Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

rybka

Zamieszcza historie od: 22 stycznia 2015 - 18:49
Ostatnio: 31 lipca 2018 - 16:38
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 684
  • Komentarzy: 4
  • Punktów za komentarze: 32
 

#82430

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trzymajcie mnie, bo mnie krew zaleje.

Kontynuacja historii http://piekielni.pl/80180

Zakupiłem dwa psy od znajomego znajomego. Dwa mieszańce, wielkości typowego jamnika, za to istne maszynki do rozwiązywania mojego problemu.

Kochane czworonogi, które są łase do ludzi, o ile ci nie pachną kotami. Podziwiam hodowcę, że udało mu się je tak wytresować.

Do rzeczy:

Psy kupiłem w grudniu tamtego roku, gdy miarka się przebrała i straciłem połowę swojej populacji gołębi. Psy kupione, nauczone zapachu właściciela, pokazałem im teren, powiesiłem tabliczki, że agresywne psy.

Od grudnia zakopałem około siedemdziesięciu kotów. Jak mówiłem, istne maszynki do łapania kotów. Do dzisiaj była istna sielanka, moje ptaki przestały być zestresowane, ja zacząłem normalnie sypiać, populacja powoli się odbudowuje.

Normalnie RAJ, gdyby nie panie z TOZ-u.

Przyjechały dzisiaj rano w liczbie trzech, w asyście policji i sąsiada (tego od kotów!), jakoby że znęcam się nad zwierzętami oraz nad sąsiadem, bo upatrzyłem sobie jego zwierzęta domowe jako główny cel.

Sąsiad robi swoje wywody, że moje psy wszystkich atakują, że luzem po wiosce biegają, że mordują jego koty i niedługo wszystkim ludziom gardła rozszarpią, że cała wioska się boi wyjść na dwór czy na pole. Normalnie cała wioska zastraszona, jakby koniec świata.

Babki z TOZ-u krzyczą, że morderca, że mi psy zabiorą, bo nie umiem ich tresować, bo jestem nieodpowiedzialny, bo powinienem je wychować w harmonii z kotami, że TRESUJĘ SZCZURY, które nic nie robią, tylko śmiecą i srają, gdzie popadnie.

Panowie policjanci próbują ich uspokoić, chcą się dogadać, dowiedzieć, o co chodzi, bo w sumie przyjechali tu na wezwanie, że właśnie teraz skopałem kota.

Pokazałem im podwórko, budy, miski, miejsce z wodą, miejsce z karmą, same psy dałem policjantom pogłaskać, przezornie nie pozwalając pozostałej czwórce podejść. Wyjaśniłem też, że moje psy są niezwykle terytorialne i bronią swojego podwórka, atakując inne zwierzęta, oraz że wielokrotnie prosiłem sąsiada, by ogarnął swoje koty albo poprzez zaprzestanie dzikiego rozmnażania ich, albo kupienie im karmy.

Oczywiście wtedy szanowna trójca z TOZ-u zareagowała, że sąsiad nienagannie zajmuje się kotami i każdy z jego kotów ma u niego miejsce do odpoczynku, wodę i owszem, czasami jest problem z karmą, ale przy takiej ilości kotów to nic dziwnego i oni mu tę karmę podrzucą.

A to, że koty atakują ptaki to normalna rzecz i powinienem albo się z tym pogodzić i przestać hodować gołębie, albo przenieść gołębnik dalej.

Przynajmniej wiem, czemu nie reagują na skargi moje i innych mieszkańców wsi. Sąsiedzi nawet poprosili o kontakt do znajomego znajomego po psy.

P.S. Dwa tygodnie temu jeden z kotów wszedł do pokoju jej sześcioletniego synka, który bawił się chomikiem. Zaatakował dzieciaka, chomika rozsmarował na podłodze, po czym uciekł.

koty

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 81 (225)

#80180

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kilku lat dla rozrywki i przyjemności hoduje sobie gołębie. Nie robię tego dla zawodów, sukcesów czy sprzedaży, po prostu lubię te ptaki.

W swoim gołębniku, odpowiednio oddzielonym posiadam 270 zwykłych gołębi pocztowych, 20 kingów i 10 garłaczy.
Trzy setki ptactwa jak się patrzy. A raczej posiadałem.

Mieszkam na wsi z pewną rodziną, powiedzmy rodziną X.

