu dosadnie. Są ze sobą kupę lat, mają dzieci, które też tam były i chyba jej rodzina już zaakceptowała tego buraka, a przynajmniej nauczyli się nie zwracać na niego uwagi.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (179)

#85582

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając opinie o niektórych porodówkach i personelu tam pracującym, człowiek dochodzi do wniosku, że już chyba lepiej urodzić w lesie, wśród niedźwiedzi. Ostatnio miałam okazję się przekonać, jak wygląda to w moim mieście i skąd się biorą niektóre krytyczne komentarze.

Gdy trafiłam do szpitala przed porodem, zostałam podłączona do ktg z trzema innymi paniami. Wszystkie przebywały na patologii ciąży już dłuższy czas. Jak się z kimś leży na sali przez prawie godzinę, to chcąc nie chcąc podejmuje się jakąś rozmowę. I tak usłyszałam jak to panie są bardzo niezadowolone z oddziału, z lekarzy, z jedzenia, a najbardziej z samego faktu, że muszą tam w ogóle być.

Pierwsza i chyba najbardziej gadatliwa, spędziła już tam 3 tygodnie, do terminu został jej miesiąc i bardzo się boi, że będzie musiała zostać do końca, a oni nic z nią nie robią, tylko codziennie jakieś bezsensowne badania. Oczywiście powiedziała to w zupełnie inny sposób, wplatając w co drugie słowo jakieś przekleństwo. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to że chyba tak całkiem bez powodu to nie jest i jednak z ciążą coś musi być nie tak. Na co dziewczyna tak najnormalniej w świecie mi odpowiada, że ją to wszystko wkurza bo ona pali papierosy, a oni jej zabraniają, w dodatku nie ma jej kto przywieźć fajek i WŁAŚNIE DLATEGO ma za wysokie ciśnienie i musi tu być. Nie dlatego, że pali, nie dlatego, że coś złego się dzieje. To ewidentnie wina wszystkich innych, tylko nie jej. Zatkało mnie tak, że przez cały ten jej monolog i pełne poparcia słowa jej koleżanek, nie odezwałam się słowem.

Druga jest wściekła bo też chciałaby już pójść do domu, a że ma ciążę na podtrzymaniu, to jej każą leżeć. Trzeciej też coś dolega, już nawet nie zarejestrowałam co, ale wszystkie je łączyło oburzenie na lekarzy i położne, którzy je pouczali i każą im za karę tu być. Każda z nich była święcie przekonana o swojej racji. Na pytanie dlaczego w takim razie nie wypiszą się na własne żądanie, skoro tak bardzo nic im nie jest, powiedziały, że wtedy będą się na nich mścić przy porodzie. Bo już teraz złe i niedobre położne są bardzo niemiłe dla nich. Jakoś w ogóle się nie zdziwiłam, bo sama nie miałam ochoty być dla nich miła. Normalne kobiety martwią się o siebie, o swoje dzieci, o to czy uda się szczęśliwie urodzić. One się martwią o to, kiedy zapalą i o to, że muszą być podłączone do ktg, kiedy w telewizji leci ich ulubiony program.

Podczas porodu owszem jedna z położnych nie miała zbyt dużo empatii, za to całą resztę personelu wspominam bardzo dobrze. Moje koleżanki, które też ostatnio rodziły, również były zadowolone. Na szczęście po urodzeniu trafiłam na salę z normalną dziewczyną i mam nadzieję, że jednak większość rodzących prezentuje wyższy poziom intelektualny. Nie warto jednak kierować się opiniami w internecie, bo jak widać, to każdy kij ma dwa końce.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (178)

#85104

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam dobrą koleżankę, fajna dziewczyna, miła, choć dosyć cicha i łagodna, ona z kolei ma męża o którym można by było książkę na piekielnych napisać.

Aby jak najlepiej przybliżyć jego postać, to niestety ale modne ostatnio memy o Januszach nosaczach, oddają jego charakter w 99% (włącznie z tym, że jeździ starym Passatem). Przy piwie jest głośny, ignoruje resztę, opowiada żenujące historie, albo puszcza muzykę, którą lubi tylko on. Jak to się stało, że są razem to nie wiem i wolę się nie wtrącać, jeśli dobrze im ze sobą, to mi pozostaje tylko go unikać.

Ostatni raz widzieliśmy się przypadkowo na mieście i opowiedział jak to nasz wspólny kolega Wojtek go urządził. Zainteresowaliśmy się co takiego on mu zrobił, tym bardziej, że Janusz na twarzy poobijany, warga rozcięta, ogólnie wyglądał nieciekawie.