Rodzina X ma problem natury psychicznej z kotami. Tylko tak mogę nazwać fakt że od dziesięciu lat rozmnażają swoje stado kotów, bez żadnych ograniczeń czy chwili refleksji. Nie oddają żadnych młodych, wszystkie karmią i zapewniają im opiekę dlatego nie można tego nigdzie zgłosić ponieważ warunki bytowe są zapewnione.

Koty, jako ogromne stado dokładnie przetrzebiło sobie całą okolicę z wszelkiego ptactwa czy gryzoni, zapuszczając się coraz dalej i dalej.
Mimo, że mój gołębnik znajduje się około trzech kilometrów od nich dość często widuje je kręcące się w jego okolicy.

Dom mieszkalny ptaków jest jednak przed tym zabezpieczony w dość solidny sposób. Stoi on na ośmiu, grubych palach, na wysokości dwóch metrów, posiada mocne bo ułożoną z desek podłogę i ściany, obustronnie obitą blachami a sam wylot znajduje się dodatkowy metr nad palami. Mając więc trzy metry do skakania i brak punktów wybicia można uznać to za bezpieczne miejsce.

Sam wchodzę do gołębnika poprzez przystawianie drabiny do drzwi które prowadzą do przedsionka gdzie trzymam zboże i są kolejne do właściwego pomieszczenia.

Od kilku dni jednak te zwierzęta jednak wchodzą do gołębnika i atakują moje ptaki. Nie robią one dziury, po prostu jednak doskakują do wylotu i wchodzą do pomieszczenia zabijając co można.

Dzieje się to w dzień na szczęście więc oprócz straty wszystkich "kingów" oraz kilku co chciało wcześniej wrócić do domu nie odczuwam tego zbyt mocno.

Bywałem u sąsiadów, prosiłem by ogarnęli swoje koty chociażby w celu ograniczenia populacji albo zaprzestaniu ich dalszej reprodukcji, żeby może jakoś lepiej je trzymali przy domu albo lepszemu karmieniu by dały spokój moim pupilom. Odpowiedź zawsze była taka: "To tylko zwierzę, nic nie poradzę".

Spytałem innego mieszkańca wsi, od którego kupowałem gołębie jak on załatwił sprawę z atakami na jego ptactwo. Dostałem trzy rady:

"1. Zatrute jedzenie dla kotów w miskach
2. Psy, specjalnie tresowane by atakować koty
3. Zaczaić się z wiatrówką przy gołębniku i odstrzelać każdego.

Koty to inteligentne stworzenia i po tygodniu nauczą się by nie podchodzić. Powtarzać co roku jak tylko pójdzie plotka że pojawią się młode i trochę podrosną. On tak robi co roku, z dwadzieścia kotów rocznie tak ubija ale ma święty spokój cały rok."

koty zwierzęta

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (175)
zarchiwizowany

#64138

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z życia kolekcjonera alkoholu.


Mimo, że zbieram zwykle alkohol z supermarketów, monopolowych sklepów i próg wartości jednej flaszki nie przekracza dwustu złotych to jestem szczęśliwym posiadaczem dwóch butelek whisky z oryginalną zawartością.
O tym jak je dostałem to jest to zupełnie inna historia.

W każdym razie moja najbliższa przyjaciółka K. żeniła. Jako że znamy się ponad dziesięć lat postanowiłem sprezentować jej niezwykły dar.

Jak można się domyślić dałem jej jedną z dwóch butelek whisky.
O ile sama się ucieszyła i dość mocno broniła przed przyjęciem takowego daru, bowiem wiedziała jaka to jest whisky o tyle reszta gości weselnych uznała mnie za naciągacza, krętacza, wieśniaka i bezczelnego chama. Ojciec i brat pana młodego dobitnie dali mi do zrozumienia, że mam zniknąć z wesela.
Nie chcąc psuć atmosfery, pożegnałem się z młodymi i ulotniłem się z imprezy.
Nienawidzę imprez swoją drogą. To była pierwsza na jaką przyszedłem.

Co do prezentu:
Ojciec i brat pana młodego postanowili się nim uraczyć i wypili całą zawartość butelki, nie sprawdzając ile tak naprawdę kosztuje. Uznali widocznie że odkupią ją bo na pewno jest ona w jakimś supermarkecie.


Puenta:
Whisky tym był Macallan. Przedwojenny.
Nie znam jego rynkowej wartości bowiem nie wiem który to dokładnie rok produkcji (zatarta etykieta) ale Macallan z 1940 warty jest 16,200 funtów.
Miłego szukania w supermarkecie.

rodzina

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 293 (495)

1