Janusz poprosił Wojtka, żeby mu pomógł wynieść szafę do piwnicy, a po wszystkim usiedli tam i wypili parę piw. Po tym Januszowi było mało więc wyjął flaszkę i namawiał kolegę, żeby ją też wypili, ale Wojtek po kieliszku, zostawił go w tej piwnicy. No więc cóż miał biedny począć, dokończył ledwie napoczętą butelkę i spróbował wrócić do domu, ale spadł ze schodów i się poobijał.

Według Janusza cała ta historia to wina Wojtka, bo co to za kolega, co drugiego zostawia. Na pytanie po co wypijał resztę alkoholu, nie umie odpowiedzieć, ale to też wina Wojtka. Jego żona solidarnie sprawy nie komentuje, a sam 'winny' urwał z nim kontakt, podając numer psychiatry. Oburzony Janusz szukał u nas poparcia, ale cóż... nie znalazł.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (134)

#85063

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mnóstwo ludzi dookoła ma w domu zwierzęta, jeszcze więcej ma dzieci, a i ogromna część ma oba równocześnie. Posiadanie kota, czy psa jest w pełni społecznie akceptowane, a jednak do tej pory nie miałam pojęcia, jak wiele ludzi zwierząt nie szanuje.

Od kiedy zaszłam w ciążę, pytanie co teraz zrobię ze swoimi kotami, słyszałam milion razy. To, że moja wiekowa babcia wiecznie mi przepowiada, że zarażę się od nich parchami, aidsem i rakiem, rozumiem. To, że mój równie wiekowy dziadek, usilnie namawia mnie na oddanie mu kotków na wieś, do szopy "coby sobie myszy nałapały", też rozumiem. Nawet to, że mój mniej wiekowy ojciec opowiada, jak to noworodek niechybnie zachłyśnie się sierścią, albo kot mu się rzuci do gardła, też jestem w stanie zrozumieć.

Tak to, że grono młodych, świadomych ludzi, w dobie dostępu do wszelkiego rodzaju informacji, opowiada podobne głupoty mnie wręcz boli. Nie stawiam zwierząt ponad ludźmi, jak to wiele osób z braku argumentu, mi zarzuca. Jeśli płonąłby mi dom, wiadomo, że pierwsze ratowałabym dziecko. Jednak mam świadomość, że koty, za które wzięłam odpowiedzialność, mają uczucia, są żywymi istotami i też należy im się szacunek.

Jeden z moich kotków nie lubi gości. Nie oznacza to, że rzuca się na każdego, kto do nas przyjdzie, ale że zajmuje się swoimi kocimi sprawami a jedyne zbliżenia z obcymi, na jakie ma ochotę, to ewentualne poocieranie się o ich buty, żeby pachniały bardziej kocio. Nie zliczę ile razy muszę powtarzać, żeby nie próbować go głaskać, bo nie ma na to ochoty. Większość, musi na siłę udowodnić, że ich akurat polubi i na to, że kot na nich prychnie reagują świętym oburzeniem, że dzikus i wszystkich nas pozagryza.

Od koleżanki usłyszałam, że skoro on tak na wszystkich reaguje to dziecko rozszarpie. Więc tłumaczę, że na domowników tak nie reaguje i pytam, czy jeśli twoja dwuletnia córka, gdy widzi obcych zamyka oczy i się wstydzi, czy to oznacza, że w domu na wasz widok też tak robi? No nie, ale to KOT.

Drugi mój kotek jest za to takim pieszczochem, że nawet jakby złodziej przyszedł nas okraść, to by się domagał od niego głaskania. To też źle bo to oznacza, że oczywiście dziecko rozszarpie bo będzie zazdrosny. A dlaczego? Bo to KOT.

Żaden z tych młodych ludzi, za nic nie łączy faktów, że koty, tak samo jak dzieci trzeba wychować. Gdy rodzi się drugie dziecko, to pierwsze trzeba przygotować na przyjście rodzeństwa, tak samo zwierzęta można przygotować. I nie trzeba od razu wyrzucać, oddawać, czy kochać mniej, żeby mieć więcej miłości dla dziecka.

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (214)

#85064

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Są miejsca w których powiedzenie czegoś o robieniu kupy, albo użycie słów takich jak "pochwa" czy "odbyt" wywołuje salwy śmiechu.

Jednym z takich miejsc jest szkoła, ale w życiu bym się nie spodziewała, że będzie to szkoła rodzenia.

Dwie panie notorycznie zagłuszają wykład chichocząc, ewentualnie komentując głośno okrzykami w stylu "o fuuuuj". Obie są po trzydziestce i dla jednej z nich będzie to już drugi poród.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (122)